wtorek, 12 września 2017

21. Sirens


Tear me down, tell me I don't need to fear
Tell me now, tell me somebody's near,
'cause sirens, sirens are all I hear


Wbrew oczekiwaniom, burza z zeszłego wieczoru postanowiła nas nie omijać i nad ranem wróciła ze zdwojoną siłą. Pioruny bijące w las tuż obok okazały się zdecydowanie bardziej nieprzyjazne niż te obserwowane z daleka. Błyski, które rozjaśniały pokój, co nuż wyrywały mnie z płytkiego snu. Dzięki temu jednak zwlokłam się z łóżka wystarczająco wcześnie, żeby wziąć długi, relaksujący prysznic. Wycierając włosy pachnące kwiatowym szamponem, uświadomiłam sobie, że moje myśli odleciały daleko – prosto do rodzinnego domu, w którym obecnie mama zapewne wstawała do pracy lub może nawet z niej wracała, a tata rozpoczynał codzienną barykadę w swoim biurze. W głębi wiedziałam, że przyczyną tego była wczorajsza rozmowa z Irwinem, której fragmenty wciąż kołatały mi się po głowie. Wypowiedziane i niewypowiedziane słowa rozpychały się w moim umyśle, aż w końcu popchnęły mnie do siedzenia na łóżku z telefonem stukającym o uda w ręku Nie umiałam racjonalnie uzasadnić własnych pobudek, ale czułam ochotę na to, by zatelefonować do domu i sprawdzić, czy odpowie mi coś poza urywanym sygnałem.
Walka z impulsami nie stanowiła mojej mocnej strony, dlatego też po kilku chwilach, wykonaniu codziennego makijażu i upewnieniu się, że wciąż zostało mi zdecydowanie dużo czasu, wybrałam odpowiedni numer w kontaktach. Sygnałom na linii towarzyszył regularny stukot deszczu o szybę – wielkie krople rozbijały się na szkle, spływały na dół i splatały ze sobą. Patrzyłam przez okno, przekonując się, że dzisiejszy dzień nie miał dla nas za grosz miłosierdzia – może całe życie go dla mnie nie miało, o czym zdawała się świadczyć cisza po drugiej stronie połączenia.
Niemal podskoczyłam w miejscu, gdy wprost do mojego ucha rozbrzmiał dobrze znany mi głos.
– Mellie? Coś się stało?
Ton ojca był służbowy, tak jakby nie zdążył przestawić się po wcześniejszej rozmowie z klientami, choć użył zdrobnienia, które tylko w jego ustach tolerowałam. Dzięki temu jednak łatwe stało się wyobrażenie go sobie siedzącego na wielkim, obrotowym krześle obitym czarną skórą przed prostym biurkiem. Mogłam założyć się, że na nosie miał okulary, przydługawe włosy założone zostały za ucho, a dłonie błądziły pośród wiecznie rosnącej sterty papierów. Gdy byłam mała, tkwiła we mnie irracjonalna obawa, że zwoje pergaminowych kartek zaleją cały gabinet, wykradną się przez szparę pod drzwiami i wpełzną po schodach prosto do mojego pokoju. Nie rozumiałam, że niekończące się zlecenia oznaczały niekończący się zarobek. A może po prostu mnie to nie obchodziło. Liczyło się tylko to, by przestały nawiedzać mnie w koszmarach.
– Halo? Jesteś tam? Amy?
– Tak, tak. – Ocknęłam się i przeciągnęłam dłonią po twarzy. – Jestem, tato.
– W porządku. Słucham cię – mruknął i prawie mogłam usłyszeć szelest przewracanych przy tym papierów.
Wzięłam głęboki oddech, uświadamiając sobie, że nie zadzwoniłam w żadnym konkretnym celu – czyli nie miałam nic, co mogłoby zainteresować ojca.
– Właściwie to znalazłam wolną chwilę i pomyślałam, że zapytam, co u was – powiedziałam, przybierając lekki ton.
– Hmm. – Więcej szeleszczących kartek i kilka sekund ciszy. – U nas żadnych zmian. Przygotowuję właśnie nowy projekt na duży przetarg. Rozchodzi się o Nowy Jork, rozumiesz. Kupa roboty, a terminy krótkie, jak zawsze u tych wielkomiejskich bogaczy. Urwanie głowy, Amy, istny armagedon.
Uśmiechnęłam się na tę oczywistą aluzję.
– Och, jasne. Skoro masz dużo pracy, to lepiej nie będę przeszkadzać.
– Tak – przytaknął machinalnie. – Porozmawiamy, jak już skończę z tym przetargiem. Zadzwonię do ciebie.
Ledwo powstrzymałam śmiech, bo gdy tata w końcu się z tym upora, ja prawdopodobnie będę już grzać tyłek piętro nad nim, a nawet jeśli nie – do tego czasu znajdzie się kolejny niesamowicie ważny projekt.
– Jasne. Do zobaczenia. – Starałam się pozbyć cierpkiego posmaku z mojego głosu i języka, a rezultaty oceniłam na dość satysfakcjonujące. Ojciec i tak trwał już zapewne wśród ścian, które budował własnym umysłem.
Byłam blisko odłożenia telefonu, który nagle wypluł z siebie jeszcze kilka słów.
– Ale u ciebie wszystko dobrze, tak? Dobrze się bawisz?
– Oczywiście. Jest idealnie. – Na moje usta wypłynął uśmiech.
– To świetnie. Tak. Do zobaczenia.
Połączenie urwało się, a ja rzuciłam telefon na łóżko i opadłam zaraz za nim. Idealnie nie było, ale nie było też tak źle, jak przewidywałam, prawda? Uznałam to za duży powód do radości.
Pozytywny nastrój psuła nieustająca ulewa. Nie miałam ze sobą parasola – kto nosiłby takie kłopotliwe rzeczy? – więc jedynie wyjęłam z szafy kurtkę, która powinna wystarczyć na drogę do stołówki. Czekałam, aż deszcz trochę osłabnie, jednak on jedynie przybierał na sile, więc z westchnięciem wyszłam do przedpokoju. Drzwi do Irwina były zamknięte, ale wydawało mi się, że przed sekundą usłyszałam ich trzask. Nie zwlekając, chwyciłam klucz i zrobiłam odważny krok na zewnątrz. Chłodne powietrze wdarło się pod moją koszulkę – kurtka nadal zwisała mi z rąk. Pośród zasłony deszczu, na ostatnim stopniu, stał blondyn. Był odwrócony do mnie plecami, dłonie włożył do kieszeni i nic nie robił sobie z zacinających na niego kropel. Co najlepsze, też miał na sobie tylko podkoszulek.
– Irwin, idioto, nie widzisz, że pada?
Przekręciłam klucz w zamku. Rozbrzmiał charakterystyczny klik, więc odwróciłam się w stronę schodzącego właśnie na ziemię Ashtona.
– Jakoś nie bardzo mi to przeszkadza – oznajmił, błyskając zębami i rozkładając ręce.
– Czemu by miało – mruknęłam, jednak w myślach stwierdziłam, że w tym tempie chłopak będzie przemoczony jeszcze przed minięciem naszych sąsiadów.
Zbiegłam po podeście i praktycznie wpadłam na Irwina. Po wyciągnięciu ramion w górę moja kurtka utworzyła prowizoryczną parasolkę. Ledwo sięgałam powyżej czupryny Ashtona, jednak on, widząc moje próby, wślizgnął się pod spód z uniesionymi brwiami. W odpowiedzi na to, obróciłam twarz w jego stronę i wyszczerzyłam się z zadowoleniem. Odpowiedział mi śmiechem, po czym jedną ręką chwycił róg materiału od swojej strony, a drugą splótł z moją własną.
Biegnięcie w taki sposób do stołówki nie okazało się tak niewygodne, jak można było założyć.

