wtorek, 20 lutego 2018

24. Laughing on the Outside

SUPER HIPER WAŻNA, KRÓCIUTKA NOTATKA NA DOLE



I'm laughing on the outside
Crying on the inside
'cause I'm so in love with you


Zimne krople energicznie uderzały o moje ciało, kiedy stałam pod prysznicem. Woda spływająca prosto na twarz powoli mnie wybudzała; wyrywała z otępienia, w którym tkwiłam po wstaniu z łóżka. Wciąż bolała mnie odrobinę głowa, ale tabletka najwyraźniej zaczynała działać. Gdy poczułam, że myśli układają się w miarę jasnej kombinacji, zakręciłam korek i zawinęłam się ręcznikiem. Byłam przekonana, że mogłabym zostać tak, otulona miękkim materiałem, do końca świata, ale zebrałam wszystkie pozostałe mi po wieczorze siły i doprowadziłam się do stanu użyteczności. Motywacja jednak porzuciła mnie w sekundzie, w której padłam na łóżko w pokoju. Postanowiłam dać sobie dodatkowe pół godziny na dosuszenie włosów w naturalny sposób. Zresztą, po co miałabym iść na śniadanie, kiedy byłam pewna, że nic nie przełknę?
Gdy już, już prawie odprężyłam wszystkie mięśnie, rozległo się pukanie do drzwi. Odkrzyknęłam „proszę”, po czym z jęknięciem przewróciłam się na plecy i uniosłam odrobinę do góry. O futrynę opierał się Irwin; jedna ręka dotykała ciemnego drewna, a drugą włożył do kieszeni. Mimo luźnej pozy, spojrzenie miał uważne i cóż, wbijał je we mnie.
– Dzień dobry, śpiochu – powiedział.
– Nie jestem śpiąca, tylko martwa – odparłam, ostentacyjnie znów opadając na pościel.
Ciche parsknięcie wyleciało z jego ust, jednak nie ruszył się z miejsca.
– Czyżby skutki długiego imprezowania?
– Nie mam pojęcia. Było długie? – zapytałam, szczerze ciekawa.
Kilka oddechów obiło się o ściany pokoju, zanim do moich uszu dotarła odpowiedź.
– Dość. Lub przeciętnie. Wróciłaś wcześniej ode mnie, w każdym razie.
– Doprawdy? – mruknęłam.
Ziewnęłam i ostatecznie podciągnęłam się do góry, tak, żeby usiąść i oprzeć się o ścianę. Bose stopy na tle białej kołdry wyglądały, jakbym faktycznie się opaliła, więc rzuciłam się szukać skarpetek, które wcześniej gdzieś tu położyłam. Kątem oka zauważyłam, jak Ashton kiwnął głową.
– Zgarnął cię ze sobą Andrew – wyjaśnił.
Skopana kołdra była czymś, z czym sobie nie radziłam. Dlaczego nie złożyłam jej od razu po wstaniu z łóżka?
– Niewiele pamiętasz, co? – Powoli wysnuł swoją tezę.
– Szczerze? – Rzuciłam mu krótkie spojrzenie; wilgotne włosy opadały mi na twarz i przesłaniały oczy. – Od pewnego momentu, wszystko się rozmywa. Ale nie wiem, może potem po prostu wróciłam. – Odetchnęłam i złapałam się kilku migających obrazów, na których stałam wraz z Andrewem przy barze. – Chyba faktycznie rozmawiałam z Andym, więc twoja wersja wydarzeń wydaje się prawdopodobna.
Po paru chwilach spędzonych w ciszy w końcu odnalazłam swoją zgubę. Ze zwycięskim uśmiechem i dwoma czarnymi skarpetkami w ręce odwróciłam się do Irwina, który pokręcił głową, poświęcając jednak więcej uwagi wstukiwaniem czegoś na telefonie.
– Idziemy? – zapytał w końcu, podnosząc wzrok na mnie.
– Nie, ja zostaję. Przyjdę na zbiórkę.
Chłopak zmarszczył brwi, ale ostatecznie rzucił „w porządku” i wyszedł, a ja postanowiłam wykorzystać niepościelone łóżko na choćby kilkuminutową drzemkę.

