poniedziałek, 15 października 2018

28. Big God


Shower your affection, let it rain on me
Don't leave me on this white cliff
Let it slide down to the, slide down to the sea


Deszcz wolno opadał na moje ramiona oraz głowę, a ja witałam go niemal z wdzięcznością. Zaczęło się od delikatnej mżawki, która pokrywała ciało i otoczenie maleńkimi drobinami; trochę zajmowało jej rozpłynięcie się na ciepłej skórze, tymczasem na igłach sosen nie przestawała tworzyć mieniących się odbitym światłem mozaik. Napełniła cały świat blaskiem latarni, ale została spłukana przez większe krople, które zaczęły spadać z czarnego nieboskłonu. Siedziałam w połowie schodów prowadzących na taras przy głównym budynku i mogłam wyjść do góry, pod zadaszenie, nie ruszyłam się jednak ze stopnia. Było to wbrew pozorom dobre miejsce – okryte cieniem, z gałęziami drzew klękającymi u stóp. Dzięki deszczowi miałam natomiast wymówkę do czucia się tak mizernie, jak się czułam. I nie, nie spędziłam niemal godziny ubolewając nad tym, co stało się wcześniej. Zdążyłam przekuć rozżalenie i wstyd w gniew. Mimo wszystko… nie dało się ukryć, że siedziałam sama w środku nocy, nie dopuszczając do siebie choćby możliwości powrotu do łóżka. Byłam odrobinę zmarznięta, przemoczona i w dodatku głodna. Przede wszystkim jednak zmęczona. Kłótnia z Irwinem, o ile można to tak nazwać, zostawiła mnie wyczerpaną, rozpaczliwie próbującą wyprzeć niechciane emocje oraz płynące za nimi wnioski z głowy. Wiedziałam, że to całe absurdalne zachowanie chłopaka wcale nie było adekwatne do sytuacji, a moja wina znacznie mniejsza, niż pozwoliłam sobie wmówić. Byłam wściekła na samą siebie, że nie zareagowałam, nie odparłam ataku, właściwie tylko dałam się poniżyć na oczach Caroline. Ale jednocześnie nieakceptowane zranienie nieustannie pulsowało gdzieś obok serca.
Na większość z tych spraw nie mogłam nic poradzić, ale uporanie się z burczącym brzuchem znajdywało się w obrębie moich możliwości. Potarłam dłońmi o kolana i wstałam, po czym nie zwlekając, z nową motywacją, udałam się do wnętrza budynku. Na lewo od pustej recepcji stał automat. Niebieskawe światło, tak inne od przygaszonej żółci lamp nad głowami, oświetlało rzędy batonów i butelki z piciem. Z mokrej kieszeni spodenek wydobyłam drobne, które z czystego lenistwa zawsze tam wrzucałam. Monet nie było dużo, ale akurat tyle, by wystarczyło na drobną przekąskę, więc wrzuciłam wszystko do środka maszyny, wcisnęłam odpowiedni numer i, zaplótłszy ręce na brzuchu, czekałam. Szelest poruszanego opakowania rozchodził się wokół jako jedyny dźwięk, nie licząc jednostajnego szumu jarzeniówek. Odgłos szybko zamarł, a ja z niedowierzaniem patrzyłam, jak mój baton wciąż stoi na krawędzi swojej półki.
– Nie do wiary – stęknęłam, rozplatając dłonie, by uderzyć nimi płasko o szybę.
Jedzenie ani drgnęło, więc tym razem zwinęłam palce w pięść. Znalazłam w sobie na tyle silnej woli, by zatrzymać przedramię i ograniczyć się do kolejnego parsknięcia, czegoś pomiędzy jękiem a śmiechem. Bo, naprawdę, nie mogło być gorzej?
Zanim zaczęłam wyklinać maszynę w głos, dobiegło do mnie echo kroków, początkowo miarowych, a potem nagle urwanych.
– Amy?
Przełknęłam ślinę i powoli spojrzałam przez ramię.
– Jer.
Jerome Morison stał przy progu, w miejscu wciąż opanowanym przez cienie. Był sylwetką pozbawioną detali, z ledwie wyodrębnionymi przez załamania światła kośćmi policzkowymi lewej strony twarzy oraz małą podręczną torbą zwisającą z ręki. Rozpoznałam go raczej po głosie i posturze, jemu natomiast oświetlenie nie przeszkadzało w przyglądaniu mi się, co przez długą chwilę robił. Spostrzeżenia zapewne miał trafne, gdyż lekko niespokojnym głosem zapytał:
– Wszystko w porządku? – Postawił torbę na ziemi i już szedł w moją stroną.
Zmarszczyłam brwi. Temu pytaniu nie było sensu zaprzeczać, ale nie musiałam nawet dochodzić do takiego wniosku, bo wcześniej zmęczenie wyciągnęło ze mnie proste odpowiedzi, prostą prawdę.
– Nie. Ten automat pożarł moje ostatnie drobniaki i odmawia wykonania swojej części umowy.
– Och, to wszystko w pełni tłumaczy. – Jerome stanął za moim ramieniem i przejechał po mnie wzrokiem ze znaczącym uniesieniem brwi.
Było ciepło w jego uśmiechu, a ja, mimo próby, nie zdołałam tego odwzajemnić. Miałam tylko nadzieję, że odrobinę sztuczny grymas, który przywołałam na twarz, zmienił moją prezencję na choć minimalnie korzystniejszą. Nie mogąc się powstrzymać, odgarnęłam też mokre włosy za ucho, ale, nie oszukujmy się, wciąż wyglądałam jak katastrofa.
