sobota, 8 września 2018

27. Sober

 
And thought I know that I won't get no answers, I
I just can't stop from indulging my lean eyes on you
My fool eyes on you


Trudności zaczęły się już niemalże od samego rana. Podczas drogi na stołówkę udało mi się jeszcze pamiętać o konieczności zachowania dystansu – narodzonego na nowo, rozrastającego się niczym konary drzew na przestrzeni wieków, tak szorstkiego w swojej obecności, jak ich faktura w dotyku. Rozmowa z Irwinem przebiegała niczym każda niezobowiązująca pogawędka i stwierdziłam, że tylko wmawiam sobie wrażenie, jakby czegoś w niej brakowało. Moje myśli zresztą szybko zajęła inna kwestia, a mianowicie to, przy jakim stoliku przyjdzie mi usiąść. Miejsce obok Kathlyn sprzed rozpoczęcia Wielkiej Gry odpadało z oczywistych względów. Innych opcji nie widziałam; może u Andy'ego wygospodarowałoby się wolne siedzenie. Po pchnięciu szklanych drzwi okazało się jednak, że moje rozważania pozbawione były rzeczywistego odniesienia, bo praktycznie wszyscy postanowili pozostać przy wcześniejszym ułożeniu. Jedynie kilkoro ludzi przesiadło się, zajęło nieużywane dotąd stoliki, zostawiło po sobie pojedyncze puste miejsca. Ze swojego stałego krzesła przy oknach energicznie machała do nas Beth; rzemyki podrygiwały w tańcu wokół jej nadgarstka. Skwitowałam to kiwnięciem głowy oraz przelotnym uśmiechem. Mogło się okazać, że zmiana otoczenia przy śniadaniu wyszłaby mi na plus, ale póki co cieszyłam się z możliwości zachowania komfortowej rutyny. Poza tym, naprawdę polubiłam nieutemperowaną bezpośredniość Annabeth i zdążyłam przywyknąć do podkradającego mi jedzenie Jacka (musiałam przyznać, że wspólne posiłki bardziej zbliżyły mnie z chłopakiem niż jego kilkumiesięczny związek z Emily). W nagłym przypływie szczęścia oraz optymizmu nałożyłam sobie tak obfite śniadanie, jakiego mój talerz nie widział prawdopodobnie od lat.
– Nie jestem pewien, czy twoja jajecznica polubi się z tą owsianką – powiedział Ashton sceptycznie, zerkając mi przez ramię.
– Nie jestem pewna, czy to twoje śniadanie – odgryzłam się.
Chłopak uniósł rękę w obronnym geście. Dla odmiany on sam ograniczył się dzisiaj tylko do dwóch tostów, które już zaczął podskubywać. Zanim dotarliśmy do stolika, zdążył zjeść połowę ciemniejszej kanapki.
– Witamy naszych prawie-zwycięzców!
Przewróciłam oczami na okrzyk Jacka i wsunęłam się na krzesło.
– Nie przejmujcie się. On jest gotowy wymyślić wszelkie teorie spiskowe, które w jego oczach pozbawiły nas wygranej – oznajmiła lekceważąco Beth.
– Tak? Doszedł do jakichś interesujących? – Ashton wykazał umiarkowane zaciekawienie.