~.♦ .~.♦ .~

Gdy weszłam do naszej sali prób, krzesła były ułożone w kole. To znaczyło, że czeka nas „gadana” lekcja. Miejsc jednak na oko było mało – jak się okazało, za mało o połowę, bo zostaliśmy podzieleni na dwie grupy i kiedy jedna odbywała tu małą terapeutyczno-filozoficzną sesję, druga zajmowała się wyznaczonym zadaniem, którego jeszcze nie poznaliśmy. Po szybkiej kalkulacji usiadłam na jednym z plastikowych, czarnych krzeseł. Wciąż odczuwałam skutki wczorajszej imprezy, więc czas spędzony w klimatyzowanym pomieszczeniu na nieruszaniu się brzmiał nad wyraz dobrze. Okazało się, że nie wszyscy myśleli tak samo. Andy i Beth szybko dołączyli do drugiej grupy, a Irwina nigdzie nie widziałam. Los jednak planował dla mnie rozmowę z kimś zupełnie innym.
Nie kryłam zaskoczenia, kiedy Katlyn usiadła na krześle tuż obok. Unikała mnie już od kilku dni; właściwie nie rozmawiałyśmy od poranka, w którym niemal przyłapała mnie w łóżku Ashtona. Nie miałam zamiaru narzucać jej swojego towarzystwa na siłę, a tłumaczenie tego, co się wtedy wydarzyło, nie miałoby sensu – już próbowałam i każde kolejne wyjaśnienia brzmiałyby tylko gorzej. Odczułam lekką ulgę, że dziewczyna w końcu zostawiła te sprawy za sobą.
Przez kilka chwil żadna z nas się nie odzywała – ja, wychodząc z założenia, że to Kate chce zacząć, a ona pewnie z powodu bycia tym, kim była. Bawiła się własnymi palcami, zbierając słowa, które miała mi powiedzieć.
– To głupie, żeby jakiś chłopak stawał pomiędzy nami – odparła ostatecznie. Zabrzmiało to jak tandetne wyznania trzynastolatek, ale miało sens. – To nie moja sprawa, co się dzieje między tobą a Irwinem. Po prostu, chodzi mi o to, że nie musisz mówić mi wszystkiego, ale coś możesz mi powiedzieć. Zamiast tych kłamstw.
– W porządku – przytaknęłam, po czym zebrałam się w sobie. – Przepraszam za tamto.
Kate kiwnęła głową, wciąż skupiając spojrzenie na własnych dłoniach.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogłaś przyznać się wtedy do tego, że coś jest pomiędzy wami – dodała cicho.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Czyli wracamy do punktu wyjścia.
– Może dlatego, że nic pomiędzy nami nie ma – oznajmiłam, a potem uściśliłam: – Na pewno nie w takim sensie, w jakim sobie wyobrażasz.
Richardson w końcu uniosła wzrok na mnie, gwałtownie marszcząc brwi.
– Daj spokój, Amy – żachnęła się. – Chyba powiedziałam, że nie musisz kłamać. Nie będę cię przecież oceniać.
Wyprostowałam się, modląc się o cierpliwość.
– Nie boję się twojego „oceniania”, tylko próbuję być szczera. Ale ty najwidoczniej wiesz więcej ode mnie – stwierdziłam, nie mogąc powstrzymać się od bycia ironiczną.
Katlyn też uniosła się na krześle i żywiołowo nabrała powietrza do płuc.
– Naprawdę usiłujesz mi to wmówić? Po wczoraj?
– Nic ci nie wmawiam, Kate, to ty podejrzewasz mnie o nie wiadomo co Nawet nie wiem, o co ci chodzi – prychnęłam.