– Zobaczmy – wymamrotał chłopak, skupiając wzrok na automacie.
Jeden celny cios później batonik wyleciał do pojemnika. Jerome sięgnął po niego, a następnie wręczył mi go w dłonie.
– Dzięki, magiku – mruknęłam.
Chłopak wyglądał, jakby chciał jeszcze o coś zapytać, ale tylko wziął głęboki wdech. Kiwnął głową w kierunku recepcji, podczas gdy ja obracałam batonika pomiędzy palcami.
– Muszę się zameldować. Ponownie.
Podszedł do wysepki i uderzył palcem w stojący na ladzie dzwoneczek. Przenikliwy dźwięk przeszył przestrzeń, najwidoczniej zakradając się korytarzykiem z tyłu do dalszych pomieszczeń. Po chwili wyszedł stamtąd mężczyzna, z wymuszoną uprzejmością wypełniającą pierwsze zmarszczki na twarzy. Widziałam go wcześniej w przelocie kilka razy i on też zdawał się nas kojarzyć – Jeromowi oszczędził zbędnych tłumaczeń, a na mnie badawczo zerkał, jakby zaniepokojony, czy nie powinien zakwestionować mojej obecności tu, o tej porze. W milczeniu podał Morisonowi potrzebne rzeczy, lecz nie opuścił stanowiska przy ladzie.
Jerome zakręcił kluczykiem na kciuku i odwrócił się do mnie.
– Chodź, odprowadzę cię do domku.
Mając na uwadze podejrzliwość recepcjonisty, nie zaprotestowałam. Zgodnie ruszyłam w stronę wyjścia. Jerome chwycił torbę, a ja pchnęłam ramieniem szklane drzwi. Rzuciliśmy „dobranoc”, będąc już na świeżym powietrzu. Niebo rozpościerało się nad nami ciemne, zachmurzone, ale spokojne. Z ulgą przyjęłam fakt, że przestało padać. Mimo iż wiedziałam, że w końcu musi do tego dojść, nie zamierzałam jeszcze wracać do siebie, do Irwina. Choć odwlekanie nic nie mogło dać, póki co czułam się lepiej, kiedy nie musiałam mierzyć się z wszystkim już teraz.
Z drugiej strony, obok mnie maszerowała inna kwestia do rozwiązania. Oczekiwałam powrotu Jerome’a, a jednocześnie na jego widok jakieś zaskoczenie i nerwowość załopotały mi pomiędzy żebrami. W końcu zniknął nagle na kilka dni, podczas których powinniśmy byli wyklarować naszą sytuację, oczyścić ją z niedomówień słowami lub gestami, zbudować coś mniej mglistego, wokół czego umiałabym się poruszać.
„Jedna sprawa na raz” – westchnęłam w myślach i zaplotłam ręce na piersi.
– Nie wracam na razie do domku – oznajmiłam.
Chłopak zwolnił, spojrzał na mnie z ukosa, a potem się zatrzymał. Przystanęłam przy nim.
– Co się stało? – Pytanie było delikatne, ostrożne, ale też nieugięte.
Przebiegłam w głowie po formujących się tam zdaniach, które powstawały oraz rozsypywały się w rytmie uderzeń mojej podrygującej stopy. Dlaczego właściwie nie chciałam wracać?
– Nie mam ochoty słuchać, jak Irwin pieprzy się z Caroline. Głównie.
Jerome uniósł brwi.
– W porządku, to zrozumiałe – potwierdził. – Ale co, planujesz teraz wykąpać się w jeziorze, żeby jeszcze bardziej zmoknąć i mieć zagwarantowane zapalenie płuc?
– Raczej nie. Chyba zwyczajnie usiądę. Zjem batona. – Pomachałam wciąż nieotwartą przekąską. – Posłucham świerszczy.
Szatyn westchnął, jakby pogodził się z moją beznadziejną argumentacją i odpuścił. Uniósł głowę w górę, ale nad nami nie było gwiazd, tylko chmury, które najwidoczniej przelały się w jego myśli.
– Może po prostu pójdziesz do mnie. Weźmiesz ciepły prysznic. – Wolno przedstawił swoją propozycję. Zdjął wzrok z nieboskłonu, by z niezobowiązaniem położyć go na mnie. – Równie dobrze możesz też zostać na noc. Mam spory apartament tylko dla siebie, więc nie byłoby z tym problemu.
Zacisnęłam wargi – zdecydowanie zły nawyk, któremu ostatnio za często ulegałam – myśląc nad ofertą Jerome’a. Nie dało się ukryć, że była kusząca – ciepłe miejsce przy osobie, z którą czułam się dobrze, kontra samotność wśród chłodnej nocy lub wrócenie do własnego pokoju, gdzie powietrze wibrujące od niepożądanych ludzi za ścianą z pewnością wygryzie wszelkie moje opanowanie. Może i moja relacja z Jeromem nie znajdowała się teraz na szczycie listy tych najprostszych i najjaśniejszych, ale…
– Brzmi dobrze – stwierdziłam, w końcu znajdując szczery uśmiech.
Chłopak odpowiedział tym samym i wyciągnął rękę w stronę prawego brzegu jeziora. Ruszyliśmy dalej chodnikiem. Morrison tłumaczył mi, że dostał klucze do wcześniej zajmowanego lokum, które to znajdowało się na drugim końcu ośrodka, w prostym, dwupiętrowym budynku, a nie w domku, tak jak wcześniej myślałam. Ja natomiast w końcu rozerwałam opakowanie batona i rozkoszowałam się czystą słodyczą na języku. Woda ciągnęła się przy nas, cicho szumiąc.