– Nieszczególnie. Choć jedna uwzględnia udział pingwinów i Putina.
– Każda teoria spiskowa w końcu uwzględnia Rosjan – zauważyłam, unosząc widelec z jajecznicą.
Annabeth parsknęła, niemal pozbywając się z gardła przełykanego właśnie kakao.
– Johannes powiedziała wam, co z przydziałem ról? – zapytała po chwili.
– Nie – odpowiedzieliśmy równocześnie z Ashtonem, po czym on kontynuował: – Osobiście liczę na Demetriusza. – Puścił nam oczko, a następnie odsunął się trochę na krześle, by móc obrócić się w moją stronę, i wyprostował ramiona. – Jeśli masz serce, przybądź, tu cię wołam. Ale uciekasz, bo trwoga cię toczy, nie masz odwagi raz spojrzeć mi w oczy.
Wyrecytował słowa chłodno, z pewnością w głosie, i tylko błysk w jego oku utwierdził mnie w przekonaniu, że to wciąż żarty.
– No, no, ktoś tu zna cytaty z Szekspira. Bo to Szekspir, nie?
Na słowa Jacka w mojej głowie pojawiło się wspomnienie książki widzianej w pokoju Irwina. Wychodziło na to, że zapoznał się z nią bardzo dobrze, lepiej niż podejrzewałabym o to kogokolwiek przy stoliku, nawet mnie samą. Nie był to też pierwszy raz, kiedy Ashton recytował Szekspira. Zmarszczyłam brwi.
– Szkoda, że nie będziesz mógł uczestniczyć w przedstawieniu – westchnęła Beth.
– Szkoda? – Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
– No co? Ma świetną dykcję – usprawiedliwiła się.
Zdrajczyni.
Ashton objął mnie ramieniem. Biło od niego ciepło – przyjemne, biorąc pod uwagę dzisiejszą, niższą niż zwykle temperaturę.
– Amy nie akceptuje mnie jako aktora – oznajmił. – Pewnie boi się, że stałbym się lepszy od niej.
– O tak, właśnie o to chodzi. Umieram z niepokoju.
– To bardzo możliwe, z moją świetna dykcją i tak dalej – kontynuował, jakbym wcale mu nie przerwała i nie próbowała zrzucić jego nadgarstka z mojego przedramienia. – Powinienem ci podziękować, Beth, za uświadomienie mi tego. Taka wiara wiele znaczy, szczególnie dla jednostki tak wzgardzonej jak ja.
Nie potrafiąc powstrzymać śmiechu, dałam sobie spokój z siłowaniem się z ręką Irwina i mocniej się o niego oparłam.
– Ach, widzicie, nawet ta przełomowa chwila musi zostać okpiona – odetchnął cierpiętniczo.
– Hej, gardzę tobą tylko trochę, nie dramatyzuj.
– Widocznie nie zasługuję na więcej niż to „trochę”.
Ashton dramatycznie odwrócił głowę i zaczął wpatrywać się w szybę, pozostawiając nas w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Ten jednak chyba nie zamierzał nadejść, nad czym szybko przeszliśmy do porządku dziennego.
– Stary, naprawdę szkoda, że nie możesz się do nas dopisać – rzekł Jack poważnym tonem, a następnie sięgnął przez stół po tosta Ashtona.

