poniedziałek, 25 lutego 2019

29. Putting the Dog to Sleep


Well prove to me
I’m not gonna die alone
Unstitch that shed-off souls
To close up the hole that tore through my skin

Tego poranka nie obudziło mnie słońce – jego ostre promienie zostały zatrzymane przez drewniane żaluzje, które do pokoju wpuszczały jedynie tyle światła, aby wszystko było widoczne w ciepłych barwach. Po otworzeniu oczu przez parę leniwych chwil wpatrywałam się pustym wzrokiem w szafę przede mną, a potem obróciłam się na plecy, podciągając kołdrę. Nie miała wzoru w kwiaty, nie; pokrywał ją jednolity, granatowy kolor. Wciąż goniąc uczucie sennego rozluźnienia, wsłuchiwałam się w szum wody spod prysznica. Dźwięk niósł się od łazienki, przeciągając mnie powoli na stronę przytomności. Nie miałam pojęcia, czy Jerome nie jest może rannym ptaszkiem, co tłumaczyłoby, dlaczego tak bardzo nie chce mi się wstawać z łóżka, czy po prostu materac był tak wygodny, że przygważdżał moją osobę do siebie. Chciałam rozstrzygnąć tę kwestię, a na ścianach wokół nie wisiał żaden zegar, więc sięgnęłam do stolika nocnego, gdzie Morrison zostawił telefon. Musiałam skupić wzrok, ale wystarczyło, że zobaczyłam jasne cyfry na ekranie, bym szybko poderwała się w górę. Było zdecydowanie późno. Właściwie, już mogłam uznać, że spóźniłam się na śniadanie. A po kilku takich spóźnieniach i dwóch nieobecnościach, Johannes wyraźnie dała mi do zrozumienia, że sytuacja ma się nie powtórzyć. Nie miałam ochoty na kolejną pogadankę ani na karny dyżur na zmywaku, więc z pośpiechem wyszłam z łóżka. Boso opuściłam sypialnię, przeszłam przez salonik i zapukałam do łazienki.
– Jer!
Moment później szum wody ucichł.
– Wybacz, nie chciałem cię obudzić – odkrzyknął chłopak.
– A powinieneś był – jęknęłam, choć Jerome zapewne nie mógł tego usłyszeć. Podniosłam więc głos. – Potrzebuję moich ciuchów.
– Daj mi dziesięć minut.
Nie, tylu zdecydowanie nie miałam.
– Naprawdę się śpieszę!
Chwilę czekałam na odpowiedź, podrygując stopą.
– Pięć?
Przygryzłam wargi i spojrzałam w stronę drzwi. Johannes już teraz będzie chciała mnie zabić…
– Wiesz co, wrócę po nie potem. Koszulkę też ci wtedy oddam.
Chłopak krzyknął jeszcze moje imię, ale słowo dogoniło mnie, gdy byłam już przy wyjściu, schylona, zakładając buty.
– Dzięki za nocleg! – Pożegnałam się.
Korytarz całe szczęście okazał się pusty. Liczyłam, że tak samo będzie wyglądać droga do domku – w końcu wszyscy z naszej grupy teatralnej powinni już być na stołówce. Budynek ponadto znajdował się na samym końcu terenu ośrodka, podobnie jak moja siedemnastka, więc szanse na spotkanie kogokolwiek były niskie, prawda? Z tą myślą wyszłam na słońce, które świeciło dużo jaśniej niż poprzedniego dnia. Obeszłam część jeziora i znalazłam się na ścieżce wzdłuż rzędu domku, spomiędzy których szybko wyłonił się ten, do którego zmierzałam. Wbiegłam po schodach, ciesząc się, że spotkałam tylko nieznaną kobietę z psem na smyczy. Klamka ustąpiła pod naciskiem mojej dłoni, więc wpadłam do środka. Drzwi trzasnęły, kiedy zrobiłam już dwa kroki w kierunku pokoju, ale zanim dźwięk do końca zgasł, zachwiałam się w miejscu.