~.♦ .~.♦ .~

Nieduża grupka ludzi zgromadziła się w domku Andrewa. To, że byłam tam ja, nie zdziwiłoby nikogo, ale sama nie wiedziałam, jak przy moim boku znalazł się Irwin. Siedzieliśmy we dwoje na podłodze, opierając plecy o bok kanapy, z wyciągniętymi nogami i z opartymi o kaloryfer stopami w skarpetkach. Chłopcom jakimś cudem udało się go włączyć, więc teraz zasłany był suszącymi się ubraniami. Reszta ludzi rozsiadła się wokoło; niektórzy zajęli równie ekskluzywne miejsca co my, ale w którymś z pokoi. Mignął mi gdzieś Jack z Annabeth; szybko zniknęli – możliwe, że za zamkniętymi drzwiami do sypialni Johna, współlokatora Andy'ego – jednak mój umysł wyparł przejmowanie się nimi na krańce świadomości. Pochłonęła mnie rozmowa o starych kreskówkach i, jak się okazuje, ulubioną animacją Irwina z dzieciństwa był „Clifford”, przez co musiałam teraz wysłuchiwać opowieści o jego nigdy niezrealizowanej potrzebie posiadania gigantycznego psa.
– W gruncie rzeczy zadowoliłbym się nawet jakimś labradorem, ale w domu mogę liczyć co najwyżej na rybki w akwarium.
– U mnie rodzice też nigdy nie zgadzali się na zwierzęta. – Wzruszyłam ramionami. – Ale babcia ma psa.
– Bardziej chodzi o alergię mamy – wyjaśnił, próbując wybijać jakiś rytm palcami u stóp. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku. – Rozpoznajesz piosenkę?
Już wydobywałam z głębi mojej duszy najbardziej zdumiony wzrok, na jaki było mnie stać – bo nie, stopy u palców zdecydowanie nie były najbardziej muzykalną częścią ciała człowieka – kiedy w całym pomieszczeniu rozbrzmiało moje imię. Podniosłam głowę w górę, wykręcając szyję, by dostrzec cokolwiek zza ramienia Irwina.
– Ktoś do ciebie. – Głos Andrewa został obdarowany intrygującymi nutkami, co zainteresowało mnie niemal tak samo, jak szukająca mnie osoba.
Kilku ludzi przesunęło się na bok, a zza ich ciał wyłoniła się sylwetka Jerome'a. Stał w drzwiach. Jego przydługawa grzywka odrobinę opadła pod wpływem milionów niewidocznych kropel, które na niej osiadły. Miał na sobie czarną kurtkę, w której wyglądał wyjątkowo... inaczej oraz szeroki uśmiech, element tak stały, że gdy tylko go widziałam, moje usta nauczyły się odpowiadać tym samym.
Przygryzłam wargę i spojrzałam na Ashtona, a następnie złożyłam ciało do klęczek i wstałam. Kiedy przekładałam stopy przez rozłożone nogi Irwina, poczułam ucisk na kostce.
– Wiesz, że zostawiasz mnie wśród ludzi, którzy z pewnością nie zrozumieją pełni tragizmu ukrytego w wydarzeniach z mojego dzieciństwa?
Patrzył na mnie z dołu; jego usta były uchylone, a oczy błyszczały. Nie wiadomo dlaczego na myśl przyszło mi, że wygląda jak młody Hamlet, wypełniony usilnie utrzymywaną brawurą i obrysowany mieniącym się rozdarciem.
– Tego tragizmu nie zrozumie nikt – odparłam. – Ale postaraj się być dzielnym chłopcem.
Ruszyłam nogą, a Irwin puścił ją z krzywym uśmiechem. Chęć pozostania na ciepłym miejscu obok niego wypuściłam z siebie wraz z oddechem, po czym odwróciłam się i ruszyłam do Jerome'a. Wciąż czekał w drzwiach, a kiedy się zbliżyłam, przyciągnął mnie do krótkiego uścisku. Pachniał świeżym proszkiem do prania oraz środkami dezynfekującymi.
– Przejdziemy się? – zaproponował.
– Nie pada? – Zerknęłam przez jego ramię, ale niewiele zobaczyłam.
– Przestało jakiś czas temu. Nawet widać gwiazdy, a ja znam dwie konstelacje, które z dumą ci pokażę.
– Wow, to brzmi niemal, jakbyś starał się być romantyczny – zaśmiałam się, narzucając na ramiona kurtkę.
Szatyn odpowiedział mi jedynie uśmiechem, a następnie kiwnięciem głową pożegnał się z Andrewem. Wyszliśmy poza obręb domku i mogłam skupić się na ścieżce światła złożonej z latarni, których blask dodatkowo odbijał się w jeziorze. Musiało być późno, bo niebo nad nami było ciemnogranatowe, a spomiędzy pasm chmur faktycznie wynurzał się blask kilku gwiazd. Wokół panowała cisza i nie widać było nikogo, kto postanowiłby zaufać poprawie pogody i wyjść z ciepłych czterech ścian. Zaplotłam ręce na piersi, zrównując krok z chłopakiem obok.
– Nie widzieliśmy się od imprezy.
Przytaknęłam.
– Była tylko dwa dni temu – zauważyłam.
– Dłużył mi się ten czas. – Aksamitny głos Jerome'a oplótł mnie razem z jego szczerym spojrzeniem.
– Mało interesujących pacjentów? – spytałam zaczepnie, obracając się w jego stronę oraz odchodząc kilka kroków w bok.
– Brakowało mi jednego, na którego liczyłem.
Pokręciłam głową na aluzje chłopaka, pozwoliwszy wiatru zamieść mi włosy na twarz, i oddałam jego uśmiech. Po chwili znaleźliśmy się obok mostku w okolicy mojego domku, na którym już kiedyś się spotkaliśmy i mimo początkowych oporów, dałam się namówić studentowi na przysiądnięcie tam. Wszystko było okupowane przez cień, który stapiał mokre drewno z wodą w jedną, niebezpieczną masę i naprawdę zwątpiłam w rozsądek któregokolwiek z nas, kiedy opadaliśmy na rozłożoną przy końcu pomostu kurtkę Jerome'a.
Nasze głosy wymieszane ze śmiechem zderzyły się z falującą taflą jeziora, a echo rozniosło dźwięki po całej jego powierzchni, poprzeplatało je z cykaniem świerszczy i szumem wysokiej trawy na drugim brzegu. Był to jeden z tych wakacyjnych dni, które zapadają nam w pamięć nie za sprawą wspomnień, ale klimatu, który rozsiewał się wokół. Gwieździsta noc, lekki wiatr oraz ciepło drugiej osoby stanowiły zestaw pozwalający przeżyć niesamowite lato.
– Cieszę się, że tu przyjechałem – odparł Jerome po kilku minutach spędzonych w ciszy.
Siedziałam ze skronią opartą o jego ramię i przyglądałam się światłu kołysanemu na wodzie. Obóz był niemalże moim marzeniem; po przyjeździe obawiałam się, że zamieni się w koszmar. Teraz, na zawieszonym w rzeczywistości mostku, każda przeżyta tu chwila rozkwitła emocjami gdzieś w głębi mnie i nagle mogłam stwierdzić, że całkowicie podzielam zdanie studenta.
Uniosłam głowę, żeby mu o tym powiedzieć, ale zanim z moich ust uleciał jakikolwiek dźwięk, zostały one pochwycone przez wargi szatyna. Zarejestrowałam wzrokiem wyrazisty kontur jego brwi oraz cienie rzucane przez rzęsy, po czym odruchowo zamknęłam oczy. Byłam zszokowana, zaskoczenie zatrzymało przepływ impulsów w moich nerwach, zamroziło myśli – nie czułam i nie myślałam, nie byłam Amelią Hood siedzącą na małym moście nad jeziorem razem z całującym ją Jeromem Morrisonem, bo ona zdecydowanie nie została przygotowana na taką chwilę. A potem w jednej sekundzie wszystko wróciło i potrafiłam wyłowić wrażenia ciepła i mokrych ust na moich własnych; ciepłej ręki na policzku i mokrych ust na moich własnych. Zacisnęłam palce w dłoni – a może zrobiłam to na przedramieniu szatyna, którego włosy łaskotały mnie w powieki – nie wiedziałam, składałam się tylko z przytłumionych odczuć i emocji. Oddałam pocałunek, bo myślenie nie było odpowiednie w takim momencie; nic innego nie wydawało się odpowiednie, a skóra Jerome'a obok mojej była przyjemna, ciepła i szorstka.
Ktoś zagwizdał, a choć dźwięk rozproszył się wśród szumu jeziora i szumu w mojej głowie, dotarł także do nas. Kilka centymetrów powietrza rozdzieliło mnie od chłopaka, który jednak nie zabrał dłoni z mojej twarzy, tylko patrzył i uśmiechał się. Jego uśmiech był jak jesienne słońce – nie rozpalające kości do białości, ale rozgrzewające je delikatnym żarem. Wzięłam oddech, a Jerome odsunął się odrobinę. Czułam się dość swobodnie jak na moment tuż po niespodziewanym pocałunku, wyparłszy mętlik z głowy gdzieś do zapomnianej szafy w moim umyśle.
Gwizd rozległ się znowu, więc równocześnie odwróciliśmy głowy, by poszukać jego źródła. Na drugim brzegu jeziora stała męska postać, a mrok osnuwał ją z każdej strony i nie można było stwierdzić, kto to dokładnie. Dzięki temu istniała szansa, że my sami byliśmy tylko grą cieni, wyraźną na tyle, by zorientować się, co się dzieje, ale odległą tak, by nas nie rozpoznać.
– Chyba wystarczy mu przedstawienia – stwierdził student.
– Popieram.
Jerome rzucił mi jeszcze jedno przewlekłe spojrzenie, po czym wstał i wyciągnął do mnie rękę. Podniósłszy się na nogi, otrzepałam tyłek i ruszyłam na stały grunt. Ziemia była mokra po wcześniejszej ulewie, spod rozrzedzonej trawy wyłaniało się śliskie błoto. Nie zwlekając, szybko podbiegłam na chodnik. Ręce zaplotłam na piersi, a podeszwy moich butów wydawały z siebie ciche plasknięcia, kiedy przestępowałam z nogi na nogę. Nie wiadomo kiedy zrobiło się naprawdę chłodno, więc zamarzyłam o ciepłej pościeli, ale nie miałam najbledszego pojęcia, jakie plany ma teraz Jerome i jak bardzo moje własne od nich zależą; poczułam, że może jednak pewna niezręczność wynikła z ostatniej sytuacji i cień niepokoju zdążył wywołać dreszcz na moich plecach.
Szatyn podszedł do mnie i w tej chwili rozdzwonił się jego telefon. Systemowy dźwięk rozdzierał powietrze wokół. Chłopak wyciągnął urządzenie z kieszeni, delikatnie zmarszczył brwi po spojrzeniu na wyświetlacz, a następnie uniósł wzrok na mnie. Była w nim przepraszająca nuta, którą przyjęłam z ulgą.
– Wybacz, muszę odebrać – oznajmił. – Ale nie będę cię zatrzymywać.
Kiwnęłam głową, oddając szybki uścisk Jerome'a. Potem student przyłożył komórkę do ucha, wymruczał przywitanie, jeszcze raz posłał mi uśmiech i rozeszliśmy się w swoje strony. Do domku miałam dosłownie kilkanaście metrów, a z powodu opadającej z nieba mżawki, która przylegała do materiału kurtki i moich włosów, sprawiając, że wszystko wydawało się ciężkie, pokonałam je szybkim marszem. Odliczywszy w myślach pięć schodków, znalazłam się na zadaszonej werandzie. W moje oczy rzuciły się ubłocone adidasy Ashtona, rzucone niedbale przed drzwiami. Myśląc o tym, kiedy chłopak wrócił do domu – nie mógł zostać u Andrewa zbyt długo po moim wyjściu, skoro już tu był – posłałam własne buty w ich ślady, oszczędzając nam tym samym mycie podłóg.
W środku panowała ciemność i duchota – powietrze wprost osiadało na moim ciele, ledwo tłoczyło się przez gardło i płuca, przygniatało swoją wagą. Potrzebowałam głębokiego oddechu, ale przed skierowaniem się do pokoju mój wzrok samorzutnie zlustrował przeciwległą ścianę. Zarówno zza drzwi do łazienki, jak i tych do pokoju Irwina nie dochodziło żadne światło. Chłopak musiał spać, a ja nie wiadomo dlaczego spędziłam jeszcze kilka chwil, stojąc w ponurym przedpokoju i zbierając słowa, których nie powinnam chcieć mu przekazać.


~.♦ .~.♦ .~


Troszkę mi z tym zeszło, ale chyba jest jeszcze przyzwoicie :) Teraz niestety zaczęłam klasę maturalną, więc czasu na pisanie będzie mniej, ale postaram się i tak w wolnych chwilach coś naskrobać.
Co sądzicie o rozdziale? Tak naprawdę naprawdę?
Buziaki,
Dee.

czwartek, 17 sierpnia 2017

20. Trust

Trust
my love
Let me inside of your walls
Trust
My love
will keep you safe from the wolves


Życie lubiło monotonię. Gustowało się w niej. Czasami ludzie walczyli z porywającą ich codziennością, chcąc wmówić sobie, że mają kontrolę i żyją. Chwytali się wielu sposobów. Niektórzy robili szalone rzeczy i wtedy ich świat rozbłyskiwał choć na chwilę. Dzień lub tydzień spędzali na dogłębnej eksploracji nowych uczuć, wyzyskując z nieznanych bodźców jak najwięcej – niczym dziecko w Disneylandzie, patrzące na monstrualne atrakcje przez różowe okulary. Inni wieczorami siadali przed laptopem i oglądali filmy, w których każda z klatek ociekała komercjalizmem lub – wprost przeciwnie – zagłębiali się w kino niszowe, a jego niezależność pobudzała krew niosącą w sobie dotąd nieznane myśli. Produkcje ich inspirowały. Sprawiały, że chcieli czegoś więcej, że zasypiali z wizją nieskończonych możliwości, którymi wymalowane było niebo; możliwości rozciągających się tuż nad ich głowami, możliwości burzących cienkie konstrukcje rzeczywistości budowanych latami i wybrukowanych zwykłymi dniami. Podczas snu następował reset i znów wszystko było takie samo. Znów wpadali w codzienność. W końcu wszyscy wracali do normalności.
Szczerze nie chciałam, żeby moją rutyną stały się gwałtowne poranki, ale pobyt na obozie w nie obfitował. Był to szczególnie nieprzyjemny rodzaj monotonii, doprawionej odrobiną nerwowości i oczywistego pośpiechu. Co ciekawe, nie tylko mnie próbowała ona złapać w swoje lepkie sidła. Kiedy tylko następnego po imprezie dnia wypadłam na korytarz i znalazłam się tuż przy drzwiach do łazienki, spotkałam gwałtownie opuszczającego swój pokój Irwina. Oczywistym było, że ledwo wstał z łóżka – rozczochrane, jasne włosy zachodziły na jego czoło i częściowo przykrywały cienie pod oczami, a biały t-shirt osłaniał rozgrzane po śnie ciało. Utkwiliśmy w sobie spojrzenia. Czułam się naprawdę źle, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z rozmazanego tuszu pod moimi oczami i... Boże, wczoraj nie miałam nawet siły zmyć makijażu, musiałam wyglądać jak kupka nieszczęść. Kiedy kolejne milisekundy upłynęły na milczeniu i pogłębiającym się kłuciu w moim brzuchu, przygryzłam wargę i wykonałam taktyczny krok w stronę łazienki, natychmiastowo znikając za białymi drzwiami. Podeszłam do lustra i cóż, moje podejrzenia okazały się w pełni prawidłowe. Ochlapując twarz zimną wodą, zastanawiałam się, czy to ten tragiczny wygląd przestraszył Irwina na tyle, że zaniemówił, czy po prostu się do siebie nie odzywaliśmy. Wcale się tym nie przejmowałam, a chodziło tylko o to, że od zostawienia go na parkiecie nie zamieniliśmy ani słowa. Nie podejrzewałam, że się o to obraził. Prawdopodobnie po prostu nie było okazji. Na myśli o wczorajszej imprezie w mojej głowie pojawiał się jedynie przytłumiony śmiech Jerome'a brzmiący jak delikatny szum łańcuchów przy podnoszeniu kurtyny w górę – zapowiedź czegoś ekscytującego i przyjemnie znajomego – kilka spojrzeń innych ludzi oraz granatowe niebo całe w chmurach.
W każdym razie, rozmawianie było raczej ważne w naszej grze, ale wchodząc pod prysznic, postanowiłam się tym nie martwić. Okazało się to słusznym wyborem, ponieważ już po dziesięciu minutach spędzonych w łazience usłyszałam natarczywe stukanie w jej drzwi.
– Hood, jestem pewien, że wyglądasz już jak ósmy cud świata, więc pozwól mojej zmarnionej osobie doprowadzić się chociaż do stanu użyteczności.
Głos Irwina brzmiał normalnie – bardzo męczeńsko i z odrobiną ironii – więc, nie zwlekając, przekręciłam zamek i stanęłam z nim twarzą w twarz.
– I cóż, nie miałem racji? – Rozpromienił się na mój widok. – Dziękuję, kotku – dodał, położywszy mi dłoń na ramieniu i prześlizgnąwszy się obok.
Przewróciłam oczami i usunęłam mu się z drogi ze świadomością, że racji z pewnością nie miał, a żywym dowodem tego były moje mokre włosy i zmęczenie na twarzy. I może, tylko może, delikatny uśmiech, któremu pozwoliłam osiąść na moich wargach po zamknięciu drzwi, przeczył obrazowi nędzy i rozpaczy.