Przez kilka sekund tylko mierzyłyśmy się spojrzeniami, a potem z twarzy dziewczyny odpłynęły wszelkie znane mi emocje. Nigdy jeszcze nie widziałam jej takiej pustej – bywała zawiedziona, nieśmiała, nerwowa – zawsze obdarowywała mnie całym wachlarzem emocji, przez które mogłabym źle się czuć. Teraz jednak patrzyła na mnie, a jej rysy były ostre i wyblakłe jak niezapełniona kartka papieru. Zero przekazu, który mogłabym odczytać.
– Wiesz co, jeśli tak to ma wyglądać, to ta rozmowa nie ma sensu – powiedziała w końcu z wyższością, na co miałam ochotę wybuchnąć bezsilnym śmiechem.
– Tak, jeśli przyszłaś tu po to, żeby oskarżać mnie o kłamstwa, to mogłaś się nie wysilać.
Katlyn otworzyła usta, ale ostatecznie podniosła się na nogi bez słowa. Patrząc na jej plecy, kiedy kierowała się w stronę Caroline siedzącej niemal naprzeciwko mnie, uświadomiłam sobie, że nie ma to dla mnie znaczenia. Nasza relacja od dawna była daleko od przyjaźni – nie rozumiałyśmy się, ona mi nie ufała, ja nie miałam ochoty tego zmieniać. To wszystko sprawiło tylko, że poczułam zirytowanie, a poranny ból głowy powrócił.
Jak na zawołanie do sali weszła Johannes, w której upatrywałam nadzieję na skierowanie mojej uwagi na inne tory. Nie każdy ją zauważył, ale szybko zmieniła ten stan rzeczy dwoma energicznymi klaśnięciami. Po mojej prawej stronie zapanowało nagłe zamieszanie; krzesła szurnęły po podłodze, urwany krzyk i triumfalny śmiech poniosły się echem po pomieszczeniu. Gdy obróciłam się w tamtą stronę, Jacob siedział na krzywo ustawionym krzesełku, a Tom półleżał na podłodze obok.
– Widzę, że już podzieliście się na grupy – zauważyła pani Maria z uniesioną brwią. – Tom, leć dołączyć do swojej.
– Dlaczego ja? To niesprawiedliwe – zaoponował chłopak.
– Tak? Mi się wydaje, że rozstrzygnęliście właśnie ten dylemat w bardzo dojrzały sposób, więc pora przyjąć na klatę wynik. – Na ustach Johannes błąkał się uśmiech, gdy Tom posłusznie, lecz z kwaśną miną podniósł się na nogi, otrzepał spodnie i, mrucząc pod nosem, ruszył do drzwi.
Kobieta niespiesznie zajęła swoje miejsce i zmierzyła nas spojrzeniem.
– Możecie przyjąć, że te owacje na początku były dla was, bo chciałam poinformować, jako że część z was pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy, iż jutro mijają dwa tygodnie od rozpoczęcia Wielkiej Gry. Jedni radzą sobie lepiej, inni odrobinę gorzej, ale dotarło do mnie mniej skarg i niepokojących wieści niż się spodziewałam. Jestem z was dumna i...
– Przepraszam. – Wysoki głos przeszył powietrze, przerywając Johannes bez żadnych skrupułów.
Wszystkie spojrzenia przerzuciły się na Caroline. Siedziała nienagannie prosto, a na twarzy miała słabo maskowany uśmiech pełen satysfakcji, na widok którego coś skręciło się w moim brzuchu.
– Tak, Caroline? – Nauczycielka odezwała się cierpliwie po sekundowym zatrzymaniu.
– Nie zamierzałam tego mówić tutaj, ale skoro już wyszedł ten temat – zaczęła. Brzmiała jednocześnie niewinnie oraz radośnie i było jasne, że taki obrót spraw był jak najbardziej po jej myśli. – Niestety, ja chyba muszę zgłosić pewne zastrzeżenie co do Wielkiej Gry.
Johannes założyła nogę na nogę.