Wcześniej głupio zakładałam, że Irwin wyszedł już na śniadanie, a nawet jeśli nie – że w ciągu tej minuty, której potrzebowałam na przebranie się i rozczesanie włosów, nie natknę się na niego. Znacznie, znacznie się przeliczyłam, bo był pierwszym, co zobaczyłam po skupieniu się na pomieszczeniu. Siedział na podłodze, oparty o drzwi do mojego pokoju, z nogami wyciągniętymi przed siebie; uprzednio zwieszona głowa podskoczyła w górę, kiedy rozległ się trzask drzwi. Widocznie niespodziewany odgłos wyrwał go ze snu – otworzył oczy, a jego spojrzenie przez chwilę pozostawało zamglone. Potem skrystalizowało się na mnie. W kolejnym momencie stał już na nogach, kilka kroków bliżej, a moje serce biło, biło, biło, zagłuszało wszystkie myśli i zdawało się wypełniać gardło krwią.
Upiorny moment ciągnął się w nieskończoność. Umysł zdradzał mnie na równi z ciałem; zarówno przełknięcie śliny, jak i wymyślenie czegokolwiek stało się heroicznym wysiłkiem. W końcu jednak spojrzenie Irwina oderwało się od mojej twarzy i spadło niżej. Na początku bezmyślnie prześlizgnęło się po białym materiale koszulki oraz odsłoniętych nogach. Później, w rozbłysku sekundy, za jego źrenicami pojawiło się zrozumienie, a moja skóra zaczęła piec. To paradoksalne ciepło rozchodzące się od szyi po palce sprawiło, że odzyskałam panowanie nad mięśniami, więc zanim chłopak zdążył znów spojrzeć mi w oczy i przygwoździć do miejsca wzrokiem wypełnionym oceną czy emocjami, których nie byłam w stanie znieść, ruszyłam i wyminęłam go z lewej strony. Nie zatrzymał mnie, kiedy zniknęłam za drzwiami.
Potrzebowałam odetchnąć, a najlepiej osunąć się po ścianie i zwinąć na podłodze jak we wszystkich łzawych filmach, które widziałam, ale byłam świadoma, że nie jestem bohaterką żadnej łzawej historii. Nie miałam powodu, by czuć to kłucie w klatce piersiowej czy dławiący ból w gardle. Dlatego pozbierałam się do kupy i podeszłam do szafy. Nie zarejestrowałam, co dokładnie na siebie ubieram, ale – czy to było ważne? Złożywszy koszulkę Jeroma, odłożyłam ją na łóżko. Tuż obok leżał mój rozładowany telefon. Przez kilka sekund patrzyłam na niego z pustką w głowie, aż w końcu westchnęłam i spakowałam go do kieszeni. Zza ściany nie dobiegały żadne dźwięki, więc, licząc, że Irwin nie stoi ciągle na środku przedpokoju niczym pieprzony manekin, wyszłam z pokoju, a potem z domku.
Droga na stołówkę była pusta, w przeciwieństwie do samego pomieszczenia. Już przez szklane drzwi widziałam zajęte stoliki, lecz dopiero po wejściu do środka zza filaru wyłonił się mój własny, zaanektowany w trzech czwartych. Annabeth opierała głowę na łokciu, Jack jadł, energicznie przy tym gestykulując, a Irwin siedział, rozłożony do granic możliwości na krześle, z rękami zaplecionymi na karku. Musiał tu dotrzeć krótko przede mną, ale nie widziałam, by miał ze sobą coś do jedzenia. Ze swojego miejsca dobrze widział wejście, w żaden sposób jednak nie dał znać, że mnie zauważył – skupiał swój wzrok na Jacku. Ręce świerzbiły mnie ze zdenerwowania, więc szybko ruszyłam w kierunku ogołoconego szwedzkiego stołu. Instynkt podpowiadał mi, żeby sprawdzić jeszcze jeden stolik – ten z siedzącą przy nim Caroline, której kpiące spojrzenie niemal czułam na plecach – ale powstrzymałam się, udając tak obojętną, jak to tylko możliwe. Kiedy wybrałam najmniej przypalonego tosta z niewielkiego stosu tych pozostałych, kątem oka wyłowiłam zmianę, która wcześniej mi umknęła, a prawdopodobnie była największym prezentem od dzisiejszego dnia. Nagle poczułam, jak w moje płuca wlewa się cudowne, świeże powietrze i z lekkością w klatce piersiowej ruszyłam ku środkowej części sali.