– Należą ci się przeprosiny – zagaił Jerome po krótkiej chwili milczenia. – Nie chciałem znikać bez słowa, ale sytuacja wyskoczyła tak nagle. Myślałem, żeby zadzwonić, tylko że nigdy nie wymieniliśmy się telefonami, a proszenie doktora Henka o pośrednictwo… bo tylko jego numer stąd mam… byłoby trochę niezręczne.
Obróciłam twarz w stronę chłopaka. Zdążyłam zapomnieć, jaki jest wysoki – przerastał mnie o ponad głowę, Irwina zapewne o pół. Aby spojrzeć mu w oczy, musiałam zadrzeć podbródek, zwłaszcza że szedł tylko kilkanaście centymetrów obok.
– Nie szkodzi. Choć, wiesz, przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle wrócisz.
– Jasne, że wróciłem. – Roześmiał się i objął mnie ramieniem. – W końcu mówiłem ci, że to ważny staż – wyszeptał konspiracyjnie.
Na skórze w reakcji na ciepło chłopaka pojawiła mi się gęsia skórka, niewątpliwy znak, że gorący prysznic przyda się jak najszybciej.
– Ale przyznaję, na powrót zeszło mi dłużej, niż zakładałem. Dobrze, że chociaż od razu na ciebie wpadłem, o naszych zwyczajnych, niezwykłych porach.
Tym razem przyciągnął mnie bliżej siebie, a ja pozwoliłam sobie utonąć w cieple i komforcie. Poczułam się bezpieczniej, jakby ramię wokół mojego ramienia oraz tors pod moją skronią mógł zatrzymać wszystkie drżenia myśli i niepewności oddechu. Nie martwiłam się już, czy jest to przyjacielski gest, czy oznaka czegoś więcej, cieszyłam się tylko łatwością zrobienia wdechu, a potem wypuszczenia powietrza z płuc; spokojem w głowie, delikatnymi muśnięciami pozytywnych odczuć.
W końcu dotarliśmy do prostej bryły przypominającej tę z recepcją. Jerome otworzył przede mną drzwi. Przemierzyliśmy pusty korytarz z zieloną wykładziną na podłodze, a potem chłopak wyciągnął z kieszeni szortów klucz, przekręcił go i wpuścił mnie do ciemnego pomieszczenia. Po kliknięciu włącznika światła z cieni wyodrębniła się sofa, fotel oraz telewizor przed nimi. W rogu stał nawet regał wypełniony książkami. Oprócz dwóch woluminów leżących na niedużym stoliku i podkoszulka przewieszonego przez oparcie kanapy pomieszczenie wyglądało na nietknięte przez lokatora. Jerome z uwagą rozejrzał się wokół, pewnie sprawdzając, czy stan aktualny zgadza się z tym, w jakim zostawił pomieszczenie. Nie podzielił się wnioskami, ale minął mnie i skierował się do otwartych drzwi naprzeciwko. Gdy po przekroczeniu progu zaświecił kolejną lampę, zobaczyłam, jak rzuca przyniesioną torbę na łóżko. Przez chwilę jeszcze zostałam w miejscu, odnotowując szczegóły takie jak oliwkowe obicia mebli czy tytuły widniejące na okładkach wyciągniętych książek, a potem, zanim zdążyłam zbliżyć się do futryny i wychwycić wzrokiem większą część sypialni, Jer znalazł się z powrotem w saloniku, zasłaniając sobą prześwit z widokiem. Wyciągnął do mnie rękę, a ja odruchowo złapałam to, co z niej wypuścił – ręcznik i jasną koszulkę.
– Świeżo wyprane – oznajmił.
– Pobyt w domu ma swoje zalety, co? – mruknęłam, czując unoszący się od materiałów zapach proszku do prania.
Jer błysnął uśmiechem.
– Łazienka jest tam. – Wskazał na drzwi po prawej stronie. – Mokre ciuchy możesz rozwiesić na kaloryferze, bo w taką pogodę wystawianie ich na balkon pewnie minęłoby się z celem.
Pokiwałam głową. Jerome nie miał już widocznie nic więcej do powiedzenia, bo po przesłaniu mi kolejnego uśmiechu obrócił się, by z westchnięciem opaść na kanapę. Nie zwlekając, poszłam do wskazanego pomieszczenia. Nie przedłużałam prysznicu, choć przyjemnie było czuć gorącą wodą uderzającą o skórę – jej ciepło zdawało się przenikać do samych mięśni, rozgrzewać też od środka. Podkoszulek, który założyłam, sięgał mi prawie do kolan; nadruk na nim przywołał wspomnienie porannego spotkania nad jeziorem z Morrisonem, które w moim odczuciu miało miejsce wieki temu, tymczasem w rzeczywistości minęły góra dwa tygodnie. Przeczesawszy mokre włosy palcami, odeszłam od lustra. Gdy wróciłam do salonu, zamiast ostrego światła powitała mnie subtelna poświata lampki stojącej z dalszej strony kanapy. Nie docierała do kątów pomieszczenia, a koncentrowała się na meblu oraz siedzącym na nim chłopaku. Jerome znów był grą cieni i świateł, które skradały się od jego twarzy przez kark i ramię aż po palce rozłożone na otwartej książce.
