Well prove to me
I’m not gonna die
alone
Unstitch that shed-off
souls
To close up the hole
that tore through my skin
Tego poranka nie obudziło mnie słońce
– jego ostre promienie zostały zatrzymane przez drewniane żaluzje,
które do pokoju wpuszczały jedynie tyle światła, aby wszystko
było widoczne w ciepłych barwach. Po otworzeniu oczu przez parę
leniwych chwil wpatrywałam się pustym wzrokiem w szafę przede mną,
a potem obróciłam się na plecy, podciągając kołdrę. Nie miała
wzoru w kwiaty, nie; pokrywał ją jednolity, granatowy kolor. Wciąż
goniąc uczucie sennego rozluźnienia, wsłuchiwałam się w szum
wody spod prysznica. Dźwięk niósł się od łazienki, przeciągając
mnie powoli na stronę przytomności. Nie miałam pojęcia, czy
Jerome nie jest może rannym ptaszkiem, co tłumaczyłoby, dlaczego
tak bardzo nie chce mi się wstawać z łóżka, czy po prostu
materac był tak wygodny, że przygważdżał moją osobę do siebie.
Chciałam rozstrzygnąć tę kwestię, a na ścianach wokół nie
wisiał żaden zegar, więc sięgnęłam do stolika nocnego, gdzie
Morrison zostawił telefon. Musiałam skupić wzrok, ale wystarczyło,
że zobaczyłam jasne cyfry na ekranie, bym szybko poderwała się w
górę. Było zdecydowanie późno. Właściwie, już mogłam uznać,
że spóźniłam się na śniadanie. A po kilku takich spóźnieniach
i dwóch nieobecnościach, Johannes wyraźnie dała mi do
zrozumienia, że sytuacja ma się nie powtórzyć. Nie miałam ochoty
na kolejną pogadankę ani na karny dyżur na zmywaku, więc z
pośpiechem wyszłam z łóżka. Boso opuściłam sypialnię,
przeszłam przez salonik i zapukałam do łazienki.
– Jer!
Moment później szum wody ucichł.
– Wybacz, nie chciałem cię obudzić
– odkrzyknął chłopak.
– A powinieneś był – jęknęłam,
choć Jerome zapewne nie mógł tego usłyszeć. Podniosłam więc
głos. – Potrzebuję moich ciuchów.
– Daj mi dziesięć minut.
Nie, tylu zdecydowanie nie miałam.
– Naprawdę się śpieszę!
Chwilę czekałam na odpowiedź,
podrygując stopą.
– Pięć?
Przygryzłam wargi i spojrzałam w
stronę drzwi. Johannes już teraz będzie chciała mnie zabić…
– Wiesz co, wrócę po nie potem.
Koszulkę też ci wtedy oddam.
Chłopak krzyknął jeszcze moje imię,
ale słowo dogoniło mnie, gdy byłam już przy wyjściu, schylona,
zakładając buty.
– Dzięki za nocleg! – Pożegnałam
się.
Korytarz całe szczęście okazał się
pusty. Liczyłam, że tak samo będzie wyglądać droga do domku –
w końcu wszyscy z naszej grupy teatralnej powinni już być na
stołówce. Budynek ponadto znajdował się na samym końcu terenu
ośrodka, podobnie jak moja siedemnastka, więc szanse na spotkanie
kogokolwiek były niskie, prawda? Z tą myślą wyszłam na słońce,
które świeciło dużo jaśniej niż poprzedniego dnia. Obeszłam
część jeziora i znalazłam się na ścieżce wzdłuż rzędu
domku, spomiędzy których szybko wyłonił się ten, do którego
zmierzałam. Wbiegłam po schodach, ciesząc się, że spotkałam
tylko nieznaną kobietę z psem na smyczy. Klamka ustąpiła pod
naciskiem mojej dłoni, więc wpadłam do środka. Drzwi trzasnęły,
kiedy zrobiłam już dwa kroki w kierunku pokoju, ale zanim dźwięk
do końca zgasł, zachwiałam się w miejscu.