~.♦.~.♦.~

– Wiesz, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co chcesz robić po wakacjach. Albo… ogółem w przyszłości.
– O twoich planach też nic nie mówiliśmy.
– Tak, ale zważywszy na okoliczności, one są dość oczywiste.
Ashton leżał na kocu i przekładał telefon w rękach. Rzucił mi krótkie spojrzenie, akurat żeby zobaczyć, jak przewracam z oczami.
– Nigdy nie pytałaś. – Zarzucił kolejną, jakże trafną myślą.
– Bo nigdy nie przyszło mi to do głowy – wyjaśniłam cierpliwie. – Kiedy tu jesteśmy, to trochę tak, jakby normalne życie nie istniało. Albo chociaż nie miało znaczenia. Prawda?
Chłopak przetoczył się na brzuch i obrócił w moją stronę.
– Tylko trochę.
– Nie czujesz tego? Jesteśmy od wszystkiego oderwani, od przeszłości, przyszłości. Od teraźniejszości też, bo codzienność tu jest zupełnie inna. Wyobrażasz sobie dzisiejszy dzień w Branxton*?
– Mógłbym sobie wyobrazić.
– Proszę cię – parsknęłam. – Zaczynając od początku, na pewno nie zjedlibyśmy śniadania z Jackiem i Annabeth, a teraz to rutyna każdego posiłku.
– Dlaczego? Mamy kilka fajnych knajpek w mieście, gdzie można by się spotkać. – Im bardziej Ashton podnosił się na łokciach, tym więcej przekonania nabierał jego głos.
– Ale byśmy tego nie zrobili. Tak samo nie oglądalibyśmy razem filmu ani nie poszlibyśmy na spacer. Każdy miałby na głowie własne sprawy i nie myślałby o innych, jeśli nasze drogi same by się nie krzyżowały, tak jak robią to tutaj.
– Więc co, teraz jesteśmy w jakimś odizolowanym od rzeczywistości bąbelku i w ogóle nie decydujemy, co i z kim robimy? – W Irwinie zakiełkowała ironia.
– Tego nie mówię – westchnęłam. – Po prostu, kiedy wrócimy do domu, siłą rzeczy przestaniemy robić te rzeczy wspólnie i to będzie się wydawało normalne. Nienormalne znowu będzie leżenie z tobą na kocu. – Szturchnęłam go stopą.
– Racja, bo po powrocie nie będziesz na mnie skazana i natychmiastowo wrócimy do stanu „sprzed”.
Przygryzłam wargę. Stan „sprzed” nie był tym, o co mi chodziło, ale przecież miałam rację. Naprawdę nie widziałam siebie z Irwinem leżakujących w ogródku i popijających kompot babci.
– To może ja od razu oszczędzę ci mąk.
Chłopak podniósł się na nogi i ruszył w stronę chodnika, a ja powtórzyłam sobie w myślach, że miałam rację, podczas gdy Irwin zgrywał primadonnę.

~.♦.~.♦.~

Miejsce po Ashtonie nie pozostało długo puste. Zdążyłam jedynie chwilę poobserwować kaczki, które czyściły pióra w zaroślach po prawej – pośród sterty brudno-brązowego pierza mignął czasami niebieski błysk, tak metaliczny, że zdawał się nie pasować do żadnej istoty żywej – kiedy od strony stołówki podszedł do mnie Andrew. Miał na sobie powyciąganą białą koszulkę i wyglądał po prostu marnie.
– Kłopoty w raju? – zapytał, przywołując na twarz uśmiech.
Musiał widzieć odchodzącego Irwina i, na Boga, czy ten gnojek obraził się tak, że aż tym emanował? Nie dałam się jednak odciągnąć od własnych spostrzeżeń i, poklepawszy koc obok siebie, nakazałam:
– Lepiej powiedz, o co chodzi z tobą.
– Nie wyspałem się – oznajmił, siadając.
– Andy – powiedziałam ostrzegawczo.
To z pewnością nie wyglądało na zwykłe niewyspanie się.
– Naprawdę, to zwykłe niewy… – zaczął, ale na swoje szczęście przerwał i odetchnął.
Postarałam się zachęcić go spojrzeniem.
– Trochę pokłóciłem się z Jacobem. – Wolno wypuścił słowa z ust.
– Chwila, on wciąż ma problemy z wybranym soundtrackiem? – Zmarszczyłam czoło, przypominając sobie usilne próby chłopaka co do przeforsowania własnych utworów.
– Nie, nie chodzi o spektakl.
– Och.
Poświęciliśmy falującej tafli wody chwile uwagi, podczas której ja ostatecznie przyznałam w myślach, że nigdy nie zwróciłam uwagi na to, by Andy utrzymywał bliższy kontakt z Jacobem, a Andy… cóż, grymas na jego twarzy nie zmalał ani trochę.
– Wiesz, nie musisz z każdym i zawsze pozostawać w przyjacielskich stosunkach.
– Naprawdę? – Chłopak przerzucił na mnie wzrok; jedną brew miał uniesioną, a na ustach majaczył cień uśmiechu.
Szturchnęłam go łokciem, ale mimo oczywistej ironii w jego minie ucieszyłam się, że choć trochę poprawił mu się humor.
– Tu nie ma nic śmiesznego. Jestem pewna, że masz jakiś kompleks Mesjasza, który chce zbawić ludzkość przez bycie dla każdego miłym.
– Może. – Wzruszył ramionami. – Ale masz rację, nie powinienem się tym przejmować. To nie ma znaczenia.
– W skali wszechświata, rzeczywiście nie. – Przytaknęłam. – Pomyśl tylko o głodzie, niedźwiedziach polarnych czy planecie właśnie połykanej przez czarną dziurę. To są problemy.
Andy roześmiał się i wstał. Otrzepał spodnie, a potem wyciągnął rękę do mnie. Chwyciłam jego dłoń i po chwili też stałam na nogach, ale z zaskoczeniem odnotowałam, że chłopak mnie nie puszcza, a przyciąga do siebie. Gdy mnie przytulił, pomyślałam, że tamta kłótnia jednak miała dla niego znaczenie, tak jak i dla mnie trochę znaczenia miała sprzeczka z Irwinem. Mogłam tylko liczyć, że pomagam mu teraz, podobnie jak on mi.
– Dzięki, pani ekolożko. Co ty na to, żeby iść do mnie i przedyskutować resztę światowych problemów?