– Nie jesteś jeszcze zbyt zmęczony na czytanie? – zapytałam, dosiadając się. Mnie samej sen zaczynał wyśpiewywać słodką pieśń rozluźnienia.
– Prawdopodobnie tak, skoro odkąd wyszłaś, tkwię wciąż w tym samym akapicie – przyznał, mrużąc oczy i odwracając je od tomu na kolanach. – Prysznic wezmę rano, więc jeśli chcesz, możemy już iść do łóżek. To znaczy, ja mogę zostać na kanapie, ale łóżko definitywnie jest twoje.
Przebiegłam wzrokiem po sofie, której niewielką przestrzeń zajmowaliśmy niemal całkowicie. Jerome co prawda półleżał, ze zgiętym kolanem i plecami opartymi o róg, ale mebel i tak wydawał się mały, zbyt mały na jego prawie dwa metry wzrostu, dlatego sam pomysł tego, że mógłby tu spać, od początku brzmiał absurdalnie. Łóżko z drugiej strony wyglądało na wystarczająco duże, by pomieścić nawet trzy osoby.
– Nie, nie musisz tu zostawać – oznajmiłam więc, marszcząc nos.
Jer uniósł wargi, mamrocząc, że to świetnie. Zamknął książkę i wyciągnął się, żeby odłożyć ją na stolik za moimi plecami, a przy okazji znalazł się tuż obok mnie. W przytłumionym świetle mignęła mi jego twarz, a sekundę później mogłam ją poczuć przy swojej – jego nos otarł się o mój, kiedy schylił się, żeby mnie pocałować. Pocałunek był niespieszny; równie powoli pozwalałam ciału rozpuścić się w uczuciu błogości, wypełnić nim sobie żyły. Chłopak odsunął się i otworzyłam oczy naprzeciwko jego uśmiechowi.
– Nie mogłem się powstrzymać – wyszeptał swawolnie.
– Chyba aż tak nie próbowałeś – wytknęłam, biorąc głębszy wdech.
– I nie żałuję.
Jego usta znów były na moich. Zanim rozchyliłam wargi, w mojej głowie pojawiło się pytanie, czy tego właśnie chcę, ale dałam mu zatonąć pod napływającymi doznaniami. Ciało zresztą zareagowało już samo i bez skrupułów oddawało przyjemności – dotyk za dotyk, porwany oddech za ukrócone westchnienie. Chłopak odnalazł dłonią moją dłoń, jego palce byłe ciepłe. Chciałam poczuć więcej tego ciepła, tak jakby podrażnione zakończenia nerwowe chciały jedynie płonąć, wszędzie, gdzie tylko mogły, więc spróbowałam poprawić się na kanapie, a wtedy chłopak podniósł mnie lekko i nagle siedziałam już na jego kolanach, ciepło było wszędzie, przyjemne, kojące. Wolną rękę uniosłam do jego głowy, a wtedy mignęło mi ujęcie innych palców w innych włosach, lecz jemu też pozwoliłam szybko zniknąć, wypalić się poprzez gorące wargi naciskające na moje, przesuwające się w dół, po szyi, ale zawsze wracające.
Drgnęłam, gdy dłoń Jerome wsunęła się pod moją – jego – koszulkę, przesunęła po udzie, minęła linię majtek i zatrzymała się wyżej. Chłopak leniwie badał opuszkami wypukłości moich żeber, a ja podziękowałam sobie, że nie zrezygnowałam z założenia stanika. Właśnie gdy o tym pomyślałam, poczułam, że Morrison nadał swojej ręce określony kierunek – skradała się wzdłuż materiału, ku jego zapięciu. I nagle wiedziałam, że dobrze było dać pochłonąć się chwili, oddać umysł we władanie ciału, ale doszliśmy do granicy tego, czego obecnie mogłam chcieć. Czego obecnie chciałam. Na ostatnie sekundy pogłębiłam pocałunek, wkładając w niego całą energię, ale potem zdecydowanie się odsunęłam, a raczej oderwałam, bo wciąż znajdowaliśmy się tak nieprawdopodobnie blisko.
– Myślę, że pora skończyć.
Nasze oddechy ciężko rozbrzmiewały wokół, drżąc w nagłym spokoju otoczenia. Jerome pochylił się i przyłożył wargi do zagłębienia mojej szyi, ale jego ręka się zatrzymała – nie było w tym geście niczego nachalnego. Ostatni całus okazał się tak samo powolny jak pierwszy.
– W porządku – odparł, a jego głos miał w sobie oczywistą chrypkę.
Kiedy wyplątał dłoń spod mojej koszulki, przekręciłam się w bok i opadłam na kanapę tak, że teraz tylko moje nogi leżały na jego udach. Przejechał po nich palcami, patrząc na mnie spod rzęs.
– Czy wciąż mam wstęp do łóżka? – zapytał rozbrajająco.
– Jeśli będziesz umiał trzymać ręce przy sobie. – Wzruszyłam ramionami, nie mogąc powstrzymać rozszerzającego się uśmiechu.
– Zero dotykania do jutra, przysięgam. – Uniósł ręce w parodii przysięgi, a potem zmarszczył brwi. – Czekaj, jest już po północy? Cholera. To jednak po prostu do rana. Albo do pobudki, może być?
Roześmiałam się i szturchnęłam go stopą, a wtedy on uśmiechnął się tym uśmiechem, który mówił mi, że świat nie jest taki straszny.