~.♦.~.♦.~


Od kiedy pamiętam, każdy wyjazd miał swój kamień milowy, podczas którego człowiek uświadamiał sobie, że jest tu już na tyle długo, by doby zlały się ze sobą. Pamiętał, że pierwszego dnia wszystko wokół było cudownie oblane lukrem zrobionym z ekscytującej nowości, drugiego zjadł gofry z porzeczkową polewą w pobliskim barze, trzeciego przemierzał uroczą uliczkę pachnącą wypiekanymi tam zapiekankami, czwartego morze niosło ze sobą wyjątkowo świeżą bryzę, a potem... spędzał czas na naprawdę wielu rzeczach, ale nie mógł już dopasować wrażeń do minionych dni ani nocy. Następnie przychodziły kolejne godziny, a za godzinami doby. Wraz z nimi napływało przeświadczenie, że czas błogiego wyłączenia dobiega końca – lub, jak w moim przypadku, połowy – więc nim zdążymy obejrzeć się przez ramię na zachodzące słońce czy oblizać topiącego się loda, będzie już po wszystkim.
Czas nas gonił, wrażenia uciekały, ale czasami chcieliśmy po prostu odpocząć. Zamknąć się w pokoju, ubrać najwygodniejszą bluzę i pogapić w sufit. Nierobienie niczego wydawało się szczególnie kuszące po dniu, w którym los nie dał mi wystarczającej okazji, by nacieszyć się dobrym humorem Andrewa czy ciepłem Jerome'a, a obfitował w ciągłą grę z Irwinem przyklejonym do ramienia oraz wciąż uciekającą spojrzeniem Katlyn.
Długo nie było mi jednak dane cieszyć się samotnością. Została ona przerwana delikatnym, lecz stanowczym pukaniem w drzwi, które otworzyły się, gdy tylko powiedziałam „proszę”.
– Cześć – odparł Ashton.
– Cześć. – Uniosłam brwi w górę.
Jego brązowe tęczówki przeskanowały pokój wzrokiem – objęły walizkę upchniętą przy szafie, koszulę w pasy przewieszoną przez krzesło i w końcu łososiowe skarpetki na moich zwisających z materaca stopach.
– Nie robisz nic... hmm... ciekawego?
– Jak widać – odpowiedziałam ostrożnie, nie wiedząc, do czego chłopak zmierza.
– To świetnie. – Jego ramiona uniosły się w górę i po sekundzie stał już tuż obok. – Chodź – powiedział, chwytając mnie za ręce i mocno ciągnąc w górę.
Myślałam, że wspaniale nam szło utrzymywanie dystansu poza grą – nie licząc chwili słabości – ale widocznie nie było aż tak dobrze, by stanęło to na przeszkodzie Irwinowi w przeciągnięciu mnie za sobą przez cały domek. Ciasno oplatał palcami oba moje nadgarstki, a sam szedł tyłem, potykając się na progach i nie dając mi wydusić słowa.
Idiota.
– Spodoba ci się – oświadczył tylko, kiedy otworzyłam usta, by zaprotestować.
Po wejściu do pokoju, w którym powietrze było o kilka stopni zimniejsze i czystsze, podprowadził mnie do okna. Drewniane okiennice stały szeroko otwarte; szyby były na tyle stare, by z łatwością zauważyć, że składają się z dwóch oddzielnych tafli szkła. Pachniało lasem.
Blondyn w końcu puścił moje ręce, ale stał na tyle blisko, by moje ramie zmuszone było dotykać jego klatki piersiowej.
– Spójrz tam – wymruczał z dziecięcą ekscytacją, ale głos miał na tyle głęboki, bym poczuła drżenie we własnych żebrach.
Wskazał palcami przed siebie, jakby było to potrzebne. Doskonale wiedziałam, na co patrzeć. Wzrok automatycznie kierował się na odległy zarys horyzontu. Nieznacznie po lewej, spomiędzy ostrych konturów drzew będących kłębowiskiem głębokiego grafitu i wiotkich gałęzi, wyłaniała się niemalże płaska tafla morza. I cóż, to samo w sobie było zaskakujące, bo nie zdawałam sobie sprawy, że z naszego domku widać morze. Moje okna wychodziły jedynie na sąsiedni budynek, a do tych Ashtona co prawda kiedyś się dobijałam, ale nigdy przez nie nie wyglądałam. I pewnie zrobiłabym się zazdrosna – czy jemu musiało wszystko się udawać? – ale całkowicie pochłonął mnie widok w oddali. Było pięknie, tak pięknie, że poczułam mrowienie w całym ciele, w mięśniach i gdzieś w środku, a krajobraz ze wszystkimi jego szczegółami zdawał się wnikać we mnie razem z zapachem igieł rozproszonym w powietrzu. Cała świeżość i surowość w tym zawarta stanowiła odbicie odległego manifestu natury, która piorunami rozdzierała chmury, a z miejsc uderzeń sączyła się czysta biel, wydobywająca prawdziwy kształt obłoków na wierzch. Niebo było rozrywane, a woda pod nim rozbłyskiwała z milisekundowym opóźnieniem, co sprawiało, że był to najpiękniejszy spektakl, jaki w życiu widziałam.
Wprost absurdalne wydawało się to, że u nas, w pokoju, który nagle wydawał się niesamowicie mały i bezpieczny, słychać było jedynie niknące echo grzmotów. Niebo tuż obok pokrywały pasma mlecznych chmur. Burza zagarnęła dla siebie tylko mały skrawek przestrzeni nad falującą wodą, z reszty świata robiąc sobie zdumionych widzów.
– Niesamowite, prawda?
Przytaknęłam cicho, a moje myśli znalazły się z powrotem w zastygniętym z zachwytu ciele. Wiatr szczypał w policzki, przyprószając je odrobiną różu i bladości, bo, choć wcale nie był zbyt porywisty, przyniósł ze sobą burzowe powietrze pachnące ozonem i morzem.
Ciało Irwina zniknęło zza moich pleców. Sekundę później ledwo udało mi się złapać rzuconą we mnie bluzę.
– Załóż i wchodź. – Kiwnął głową w kierunku okna. – Parapety na zewnątrz są szerokie.
Nie potrafiłam się zdobyć nawet na odrobinę sceptycyzmu, bo wizja obserwowania tego wszystkiego była zbyt kusząca. Wciągnęłam na siebie czarną bluzę i obserwowałam, jak Irwin chwycił ramę okna i podciągnął się w górę. Mięśnie jego ramion zaznaczyły się pod koszulką, a on natychmiastowo znalazł się we właściwym miejscu. Wyciągnęłam ręce i dałam wciągnąć się na lewą stronę parapetu.
– Miejsca w pierwszym rzędzie. – Na jego ustach czaił się uśmiech.
Naciągnęłam bluzę na tyłek, ostrożnie kręcąc się na miejscu. Przez podbudówkę znajdowaliśmy się dość wysoko, więc oplotłam rękę wokół środkowej części okna i powoli opuściłam nogi w dół. Zanim spojrzałam na błyskające wśród zapadającego zmierzchu pioruny, splotłam spojrzenie z Irwinem – siedział najbardziej wyluzowany jak się da, nogę zgiął w kolanie i ustawił się odrobinę pod kątem, tak, że plecy opierał o ścianę. Nie uśmiechał się, ale iskra radości wciąż tkwiła w jego źrenicach. Miałam wrażenie, jakbyśmy oboje uśmiechali się oczami.
Co samo w sobie było dziwne, więc wzięłam głęboki oddech, a orzeźwiające powietrze osiadło w moich płucach, odrobinę oprzytomniając całe ciało. Utkwiłam wzrok w horyzoncie, chłonąc widok każdą komórką. Nastrój był niepowtarzalny – niedaleko od domku otwierał się ocean czerni utkanej z drzew, który dalej ustępował miejsca mieszaninie każdego z odcieni szarości, a pośrodku tego wszystkiego, w ciszy, siedzieliśmy my. Minuty odmierzały odległe grzmoty, a sekundy były wybijane przez szum gałęzi, ale upływający czas nas nie dotyczył, dopóki tkwiliśmy razem w świecie brutalnie rządzonym przez naturę.
Nagły dzwonek telefonu sprowadził nas na ziemię. Obejrzałam się przez ramię, a Ashton westchnął. Obrócił się i płynnie ześlizgnął na podłogę. Telefon miał zakopany gdzieś wśród ubrań na łóżku, ale długo nie zajęło mu odnalezienie go. Już chciałam wrócić do oglądania spektaklu na niebie, kiedy kątem oka dostrzegłam wygładzającą się twarz Irwina. Nieokreślona emocja zmyła z niej pozostałości wcześniejszego zadowolenia i pozostawiła dziwnie pustą. Piosenka brzmiąca na rock pochodzący z lat osiemdziesiątych urwała się równie gwałtownie, jak zaczęła.
– Nie odbierzesz? – Słowa wymsknęły się z moich ust, zanim zdążyłam pomyśleć, że to nie moja sprawa.
– Nie – odparł blondyn, delikatnie marszcząc brwi.
– Mną się nie przejmuj – dodałam, naciągając rękawy na palce. Ashton obdarzył mnie ulotnym spojrzeniem. – Mogę...
– To mój ojciec – uciął. – Nie mam ochoty z nim rozmawiać.
Kiwnęłam lekko głową, wyczuwając nagłą ciężkość atmosfery. Po odrzuceniu telefonu na bok, chłopak bez słowa podszedł do okna i po sekundzie przekładał już nogi na zewnętrzną stronę parapetu. Znów usiedliśmy w ciszy, ale tym razem nie sprzyjała ona spokojnemu zachwycaniu się krajobrazem. Nie było śladu po luźnej pozie Irwina; teraz siedział on wyprostowany, z napięciem w ramionach i obcością w oczach. Mimowolnie przebiegłam w głowie po wszystkich informacjach na temat rodziców Ashtona, które świat dotąd przede mną odsłonił. Nie pomogło ani trochę, wciąż czułam, że powinnam coś zrobić – coś poza wyłamywaniem palców i powolnym oddychaniem.
– Ja nie rozmawiałam z ojcem, odkąd cudem podrzucił mnie na pociąg przed obozem – rzuciłam w przestrzeń, a gdy odpowiedział mi jedynie szum drzew, kontynuowałam w dramatycznej próbie zalepienia balonu, który pojawił się gdzieś nad nami, oblewając nas gorącą niezręcznością: – Pewnie nie ma czasu, żeby zadzwonić, a ja przestałam się narzucać jakieś sześć lat temu.
Ashton zbadał spojrzeniem moją twarz, podczas gdy ja w myślach biczowałam się gałązkami wierzby.
– Próbujesz mi powiedzieć, że powinienem się cieszyć z tego telefonu? – W jego głosie nie było pretensji, ale mimo wszystko przygryzłam wargi.
– Nie – odparłam. – Może? To... – Naprawdę szukałam wytłumaczenia własnych słów, ale myśli uciekały mi, gdy tylko po nie sięgałam. Co chciałam powiedzieć? – To chyba miłe, jeśli ktoś się stara. – Zdecydowałam się w końcu.
Chłopak nie zaprzeczył moim słowom, a jedynie znów spojrzał przed siebie. Cienie kładły się na jego profilu, wypełniały załamania powieki i przerwę między wargami, które zadrżały na sekundę przed otworzeniem się.
– Myślę, że niektóre wydarzenia zmieniają wszystko na zawsze.
Było to ogólne stwierdzenie, ogólne i trochę oczywiste, ale biorąc pod uwagę początek tej rozmowy, okazało się ciężko znaleźć jego właściwy wydźwięk.
– Nawet jeśli rzeczy wrócą do normalności, to już nie będzie tamta normalność – ciągnął twardym głosem, jednocześnie chwytając moją rękę i powstrzymując mnie tym samym przed wykręcaniem palców. – Wiesz, o czym mówię?
– Nie do końca – powiedziałam zadziwiająco miękko. – Ale chyba rozumiem.
Na ustach Irwina zagościł grymas podobny do uśmiechu.
– Chodzi mi o to, że życie czasami obrzuca nas takim kawałkiem gówna, że nawet gdy się z niego otrząśniemy, nie możemy już patrzeć na rzeczy tak samo. Życie nie jest takie samo, poglądy nie są i my też się zmieniamy. I jest ciężej o tę zmianę, choć powinno być lżej, bo przecież to krok do przodu. Krok dalej od dziecięcej głupoty, naprzeciw dorosłości, tak? A jeśli nie możemy być szczęśliwymi dorosłymi, to jak w ogóle funkcjonuje to społeczeństwo?
Poczułam, jakby krew w moich żyłach zatrzymała się i zmieniła kierunek przepływu, bo siedzący obok mnie chłopak w koronie ze złotych loków i ze stanowczością w oczach autentycznie o to pytał. Pytał o te ważne rzeczy i trzymał mnie za rękę, a ja nie wiedziałam, kiedy to wszystko stało się tak naturalne i nie wiedziałam, jak przekonać go, że życie mogło być szczęśliwe; że on mógł taki być.
– Życie bywa okropne, ale to mija. Ludzie dają sobie radę – odparłam powoli.
– Co jeśli ja nie dam? – Teraz na jego twarzy definitywnie zagościł krzywy uśmiech. Żartował, ale jednocześnie był poważny.
Westchnęłam, patrząc prosto w jego oczy. Odrobina rozbawienia właśnie z nich uciekała. Niespiesznie puścił moją dłoń i wyciągnął z kieszeni opakowanie fajek.
– Nie myśl, że staram się być tym pokrzywdzonym – zastrzegł, chwytając jednego papierosa pomiędzy zęby. Odpalił go, nim zdążyłam się odezwać. Biały dym rozmył się w otaczającej nas szarości. – Po prostu uważam, że świat jest popierdolony.
Wyciągnął paczkę w moją stronę, a ja pokręciłam głową.
– Naprawdę sądzę, że ostatecznie da się wyjść na prostą. Trzeba się postarać i osoby wokół muszą się postarać, dlatego trzeba spotkać odpowiednich ludzi – wyjaśniłam w końcu.
Przy Irwinie wychodziłam na marnego filozofa. Nigdy nie byłam dobra w układaniu słów; dlatego też uwielbiałam teatr, który wkładał mi w usta zdania utkane z mądrości wieków, nadając im moc sprawczą, której sama nie zdołałabym osiągnąć.
– Amelia Hood idealistką, kto by się tego spodziewał – mruknął blondyn z ironią.
Szturchnęłam go łokciem.
– To nie jest idealizm.
– W takim razie masz szczęście.
– Może. A może po prostu wytrwale go szukam.
Widziałam, że Ashton nie poczuł się przekonany – jego poglądy snuły się wokół niczym dym papierosowy, oplatając nasze ciała, zabierając oddech i rozkładając wnętrzności kawałek po kawałku.
Burza w oddali ucichła, ale jeszcze kilkadziesiąt minut siedziałam na drewnianym parapecie z kostkami wplecionymi pomiędzy stopy Irwina.


~.♦.~.♦.~



Początkowo byłam bardzo zadowolona z tego rozdziału, który w dodatku jest troszkę ważniejszy od innych, ale przy sprawdzaniu miałam ochotę się poćwiartować, how typical :))
Take Shelter piszę już tak długi czas i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że na jego przestrzeni mój styl zdecydowanie się zmienił. Taki miał być tego cel – przećwiczyć siebie, znaleźć to, co najbardziej mi odpowiada i wychodzi. Teraz byłabym wprost gigantycznie wdzięczna, jeśli ktoś zaprezentowałby swoją opinię co do tej sprawy – wolicie Take Shelter na początku, gdzieś w środku, czy może ostatnio? Jak mówiłam chodzi głównie o styl, bo na fabułę za wiele poradzić nie można XD
Ponad połowę następnego rozdziału mam gotową, więc mooże nie będzie trzeba czekać na aktualizację tak długo.