~.♦.~.♦.~

Na zewnątrz było już ciemno, a światło z lampy w pokoju wydawało się nadzwyczaj ciepłe. Siedziałam na łóżku, oparta o ścianę, i słuchałam, jak za oknem szumi wiatr. Krótko po tym, jak wróciłam od Andrewa, niebo wypuściło z siebie hektolitry deszczu. Ulewa okazała się krótkotrwała, ale tylko spotęgowała nieprzyjemną aurę panująca poza przytulnym budynkiem, dusząc jakiekolwiek chęci opuszczania go. A przynajmniej dla mnie tak prezentowała się sytuacja, bo Ashton wciąż nie pokazał się w domku.
Westchnęłam z podirytowaniem, kiedy na telefonie pokazał się komunikat o niskim poziomie baterii, i sięgnęłam za łóżko po ładowarkę. Kabel jednak nie zadziałał, nawet pomimo wyginania go na wszystkie strony i podpinania wciąż od nowa – czyli najlepszych znanych ludzkości metod – co zasłużyło na moje kolejne westchnięcie.
Podniosłam się z łóżka, przeklinając w myślach to, że Irwina nie ma akurat wtedy, kiedy by się przydał. Mimo wszystko, skierowałam się do niego do pokoju, mgliście przypominając sobie, skąd wyjmował własną ładowarkę podczas naszych milutkich seansów filmowych. Zawahałam się jeszcze przed drzwiami do chłopaka i z nadzieją spojrzałam na wejście do domku, ale nikt się w nim nie pojawiał. Ostatecznie, Ashton sam pozwolił mi korzystać ze swojego pokoju, kiedy tylko poczuję potrzebę, prawda? A teraz nie miałam niczego oprócz telefonu do zajęcia myśli, tymczasem poszukiwania ładowarki poza domkiem warunki zdecydowanie nie sprzyjały.
Weszłam do pomieszczenia, pełnego znajomego zapachu i porozrzucanych bluz. (Nie miałam pojęcia, jak ktoś mógłby potrzebować tylu bluz w tych tropikach. Dla mnie ciągle było gorąco jak w piekle i narzekać przestawałam jedynie wieczorami). Rozejrzałam się i kierowana impulsem podeszłam do okna, żeby otworzyć je na oścież. Wyostrzyłam wzrok, szukając skrawka morza, ale zniknął pośród drzew i chmur. Te kotłowały się przede mną, przeplatały z pasmami rzadkiej mgły, zdawały niemal wpychać własne cienie do środka. I tak, akurat dziś był zimniejszy wieczór; chłodne powietrze gwałtownie przeszywało skórę na moich odsłoniętych przedramionach, kłuło w nos. Dlatego też przymknęłam okiennice i ruszyłam do łóżka, ale kontakt przy nim okazał się pusty. Ten za szafą także, więc cofnęłam się do nocnego stolika. Szuflada w nim niezbyt chciała się odsunąć – musiałam kilka razy pociągnąć ją do siebie, a kiedy to zrobiłam, wyłonił się z niej stos papierów. Na samym wierzchu leżał scenariusz. Kartki były zszyte, lecz rozkładały się we wszystkie strony, odsłaniając obecne wszędzie przekreślenia, podkreślenia i dopiski. Ze zmarszczonymi brwiami uniosłam plik papierów w górę, znajdując niżej czystszą kopię. Wtedy mój wzrok przyciągnął biały kabel i, przygryzając wargi, zrezygnowałam z kolejnych zerknięć na zawartość szuflady, żeby go wyjąć.