~.♦ .~.♦ .~


Jestem beznadziejna, przepraszam ((ale w końcu po prostu wklejam)).
Jak tam Wasze życie? Ja już ogłaszam doszczętne zmęczenie studiowaniem.

sobota, 8 września 2018

27. Sober

 
And thought I know that I won't get no answers, I
I just can't stop from indulging my lean eyes on you
My fool eyes on you


Trudności zaczęły się już niemalże od samego rana. Podczas drogi na stołówkę udało mi się jeszcze pamiętać o konieczności zachowania dystansu – narodzonego na nowo, rozrastającego się niczym konary drzew na przestrzeni wieków, tak szorstkiego w swojej obecności, jak ich faktura w dotyku. Rozmowa z Irwinem przebiegała niczym każda niezobowiązująca pogawędka i stwierdziłam, że tylko wmawiam sobie wrażenie, jakby czegoś w niej brakowało. Moje myśli zresztą szybko zajęła inna kwestia, a mianowicie to, przy jakim stoliku przyjdzie mi usiąść. Miejsce obok Kathlyn sprzed rozpoczęcia Wielkiej Gry odpadało z oczywistych względów. Innych opcji nie widziałam; może u Andy'ego wygospodarowałoby się wolne siedzenie. Po pchnięciu szklanych drzwi okazało się jednak, że moje rozważania pozbawione były rzeczywistego odniesienia, bo praktycznie wszyscy postanowili pozostać przy wcześniejszym ułożeniu. Jedynie kilkoro ludzi przesiadło się, zajęło nieużywane dotąd stoliki, zostawiło po sobie pojedyncze puste miejsca. Ze swojego stałego krzesła przy oknach energicznie machała do nas Beth; rzemyki podrygiwały w tańcu wokół jej nadgarstka. Skwitowałam to kiwnięciem głowy oraz przelotnym uśmiechem. Mogło się okazać, że zmiana otoczenia przy śniadaniu wyszłaby mi na plus, ale póki co cieszyłam się z możliwości zachowania komfortowej rutyny. Poza tym, naprawdę polubiłam nieutemperowaną bezpośredniość Annabeth i zdążyłam przywyknąć do podkradającego mi jedzenie Jacka (musiałam przyznać, że wspólne posiłki bardziej zbliżyły mnie z chłopakiem niż jego kilkumiesięczny związek z Emily). W nagłym przypływie szczęścia oraz optymizmu nałożyłam sobie tak obfite śniadanie, jakiego mój talerz nie widział prawdopodobnie od lat.
– Nie jestem pewien, czy twoja jajecznica polubi się z tą owsianką – powiedział Ashton sceptycznie, zerkając mi przez ramię.
– Nie jestem pewna, czy to twoje śniadanie – odgryzłam się.
Chłopak uniósł rękę w obronnym geście. Dla odmiany on sam ograniczył się dzisiaj tylko do dwóch tostów, które już zaczął podskubywać. Zanim dotarliśmy do stolika, zdążył zjeść połowę ciemniejszej kanapki.
– Witamy naszych prawie-zwycięzców!
Przewróciłam oczami na okrzyk Jacka i wsunęłam się na krzesło.
– Nie przejmujcie się. On jest gotowy wymyślić wszelkie teorie spiskowe, które w jego oczach pozbawiły nas wygranej – oznajmiła lekceważąco Beth.
– Tak? Doszedł do jakichś interesujących? – Ashton wykazał umiarkowane zaciekawienie.
– Nieszczególnie. Choć jedna uwzględnia udział pingwinów i Putina.
– Każda teoria spiskowa w końcu uwzględnia Rosjan – zauważyłam, unosząc widelec z jajecznicą.
Annabeth parsknęła, niemal pozbywając się z gardła przełykanego właśnie kakao.
– Johannes powiedziała wam, co z przydziałem ról? – zapytała po chwili.
– Nie – odpowiedzieliśmy równocześnie z Ashtonem, po czym on kontynuował: – Osobiście liczę na Demetriusza. – Puścił nam oczko, a następnie odsunął się trochę na krześle, by móc obrócić się w moją stronę, i wyprostował ramiona. – Jeśli masz serce, przybądź, tu cię wołam. Ale uciekasz, bo trwoga cię toczy, nie masz odwagi raz spojrzeć mi w oczy.
Wyrecytował słowa chłodno, z pewnością w głosie, i tylko błysk w jego oku utwierdził mnie w przekonaniu, że to wciąż żarty.
– No, no, ktoś tu zna cytaty z Szekspira. Bo to Szekspir, nie?
Na słowa Jacka w mojej głowie pojawiło się wspomnienie książki widzianej w pokoju Irwina. Wychodziło na to, że zapoznał się z nią bardzo dobrze, lepiej niż podejrzewałabym o to kogokolwiek przy stoliku, nawet mnie samą. Nie był to też pierwszy raz, kiedy Ashton recytował Szekspira. Zmarszczyłam brwi.
– Szkoda, że nie będziesz mógł uczestniczyć w przedstawieniu – westchnęła Beth.
– Szkoda? – Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
– No co? Ma świetną dykcję – usprawiedliwiła się.
Zdrajczyni.
Ashton objął mnie ramieniem. Biło od niego ciepło – przyjemne, biorąc pod uwagę dzisiejszą, niższą niż zwykle temperaturę.
– Amy nie akceptuje mnie jako aktora – oznajmił. – Pewnie boi się, że stałbym się lepszy od niej.
– O tak, właśnie o to chodzi. Umieram z niepokoju.
– To bardzo możliwe, z moją świetna dykcją i tak dalej – kontynuował, jakbym wcale mu nie przerwała i nie próbowała zrzucić jego nadgarstka z mojego przedramienia. – Powinienem ci podziękować, Beth, za uświadomienie mi tego. Taka wiara wiele znaczy, szczególnie dla jednostki tak wzgardzonej jak ja.
Nie potrafiąc powstrzymać śmiechu, dałam sobie spokój z siłowaniem się z ręką Irwina i mocniej się o niego oparłam.
– Ach, widzicie, nawet ta przełomowa chwila musi zostać okpiona – odetchnął cierpiętniczo.
– Hej, gardzę tobą tylko trochę, nie dramatyzuj.
– Widocznie nie zasługuję na więcej niż to „trochę”.
Ashton dramatycznie odwrócił głowę i zaczął wpatrywać się w szybę, pozostawiając nas w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Ten jednak chyba nie zamierzał nadejść, nad czym szybko przeszliśmy do porządku dziennego.
– Stary, naprawdę szkoda, że nie możesz się do nas dopisać – rzekł Jack poważnym tonem, a następnie sięgnął przez stół po tosta Ashtona.