Wcześniej głupio zakładałam, że
Irwin wyszedł już na śniadanie, a nawet jeśli nie – że w ciągu
tej minuty, której potrzebowałam na przebranie się i rozczesanie
włosów, nie natknę się na niego. Znacznie, znacznie się
przeliczyłam, bo był pierwszym, co zobaczyłam po skupieniu się na
pomieszczeniu. Siedział na podłodze, oparty o drzwi do mojego
pokoju, z nogami wyciągniętymi przed siebie; uprzednio zwieszona
głowa podskoczyła w górę, kiedy rozległ się trzask drzwi.
Widocznie niespodziewany odgłos wyrwał go ze snu – otworzył
oczy, a jego spojrzenie przez chwilę pozostawało zamglone. Potem
skrystalizowało się na mnie. W kolejnym momencie stał już na
nogach, kilka kroków bliżej, a moje serce biło, biło, biło,
zagłuszało wszystkie myśli i zdawało się wypełniać gardło
krwią.
Upiorny moment ciągnął się w
nieskończoność. Umysł zdradzał mnie na równi z ciałem; zarówno
przełknięcie śliny, jak i wymyślenie czegokolwiek stało się
heroicznym wysiłkiem. W końcu jednak spojrzenie Irwina oderwało
się od mojej twarzy i spadło niżej. Na początku bezmyślnie
prześlizgnęło się po białym materiale koszulki oraz odsłoniętych
nogach. Później, w rozbłysku sekundy, za jego źrenicami pojawiło
się zrozumienie, a moja skóra zaczęła piec. To paradoksalne
ciepło rozchodzące się od szyi po palce sprawiło, że odzyskałam
panowanie nad mięśniami, więc zanim chłopak zdążył znów
spojrzeć mi w oczy i przygwoździć do miejsca wzrokiem wypełnionym
oceną czy emocjami, których nie byłam w stanie znieść, ruszyłam
i wyminęłam go z lewej strony. Nie zatrzymał mnie, kiedy zniknęłam
za drzwiami.
Potrzebowałam odetchnąć, a najlepiej
osunąć się po ścianie i zwinąć na podłodze jak we wszystkich
łzawych filmach, które widziałam, ale byłam świadoma, że nie
jestem bohaterką żadnej łzawej historii. Nie miałam powodu, by
czuć to kłucie w klatce piersiowej czy dławiący ból w gardle.
Dlatego pozbierałam się do kupy i podeszłam do szafy. Nie
zarejestrowałam, co dokładnie na siebie ubieram, ale – czy to
było ważne? Złożywszy koszulkę Jeroma, odłożyłam ją na
łóżko. Tuż obok leżał mój rozładowany telefon. Przez kilka
sekund patrzyłam na niego z pustką w głowie, aż w końcu
westchnęłam i spakowałam go do kieszeni. Zza ściany nie dobiegały
żadne dźwięki, więc, licząc, że Irwin nie stoi ciągle na
środku przedpokoju niczym pieprzony manekin, wyszłam z pokoju, a
potem z domku.
Droga na stołówkę była pusta, w
przeciwieństwie do samego pomieszczenia. Już przez szklane drzwi
widziałam zajęte stoliki, lecz dopiero po wejściu do środka zza
filaru wyłonił się mój własny, zaanektowany w trzech czwartych.
Annabeth opierała głowę na łokciu, Jack jadł, energicznie przy
tym gestykulując, a Irwin siedział, rozłożony do granic
możliwości na krześle, z rękami zaplecionymi na karku. Musiał tu
dotrzeć krótko przede mną, ale nie widziałam, by miał ze sobą
coś do jedzenia. Ze swojego miejsca dobrze widział wejście, w
żaden sposób jednak nie dał znać, że mnie zauważył – skupiał
swój wzrok na Jacku. Ręce świerzbiły mnie ze zdenerwowania, więc
szybko ruszyłam w kierunku ogołoconego szwedzkiego stołu. Instynkt
podpowiadał mi, żeby sprawdzić jeszcze jeden stolik – ten z
siedzącą przy nim Caroline, której kpiące spojrzenie niemal
czułam na plecach – ale powstrzymałam się, udając tak obojętną,
jak to tylko możliwe. Kiedy wybrałam najmniej przypalonego tosta z
niewielkiego stosu tych pozostałych, kątem oka wyłowiłam zmianę,
która wcześniej mi umknęła, a prawdopodobnie była największym
prezentem od dzisiejszego dnia. Nagle poczułam, jak w moje płuca
wlewa się cudowne, świeże powietrze i z lekkością w klatce
piersiowej ruszyłam ku środkowej części sali.