Coś uderzyło o drzwi. Trzasnęły, a ja podskoczyłam w miejscu, obróciłam się w ich stronę i zamarłam.
Przez sekundę mój mózg nie radził sobie z odczytaniem niespodziewanego widoku – nie potrafiłam rozplątać kłębowiska rąk oraz gąszczu włosów, nie mogłam rozdzielić ciał oraz dopasować ich do postaci. Ten stan jednak szybko minął i sytuacja stała się nierealnie oczywista. Mój oddech zachwiał się, gdy dotarło do mnie, że widzę Ashtona; szum zalał uszy, kiedy zorientowałam się, że drugą osobą jest Caroline. Krew otępiająco wrzała mi w głowie, nie pozwalając odwrócić wzroku, każąc patrzeć, patrzeć, patrzeć. Patrzyłam więc, jak Irwin odwraca się do mnie tyłem, przygniatając Caroline do ściany. Jej palce zaciskały się na jego jasnych włosach, jego dłonie znikały pod jej koszulką. Nie odrywali od siebie ust, przesyceni pożądaniem i natarczywością, które sprawiły, że poczułam w gardle gorzki smak. Wtedy Ashton zjechał wargami na szyję dziewczyny, ona uniosła podbródek i, z sapnięciem, otworzyła oczy.
Znajdowałam się prosto na linii spojrzenia, przez co widziałam jej rozszerzające się źrenice. Opuściła dłonie na ramiona Irwina i mocno je przytrzymała, nadającym im ciałom milimetry przestrzeni.
– Mówiłeś, że jej nie ma – oznajmiła z wyrzutem.
Na początku Irwin znieruchomiał.
– Co?
Knight kiwnęła głową w moją stronę – rusz się, rusz się, rusz, pomyślałam w końcu – a wówczas Ashton gwałtownie się odwrócił.
Na jego twarzy rozlał się szok. Oprócz tego wyglądała tak jak zawsze i gdy zobaczyłam ją taką, z zielonymi plamkami w oczach i piegami, moją klatkę piersiową przeszył rwący ból, jakby ktoś rozpruł mnie na pół. A wtedy szok chłopaka zastąpiła wściekłość, wykrzywiając rysy do postaci nieznanej maski. Zanim zdążyłam wziąć wdech, znalazł się przy mnie.
– Co ty do cholery robisz? – syknął.
Wyrwał z mojej dłoni scenariusz – zapomniałam, że wciąż go trzymałam, kiedy wpadli do pokoju. Przelotnie na niego spojrzał, po czym odrzucił na łóżko, a kiedy znów obrócił się do mnie, zauważyłam, że jego szczęki są jeszcze bardziej zaciśnięte.
– Co?!
– Chciałam…
Nie dokończyłam zdania, bo Irwin chwycił mnie za nadgarstki i podciągnął w górę. Chwiejnie stanęłam na nogach, wciąż w mocnym uścisku jego dłoni; twarz Ashtona była teraz tuż nad moją i na jej widok ta dziwna mieszanina zaszokowania oraz kłującego w płuca uczucia została zastąpiona przez strach. Nigdy nie widziałam, by wyglądał na choć w części tak rozeźlonego, nigdy nie wiedziałam, że może tak wyglądać, z zaciemnionymi oczami i ukrytym w nich ostrzem gniewu/nienawiści wymierzonym prosto we mnie. Biały kabel ładowarki zwisał pomiędzy nami z mojej unieruchomionej ręki niczym cichy winowajca, Ashton zdawał się go jednak nie dostrzegać.