Miłej reszty lata,
Dee

środa, 5 lipca 2017

19. Torches


Bring on your bows and arrows
Bring on your plagues and pharaohs
Cause if you get lost in the shadows
There's a fire inside you
And you know that I'll find you



Prawdopodobnie najważniejszym z elementów dnia był poranek. Noc mogła być magiczna, dzień pracowity, a zmierzch tajemniczy, ale to moment przebudzenia się rzutował na nasz humor. Istniały więc leniwe poranki, kiedy ciało tak splątywało się z kołdrą, jakby miały pozostać zrośnięte na wieki. Zdarzały się pobudki w ciemności, w której czaiło się widmo niedojedzonego śniadania i spóźnionego autobusu. Istniały poranki słoneczne, kiedy światło tańczyło na niedomkniętych powiekach powolnego walca, wybudzając nas z przyjemnych snów. Zdarzały się gwałtowne wyrwania z koszmarów, które sprawiały, że chciwie szukaliśmy obok ręki mogącej wyciągnąć nas na powierzchnię. Były też te najzwyklejsze przebudzenia, kiedy otwarcie oczu zajmowało nam kilka sekund, podczas których bodźce z zewnątrz powoli do nas docierały. Czuliśmy, że prawa łydka wynurzyła się spod przykrycia, a koszulka podwinęła za pępek. Wystarczyło tylko odwrócić się na drugi bok, uchylić powieki i...
Odskoczyć w drugą stronę, widząc przed sobą twarz znienawidzonego współlokatora.
Mój śpiący umysł nie był w stanie znieść zbyt wiele. Złote loki i delikatne worki pod brązowymi oczami stanowiły już chwiejne maksimum, a ciepła ręka i szorstkie palce momentalnie znajdujące się na mojej wpół odsłoniętej talii okazały się nieznośnie elektryzującym doświadczeniem. Nie byłam w stanie zrobić nic innego niż patrzeć przed siebie, prosto w twarz Irwina osnutą przyniesionym przez wschód słońca rozkojarzeniem.
– Dzień dobry, Hood.
Poranki były też niebezpieczną porą – pełną zachrypniętego głosu i opóźnionych reakcji.
– Co ty robisz? – fuknęłam.
– Właśnie tego anielskiego głosu tuż po obudzeniu brakowało mi całe życie – zakpił.
Przeskanowałam otoczenie kontrolnym spojrzeniem. W mojej głowie wszystko powoli zaczęło się układać.
Film. Po prostu zasnęłam podczas filmu.
Do płuc wtoczyło mi się powietrze wypełnione ulgą i w końcu mogłam poruszyć jakąkolwiek kończyną. Lub sprawić, by ktoś inny to zrobił.
– Weź tę rękę – mruknęłam nieprzyjaźnie.
– Nie sądzę, by to był dobry pomysł – odnotował blondyn z niejasną nutą zadowolenia.
– Puść mnie, Irwin.
– Wtedy...
Szarpnęłam się do tyłu, chcąc wyswobodzić z uścisku chłopaka. Szybko zorientowałam się, że materac nie sięga tak daleko, jak bym tego chciała i poleciałam w dół. Syknęłam, kiedy moje plecy gwałtownie spotkały się z podłogą.
–... spadniesz.
Wyprostowałam się tak, by moja twarz znajdowała się na tym samym poziomie, co Ashtona. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami – moje było wściekłe, jego rozbawione.
Może ta noc nie wynikła z winy Irwina. Może siniaki miały być jedynie świadkami mojej własnej impulsywności. Ale nic z tego nie powinno się wydarzyć i świadomość ta wbijała długie, kujące kolce wprost pod moją skórę.
– Czemu mnie nie obudziłeś? – zapytałam z wyrzutem.
– A miałem? – odparł niewinnie, podpierając się na łokciach i znów uzyskując przewagę wzrostu.
Przewróciłam oczami. Chciałam wygarnąć mu jego głupotę i niedomyślność, chciałam samą siebie przywrócić do porządku nieprzyjemnymi epitetami... a tymczasem jedynie podskoczyłam w miejscu na dźwięk zamykających się drzwi wejściowych.
Ale skoro nasza dwójka była w tym pokoju, to kto pojawił się w domku?
– Amy, wchodzę! – Do moich uszu dotarł niepewny krzyk Katlyn.
Natychmiast poderwałam się na nogi i żywiołowo rozejrzałam wokół. Co dziewczyna tu robiła? Dlaczego akurat teraz?
– Czemu ona tu jest?
Mój głos brzmiał zbyt burzliwie jak na szept, ale instynkt kazał mi nie pozwolić żadnym odgłosom opuścić pomieszczenia.
– Nie wiem, to nie ja mam na imię „Amy” – żachnął się chłopak, skopując kołdrę z nóg. – Prawdopodobnie to twój osobisty budzik.
Zmarszczyłam brwi.
– Która tak właściwie jest godzina?
Jedno spojrzenie na Irwina uświadomiło mi, że obydwoje nie mamy o tym żadnego pojęcia. Sytuacja zaczynała się robić coraz ciekawsza.
Jęknęłam, kiedy wołanie rozległo się znowu.
– Jest tu ktoś? Żyjecie?
Przez sekundę miałam zamiar kazać chłopakowi coś zrobić albo wprost przeciwnie – siedzieć cicho i się nie ruszać. Ostatecznie nic już nie powiedziałam. Powstrzymując ochotę przygładzenia włosów, podeszłam do drzwi.
Kiedy obejrzałam się przez ramię, Ashton siedział na łóżku. Na jego twarzy gościł zaintrygowany uśmiech, który był tak daleko od dodania mi wsparcia, jak tylko możliwe. Mimo wszystko przybrałam na usta podobny grymas, by wyjść z nim na spotkanie Kate.
Blondynka odwróciła się w moją stronę, kiedy tylko drewno skrzypnęło. Spojrzałam na nią, szybko zamykając za sobą drzwi.
– Cześć, Kate.
– Hej – powiedziała przeciągle, rozejrzała się jeszcze raz wokół, po czym przekrzywiła głowę. – Czemu nie było was na śniadaniu?
Natychmiast ruszyłam do swojego pokoju. Zgodnie z moimi przewidywaniami dziewczyna poszła za mną, wciąż mając na twarzy wyraz niezrozumienia. Zauważyłam, jak ogląda się za siebie, wprost w stronę pomieszczenia, z którego wyszłam. Z widocznym wysiłkiem próbowała poukładać w głowie fakty, a ja łudziłam się, że jej się to nie uda.
– Właśnie go budziłam – Ubiegłam jej pytanie. – Zaspaliśmy.
Pochyliłam się nad szafą. Moje kolana spotkały się z szorstką, starą wykładziną. Spieszyłam się, chcąc w tym pośpiechu zgubić wątpliwości Katlyn. Przecież nie mogła tak po prostu zorientować się, że spędziłam calutką noc z Irwinem w jednym łóżku, tak? Mnie samej ciężko było do tego spokojnie podejść, a dla świętoszkowatej Richardson stanowiłoby to niezły skandal.
Nie patrzyłam dziewczynie w oczy, dopóki nie zgarnęłam w dłonie ubrań i kosmetyczki. Stanęłam na środku pokoju, wytężając swoje umiejętności aktorskie w celu skłonienia blondynki do uwierzenia w tę zwykłą, prawdopodobną wersję wydarzeń, którą jej zaserwowałam. Cóż, dla mnie samej była ona bardziej prawdopodobna niż to, co wydarzyło się w rzeczywistości.
Gdy ta myśl do mnie dotarła, wyparła zdenerwowanie, które dotychczas czaiło się głęboko w komórkach ciała oraz pomiędzy podrygującymi palcami.
– Aha – odparła jedynie Kate.
Nie wiedziałam, dlaczego aż tak zależało mi na tym, by przyjaciółka nie poznała prawdy, ale liczyło się tylko to, że byłam na dobrej drodze do zatajenia jej. Spławianie Katlyn stało się ostatnio moją specjalnością – czułam się z tym jedynie odrobinę źle; źle na tyle, by zagryzać dolną wargę, ale nie wystarczająco, by nie pragnąć zniknięcia blondynki.
– Jakim cudem oboje tak zaspaliście? – Zmarszczyła brwi. – Wiesz, która jest godzina?
Otworzyłam usta, ale... nie, wciąż nie wiedziałam, ile godzin z poranka wykradłam w pokoju z brązowymi zasłonami i w towarzystwie chłopaka z oczami o kilka odcieni jaśniejszymi.
– Śpiący czasu nie liczą – bąknęłam.
Nagle moje spojrzenie przeskoczyło z dziewczyny na otwierające się drzwi. Ona też się odwróciła i zamarła, równie zaskoczona, co ja ułamki sekund wcześniej.
Dobry Boże, czemu zsyłasz do mojego pokoju Ashtona Irwina w samych bokserkach i z intryganckim uśmiechem na ustach?
– Amy, kotku, prosiłem, żebyś zbierała po nocy swoje rzeczy – wymruczał, unosząc rękę z laptopem.
Wytłumaczenie tego, czemu ten idiota pojawia się tutaj, tak, w momencie, kiedy niemal przekonałam Katlyn, że może wierzyć w moje doskonałe kłamstwa, było proste. Irwin kochał mnie denerwować.
A błysk w jego oczach świadczył o tym, że doskonale wiedział, iż zaczyna wojnę.

~.♦ .~.♦ .~

Johannes zdecydowała się przyspieszyć akcję, a informacja o tym musiała mi w którejś chwili umknąć. Było to całkiem prawdopodobną opcją, biorąc pod uwagę fakt, że wczorajsze ogłoszenia spędziłam głównie na uporczywym szczypaniu dłoni Irwina, który odkrył drażliwy punkt na moim ciele – miejsce pod żebrami, którego dotknięcie nieuchronnie groziło łaskotkami. Wykorzystywał tę wiedzę z uśmiechem promiennym jak słońce padające na pierwsze pąki wiosennych kwiatów i nie mogłam się oszukiwać, że szeptane przeze mnie groźby przynoszą inny skutek niż dodanie kilku kolejnych różowych płatków do tego grymasu. Dodatkowo podczas dzisiejszego śniadania, cóż, spałam, dlatego byłam zaskoczona, gdy Kate z wciąż widoczną konsternacją i zmieszaniem przekazała nam, że wieczorem będzie się odbywać kolejny test, podczas którego mam być uzupełniającym jurorem. Gdyby nie to, że mój żołądek wciąż skręcało od szalejących na twarzy blondynki domysłów, a serce upadło i zostało gdzieś pod wątrobą na widok urazy zapoczątkowanej moim kłamstwem, poczułabym się zapewne wyjątkowo dumna i doceniona. Cały niefortunny poranek spowodował jednak, że nawet ulga ogarniająca mnie na wieść o tym, iż nie muszę spędzać zaplanowanej imprezy na plaży na graniu – a więc jestem wolna od towarzystwa Irwina na kilka błogich, wieczornych godzin – była nieadekwatna do wolności, która była jej przyczyną.
A w połowie wyjaśnień Kate Irwin tak po prostu wyszedł z pokoju, mówiąc, że faktycznie miał zgłosić się do pomocy Johannes i nie dając mi tym samym szansy na zadźganie go szczoteczką do zębów, które to morderstwo z przyjemnością planowałam.
W wielkim skrócie dzień wcale nie zaczął się dobrze, a popołudnie było wypełnione unikającą mnie Richardson (martwiące) i przyglądającą się Caroline (jeszcze bardziej martwiące). Przyszedł jednak wieczór i – śmiejąc się na krzyki Andy'ego o spektakularnej zabawie w blasku zachodzącego słońca oraz pokazując środkowy palec Irwinowi każącemu mi się odstawić – wróciłam do domku, by po chwili wybiec z niego w pełni gotową i wpaść na spacerującego Jerome'a Morrinsona.
Najwidoczniej udzielił mi się nastrój nadchodzącej imprezy, bo nie wahałam się zaciągnąć studenta pod biuro Johannes i wyprosić u niej zgodę na uczestnictwo chłopaka w zabawie. Szybko dołączyliśmy do zmierzających na plażę ludzi, pełnych uśmiechu i młodzieńczej energii.
Czułam się cudownie wolna bez chodzącego tuż obok Ashtona Irwina.