~.♦.~.♦.~

– Wiesz, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co chcesz robić po wakacjach. Albo… ogółem w przyszłości.
– O twoich planach też nic nie mówiliśmy.
– Tak, ale zważywszy na okoliczności, one są dość oczywiste.
Ashton leżał na kocu i przekładał telefon w rękach. Rzucił mi krótkie spojrzenie, akurat żeby zobaczyć, jak przewracam z oczami.
– Nigdy nie pytałaś. – Zarzucił kolejną, jakże trafną myślą.
– Bo nigdy nie przyszło mi to do głowy – wyjaśniłam cierpliwie. – Kiedy tu jesteśmy, to trochę tak, jakby normalne życie nie istniało. Albo chociaż nie miało znaczenia. Prawda?
Chłopak przetoczył się na brzuch i obrócił w moją stronę.
– Tylko trochę.
– Nie czujesz tego? Jesteśmy od wszystkiego oderwani, od przeszłości, przyszłości. Od teraźniejszości też, bo codzienność tu jest zupełnie inna. Wyobrażasz sobie dzisiejszy dzień w Branxton*?
– Mógłbym sobie wyobrazić.
– Proszę cię – parsknęłam. – Zaczynając od początku, na pewno nie zjedlibyśmy śniadania z Jackiem i Annabeth, a teraz to rutyna każdego posiłku.
– Dlaczego? Mamy kilka fajnych knajpek w mieście, gdzie można by się spotkać. – Im bardziej Ashton podnosił się na łokciach, tym więcej przekonania nabierał jego głos.
– Ale byśmy tego nie zrobili. Tak samo nie oglądalibyśmy razem filmu ani nie poszlibyśmy na spacer. Każdy miałby na głowie własne sprawy i nie myślałby o innych, jeśli nasze drogi same by się nie krzyżowały, tak jak robią to tutaj.
– Więc co, teraz jesteśmy w jakimś odizolowanym od rzeczywistości bąbelku i w ogóle nie decydujemy, co i z kim robimy? – W Irwinie zakiełkowała ironia.
– Tego nie mówię – westchnęłam. – Po prostu, kiedy wrócimy do domu, siłą rzeczy przestaniemy robić te rzeczy wspólnie i to będzie się wydawało normalne. Nienormalne znowu będzie leżenie z tobą na kocu. – Szturchnęłam go stopą.
– Racja, bo po powrocie nie będziesz na mnie skazana i natychmiastowo wrócimy do stanu „sprzed”.
Przygryzłam wargę. Stan „sprzed” nie był tym, o co mi chodziło, ale przecież miałam rację. Naprawdę nie widziałam siebie z Irwinem leżakujących w ogródku i popijających kompot babci.
– To może ja od razu oszczędzę ci mąk.
Chłopak podniósł się na nogi i ruszył w stronę chodnika, a ja powtórzyłam sobie w myślach, że miałam rację, podczas gdy Irwin zgrywał primadonnę.

~.♦.~.♦.~

Miejsce po Ashtonie nie pozostało długo puste. Zdążyłam jedynie chwilę poobserwować kaczki, które czyściły pióra w zaroślach po prawej – pośród sterty brudno-brązowego pierza mignął czasami niebieski błysk, tak metaliczny, że zdawał się nie pasować do żadnej istoty żywej – kiedy od strony stołówki podszedł do mnie Andrew. Miał na sobie powyciąganą białą koszulkę i wyglądał po prostu marnie.
– Kłopoty w raju? – zapytał, przywołując na twarz uśmiech.
Musiał widzieć odchodzącego Irwina i, na Boga, czy ten gnojek obraził się tak, że aż tym emanował? Nie dałam się jednak odciągnąć od własnych spostrzeżeń i, poklepawszy koc obok siebie, nakazałam:
– Lepiej powiedz, o co chodzi z tobą.
– Nie wyspałem się – oznajmił, siadając.
– Andy – powiedziałam ostrzegawczo.
To z pewnością nie wyglądało na zwykłe niewyspanie się.
– Naprawdę, to zwykłe niewy… – zaczął, ale na swoje szczęście przerwał i odetchnął.
Postarałam się zachęcić go spojrzeniem.
– Trochę pokłóciłem się z Jacobem. – Wolno wypuścił słowa z ust.
– Chwila, on wciąż ma problemy z wybranym soundtrackiem? – Zmarszczyłam czoło, przypominając sobie usilne próby chłopaka co do przeforsowania własnych utworów.
– Nie, nie chodzi o spektakl.
– Och.
Poświęciliśmy falującej tafli wody chwile uwagi, podczas której ja ostatecznie przyznałam w myślach, że nigdy nie zwróciłam uwagi na to, by Andy utrzymywał bliższy kontakt z Jacobem, a Andy… cóż, grymas na jego twarzy nie zmalał ani trochę.
– Wiesz, nie musisz z każdym i zawsze pozostawać w przyjacielskich stosunkach.
– Naprawdę? – Chłopak przerzucił na mnie wzrok; jedną brew miał uniesioną, a na ustach majaczył cień uśmiechu.
Szturchnęłam go łokciem, ale mimo oczywistej ironii w jego minie ucieszyłam się, że choć trochę poprawił mu się humor.
– Tu nie ma nic śmiesznego. Jestem pewna, że masz jakiś kompleks Mesjasza, który chce zbawić ludzkość przez bycie dla każdego miłym.
– Może. – Wzruszył ramionami. – Ale masz rację, nie powinienem się tym przejmować. To nie ma znaczenia.
– W skali wszechświata, rzeczywiście nie. – Przytaknęłam. – Pomyśl tylko o głodzie, niedźwiedziach polarnych czy planecie właśnie połykanej przez czarną dziurę. To są problemy.
Andy roześmiał się i wstał. Otrzepał spodnie, a potem wyciągnął rękę do mnie. Chwyciłam jego dłoń i po chwili też stałam na nogach, ale z zaskoczeniem odnotowałam, że chłopak mnie nie puszcza, a przyciąga do siebie. Gdy mnie przytulił, pomyślałam, że tamta kłótnia jednak miała dla niego znaczenie, tak jak i dla mnie trochę znaczenia miała sprzeczka z Irwinem. Mogłam tylko liczyć, że pomagam mu teraz, podobnie jak on mi.
– Dzięki, pani ekolożko. Co ty na to, żeby iść do mnie i przedyskutować resztę światowych problemów?