– Tak? Może jednak porozmawiamy o tym, gdy skończymy dzisiejsze warsztaty? – zaproponowała.
– Oczywiście, możemy – przytaknęła dziewczyna pospiesznie. – Ale to dość ogólny temat i chyba wszyscy się ucieszą z wyjaśnienia moich wątpliwości.
Jak na moje oko dziewczyna trochę za bardzo naciskała, żeby doprowadzić rozmowę do skutku, ale na Johannes to widocznie podziałało i kobieta powoli kiwnęła głową, uważnie przypatrując się blondynce.
– Więc, Wielka Gra miała polegać na grze, takiej sprawiającej nam duże wyzwanie. Wydaje mi się, że na takiej zasadzie przydzieliła nas pani w pary i wybrała zadania, prawda? – Zaczekała, aż nauczycielka potwierdziła. – Co więc w sytuacji, gdy ktoś nie musi już grać?
– „Nie musi już grać” w jakim sensie?
– No, nie ma już takiej potrzeby. Nie musi „udawać” – wyjaśniła. – Przez to automatycznie ma większe szanse na wygraną, czyli główną rolę. Oczywiście, nie można na to nic poradzić. Dla przykładu, nie winię Amy za to, że zakochała się w Ashtonie, ale to niesprawiedliwe względem reszty.
W pomieszczeniu zapanowała nagła cisza, która nie była tylko brakiem dźwięku, a wibrującą pułapką na wypowiedziane słowa. Zastygłam pod kilkunastoma spojrzeniami, słysząc, jak zdanie wypowiedziane przez Knight szamocze się w mojej głowie, odbija od ścian i trafia do uszu siedzących tu osób. Pozostałam jedyną osobą patrzącą na Caroline, więc mogłam podziwiać jej uśmiech samozadowolenia w towarzystwie krwi szumiącej mi w uszach. Nie trwało to jednak długo; zanim mój umysł zdążył przetransformować szok w reakcję, odezwała się Johannes.
– Nie przeczę, że brzmi to jak poważny problem, ale gra to nie tylko emocje, a dokonywana przeze mnie ocena jest wystarczająco kompleksowa, żeby być też sprawiedliwą – powiedziała, a jej stanowczy głos wyciągnął mnie na powierzchnię. – Co ważniejsze, proszę cię, panno Knight, żebyś nie wygłaszała tu deklaracji o nieswoich uczuciach. Zostawmy to samym zaangażowanym, bo błędne asumpcje mogą wywołać duże zamieszanie.
– Och, przepraszam, po prostu przez ten pocałunek założyłam, że... ale racja, nie powinnam.
Ledwo zauważyłam, jak brwi Johannes unoszą się w górę – trudno było ją zaszokować, ale najwidoczniej się udało – po czym skupiłam się jedynie na Caroline.
– O czym ty bredzisz, Knight? – zapytałam, z każdą sylabą wyrzucając z siebie niezrozumienie i wściekłość.
– Nie musisz się wstydzić, Amy, wieści szybko się rozchodzą – oznajmiła sztucznym, pocieszającym tonem ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do jej sztucznej osoby.
– Masz na myśli wymyślane przez ciebie plotki? – warknęłam.
Zawsze wiedziałam, że dziewczyna jest zdolna do wszystkiego w imię wygranej. Konkurując z nią, ja sama mogłam sięgać po wiele środków; niektóre były całkiem uczciwe, inne zdecydowanie mniej. Nie myślałam jednak, że wpadnie na coś takiego.
Ludzie wokół, dotychczas uważnie przysłuchujący się wymianie zdań, zaczęli między sobą szeptać. Poczułam, jak szmer głosów oplata mnie kokonem, wstrzymując dopływ tlenu i oplatając tak ciasno, że zgniatał mięśnie, których nie mogłam rozluźnić.