~.♦ .~.♦ .~

Okazało się, że najlepszym aspektem imprezy na plaży jest to, że nie musisz męczyć się z wysokimi butami, bo dla każdego chodzenie w nich po sypkim gruncie było kompletną abstrakcją. Oczywiście nastrój też był niesamowity – słońce szybko zaszło, zostawiając po sobie jedynie wąski kawałek różowego horyzontu i jego odbicie w szumiących falach. Mini bar, przy którym cała rzecz została zorganizowana, został obwieszony uroczymi lampionami, a w bezpiecznej odległości od drewnianego podestu płonęło ognisko. Płomienie z trzaskiem przeskakiwały po gałęziach i smażących się kiełbaskach. Mimo iż z głośników ustawionych przy białym budynku płynęła energiczna muzyka, wystarczyło odejść kawałek dalej, by usłyszeć fale rozbijające się o brzeg. Śmiechy ludzi rozbrzmiewały jeszcze wyraźniej. Również naszej grupie wyjątkowo dopisywał humor, a ponadto kręciło się tu kilka osób „z zewnątrz” – Johannes przecież nie wynajęła plaży ani baru.
Razem z Jerome'm u boku i kilkoma innymi osobami wokół okupowaliśmy miejsce przy barierkach. Mimo zaangażowania w rozmowę, moje oczy raz po raz skanowały parkiet i wyłapywały pary zdające egzamin. Teoretycznie miałam nawet prawo mieć swój zeszyt na prowadzenie notatek, ale moja nadgorliwość nie sięgała aż tak daleko. Wystarczyło, żebym była czujna. Wbrew pozorom kubki w naszych dłoniach w żaden sposób temu nie przeczyły. Jak się dowiedziałam, zabawa przy ognisku wcale nie miała być tą legendarną imprezą, na którą szykował się Jack. Wprost przeciwnie, wydawało się, że większość osób trzyma fason i tylko raz widziałam podejrzanie wyglądające negocjacje z barmanem, ostatecznie zakończone dolewką do kubka czegoś, co raczej nie było słodkim soczkiem.
– Miałaś rację – mruknął Jerome do mojego ucha, gdy rozmowa samoistnie przycichła. – Wszyscy jesteście teatralnymi świrami.
Roześmiałam się głośno.
– Nie zainteresował cię temat doboru oświetlania do epoki, w jakiej jest osadzona sztuka?
– Och, ależ był bardzo interesujący. Po prostu czułem się tak, jak zapewne ty byś się czuła, gdybym zaczął gadać o klipsach na tętniakach w mózgu.
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam zastanawiać się, o jak bardzo skomplikowanej rzeczy chłopak mówił.
– Czyli jak?
– Jak najbardziej niezorientowana w temacie osoba pod słońcem – oznajmił z uśmiechem pokazującym białe zęby, ale szybko dodał: – Nieważne. – Jego wzrok uciekł w kierunku parkietu. Zaplótł jedną rękę za plecami, a drugą wyciągnął w moją stronę. Tylko on mógł w tej sytuacji, w otoczeniu plastikowych kubków przysypanych szarym piaskiem i klubowej muzyki dobiegającej ze starych głośników, wyglądać elegancko. – Zatańczymy?
– Z przyjemnością, sir – odparłam z rozbawieniem, podając mu dłoń.
Miał gładką, ciepłą skórę. Spojrzałam w dół, na nasze splecione palce i przypomniałam sobie wszystkie sekundy, w których też na nie patrzyłam. Było coś w naszej relacji, coś, co prowadziło moje myśli na dziwne tory. Nie mogłam zinterpretować tego uczucia, ale... obecna chwila była przyjemna, a to się liczyło, prawda?
Przecisnęliśmy się między spoconymi ciałami. Skrawek wolnego miejsca znaleźliśmy dopiero na drugim końcu podestu, tuż obok baru. Odgarnęłam włosy do tyłu, odchyliłam głowę i zauważyłam Irwina siedzącego przy ladzie.
Miał na sobie jasne, wytarte jeansy, koszulkę z logo jakiegoś zespołu i flirciarski uśmiech. Wyglądał jak uosobienie współczesnego Romea. Nie było się czemu dziwić – miejsce tuż obok niego zajmowała dziewczyna, która zdecydowanie nie należała do naszej grupy. Jej opalone, długie nogi były założone na siebie, a brązowe włosy opadały falami na plecy.
Kosmosie, ich mowa ciała była taka oczywista.
Nie wiedziałam, w którym dokładnie momencie wpadłam na ten pomysł, ale kiedy Jerome chwycił mnie za łokieć i zapytał, czy wszystko gra, ja jak najbardziej przekonująco odpowiedziałam, że wrócę za sekundę. Upewniłam się, czy w jego oczach nie widnieje uraza, jeszcze raz powtórzyłam, że tylko coś załatwię, po czym stopy poniosły mnie po dwóch schodkach w górę, siedmiu deskach do przodu i już stałam przed drewnianą ladą.
Gdyby mi zależało, powiedziałabym, że mam nadzieję, iż Irwin wiedział, w co się pakuje. Mało mnie to jednak obchodziło. Byłam osobą, która na polu bitwy stawała się bezwzględna. Wcale nie stanowiło to efektu zaciętej rywalizacji przy doborze ról, choć ciągła wojna z Caroline sprawiła, że granice między małymi podchodami a prawdziwym polowaniem praktycznie się zatarły. A fakt, że moim obecnym przeciwnikiem był Ashton Przyczyna Wszystkich Nieszczęść Irwin sprawił, że hamulce zostawiłam na parkiecie, przy przystojnym studencie medycyny, który, co podświadomie wiedziałam, czekał na mnie.
Dlatego też nie zwlekałam i zanim Irwin zdążył mnie chociażby zauważyć (choć były na to małe szanse, gdyż jego wzrok był definitywnie utkwiony gdzieś indziej), dla efektu roztrzepałam swoje włosy oraz, potknąwszy się krok od ławki, zawiesiłam ręce na szyi blondyna i opadłam na jego kolana całym ciężarem ciała, idiotycznie przy tym chichocząc.
– Kochanie – powiedziałam, wyciągając samogłoski. – Szukałam cię wszędzie.
Źrenice chłopaka rozszerzyły się, gdy na mnie spojrzał. Potem rzucił nerwowe spojrzenie w stronę przetaczającego się wokół nas tłumu, a następnie swojej nowej przyjaciółki, ale ostatecznie jego twarz znów znalazła się naprzeciwko mojej; wszystkie nierówności na jego skórze wypełnione były przez pytania, a z ledwo widocznych piegów emanowało zaskoczenie. Moje jednoznaczne zachowanie oraz przekonujący, nie dający mu spokoju wzrok szybko upewniły go w przeświadczeniu, że gra z jakichś powodów znów trwa i nie zwlekał z położeniem mi ręki na talii. Tym razem było to niewystarczające, gdyż para uważnych oczu obserwowała nas z bardzo bliska, więc splotłam palce z jego i przesunęłam dłonie na moje udo.
A skoro Irwin już wpadł w sieć, mogłam zająć się tą dziewczyną.
Odwróciłam się w jej stronę z szerokim uśmiechem. Byłam pewna, że fałsz wycieka mi z kąciku ust oraz oczu.
– A kto to? – zapytałam, nim zdążyli coś powiedzieć.
– To Angelica.
Nie spodobał mi się sposób, w jaki głos Ashtona prześlizgnął się po jej imieniu, więc pokręciłam się na jego kolanach i oparłam głowę o ramię. Zrobiłam zawiedzioną minę.
– Och, chciałam iść potańczyć, ale skoro rozmawiacie...
– Nie krępujcie się. – Brunetka w końcu się odezwała i podniosła z ławeczki. Wydawała się odrobinę zmieszana, ale pochwaliłam ją w myślach za natychmiastową reakcję.
– Zaczekaj, może...
– Świetnie! – Rozjaśniłam się, przerywając chłopakowi. – Wiesz, że uwielbiam tę piosenkę, prawda?
Zaczęłam trajkotać, aż dziewczyna nie zniknęła z naszego pola widzenia, a Irwin nie spojrzał na mnie z lekkim zirytowaniem.
– Johannes zmieniła plany?
Wstałam i pokręciłam głową z uśmiechem, tym razem prawdziwym.
– Punkt dla mnie, Irwin – oznajmiłam dobitnie.
Blondyn prychnął i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
Jeszcze bardziej się wyszczerzyłam i przytaknęłam, nie zważając na to, że musiałam wyglądać bardzo dziecinnie. Chłopak też podniósł się na nogi. Stał niespodziewanie blisko, a w jego oczach zamigotało rozbawienie.
– Nieźle rozegrane, Hood – przyznał, pochylając się. – A skoro już przegoniłaś moją znajomą, to chodźmy na ten parkiet.
Pełna satysfakcja spłynęła na mnie razem z wyciągniętą ręką Ashtona. Krótka gierka była zdecydowanie warta tej chwili.
– Niestety dla ciebie, ja nie należę do grona porzuconych. – Udało mi się powiedzieć to wprost do jego ucha, zanim odsunęłam się na bok. – A teraz przepraszam, ktoś na mnie czeka.
Utrzymałam jego wzrok jeszcze przez kilka sekund, pozwalając, by emocje przelewające się w miodowych tęczówkach pogłębiły moje zadowolenie. Następnie odwróciłam się na pięcie i skierowałam na bok, tam, gdzie czekał na mnie Jerome. Student wciąż stał w tym samym miejscu i chwycił moją dłoń, gdy tylko się zbliżyłam.
– Co to było? – zapytał.
– Zwykła gra – zapewniłam, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię.
Ashton Irwin, pokonany i odarty ze zdobyczy, wciąż uważnie mnie obserwował.


~.♦ .~.♦ .~


Trochę zwlekałam z dodaniem, a im dłużej czekam, tym mniej mi się podoba to, co napisałam. Mam jednak nadzieję, że Wy nie odnosicie tego wrażenia :D
Wbrew moim pragnieniom, te wakacje nie upływają mi tylko na lenieniu się w domu, więc nie mogę obiecać, kiedy pojawi się nowy rozdział. Mimo tego ostatnio odczuwam ochotę na skończenie tego fanfiction, więc mam zamiar wziąć się do pracy i przestać wszystko przedłużać (choć jeszcze daleka droga przed duetem A&A, nic na to nie poradzę!).
Spędzajcie miło ten letni czas ♥

poniedziałek, 15 maja 2017

18. Be There


You've got me surrounded,
It feels like I'm drowning
and I don't want to come up for air.