~.♦.~.♦.~

Na zewnątrz było już ciemno, a światło z lampy w pokoju wydawało się nadzwyczaj ciepłe. Siedziałam na łóżku, oparta o ścianę, i słuchałam, jak za oknem szumi wiatr. Krótko po tym, jak wróciłam od Andrewa, niebo wypuściło z siebie hektolitry deszczu. Ulewa okazała się krótkotrwała, ale tylko spotęgowała nieprzyjemną aurę panująca poza przytulnym budynkiem, dusząc jakiekolwiek chęci opuszczania go. A przynajmniej dla mnie tak prezentowała się sytuacja, bo Ashton wciąż nie pokazał się w domku.
Westchnęłam z podirytowaniem, kiedy na telefonie pokazał się komunikat o niskim poziomie baterii, i sięgnęłam za łóżko po ładowarkę. Kabel jednak nie zadziałał, nawet pomimo wyginania go na wszystkie strony i podpinania wciąż od nowa – czyli najlepszych znanych ludzkości metod – co zasłużyło na moje kolejne westchnięcie.
Podniosłam się z łóżka, przeklinając w myślach to, że Irwina nie ma akurat wtedy, kiedy by się przydał. Mimo wszystko, skierowałam się do niego do pokoju, mgliście przypominając sobie, skąd wyjmował własną ładowarkę podczas naszych milutkich seansów filmowych. Zawahałam się jeszcze przed drzwiami do chłopaka i z nadzieją spojrzałam na wejście do domku, ale nikt się w nim nie pojawiał. Ostatecznie, Ashton sam pozwolił mi korzystać ze swojego pokoju, kiedy tylko poczuję potrzebę, prawda? A teraz nie miałam niczego oprócz telefonu do zajęcia myśli, tymczasem poszukiwania ładowarki poza domkiem warunki zdecydowanie nie sprzyjały.
Weszłam do pomieszczenia, pełnego znajomego zapachu i porozrzucanych bluz. (Nie miałam pojęcia, jak ktoś mógłby potrzebować tylu bluz w tych tropikach. Dla mnie ciągle było gorąco jak w piekle i narzekać przestawałam jedynie wieczorami). Rozejrzałam się i kierowana impulsem podeszłam do okna, żeby otworzyć je na oścież. Wyostrzyłam wzrok, szukając skrawka morza, ale zniknął pośród drzew i chmur. Te kotłowały się przede mną, przeplatały z pasmami rzadkiej mgły, zdawały niemal wpychać własne cienie do środka. I tak, akurat dziś był zimniejszy wieczór; chłodne powietrze gwałtownie przeszywało skórę na moich odsłoniętych przedramionach, kłuło w nos. Dlatego też przymknęłam okiennice i ruszyłam do łóżka, ale kontakt przy nim okazał się pusty. Ten za szafą także, więc cofnęłam się do nocnego stolika. Szuflada w nim niezbyt chciała się odsunąć – musiałam kilka razy pociągnąć ją do siebie, a kiedy to zrobiłam, wyłonił się z niej stos papierów. Na samym wierzchu leżał scenariusz. Kartki były zszyte, lecz rozkładały się we wszystkie strony, odsłaniając obecne wszędzie przekreślenia, podkreślenia i dopiski. Ze zmarszczonymi brwiami uniosłam plik papierów w górę, znajdując niżej czystszą kopię. Wtedy mój wzrok przyciągnął biały kabel i, przygryzając wargi, zrezygnowałam z kolejnych zerknięć na zawartość szuflady, żeby go wyjąć.
Coś uderzyło o drzwi. Trzasnęły, a ja podskoczyłam w miejscu, obróciłam się w ich stronę i zamarłam.
Przez sekundę mój mózg nie radził sobie z odczytaniem niespodziewanego widoku – nie potrafiłam rozplątać kłębowiska rąk oraz gąszczu włosów, nie mogłam rozdzielić ciał oraz dopasować ich do postaci. Ten stan jednak szybko minął i sytuacja stała się nierealnie oczywista. Mój oddech zachwiał się, gdy dotarło do mnie, że widzę Ashtona; szum zalał uszy, kiedy zorientowałam się, że drugą osobą jest Caroline. Krew otępiająco wrzała mi w głowie, nie pozwalając odwrócić wzroku, każąc patrzeć, patrzeć, patrzeć. Patrzyłam więc, jak Irwin odwraca się do mnie tyłem, przygniatając Caroline do ściany. Jej palce zaciskały się na jego jasnych włosach, jego dłonie znikały pod jej koszulką. Nie odrywali od siebie ust, przesyceni pożądaniem i natarczywością, które sprawiły, że poczułam w gardle gorzki smak. Wtedy Ashton zjechał wargami na szyję dziewczyny, ona uniosła podbródek i, z sapnięciem, otworzyła oczy.
Znajdowałam się prosto na linii spojrzenia, przez co widziałam jej rozszerzające się źrenice. Opuściła dłonie na ramiona Irwina i mocno je przytrzymała, nadającym im ciałom milimetry przestrzeni.
– Mówiłeś, że jej nie ma – oznajmiła z wyrzutem.
Na początku Irwin znieruchomiał.
– Co?
Knight kiwnęła głową w moją stronę – rusz się, rusz się, rusz, pomyślałam w końcu – a wówczas Ashton gwałtownie się odwrócił.
Na jego twarzy rozlał się szok. Oprócz tego wyglądała tak jak zawsze i gdy zobaczyłam ją taką, z zielonymi plamkami w oczach i piegami, moją klatkę piersiową przeszył rwący ból, jakby ktoś rozpruł mnie na pół. A wtedy szok chłopaka zastąpiła wściekłość, wykrzywiając rysy do postaci nieznanej maski. Zanim zdążyłam wziąć wdech, znalazł się przy mnie.
– Co ty do cholery robisz? – syknął.
Wyrwał z mojej dłoni scenariusz – zapomniałam, że wciąż go trzymałam, kiedy wpadli do pokoju. Przelotnie na niego spojrzał, po czym odrzucił na łóżko, a kiedy znów obrócił się do mnie, zauważyłam, że jego szczęki są jeszcze bardziej zaciśnięte.
– Co?!
– Chciałam…
Nie dokończyłam zdania, bo Irwin chwycił mnie za nadgarstki i podciągnął w górę. Chwiejnie stanęłam na nogach, wciąż w mocnym uścisku jego dłoni; twarz Ashtona była teraz tuż nad moją i na jej widok ta dziwna mieszanina zaszokowania oraz kłującego w płuca uczucia została zastąpiona przez strach. Nigdy nie widziałam, by wyglądał na choć w części tak rozeźlonego, nigdy nie wiedziałam, że może tak wyglądać, z zaciemnionymi oczami i ukrytym w nich ostrzem gniewu/nienawiści wymierzonym prosto we mnie. Biały kabel ładowarki zwisał pomiędzy nami z mojej unieruchomionej ręki niczym cichy winowajca, Ashton zdawał się go jednak nie dostrzegać.
– Mam gdzieś, co chciałaś. Mam cię dość, kompletnie dość twojej głupoty i obecności. – Puścił moje nadgarstki i odepchnął lekko w tył. – Już nawet nie obchodzi mnie, co tu robiłaś, po prostu wyjdź.
Przygryzłam wargi, powstrzymując szczypiące oczy od zrobienia czegokolwiek głupiego. Część mnie chciała natychmiast podbiec do drzwi, ale stałam w miejscu, zamrożona. I nie, tak naprawdę nie mogłam wyjść, bo przecież musiałam jeszcze coś zrobić, powiedzieć, wytłumaczyć się. Nie mogłam jednak znaleźć w głowie żadnych słów; jedynie te wypowiedziane przez Irwina nieustannie rozpadały się i scalały w niej od nowa w ostrą całość, wypełniały mój umysł, obrastały język, zatykały przełyk.
– Jezu, co do ciebie nie dociera?! Wyjdź stąd. I skoro nie wiesz, co to prywatność, nie próbuj jeszcze kiedykolwiek tu wchodzić. – Jego głos jeszcze bardziej się burzył i wznosił, aż w końcu wypełniająca go pogarda sprawiła, że drgnęłam, odzyskując władzę nad ciałem.
Skrzyżowałam z nim spojrzenie i utrzymałam je przez sekundę, szukając w brązowych oczach jakiejś zmiany, która jednak nie nadeszła. Potem zrobiłam mały krok w prawo. I jeszcze dwa kolejne, aż go wyminęłam, a wtedy zobaczyłam wciąż opierającą się o ścianę Caroline. Na jej twarz wypełzł złośliwy uśmieszek. Wodziła za mną wzrokiem, więc otworzyłam usta, ale znów poczułam ucisk w krtani i zamiast coś powiedzieć, przyspieszyłam. Chwyciłam klamkę i wypadłam na korytarz. Drzwi zamknęły się za mną bez trzasku. Przemierzyłam połowę przedpokoju, kiedy zorientowałam się, że zdecydowanie zbyt gwałtownie oddycham, trzęsą mi się ręce oraz nie mogę po prostu iść do siebie, bo „u siebie” było za blisko. Zacisnęłam wargi jeszcze mocniej, po czym skręciłam ku wyjściu z domku.
Na zewnątrz oplotła mnie ciemność i chłód, ale czułam tylko otrzeźwiające powietrze w płucach i mokre krople na policzkach. Zeszłam po schodkach w ścieżkę ze światła, decydując się iść, dopóki nie będzie w porządku. Lub raczej dopóki nie uda mi się wmówić sobie, że tak jest.