– Mam gdzieś, co chciałaś. Mam cię dość, kompletnie dość twojej głupoty i obecności. – Puścił moje nadgarstki i odepchnął lekko w tył. – Już nawet nie obchodzi mnie, co tu robiłaś, po prostu wyjdź.
Przygryzłam wargi, powstrzymując szczypiące oczy od zrobienia czegokolwiek głupiego. Część mnie chciała natychmiast podbiec do drzwi, ale stałam w miejscu, zamrożona. I nie, tak naprawdę nie mogłam wyjść, bo przecież musiałam jeszcze coś zrobić, powiedzieć, wytłumaczyć się. Nie mogłam jednak znaleźć w głowie żadnych słów; jedynie te wypowiedziane przez Irwina nieustannie rozpadały się i scalały w niej od nowa w ostrą całość, wypełniały mój umysł, obrastały język, zatykały przełyk.
– Jezu, co do ciebie nie dociera?! Wyjdź stąd. I skoro nie wiesz, co to prywatność, nie próbuj jeszcze kiedykolwiek tu wchodzić. – Jego głos jeszcze bardziej się burzył i wznosił, aż w końcu wypełniająca go pogarda sprawiła, że drgnęłam, odzyskując władzę nad ciałem.
Skrzyżowałam z nim spojrzenie i utrzymałam je przez sekundę, szukając w brązowych oczach jakiejś zmiany, która jednak nie nadeszła. Potem zrobiłam mały krok w prawo. I jeszcze dwa kolejne, aż go wyminęłam, a wtedy zobaczyłam wciąż opierającą się o ścianę Caroline. Na jej twarz wypełzł złośliwy uśmieszek. Wodziła za mną wzrokiem, więc otworzyłam usta, ale znów poczułam ucisk w krtani i zamiast coś powiedzieć, przyspieszyłam. Chwyciłam klamkę i wypadłam na korytarz. Drzwi zamknęły się za mną bez trzasku. Przemierzyłam połowę przedpokoju, kiedy zorientowałam się, że zdecydowanie zbyt gwałtownie oddycham, trzęsą mi się ręce oraz nie mogę po prostu iść do siebie, bo „u siebie” było za blisko. Zacisnęłam wargi jeszcze mocniej, po czym skręciłam ku wyjściu z domku.
Na zewnątrz oplotła mnie ciemność i chłód, ale czułam tylko otrzeźwiające powietrze w płucach i mokre krople na policzkach. Zeszłam po schodkach w ścieżkę ze światła, decydując się iść, dopóki nie będzie w porządku. Lub raczej dopóki nie uda mi się wmówić sobie, że tak jest.


~.♦.~.♦.~


To jeden z tych rozdziałów, których napisanie nie zajęło aż tyle czasu, natomiast sprawa z przeredagowaniem ich i opublikowaniem okazała się dużo cięższa. W końcu zmotywował mnie jutrzejszy wyjazd – stanęłam przed „teraz albo nigdy”. Następny rozdział jest już jednak calutki gotowy, więc pojawi się do dwóch tygodni.

Ps. Wchodzimy w etap, gdzie będzie mi bardzo brakowało perspektywy Ashtona, więc chociaż Wy postarajcie bardziej niż zwykle się skupić na tym, jak sytuacja może wyglądać z jego strony. Polecam!