Stres to pojęcia każdemu dobrze znane, ale jednak trudne do jednoznacznego określenia. Sama jego definicja nie jest jasna – można mówić o uczuciu, o bodźcu, o stanie, a w psychologii pojawia się nawet określenie „relacja adaptacyjna”. Zdawałoby się, że mnogość sposobów, w jakich każda osoba radzi sobie ze stresem, jest adekwatna do ilości określeń, które można było nadać temu pojęciu.
Dla mnie stres był obecnie delikatnym drżeniem dłoni, przygryzaniem warg i myślami panoszącymi się w głowie bez pozwolenia. Nie miałam się czym denerwować, ale wszystko zaczęło się od proroctw, które nieproszone wdarły się do mojego umysłu. Potem dołączyły do nich analizy i wyrzuty, jakby sama świadomość zbliżającej się oceny nie wystarczała. Od kilku minut kursowałam więc wzdłuż korytarza przed gabinetem Johannes, próbując uciszyć rozdygotane wnętrze. Gdy w końcu stwierdziłam, że nie uda mi się przekonać siebie samej do tego, że starałam się wystarczająco, a myśli o tym, iż rozdanie ról zależy głównie od punktów otrzymanych za ten test, nie znikną, uciekłam się do najbardziej prymitywnej metody – zaczęłam powtarzać wierszyk wyuczony w dzieciństwie przez babcię. Była to moja mantra i nawet jeśli życie wokół się waliło, kryzys zbliżał się nieubłaganymi krokami lub siedzący na krzesłach obok Irwin patrzył na mnie coraz bardziej jak na wariatkę, nie zamierzałam jej porzucać. Uspokajała mnie i pomagała wyprowadzić myśli na uporządkowany tor, a o to właśnie chodziło.
Z recytowania kilku linijek w kółko wyrwało mnie gwałtowne pociągnięcie za nadgarstek. Odbiwszy się od uda Ashtona, wylądowałam na białym krzesełku obok. Wydałam z siebie oburzone prychnięcie.
– To tylko rozmowa z Johannes, wiesz, Hood? To taka kobieta, z którą spędzasz znaczną część swojego czasu od kilku lat. Niecały metr siedemdziesiąt, okulary na nosie i serdeczna aura, choć przyznaję, również pełna respektu. Mówi ci to coś? – powiedział, nonszalancko pochylając się w moją stronę i zakładając ramię na oparcie mebla. Wydawał się rozbawiony.
– Oczywiście, że dla ciebie to tylko rozmowa.
Mój ton był wyniosły i ledwo powstrzymałam się od dodania na końcu „głąbie”. Bo jasne, wyzywałam nieraz Irwina, głównie w swoich myślach, ale teraz wydawało mi się to dziwnie... poufałe. Jakby razem z tym jednym, głupim słowem z moich ust miała wylecieć zmiana odczuć wobec jego osoby, której zaprzeczałam w ostatnich dniach.
Przypomniawszy sobie o tym, wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku. Uniósł brwi w górę, ale nic nie powiedział.
Trzymałam uparcie wzrok w beżowej ścianie przed sobą, dopiero po chwili orientując się, że przestałam się już niepokoić wystawianą oceną. Pokręciłam głową, także to biorąc za zły znak. Dlaczego Irwin potrafił nagle nieproszony wprosić się do moich myśli i zająć je w pełni? Zachowując się jak dziecko, posłałam mu nieprzychylne spojrzenie, a gdy ten odpowiedział mi puszczeniem oczka, przypomniałam sobie, że to wszystko wcale nie było takie nagłe i nowe. Jego idiotyczne zachowanie od początku sprawiało, że musiałam martwić się tym, jakie kłopoty na mnie sprowadzi.
Jakiekolwiek dalsze rozmyślania przerwał trzask otwieranych drzwi. Z gabinetu Johannes wyszła Angelica z Davidem. Ich uśmiechy nie pasowały do ról, które mieli odgrywać – z tego, co pamiętałam, im w przydziale przypadła wzajemna nienawiść. Widocznie jednak spotkanie przebiegło zadziwiająco dobrze. Po chwili w progu stanęła także sama kobieta i zachęcającym gestem zaprosiła nas do środka. Podniosłam się z miejsca, aby po chwili usiąść w wygodniejszym fotelu przed biurkiem nauczycielki. Miejsce po mojej lewej zajął Irwin. Kobieta opadła naprzeciwko nas i przez kilka sekund po prostu patrzyła. Nie mogłam wyczytać za wiele z jej spojrzenia, dlatego ucieszyłam się, gdy chłopak przerwał milczenie, choć oczywiście zrobił to w nie najlepszy sposób.
– Jak podoba się pani nasz misterny teatrzyk? – zapytał, rozsiadając się wygodnie.
Ja sama odebrałabym jego pozę jako pozbawioną szacunku, lecz Johannes zdawała się nie widzieć w tym niczego złego.
– Bardzo, panie Irwin, bardzo – odparła prosto, patrząc na Ashtona.
Wyglądali, jakby prowadzili jakąś bezsłowną dyskusję i uderzyło we mnie to, że moja mentorka lubi Irwina. Może nie pokazywała sympatii otwarcie – nigdy tego nie robiła – ale widoczna między nimi była pewna nić porozumienia. Wydało mi się to okropnie niesprawiedliwe – on był dupkiem, który uwielbiał uprzykrzać ludziom życie, a ja jej oddaną uczennicą, która na szacunek pracowała dwa lata. Tymczasem siedzieliśmy w jej gabinecie i nie dość, że uwaga Johannes skoncentrowana była na chłopaku, to jeszcze pozwalała mu na o wiele więcej, niż zwykle mieściło się w jej normach dobrego wychowania. Tak jakby coś w nim widziała i czerpała przyjemność, mogąc wydobywać to na wierzch.
– Doceniam zaangażowanie was wszystkich – zwróciła się w końcu także do mnie. – Wielka Gra nabiera zdecydowanie ciekawszych kształtów, niż mogłam podejrzewać. Większość osób naprawdę wkłada w to serce i, o ile się nie mylę, należycie właśnie do tego grona.
Ciężko mi było słuchać o wkładaniu serca w mój wymyślony związek z Irwinem. Trud i owszem, czas oraz cierpliwość również, zapewne nawet zdrowie psychiczne, ale serce... brzmiało to zbyt uczuciowo. Brzmiało to tak, jakbyśmy angażowali w grę prawdziwie emocje.
Jeszcze ciężej było mi przyznać się, że gdzieś w mojej podświadomości tkwiło przekonanie, iż gra bez emocji nie ma sensu. Aktor może nadać postaci kształt, ale to uczucia ją wypełniają i sprawiają, że ożywa, stając się czymś namacalnym, zdolnym wyrywać z tłumu ich własne dusze i wsadzać je w sztuczne realia. A żeby to zrobić, trzeba czuć, trzeba dać się pochłonąć bijącemu w innym świecie sercu, trzeba się nim stać.
– Och, oczywiście, że należymy, prawda, kotku? – Irwin sięgnął po moją dłoń i splótł nasze palce razem, nie pozbywając się zaczepnej, rozbawionej nutki z głosu.
Przewróciłam oczami, ale zdecydowałam się odpowiedzieć.
– Robię, co w mojej mocy – zapewniłam, a po chwili dodałam dociekliwie: – Czy teraz też musimy grać?
Widziałam, że uśmiech miga w kącikach ust Johannes, ale ostatecznie kobieta pokręciła głową.
– Nie. Jesteśmy tu, żeby omówić wyniki waszej wczorajszej próby i w tej sytuacji możemy odstawić na bok udawanie. – Kiedy tylko to powiedziała, cofnęłam dłoń z powrotem na własne kolano. Od razu poczułam się lepiej. Okazywanie bezpośrednio przed nauczycielką czułości, nawet tych udawanych, było niezręczne. – Zacznę od krótkich wyjaśnień, dobrze?
Nastąpił potok słów, podczas których Irwin dwa razy szturchnął kolanem o to moje. Gdy posłałam mu zirytowane spojrzenie, przywołał na twarz zbolały wyraz, mający zapewne insynuować ból wywołany moim wcześniejszym zachowaniem. Nie poświęcając mu za wiele uwagi, wróciłam do wysłuchiwania Johannes. Blondyn mógł mieć gdzieś cały ten test, ale dla mnie oznaczał on wejściówkę do przygotowanego przedstawienia, a może i całej przyszłej kariery. Nie ma co ukrywać, iż liczyłam na kartę VIP.
– Ostatecznie otrzymaliście czterdzieści trzy punkty, co daje wyniki bardzo dobry. Nie będzie żadnego oficjalnego rankingu, ale wszystko to jest zapisywane o tu. – Kobieta postukała palcem w leżący na ciemnym biurku zeszyt.
Z mojej klatki piersiowej uleciało westchnienie ulgi, choć nie było ono pełne. Ocena wydawała się dobra, ale jak miałam to stwierdzić, nie mogąc porównać się do innych?
– A już myślałem, że dostanę moją pierwszą od lat szóstkę. – Irwin widocznie kpił sobie sam z siebie.
– Nikomu nie udało się uzyskać oceny celującej – powiedziała Johannes z uniesionymi brwiami, jakby zdając sobie sprawę z tego, że nie miała w planie tego mówić, ale niewiele sobie z tego robiąc.
Tym razem naprawdę wypełniła mnie radość i przez sekundę, dopóki się nie opamiętałam, nawet uśmiechałam się promiennie do Irwina. Bądź co bądź była to nasza wspólna praca i w życiu nie podejrzewałam, że pójdzie nam tak dobrze. Nadal uważałam za niesprawiedliwy fakt, iż oceny wystawiane są parze, a nie poszczególnym osobom, ale póki co nie miałam na co narzekać. Ostateczny ranking i tak będzie przypisany do członków grupy teatralnej i wydawało się, że mam szansę zająć w nim naprawdę wysokie miejsce.
Z wyobrażeń o mojej osobie w głównej roli wyrwał mnie głos Johannes.
– Z oficjalnych spraw to byłoby wszystko – oznajmiła. – Mam dla was jednak jeszcze niespodziankę. Te wakacje są dość wyjątkowe, prawda? Jak mówiłam, wasza praca przerasta moje najśmielsze wyobrażenia, ale ufam, że stworzyłam okazję nie tylko do podszlifowania umiejętności aktorskich, ale też zmiany spojrzenia na pewne tematy i nawiązania nowych relacji. Mam szczerą nadzieję, że będziecie dobrze wspominać te kilka tygodni. – Nauczycielka patrzyła na nas uważnie, a ja starałam się, by nie zauważyła mojej rzednącej miny. Jakie wspomnienia właśnie tworzyłam? Bałam się odpowiedzi na to pytanie. – Z tego powodu chętnie skorzystałam ze specjalnej oferty wesołego miasteczka.
Z cichym pyknięciem Johannes otworzyła szufladę ze swojej prawej strony i starannie wypielęgnowanymi dłońmi położyła coś przed nami. Pochyliłam się do przodu, żeby przyjrzeć się dwóm kartkom... nie, zdjęciom. Z każdego spoglądała na mnie ta sama scena. Papier lekko się błyszczał, przez co kolorowe otoczenie utrwalone na fotografii zdawało się jeszcze bardziej magiczne. Gdzieś w tle unosiły się balony, a groteskowy drogowskaz wskazywał drogę do domu strachów. W centrum znajdowała się migocząca, złota karuzela, której część zasłanialiśmy... my. Irwin opierał łokieć na moim ramieniu, a ja patrzyłam na niego z mieszanką irytacji i rozbawienia. Wyglądaliśmy uroczo i... prawdziwie.
– Nie wiedziałam, że byliśmy fotografowani – zauważyłam głosem bez wyrazu, zapadając się z powrotem w beżowy fotel.
Ashton dopiero teraz spojrzał na zdjęcia. Nie poświęcił im więcej niż dwóch sekund uwagi, po czym znów usiadł w swojej w pełni wyluzowanej pozie.
– No tak, zdjęcia z zaskoczenia chyba nie są twoją mocną stroną. – Uśmiechnął się zawadiacko.
Przypomniałam sobie, dlaczego tak nienawidzę siedzącego tuż obok blondyna i spiorunowałam go wzrokiem, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, wtrąciła się Johannes.
– Takie komentarze są zbędne – oznajmiła ostro i łagodniejszym już tonem przeszła do wyjaśnień: – Robiliśmy zdjęcia każdej parze, bo uznałam, że może to być ciekawa pamiątka. Dlatego zachęcam wszystkich do wzięcia sobie po jednej sztuce, ale równie dobrze możemy je teraz wrzucić do kosza. To wasza decyzja.
– Popieram drugą opcję – ogłosiłam od razu, zaplatając ręce na piersi.
Zdecydowanie nie podobały mi się te fotografie, poza tym zachowywanie pamiątek związanych z Irwinem w żadnym wypadku nie znajdowało się na liście moich pragnień. Zwłaszcza jeśli miały to być tak zakłamane wspomnienia.
Spodziewałam się kolejnych komentarzy ze strony chłopaka, tymczasem jedynie Johannes zapytała, czy jestem pewna swojej decyzji.
– W takim razie to wszystko na dzisiaj – oznajmiła po moim przytaknięciu. – Mam nadzieję, że nadal będzie wam tak dobrze szło. Amy, możesz wyjść, a ciebie, Ashtonie, prosiłabym o zostanie jeszcze na chwilę.
Przez chwilę w moich myślach królowało zaciekawienie, ale gdy jeszcze raz spojrzałam na zdjęcia i blondyna, poczułam, że wyjście stąd jest najlepszą opcją.
Wolno wstałam i, kiwnąwszy głową przed nauczycielką, opuściłam gabinet.