– Czyżby to miejsce czekało dla
mnie?
Andy w pierwszym odruchu spojrzał na
moją osobę ze zmarszczonymi z zaskoczenia brwiami, ale szybko
zamaskował to uśmiechem.
– Jasne, siadaj.
Reszta osób przy stoliku przytaknęła.
Zajęłam jedno z dwóch wolnych krzeseł, ignorując fakt, że wzrok
Andrewa podążył ku mojemu dawnemu miejscu. W zamian za własne
milczenie postanowiłam nie pytać, dlaczego Jacob i David przenieśli
się do dotychczas pustego stołu w kącie stołówki. Zamiast tego
zagaiłam Audrey, siedzącą naprzeciwko, na temat jej
zawsze-świetnie-układających-się-włosów, zaczynając tym samym
prostą rozmowę, podczas której mogłam potakiwać i mozolnie
przeżuwać mdłe pieczywo, aż Johannes nie zapowiedziała naszych
planów na nadchodzące godziny. Kobieta uznała, że to ostatnia
okazja do spędzania całego dnia na ćwiczeniach, a ja podziękowałam
jej w duszy za danie mi czegoś do zajęcia myśli.
W każdym razie, byłam wdzięczna do
około czwartej godziny nieustających prób. Później chciałam
jedynie zniknąć, razem z bolącymi plecami i podrażnionym
gardłem. Wrócić do domu, zawinąć się w kołdrę, nie wychodzić
z pokoju przez kilka następnych dni lub lat, może jedynie po to, by
uzupełnić zapasy wody. Jedzenie było przereklamowane i wymagało
zdecydowanie za wiele wysiłku, nawet kiedy zostawało podawane na
tacy, tak jak na obiedzie w stołówce, który notabene spędziłam,
głównie leżąc na ramieniu Andy’ego. Po posiłku dostaliśmy
godzinę przerwy, więc zużytkowałam ją, leżakując tym razem na
łóżku Andy’ego. Tam też w końcu naładowałam telefon – obok
powiadomień z aplikacji oraz dwóch smsów od Emily wyświetlało
się kilka prób połączeń z wczorajszego wieczoru. Wszystkie od
Irwina.
– Chcesz pogadać o tym, dlaczego
patrzysz na swoją komórkę tak, jakby zamordowała gromadkę
kociąt?
Westchnęłam i dałam ręce z
telefonem opaść na brzuch. Odwróciłam głowę w kierunku
chłopaka; na policzku poczułam miękki materiał poszewki na
poduszkę – pościel w pokoju Andrewa była koloru zachodzącego
słońca, ale przykrywał łóżko kocem w czerwono-zieloną kratę.
– Chcesz pogadać o tym, dlaczego
przy waszym stoliku pojawiły się dwa puste miejsca?
– Już jedno, dzięki tobie –
zauważył.
– Taak. – Przeciągnęłam. –
Chyba po prostu musimy przyjąć, że ludzie poczuli nagłą ochotę
na małą zmianę podczas jedzenia.
– Nie, to zdecydowanie nie to –
stwierdził. Oderwał się od futryny, o którą dotychczas opierał
biodro. Spodziewałam się dalszych pytań, a tymczasem kiwnął
głową w kierunku wyjścia. – Chodź, Johannes nie będzie
miłosierna dla tych, którzy spóźnią się na męczarni część
drugą.