– Czyżby to miejsce czekało dla mnie?
Andy w pierwszym odruchu spojrzał na moją osobę ze zmarszczonymi z zaskoczenia brwiami, ale szybko zamaskował to uśmiechem.
– Jasne, siadaj.
Reszta osób przy stoliku przytaknęła. Zajęłam jedno z dwóch wolnych krzeseł, ignorując fakt, że wzrok Andrewa podążył ku mojemu dawnemu miejscu. W zamian za własne milczenie postanowiłam nie pytać, dlaczego Jacob i David przenieśli się do dotychczas pustego stołu w kącie stołówki. Zamiast tego zagaiłam Audrey, siedzącą naprzeciwko, na temat jej zawsze-świetnie-układających-się-włosów, zaczynając tym samym prostą rozmowę, podczas której mogłam potakiwać i mozolnie przeżuwać mdłe pieczywo, aż Johannes nie zapowiedziała naszych planów na nadchodzące godziny. Kobieta uznała, że to ostatnia okazja do spędzania całego dnia na ćwiczeniach, a ja podziękowałam jej w duszy za danie mi czegoś do zajęcia myśli.
W każdym razie, byłam wdzięczna do około czwartej godziny nieustających prób. Później chciałam jedynie zniknąć, razem z bolącymi plecami i podrażnionym gardłem. Wrócić do domu, zawinąć się w kołdrę, nie wychodzić z pokoju przez kilka następnych dni lub lat, może jedynie po to, by uzupełnić zapasy wody. Jedzenie było przereklamowane i wymagało zdecydowanie za wiele wysiłku, nawet kiedy zostawało podawane na tacy, tak jak na obiedzie w stołówce, który notabene spędziłam, głównie leżąc na ramieniu Andy’ego. Po posiłku dostaliśmy godzinę przerwy, więc zużytkowałam ją, leżakując tym razem na łóżku Andy’ego. Tam też w końcu naładowałam telefon – obok powiadomień z aplikacji oraz dwóch smsów od Emily wyświetlało się kilka prób połączeń z wczorajszego wieczoru. Wszystkie od Irwina.
– Chcesz pogadać o tym, dlaczego patrzysz na swoją komórkę tak, jakby zamordowała gromadkę kociąt?
Westchnęłam i dałam ręce z telefonem opaść na brzuch. Odwróciłam głowę w kierunku chłopaka; na policzku poczułam miękki materiał poszewki na poduszkę – pościel w pokoju Andrewa była koloru zachodzącego słońca, ale przykrywał łóżko kocem w czerwono-zieloną kratę.
– Chcesz pogadać o tym, dlaczego przy waszym stoliku pojawiły się dwa puste miejsca?
– Już jedno, dzięki tobie – zauważył.
– Taak. – Przeciągnęłam. – Chyba po prostu musimy przyjąć, że ludzie poczuli nagłą ochotę na małą zmianę podczas jedzenia.
– Nie, to zdecydowanie nie to – stwierdził. Oderwał się od futryny, o którą dotychczas opierał biodro. Spodziewałam się dalszych pytań, a tymczasem kiwnął głową w kierunku wyjścia. – Chodź, Johannes nie będzie miłosierna dla tych, którzy spóźnią się na męczarni część drugą.
–Po dzisiaj nikt nie przekona mnie, że ta kobieta zna takie słowo jak „miłosierdzie” – mruknęłam, podnosząc się na nogi.