~.♦ .~.♦ .~


Wpatrywałam się w sufit, na którym, słowo daję, zacieki układały się w kształt pandy z poważną chorobą genetyczną. Niemal słyszałam śmiech Emily oraz Lory, który na pewno rozbrzmiewałby w pustym pokoju, stanowiąc miły kontrast dla żmudnego szumu deszczu obijającego się o szybę, ale nie miałam tego szczęścia. Utknęłam w naszym domku na cały wieczór i umierałam z nudy. Jedynym moim zajęciem było wybijanie irytującego rytmu na obudowie laptopa, który wgniatał się w moją klatkę piersiową. Urządzenie było oczywiście bezużyteczne z powodu braku zasięgu i zera zapisanych na nim filmów. Wiedziałam jednak, że mogę to szybko zmienić i coraz bardziej kusiła mnie ta opcja.
Z jęknięciem podniosłam się do pozycji siedzącej, myśląc o tym, że w mojej diecie widocznie brakuje owocowych galaretek i słodkich kisielów, gdyż kości strzelały mi przy każdym ruchu. Drugi raz dzisiejszego dnia do mojej głowy wpadła myśl o babci. Twardo postanowiłam, że po powrocie do domu postaram się przywrócić tradycję, którą ustanowiłyśmy gdzieś w czwartej klasie podstawówki, kiedy to ojciec pracował jeszcze w drugiej części miasta, a Aaron próbował robić coś ze swoim życiem i uczęszczał na dodatkowe zajęcia. Mój dom świecił pustkami, więc pierwszym przystankiem na drodze ze szkoły stał się stół babci Anastasi, przy którym spożywałam niezobowiązujące, ale, jak się okazuje, niezbędne w mojej diecie podwieczorki.
Chwyciłam laptopa i z niespodziewaną determinacją opuściłam pokój. Nuda robiła z człowiekiem dziwne rzeczy.
Tradycyjnie zapukałam do drzwi Irwina, a on tradycyjnie odkrzyknął „proszę”, jednak przechodząc przez próg, byłam gotowa na wszystko. Tym razem okazało się to niepotrzebne. Kiedy spojrzałam na chłopaka, właśnie chował plik papierów do szuflady w komodzie stojącej obok łóżka. Widać było, że jego wieczór też nie opływa we wrażenia – leżał rozwalony tak, że jego nogi znajdowały się na ziemi, a głowa opierała o ścianę w sposób wymagający od karku niebotycznych poświęceń.
– Amelio Hood, czyżbyś przybyła uratować mnie od beznadziejnego marazmu samotnej nocy?
Przewróciłam oczami, w myślach nakazując sobie uprzejmość.
„Czy miałbyś coś przeciwko...” – sformułowałam zdanie w głowie, by następnie parsknąć śmiechem na samą siebie.
– Zostawię tu laptopa, żeby film pobierał się na pełnym zasięgu, okej?
Prosto i bez zbędnych komentarzy – tak planowałam załatwić cokolwiek z Ashtonem Irwinem.
Coś błysnęło w oczach chłopaka i podniósł się do góry.
– Naprawdę przychodzisz z nadzieją – oznajmił z widocznym zadowoleniem. – Jaki film?
– Laptop będzie stał tutaj – wskazałam ręką na krzesło – a ty możesz zostać tam. Nie musisz wiedzieć, co to za film.
– Daj spokój, Hood. Jak masz coś oglądać, to po prostu oglądnijmy to razem.
– Niby dlaczego mielibyśmy to robić? – Nie ukrywałam sceptycyzmu.
Blondyn płynnym ruchem wstał, po czym znalazł się przede mną. Zanim zrozumiałam, co ma zamiar zrobić, wyjął laptopa z moich rąk i od razu wrócił na łóżko.
– Bo jesteśmy dobrymi współlokatorami – zadeklamował. Spojrzał na mnie z uśmiechem i poklepał miejsce obok siebie. – No dalej, Amy, siadaj.
Moje wahanie trwało dwie sekundy. Po tym czasie, nie szczędząc wywracania oczami i jęków zrezygnowania, dowlokłam się do mebla. Opadłam na miękką pościel w stosownej odległości od Ashtona.
– Mogę? – Kiwnął głową na urządzenie i, otrzymawszy zgodę, wybudził laptopa ze stanu uśpienia. Nie zwlekając, uruchomił przeglądarkę. Jego opalone palce biegały po klawiaturze z prędkością światła. – Jest taki film, który chciałem zobaczyć. Powinien już być w Internecie… tak, to ten – powiedział usatysfakcjonowany, po czym odwrócił ekran bardziej w moją stronę. – Może być?
Nie, nie może. W moich planach na wieczór nie mieścił się seans z Irwinem ani wybieranie przez niego repertuaru. Nie miałam siedzieć na jego łóżku, w jego pokoju ani przesuwać się w jego stronę, żeby móc dobrze widzieć laptop leżący na jego kolanach.
Nic nie powinno takie być, ale właśnie było. Wszystko to sprawiało, że miałam ochotę mruknąć w odpowiedzi „cokolwiek” i zapaść się głębiej w pościeli, ale nie mogłam.
– Horror? – Uniosłam więc brwi w górę.
– Najlepszy od czasów „Obecności” – zapewnił chłopak.
Uniosłam się na łokciach.
– Chyba nie planujesz wystraszyć niewinnej dziewczyny na śmierć i sprawić, by wpadła w twoje ramiona?
– O ile nie planujesz odstawić szopki z piszczeniem i wpadaniem w moje ramiona, to nie – odpowiedział prowokacyjnie. – Poza tym, Hood, ty i niewinność?
– Dokładnie to, ja i niewinność, zawsze obok siebie, naprzeciw złu i dupkom tego świata – wygłosiłam patetycznie, robiąc wyraźne odstępy pomiędzy częściami zdania.
Irwin się roześmiał. Odłożył laptopa i wstał, żeby zgasić światło. Po chwili z powrotem usiadł obok mnie, już w kompletnych ciemnościach, zakłócanych jedynie migającym światłem emitowanym przez ekran.
– Pamiętaj w takim razie, że ramiona tego dupka są zawsze dla ciebie otwarte – wyszeptał.
Kopnęłam go w kostkę. Naprawdę mocno; tak, że znów poczułam się jak totalny dzieciak. Tego uczucia chciałam unikać i to dlatego zgodziłam się na wspólny seans – żeby nie wychodzić na upartą dziewczynkę. Bo w końcu w oglądaniu razem filmu nie było nic złego, ale ja chciałam utrzymać moje relacje z Irwinem na możliwie najchłodniejszym poziomie, a z tym kłóciło się spędzanie razem czasu wolnego. Nie byłam też trzynastolatką myślącą, że siedzenie na łóżku z chłopakiem jest najbardziej podniecającym doświadczeniem w życiu, a mimo tego, w jakiś sposób, czułam się niezręcznie, gdy leżeliśmy tak blisko siebie.
Przez pierwsze minuty filmu, kiedy, jak to na horrorze bywa, z laptopa nie wydobywały się praktycznie żadne dźwięki ani światło, w pokoju słychać było głównie nasze oddechy. Próbowałam nie skupiać się ani na nich, ani na intensywnym zapachu wody kolońskiej, jednak udało mi się to dopiero wtedy, gdy akcja odrobinę się zagęściła. I faktycznie, zgodnie ze słowami Ashtona, film zapowiadał się na naprawdę dobry horror, co z jednej strony było świetne, a z drugiej okropne. Nie zamierzałam przecież piszczeć przed Irwinem, a nawet nie miałam za czym schować twarzy, kiedy kolejne upiorne postacie wyskakiwały przed kamerę w momentach przyprawiających o zawał serca. Rzucałam więc co jakiś czas komentarze w stylu „fuj” czy „ała”, podczas gdy reżyserzy prezentowali nam naprawdę makabryczne sceny, ale chłopak nie dawał się wciągnąć w rozmowę, która mogłaby odwrócić moją uwagę.
– Zimno mi – powiedziałam w końcu, co skłoniło blondyna do reakcji.
– Leżysz na kołdrze – zauważył, po czym rzucił mi przelotne spojrzenie. – Ale jeśli uważasz, że efektywniejsze będzie przytulenie się, to śmiało.
– Przestań śnić – burknęłam, natychmiastowo sięgając po leżący po mojej wolnej, lewej stronie róg nakrycia. – W przeciwieństwie do ciebie, jestem w pidżamie – dodałam na swoje usprawiedliwienie, przykrywszy się pod samą brodę.
Leżałam obecnie na boku, co średnio podobało się mojej podpierającej głowę ręce, ale przynajmniej czułam się bezpieczna, bo pod przykryciem zmieściły się też moje zgięte nogi. Tak było mi łatwiej dotrwać do końca filmu, który zostawił mnie z szybko bijącym sercem i zaciśniętymi oczami.
Kiedy na ekranie pojawiły się napisy, a następnie obraz zastygł, przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy. Nasze oddechy tym razem wywierały jeszcze gorsze wrażenie – jedyne odgłosy w ciszy utkanej z zastygłego strachu, unoszące się pomiędzy mrokiem ukrywającym odbicia demonów, tych własnych jak i zobaczonych na produkcji. Właśnie wtedy, gdy lęk po horrorze jest jeszcze bardziej odczuwalny niż w czasie jego trwania, Irwin westchnął i zaczął podnosić się na nogi. Wiedziałam, że jeśli wstanie i podziękuje mi za seans w jakikolwiek możliwy u niego sposób, ja będę musiała zrobić to samo, a wychodzenie z bezpiecznego kokonu było na ostatnim miejscu moich pragnień.
– Wiesz, że nie ma szans, żebym teraz tak po prostu wróciła do siebie? – powiedziałam twardo.
– Nie?
Zatrzymał się w połowie drogi i odwrócił w moją stronę. Jego kolano dotykało mojego uda.
– Nie – odparłam, po czym w mojej głowie pojawił się pomysł. – Ty wybrałeś horror, więc ja wybiorę komedię.
Światło wycinało na twarzy chłopaka paradę złożoną z głębokich cieni oraz upiornej, niebieskiej poświaty, która skupiła się wokół uniesionej brwi.
– Boisz się, Hood? – zapytał z kpiącą nutą w głosie.
– Tak, Irwin – zaakcentowałam jego nazwisko – to był cholerny horror, więc się boję. A teraz oddaj mi tego laptopa i posadź swój tyłek.
Przez kilka sekund mierzył mnie wzrokiem. Wyglądał, jakby coś analizował. W końcu doszedł do wniosków, które widocznie go zadowoliły. Nie wiedziałam, jakie były – czy była to satysfakcja równa wygraniu zakładu wiążącego się z bieganiem nago po ulicy, czy radość wywołana przekonaniem o słuszności swoich podejrzeń. Liczyło się tylko to, że usiadł obok mnie – tym razem wzdłuż łóżka, a nie w jego poprzek – a ja mogłam czuć obok siebie uspokajające uderzenia serca zdające się pulsować w rytm kropel opadających na ciemne okna. Nie miałam zbyt wiele czasu na podjęcie decyzji, więc włączyłam pierwszy film, jaki wpadł mi do głowy.
Nie dostrzegłam chwili, w której wichura na zewnątrz zamilkła, a moje powieki obsypał piasek złożony z napięcia mięśni i zderzeń myśli zgromadzonych w ciągu całego dnia. Nie rozpoznałam momentu, kiedy w pokoju oświetlonym sztucznym światłem poczułam się na tyle bezpiecznie, by zasnąć na ramieniu Ashtona.


~.♦ .~.♦ .~



Znów nic mi się nie podoba, a co tam u Was? :)))

piątek, 7 kwietnia 2017

17. Something Just Like This




But she said "Where'd you wanna go?
How much you wanna risk?
I'm not looking for somebody
With some superhuman gifts
Some superhero
Some fairytale bliss
Just something I can turn to
Somebody I can kiss"


To normalne, że ludzie bali się kolejek górskich. Przecież właśnie dla uczucia adrenaliny tutaj przychodzili. Ja jednak nie czerpałam z nagłych skoków napięcia żadnej przyjemności i kilka lat temu doszłam do wniosku, że to zdecydowanie zabawy nie dla mnie. Tak jak niektórzy mogą umierać ze zdenerwowania na widok myszy czy z myślą o publicznych wystąpieniach, tak mnie właśnie w tej sytuacji oblewał zimny pot, a klatka piersiowa wypełniona była czymś znacznie gorszym do niepokoju; uczucie to ściskało wszystkie narządy i ledwo pozwalało wtłoczyć tlen do płuc.
Koła z trzaskiem zaczęły toczyć się po początkowo prostej nawierzchni, a ja wciąż grzecznie siedziałam w fotelu i tylko moja ręka zachowywała się, jakby przeżywała właśnie poważny atak padaczki. Patrząc z dystansu, zapewne nie wyglądałam tak źle, ale dystans chyba nie był tym, co potrafiłam nadal utrzymywać między mną a Irwinem. Jego dłoń w nieuchwytnym momencie nakryła tę moją, powolnym, ale stanowczym ruchem splatając nasze palce razem. Ukradkiem spojrzałam na ten obraz – moja ręka niemal zniknęła w otoczeniu jego opalonej skóry I było lżej, nawet gdy kolejka nagle zwiększyła prędkość, a ja musiałam zamknąć oczy i zacisnąć zęby, żeby nie rozpaść się pod jej wpływem na kawałki.
Pierwsze wzniesienie nie było takie złe, a potem… po prostu starałam się to przetrwać. Jedną z najgorszych rzeczy w kolejkach górskich było to, że nie mogliśmy wycofać się w żadnym momencie, musieliśmy wytrzymać do końca, choćby nie wiadomo co się działo. Byliśmy kompletnie pozbawieni kontroli, a ja lubiłam czuć, że trzymam sprawy w swoich rękach. Tymczasem jedynym, co trzymałam, była dłoń Irwina, która po tej przejażdżce niewątpliwie skończy naprawdę zmaltretowana.
W pewnym momencie ­– chciałam mieć nadzieję, że oznaczającym koniec tej karuzeli strachu, ale nie byłam w stanie aż tak się oszukiwać ­– wagony stanęły w miejscu. Cały świat znieruchomiał, ale wciąż czułam się niestabilnie. Nie byłam na ziemi; mówił o tym wiatr w moich włosach i przytłumiona, ledwie słyszalna muzyka z dołu, będąca kontrastem dla dźwięku gwałtownie wydychanego powietrza. Zapewne dalej trwałabym w moim osobistym kokonie bezpieczeństwa, tak odcięta od zewnętrznego świata, jak tylko się da, ale przeszkodził mi głos Irwina, rozchwiany i zachrypnięty zapewne od krzyków podekscytowania.
­– Amelio Dominico Hood, otwórz te swoje nieziemskie oczy!
Trudno rzucać komuś zdziwione spojrzenie z zaciśniętymi powiekami, więc odwróciłam swoją twarz w prawo i nieumyślnie spełniłam prośbę chłopaka.
Wciąż znajdowałam się o kilkadziesiąt metrów nad ziemią za dużo i wciąż jedynym, co mnie tu trzymało, były metalowe, wąskie tory, ale z jakiegoś powodu to przestało mieć znaczenie. Znalazłam nowe źródło grawitacji, które w tamtych sekundach wyparło wszystko inne. Przez tamte kilka sekund moje spojrzenie było bezwarunkowo przykute do profilu Ashtona Irwina. Było ciemno, a na górze brakowało oświetlenia, jednak jego oczy wciąż błyszczały, podczas gdy patrzył na miliony migoczących z dołu świateł miasta. Nie ignorowałam otoczenia, ono po prostu nie zdołało oderwać mojej uwagi od rozciągniętych w uśmiechu ust, bruzdy na policzku i skręconych przy skroni kosmyków włosów, które w panującym zewsząd zmierzchu straciły swój kolor. Uświadomiłam sobie, że umiem natychmiastowo przywołać w wyobraźni ich rzeczywisty odcień. Obraz ciemnych pasm z miodowym pobłyskiem pojawiał się w moim umyśle bez żadnego wysiłku.
­– Patrz, to chyba morze. – Irwin wyciągnął wolną rękę poza barierki, wskazując odległy obszar ciemnej, zdającej się falować masy, a to wystarczyło, żeby wyrwać mnie z transu.
Odwróciłam wzrok i powoli rozejrzałam się dookoła siebie. Wciąż byłam trochę oszołomiona, ale zaczynałam dostrzegać niezwykłość roztaczającego się wokół krajobrazu. Nie miałam lęku wysokości, więc póki staliśmy w miejscu, mogłam spokojnie patrzeć przed siebie.
Faktycznie było widać morze – punkt głębszej czerni wśród mrocznych pól. Gdy delikatnie wychyliłam się do przodu, mogłam zobaczyć kontrastujący do tego obraz ­– wesołe miasteczko pod nami mieniło się kolorami, które przecinały nocne powietrze i docierały niemalże do naszego wagonu. Ludzie przemieszczali się w tę i we w tę jako małe, ruchliwe punkciki.
Przejechałam wzrokiem w kierunku mieniącej się złotem karuzeli we wschodniej części lunaparku, gdy poczułam nagłe szarpnięcie w brzuchu i sekundę później pędziliśmy już z zawrotną prędkością w dół.
­– Zabiję cię, Irwin! ­– wrzasnęłam, na powrót zaciskając powieki.

~..~..~

Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się na dole, natychmiastowo otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech, ale na wyjście z karuzeli musiałam poczekać. Po chwili barierki uniosły się w górę, a młody chłopak z obsługi odpiął pas oddzielający nas od otwartego obszaru wesołego miasteczka. Wstałam na chwiejnych nogach, jednak dopiero gdy spojrzałam na tęczową koszulkę bruneta, którego mijałam, poczułam, że mój żołądek także nie zareagował entuzjastycznie na tę przejażdżkę. Udało mi się odejść na bok i oprzeć o balustradę wokół stoiska z popcornem w próbie odzyskania stabilizacji. Boże, czemu ja zgadzałam się na coś takiego? Odpowiedzią był Irwin, który szybko znalazł się tuż obok, ale nagle zachowanie przed nim twarzy wcale nie wydawało się nad wyraz istotne.
– Wszystko w porządku?
Niemalże uniosłam głowę, by sprawdzić, czy faktycznie słyszę troskę w jego głosie, jednak w porę uświadomiłam sobie, że to naprawdę niedobry pomysł.
– Mhm, trochę kręci mi się w głowie – mruknęłam, wpatrując się w podłoże zasłane papierowymi kubkami i kolorowymi rurkami.
Wszystko było wykrzywione. Przedmioty skręcały się w niewyobrażalne kształty, a ich linie płynęły w powietrzu niczym wężyk mgły. Roztaczający się wokół maślany zapach mieszał się z potem przebiegających wokół ludzi. Moje zmysły były atakowane wrażeniami, dlatego też nie oponowałam, kiedy Ashton obrócił mnie przodem do siebie i niemalże oparł moją osobę o swój tors.
– Oddychaj głęboko i powiedz, jeśli poczujesz, że odlatujesz.
Posłuchawszy rady blondyna, skupiłam się na poczuciu równowagi, które mi zapewniał. Prościej było powstrzymać świat od wirowania, jeśli składał się on jedynie z otaczających cię ramion i w jakiś sposób uspokajających, regularnych ruchów klatki piersiowej. W takim położeniu zawroty głowy szybko zniknęły, co nie zmieniało faktu, że czułam się jak przepuszczona przez tarkę do warzyw.
– Masz okropną szopę. – Irwin przejechał dłońmi po moich włosach.
– Zamknij się, próbuję właśnie nie zarzygać ci koszulki.
Jego głośny śmiech sprawił, że musiałam podnieść głowę w górę.
Nie zrobiłam kroku w tył.
– Mówię poważnie – zastrzegłam.
– Ja też.
Przeskanowałam wzrokiem jego twarz, podczas gdy on wciąż patrzył na mnie roześmianymi oczami.
– Dzięki. – Słowa wyleciały z moich ust pięć razy szybciej, niż powinny, by być zrozumiałe i dwa razy za wolno, by pozostać pozbawionymi znaczenia.