–Po dzisiaj nikt nie przekona mnie,
że ta kobieta zna takie słowo jak „miłosierdzie” –
mruknęłam, podnosząc się na nogi.
Okazało się jednak, że popołudniowe
ćwiczenia były łaskawsze niż te poranne. Johannes co prawda nie
popuszczała z tonu, ale po godzinie znalazłam nawet moment, by
usiąść na krześle i przypatrywać się reszcie z oddalenia. Kilka
osób także rozłożyło się po sali; reszta trwała w swoim
zabieganiu, kręcąc się od sceny do prowizorycznego centrum
dowodzenia, czasami wychodząc na korytarz. Przez to prawie, prawie
nie zauważyłam, że tym razem drzwi otworzyły się i zamknęły za
Irwinem. Blondyn wszedł, niosąc w rękach kartonowe pudła. Jego
oczy zatrzymały się na mnie tylko na sekundę, kiedy rozglądał
się po pomieszczeniu; potem ruszył prosto do Johannes. Ciężko
odetchnęłam – to było absurdalne, by samo zobaczenie go
sprawiało, że powietrze przybierało raptem na wadze, zaciskając
się na moich płucach z siłą setek kilogramów. Nie miałam nic
innego, na czym mogłabym się skupić, więc bezwiednie
odprowadziłam spojrzeniem jego sylwetkę. Postawił pudła na
stoliku przed panią Marią. Kobieta zerknęła do środka, kiwnęła
kilka razy głową na słowa Irwina i nagle, zanim zdążyłam się
zorientować i wyparować, przeczesywała wzrokiem salę, wykrzykując
moje imię.
Za czwartym „Amy” wstałam na
niepewnych nogach. Nie wiedziałam, za co los kara mnie w taki
sposób. Johannes musiała akurat teraz przypomnieć sobie o moim
istnieniu? Nie pozostawało dla tego żadne inne wytłumaczenie niż
złośliwość wszechświata – chyba że Irwin wspomniał o mojej
nocnej nieobecności, do czego nie miał kompletnie żadnych podstaw.
Miał? Jeśliby to zrobił, miałabym przechlapane, ale nie
potrafiłam przejąć się tą możliwością na tyle, by wymyślić
jakąś linię obrony; jedynie szłam po drewnianym parkiecie z
pustką w głowie i dziwnym napięciem w mięśniach. Wszędzie
wokół krążyli ludzie; musiałam przecisnąć się obok kilku
ciał, aż w końcu stanęłam góra metr od Irwina. Nie ufałam
swoim zmysłom obserwacji w tej chwili, ale powiedziałabym, że jego
ramionom też daleko było do rozluźnienia.
– …przykre i bardzo niespodziewane.
– Dobiegły do mnie ostatnie słowa nauczycielki, zanim odwróciła
się ku mnie.
Tak, to jednak jest najgorszy ciąg
wydarzeń z gatunku katastrofalnych ciągów wydarzeń, pomyślałam.
– Amy, skarbie, przejrzysz rekwizyty
przyniesione przez Ashtona? Zdecyduj, które z nich mogą nam się
przydać, nie tylko do „Snu nocy letniej”, ale w ogóle.
Irwin milczał cały czas, a ja nie
zdołałam jeszcze rozluźnić mięśni na tyle, by jakkolwiek
zareagować – miałam wrażenie, że zęby zaraz rozkruszą mi się
z siły, z jaką je zaciskałam – i jedynie patrzyłam na panią
Marię, co najwidoczniej wprawiło ją w konsternację. Przeleciała
wzrokiem ode mnie do Irwina i z powrotem, a potem podjęła się
wyjaśnień, myśląc, że właśnie tego potrzebuję.
– Dyrektor miejscowego teatru
dowiedziała się o naszym obozie i postanowiła przekazać trochę
ich rzeczy. Ostatnio z powodu pewnych okoliczności musieli zamknąć
instytucję… wciąż nie mogę sobie wyobrazić, jak nagłe i
przykre musiało to dla nich być. Mamy tu kilka takich pudeł –
oznajmiła, wskazując na kartony obok. – Wszystkiego ze sobą nie
weźmiemy, trzeba poodkładać rzeczy potrzebne, a resztę zostawić.