Okazało się jednak, że popołudniowe ćwiczenia były łaskawsze niż te poranne. Johannes co prawda nie popuszczała z tonu, ale po godzinie znalazłam nawet moment, by usiąść na krześle i przypatrywać się reszcie z oddalenia. Kilka osób także rozłożyło się po sali; reszta trwała w swoim zabieganiu, kręcąc się od sceny do prowizorycznego centrum dowodzenia, czasami wychodząc na korytarz. Przez to prawie, prawie nie zauważyłam, że tym razem drzwi otworzyły się i zamknęły za Irwinem. Blondyn wszedł, niosąc w rękach kartonowe pudła. Jego oczy zatrzymały się na mnie tylko na sekundę, kiedy rozglądał się po pomieszczeniu; potem ruszył prosto do Johannes. Ciężko odetchnęłam – to było absurdalne, by samo zobaczenie go sprawiało, że powietrze przybierało raptem na wadze, zaciskając się na moich płucach z siłą setek kilogramów. Nie miałam nic innego, na czym mogłabym się skupić, więc bezwiednie odprowadziłam spojrzeniem jego sylwetkę. Postawił pudła na stoliku przed panią Marią. Kobieta zerknęła do środka, kiwnęła kilka razy głową na słowa Irwina i nagle, zanim zdążyłam się zorientować i wyparować, przeczesywała wzrokiem salę, wykrzykując moje imię.
Za czwartym „Amy” wstałam na niepewnych nogach. Nie wiedziałam, za co los kara mnie w taki sposób. Johannes musiała akurat teraz przypomnieć sobie o moim istnieniu? Nie pozostawało dla tego żadne inne wytłumaczenie niż złośliwość wszechświata – chyba że Irwin wspomniał o mojej nocnej nieobecności, do czego nie miał kompletnie żadnych podstaw. Miał? Jeśliby to zrobił, miałabym przechlapane, ale nie potrafiłam przejąć się tą możliwością na tyle, by wymyślić jakąś linię obrony; jedynie szłam po drewnianym parkiecie z pustką w głowie i dziwnym napięciem w mięśniach. Wszędzie wokół krążyli ludzie; musiałam przecisnąć się obok kilku ciał, aż w końcu stanęłam góra metr od Irwina. Nie ufałam swoim zmysłom obserwacji w tej chwili, ale powiedziałabym, że jego ramionom też daleko było do rozluźnienia.
– …przykre i bardzo niespodziewane. – Dobiegły do mnie ostatnie słowa nauczycielki, zanim odwróciła się ku mnie.
Tak, to jednak jest najgorszy ciąg wydarzeń z gatunku katastrofalnych ciągów wydarzeń, pomyślałam.
– Amy, skarbie, przejrzysz rekwizyty przyniesione przez Ashtona? Zdecyduj, które z nich mogą nam się przydać, nie tylko do „Snu nocy letniej”, ale w ogóle.
Irwin milczał cały czas, a ja nie zdołałam jeszcze rozluźnić mięśni na tyle, by jakkolwiek zareagować – miałam wrażenie, że zęby zaraz rozkruszą mi się z siły, z jaką je zaciskałam – i jedynie patrzyłam na panią Marię, co najwidoczniej wprawiło ją w konsternację. Przeleciała wzrokiem ode mnie do Irwina i z powrotem, a potem podjęła się wyjaśnień, myśląc, że właśnie tego potrzebuję.
– Dyrektor miejscowego teatru dowiedziała się o naszym obozie i postanowiła przekazać trochę ich rzeczy. Ostatnio z powodu pewnych okoliczności musieli zamknąć instytucję… wciąż nie mogę sobie wyobrazić, jak nagłe i przykre musiało to dla nich być. Mamy tu kilka takich pudeł – oznajmiła, wskazując na kartony obok. – Wszystkiego ze sobą nie weźmiemy, trzeba poodkładać rzeczy potrzebne, a resztę zostawić. Stwierdziłam wcześniej, że ciebie już nie będę męczyć próbami, bo mam wrażenie, że dziś gorzej się czujesz… czy ty w ogóle tknęłaś swój obiad, dziecko?... ale w zamian możesz zająć się tym. Oczywiście, zaraz znajdę też kogoś do pomocy, tylko proszę cię, przypilnuj, żeby zostały z nami naprawdę potrzebne dekoracje. Masz chyba największe doświadczenie, a oka do tych spraw też ci nie brakuje.