– Dziewczęta, proponuję, żebyśmy wyszły na korytarz i tam wszystko wyjaśniły. – Słowa Johannes zostały pochłonięte przez unoszące się w powietrzu napięcie.
– Nawet jeśli byłyby to tylko plotki, to nie ja je wymyśliłam. Usłyszałam to od Sary, widziała was wczoraj na własne oczy. Kilku innych ludzi pewnie też.
Caroline była irytująco pewna siebie, co poderwało mnie na nogi.
– Nie całowałam się z Ashtonem Irwinem – powiedziałam dosadnie, na przekór dzikiemu strachowi bulgoczącemu w moim wnętrzu.
Knight też wstała, jakby oczekując, aż do niej podejdę. Zrobiłam dwa kroki w przód; nie zatrzymało mnie żadne krzesło ani para rąk.
– No wiesz, wczoraj wieczorem, na posiedzeniu u Jacka – oznajmiła.
Ujrzałam czyste rozbawienie na jej twarzy, a potem przed oczami stanęły mi inne obrazy. Wszystkie migotały, błyszczały zielono-fioletowym światłem i były niewiarygodnie porwane, ale jeszcze kilka sekund temu nawet nie wiedziałam o ich istnieniu. Zobaczyłam Beth wchodzącą do łazienki, ceglastą ścianę i Irwina pochylającego się nade mną zatrważająco blisko.
Panika zmroziła moje mięśnie, krtań zacisnęła się tak mocno, że nie byłam w stanie przełknąć śliny i to nie mogła, nie mogła być prawda. Obrazy jednak nie znikały z mojej głowy; były podziurawione, lecz wyraźne i nieustępliwe.
– Caroline, Amelio, wychodzimy.
Ślepo podążyłam za Johannes. Kobieta wyszła z sali, pospiesznie objęła wzrokiem korytarz i zrobiła kilka kroków ku jemu prawemu odgałęzieniu. Stanęłyśmy w trójkę, ale każdą z nas dzielił dystans co najmniej dwóch metrów.
– Teraz was słucham.
Mimo ewidentnego wyczekiwania w oczach nauczycielki, przez chwilę panowała cisza. Wzięłam pierwszy wdech, który przyniósł ze sobą zapach sosen i delikatne orzeźwienie, ale wciąż nie miałam pojęcia, co myśleć, a co dopiero mówić.
– Właściwie powiedziałam już wszystko, co mogłam – oznajmiła w końcu Knight.
– Amy?
Moje nieprzytomne spojrzenie zdecydowanie nie było wystarczające, ale powiedzenie „Caroline może mieć rację, chyba całowałam się z Ashtonem” przed Johannes i samą Knight wyniosłoby mnie na nowy poziom upokorzenia. Kobieta w związku z brakiem odpowiedzi ciężko odetchnęła i poluźniła szal przy swojej szyi, a następnie zwróciła się do mnie:
– Dobrze, idź do mojego gabinetu. Przyjdę za pięć minut. Caroline, wracasz ze mną na salę i liczę, że razem z resztą zajmiesz się wyznaczonym zadaniem, a nie bezużytecznymi rozmowami.
Szybko zostałam sama i równie szybko znalazłam się pod wspomnianym gabinetem.
Miałam kilka minut, żeby zebrać wszystko w sensowną całość, także dla siebie samej.


~.♦ .~.♦ .~


WAŻNE. Jeśli ktokolwiek to tu czyta, proszę o jakikolwiek znak. Uwielbiam bloggera i jeśli jest choć jedna osoba, dla której mam tu publikować, to będę to robić (choćby po to, żeby napatrzeć się na szablon), ale w innym wypadku rozważę pozostanie tylko na wattpadzie.
Naprawdę nie wiem, czy te minimalne wyświetlenia tu są nabijane przez czytelników-duchów, czy raczej po prostu zbłąkane dusze XD

Ściskam xx