Stwierdziłam wcześniej, że ciebie już nie będę męczyć
próbami, bo mam wrażenie, że dziś gorzej się czujesz… czy ty w
ogóle tknęłaś swój obiad, dziecko?... ale w zamian możesz zająć
się tym. Oczywiście, zaraz znajdę też kogoś do pomocy, tylko
proszę cię, przypilnuj, żeby zostały z nami naprawdę potrzebne
dekoracje. Masz chyba największe doświadczenie, a oka do tych spraw
też ci nie brakuje.
Kiwnęłam głową, na co Johannes
posłała mi uśmiech przyprawiony zaniepokojeniem. Zdecydowała
jednak, że taka odpowiedź jej wystarczy, bo odwróciła się do
Irwina.
– Gdy tylko przyniesiesz resztę,
jesteś wolny – oświadczyła, a później zmarszczka przecięła
jej czoło. – To znaczy, ktoś musi pomóc Amy z segregacją tego…
ale to luźna sugestia, zrobiłeś już dziś wystarczająco dużo.
Dziękuję, panie Irwin.
– Zawsze do usług – odparł
niedbale.
Johannes spojrzała na nas ostatni raz,
a potem odwróciła się i pospieszyła ku scenie. Nie zdążyłam
nawet zrobić wdechu, kiedy Irwin też zniknął, zawróciwszy do
drzwi.
Biorąc pod uwagę okoliczności,
wszystko mogło potoczyć się dużo gorzej. Z tą myślą podeszłam
do pierwszego pudełka i odgięłam jego boki. Spośród kartonu
wyłaniała się skotłowana masa brokatu oraz falban, czysta feeria
barw. Dałam się na chwilę unieść zafascynowaniu i delikatnie
wyjęłam pierwszy przedmiot z góry. Była to miniaturowa trąbka,
błyszcząca i wysadzana kilkoma kryształkami . Przez moment
trzymałam ją na wysokości wzroku, podziwiając, a później
zdecydowanie odłożyłam na prawą stronę stołu, gdzie póki co
postanowiłam trzymać rzeczy warte zatrzymania. Było takich mnóstwo
– od medalionów po figurki drzew. Oczywiście, znalazło się też
trochę obiektów o pochodzeniu do zakwestionowania, jak maska
ubrudzona podejrzaną, żółtą substancją czy rękawki do
pływania. Akurat wyciągnęłam ze zmniejszającego się stosu
misternie wykonany diadem – złote druciki zostały splecione w
gałązki, a te, dźwigając ciężar kwiatów, finezyjnie wywijały
się w każdym kierunku – kiedy Irwin zjawił się z kolejnymi
pudłami. Po szybkim ogarnięciu sytuacji wzrokiem położył kartony
na podłodze i, również bez słowa, ruszył po kolejne. Do moich
rąk po tym kilkusekundowym zatrzymaniu wróciło życie, więc
odłożyłam diadem na prawą część.
Chłopak jeszcze raz przeszedł
dokładnie tę samą trasę, ale gdy wrócił z trzecią dostawą
rekwizytów, nie zawrócił do wyjścia. Czułam na sobie jego wzrok,
kiedy przekładałam w dłoniach kolejną maskę wenecką.
– Pomóc ci z tym? – zapytał w
końcu.
Jego głos był krystalicznie
bezbarwny. Przezroczyste, ostre odłamki wbijały się w moją skórę,
więc wytężyłam wszystkie swoje siły, żeby skupić się na
strukturze materiału pod opuszkami palców. Po chwili udało mi się
to na tyle, żeby móc otworzyć usta na krótkie:
– Nie trzeba.
Wciąż obracałam w dłoniach maskę,
kiedy dotarły do mnie odgłosy niespiesznie oddalających się
kroków.
~.♦ .~.♦ .~
Trzymajcie się ciepło!