Kiwnęłam głową, na co Johannes posłała mi uśmiech przyprawiony zaniepokojeniem. Zdecydowała jednak, że taka odpowiedź jej wystarczy, bo odwróciła się do Irwina.
– Gdy tylko przyniesiesz resztę, jesteś wolny – oświadczyła, a później zmarszczka przecięła jej czoło. – To znaczy, ktoś musi pomóc Amy z segregacją tego… ale to luźna sugestia, zrobiłeś już dziś wystarczająco dużo. Dziękuję, panie Irwin.
– Zawsze do usług – odparł niedbale.
Johannes spojrzała na nas ostatni raz, a potem odwróciła się i pospieszyła ku scenie. Nie zdążyłam nawet zrobić wdechu, kiedy Irwin też zniknął, zawróciwszy do drzwi.
Biorąc pod uwagę okoliczności, wszystko mogło potoczyć się dużo gorzej. Z tą myślą podeszłam do pierwszego pudełka i odgięłam jego boki. Spośród kartonu wyłaniała się skotłowana masa brokatu oraz falban, czysta feeria barw. Dałam się na chwilę unieść zafascynowaniu i delikatnie wyjęłam pierwszy przedmiot z góry. Była to miniaturowa trąbka, błyszcząca i wysadzana kilkoma kryształkami . Przez moment trzymałam ją na wysokości wzroku, podziwiając, a później zdecydowanie odłożyłam na prawą stronę stołu, gdzie póki co postanowiłam trzymać rzeczy warte zatrzymania. Było takich mnóstwo – od medalionów po figurki drzew. Oczywiście, znalazło się też trochę obiektów o pochodzeniu do zakwestionowania, jak maska ubrudzona podejrzaną, żółtą substancją czy rękawki do pływania. Akurat wyciągnęłam ze zmniejszającego się stosu misternie wykonany diadem – złote druciki zostały splecione w gałązki, a te, dźwigając ciężar kwiatów, finezyjnie wywijały się w każdym kierunku – kiedy Irwin zjawił się z kolejnymi pudłami. Po szybkim ogarnięciu sytuacji wzrokiem położył kartony na podłodze i, również bez słowa, ruszył po kolejne. Do moich rąk po tym kilkusekundowym zatrzymaniu wróciło życie, więc odłożyłam diadem na prawą część.
Chłopak jeszcze raz przeszedł dokładnie tę samą trasę, ale gdy wrócił z trzecią dostawą rekwizytów, nie zawrócił do wyjścia. Czułam na sobie jego wzrok, kiedy przekładałam w dłoniach kolejną maskę wenecką.
– Pomóc ci z tym? – zapytał w końcu.
Jego głos był krystalicznie bezbarwny. Przezroczyste, ostre odłamki wbijały się w moją skórę, więc wytężyłam wszystkie swoje siły, żeby skupić się na strukturze materiału pod opuszkami palców. Po chwili udało mi się to na tyle, żeby móc otworzyć usta na krótkie:
– Nie trzeba.
Wciąż obracałam w dłoniach maskę, kiedy dotarły do mnie odgłosy niespiesznie oddalających się kroków.


~.♦ .~.♦ .~


Trochę nie wiem, co tu napisać, ale jak widzicie, wcale nie porzucam tego opo. Prawdopodobnie można powiedzieć, że mamy ze sobą po prostu małą przerwę. Zdarzyła się przerwa od przerwy i tak oto powstał ten rozdział.

Trzymajcie się ciepło!