~..~..~

W autobusie powrotnym usiedliśmy osobno i nie zobaczyliśmy się do następnego poranka. Wieczór, choć wydawałoby się, że byłam zbyt zmęczona, spędziłam u Andy’ego. Wyczerpanie dopadło mnie podczas śniadania, kiedy bezsensownie mieszałam widelcem w jajecznicy i próbowałam zignorować wwiercający się we mnie wzrok Irwina. Odwdzięczyłam mu się krzywym spojrzeniem, by po chwili wrócić do mojego snu na jawie. Gdyby tylko słońce tak nie świeciło, a na stołówce nie panowała taka spiekota… może prościej byłoby utrzymać oczy otwarte. W obecnej sytuacji przegrywałam jednak walkę, dlatego postanowiłam podnieść się z miejsca i przynieść sobie ożywcze kakao – na naszym stoliku znajdowała się tylko herbata, a zdecydowanie nie należałam do jej fanów.
Ku lekkiemu zaskoczeniu wszystkich, członkowie naszej grupy teatralnej zazwyczaj pojawiali się na posiłkach punktualnie, czego nie można było powiedzieć o reszcie personelu. Z powodu zmęczenia praktycznie nie zauważyłam stojącego przy szwedzkim stole Jerome’a, ale kiedy już sięgałam po dzbanek, mój wzrok przykuł talerz, nad którym chłopak stał.
– Nie polecam tych parówek. Wszystkie czarne historie krążące o tych produktach stają się tutaj prawdą – oznajmiłam, podchodząc bliżej.
Uznałam, że to moja kolej, by zainicjować kontakt z szatynem, a poza tym naprawdę czułam potrzebę, aby ostrzec go przed tym daniem. Po spróbowaniu go na którąś z kolacji byłam pewna, że nie tknę mięsnych przetworów niewiadomego pochodzenia przez najbliższe kilka lat i utrzymywałam w sobie przekonanie, że dotyczyć to będzie także McDonaldów czy innych fast foodów.
– Chyba nie widziałaś, co jedzą studenci medycyny z nielegalnym dostępem do szpitalnych stołówek. – Chłopak błysnął białymi zębami, wbrew moim wskazówkom nakładając na talerz trzy różowe kiełbaski.
– Będziesz tego żałował – powiedziałam sceptycznie.
Odłożył naczynie na stolik, by zacząć smarować kromkę jasnego pieczywa masłem. Dużą ilością masła. W pewnym momencie jednak przerwał i skupił spojrzenie na mnie.
– Wiesz, to już chyba uzależnienie.
Jego poważny ton sprawił, że pokręciłam głową, a po chwili kiwnęłam nią w stronę jego śniadania.
– Od parówek? Czy podwyższonego cholesterolu?
– Sam nie wiem. Może chodzi o cztery łyżeczki cukru w herbacie?
– Bogowie, to będzie cud, jak uda ci się dożyć końca studiów – podsumowałam.
Chłopak chwycił talerz i po tym, jak napełniłam uszczerbiony kubek gorącym, brązowym napojem, ruszyliśmy, by usiąść. Stolik przeznaczony dla personelu znajdował się rzecz jasna w najbardziej odosobnionej części sali, ale Jerome nadłożył trochę drogi i odprowadził mnie prosto w ramiona wystygniętej jajecznicy. Jajecznicy i Irwina, który, natychmiast po zajęciu przeze mnie miejsca, przełożył rękę ponad mebel i chwycił moją dłoń.
– Jeśli wywołujesz sensację romansem z kadrą medyczną, chyba musimy się trochę bardziej postarać z tą grą – powiedział ironicznym tonem.
Uśmiechnęłam się w przesłodzony sposób, upijając łyk kakao i decydując, że musi on być wystarczającym śniadaniem, bo rozbabrane białko i wyraz twarzy Ashtona całkowicie odebrały mi apetyt.
– Jeśli uda ci się wyrwać w  naszym czasie wolnym, to pojadę z tobą, stary. – Jack widocznie wrócił do rozmowy przerwanej moim przybyciem. – A inaczej Amy będzie musiała załatwiać mi jakąś lekarską wymówkę u swojego studencika – odparł zadowolony, puszczając do mnie oczko.
– Nie musi ci nic załatwiać. Sam jestem w stanie kupić kilka sześciopaków.
Irwin odchylił się na krześle, przekazując niemy sygnał mówiący „sytuacja jest pod moją kontrolą”.
Rozejrzałam się.
– Co się święci? – zapytałam.
Beth sięgnęła do mojego kubka i upiła łyk płynu. Przewróciłam oczami, ale tego nie skomentowałam.
– Chłopcy zaczynają przygotowywania do imprezy, którą chcą zrobić jakoś w ostatnim tygodniu obozu.
– Może trochę wcześniej – wtrącił Jack.
– Tak, może trochę wcześniej – przytaknęła Annabeth z lekceważeniem, ale jednoczesną zaczepką.
Uniosłam na to brwi, jednakże nic nie powiedziałam. Sama impreza była pociągającym pomysłem, wchodzącym podobno w tradycję obozów, ale jeśli ludzie już teraz zaczynali gromadzić na nią alkohol… mogło to skończyć się różnie.
– Po prostu powiedz, jak będziesz wiedział, kiedy Johannes wysyła cię w trasę – ogłosił Jack na podsumowanie, a następnie wstał. Podniósł swój oraz Annabeth talerz i po chwili zmierzali już w stronę wyjścia.
Kompletnie wyleciał mi z głowy fakt, że Irwin nie jest tu tylko rekreacyjnie, ale musi też pełnić rolę chłopca na posyłki i pomagiera. Dotychczas nie zauważyłam, żeby jego osoba była nadmiernie zaangażowana w wykonywanie jakichkolwiek obowiązków, ale z drugiej strony zazwyczaj zwracałam na niego uwagę tylko w godzinach trwania Wielkiej Gry.
Choć… wczorajszego wieczora nie ciążył na nas przymus grania, a mimo tego nie zachowywaliśmy się jak odwieczni wrogowie czy nawet obce osoby. Irwin nie musiał trzymać mojej dłoni podczas przejażdżki tak, jak robił to teraz, a ja nie musiałam mu na to pozwalać, co niechętnie robiłam w tej chwili. Nie mogłam też zaprzeczyć przed sobą i powiedzieć, że nie czułam wtedy wdzięczności. W pewien sposób podczas tych chwil w wesołym miasteczku moje uczucia były pozytywniejsze niż maskowana grą niezręczność, która obecnie otaczała nasze osoby.
Skrzywiłam się, dopijając zgromadzoną na dnie czekoladę, na co Irwin zaśmiał się i pstryknął mnie w nos.
Musieliśmy wyglądać słodko, zarówno wtedy, jak i przez resztę dnia, ale niewytłumaczalny supeł w moim brzuchu przez cały czas nie chciał się rozluźnić. Miałam wrażenie, że to ja stałam się tą gorzej grającą osobą w naszym duecie, co tylko jeszcze bardziej wyprowadzało mnie z równowagi. Popołudnie spędziłam więc na redukowaniu kontaktu z Ashtonem do minimum, w sposób przypominający początek obozu. Idąc tą drogą, jakimś cudem skończyłam w technicznej sekcji grupy teatralnej, która dzisiejszego dnia próbowała skomponować soundtrack do przygotowywanego przedstawienia. Stałam za ramieniem Jacoba. Brunet usiłował przekonać resztę, że rock z lat sześćdziesiątych idealnie oddaje atmosferę szekspirowskiego dzieła, a my nie znajdywaliśmy przekonującej opozycji.
– A co powiecie na Coldplay? – Ktoś za nami wypowiedział ten pomysł.
Natychmiastowo rozpoznałam barwę głosu. Spojrzałam na drobną blondynkę, która patrzyła na nas z nieśmiałym uśmiechem. W rzeczywistości wcale nie byłam większej postury – wyglądałam chyba nawet bardziej patykowato niż Kate, która była po prostu szczupła, ale przez jej zachowanie przyzwyczaiłam się do myśli, że to ja jestem tą silniejszą. Zagryzłam wargi i skupiłam uwagę na reszcie grupy. Podłapali pomysł, więc tytuły piosenek przelatywały między uszami. Ktoś chwycił kartkę i zaczął pośpiesznie zapisywać propozycje. W panującym zamieszaniu łatwo mi było ignorować obecność Katlyn, lecz wszystko miało swoje granice. Dziewczyna, czego nie trudno było się domyślić, wcale nie przyszła tu, by pomóc przy muzyce – no, a przynajmniej nie tylko po to. Kiedy tylko wokół mnie zrobiła się wolna przestrzeń, zbliżyła się na odległość wyciągniętej ręki. Sama nie wiem dlaczego, ale zdecydowanie mi to nie pasowało. Blondynka musiała dobrze zrozumieć moją postawę, bo przez kilka chwil nie odezwała się ani słowem. Już myślałam, że odpuści i zaczeka, aż to ja wykonam pierwszy krok, choć byłoby to zapewne żmudne oczekiwanie – czułam się wyjątkowo dotknięta tym, jak sprawy potoczyły się po stołówkowym incydencie. Zrobiłam coś dla niej, a jedynym, co otrzymałam w zamian, była kompletna ignorancja. Gdyby Irwin nie przerwał tego wszystkiego, skończyłoby się jeszcze gorzej i…
– Świetnie wam wczoraj poszło w wesołym miasteczku – powiedziała.
Brawo, Richardson, niezła strategia – zacząć od pochwał.
– Byłam w komisji, więc… naprawdę wiem, co mówię – kontynuowała. – Johannes była zadowolona i nawet złapała mnie potem, żeby spytać, co u ciebie. Cóż, u ciebie i Irwina, chyba o to jej chodziło, ale wątpię, żeby…
– Johannes o nas pytała? – W końcu poświęciłam dziewczynie pełnię uwagi, rzucając jej spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
Kate drgnęła na moją nagłą zmianę stosunku do jej obecności, a na jej usta wkradł się drobny uśmiech. Byłam ciekawa informacji, którymi mogła się podzielić, a także znajdowałam się pod wrażeniem tego, iż sama podjęła trud pogodzenia nas, choć chyba najlepiej ze wszystkich wiedziała, że przez mój uparty charakter nie bywało w takich sprawach łatwo. Postanowiłam pożegnać się z głupimi urazami i, odrobinę flegmatycznie, odwzajemniłam uśmiech.
– Wiesz, ona chyba martwi się tym wszystkim bardziej niż pokazuje. Zwłaszcza tobą. Postawiła się w ryzykownej sytuacji, przydzielając cię do pokoju z Irwinem, a potem robiąc z was parę.
– Skoro do tego czasu nie udusiliśmy się wzajemnie, nie widzę powodów do niepokoju – zauważyłam.
– Taak. – Blondynka przeciągnęła samogłoskę i założyła kosmyk włosów za ucho. – Jej raczej chodzi o inne ryzyko.
Głośno prychnęłam.
– Nie żartuj sobie.
 – Wiesz, to wcale nie takie głupie – zaoponowała. Gdy krzywo na nią spojrzałam, pokręciła głową i obróciła się do mnie przodem. – Nie czujesz się dziwnie, kiedy gracie parę, a potem śpicie pod jednym dachem?
– A powinnam?
Katlyn wydawała się nieźle rozemocjonowana torem, jakim zmierzały te pytania.
– Ja bym się czuła.
– Kate, ty to ty.
Szturchnęłam ją w ramię i pociągnęłam w stronę spokojniejszej części sali. Muzycy i tak nieźle sobie bez nas radzili.
– Nawet jeśli… Tak całkiem szczerze, gra nie miesza wam czasami w głowach?
Popatrzyłam na dziewczynę. Jej niebieskie oczy świeciły z ciekawością, a włosy okalały twarz prostymi płatami, co było do niej niepodobne. Dawniej sięgała po prostownicę tylko przy wyjątkowych okazjach. Zmieniła się, ale nadal była to moja Kate, z którą w wakacje przepuszczałam pieniądze na codzienne wyjścia na basen i urządzałam wielkie spektakle w różowym pokoju obklejonym plakatami z Hannah Montaną. Chciałam z nią być szczera.
– Moja relacja z Irwinem wygląda tak samo jak na początku obozu. Nic się nie zmieni.
Było to tym, co powinnam powiedzieć, tylko dlaczego poczułam, jak potężna fala niepokoju przelewa się przez moje wnętrzności?


~..~..~


Jak się chce, to się da, a jak się nie chodzi do szkoły, to można pisać :)) Trzymajcie kciuki, żebym przerwę świąteczną też spędziła tak pracowicie!
xx