~.♦.~.♦.~


To jeden z tych rozdziałów, których napisanie nie zajęło aż tyle czasu, natomiast sprawa z przeredagowaniem ich i opublikowaniem okazała się dużo cięższa. W końcu zmotywował mnie jutrzejszy wyjazd – stanęłam przed „teraz albo nigdy”. Następny rozdział jest już jednak calutki gotowy, więc pojawi się do dwóch tygodni.

Ps. Wchodzimy w etap, gdzie będzie mi bardzo brakowało perspektywy Ashtona, więc chociaż Wy postarajcie bardziej niż zwykle się skupić na tym, jak sytuacja może wyglądać z jego strony. Polecam!

wtorek, 26 czerwca 2018

26. Youngblood

You push and you push and I'm pulling away
Pulling away from you
I give and I give and I give and you take
Give and you take


Drzwi.
Były wyjątkowo bogate w symbolikę, a jednocześnie tak proste. Ile razy człowiek myślał o kolejnym etapie życia czy musiał dokonać znaczącego wyboru, wyobrażał sobie drzwi. Przejście z jednej rzeczywistości do drugiej, którą ukształtowaliśmy swoimi decyzjami. Inny wymiar naszej egzystencji. Przekraczając wyimaginowany próg, często odzieraliśmy się z możliwości powrotu do tego, co było, i oddawaliśmy wydarzenia w ręce losu, który właśnie przypieczętowaliśmy. Dlatego też ten krok, niezależnie jak błahej sprawy dotyczył, potrafił być cholernie trudny.
Od czterech minut próbowałam go wykonać. Z marnym, marnym skutkiem.
Za drewnianą powłoką czekał na mnie nowy dzień, z którym musiałam się zmierzyć. Zapraszająco otwierał ramiona – ostatni dzień Wielkiej Gry oraz pierwszy dzień spędzony z Irwinem po tamtej imprezie (przyjęłam zasadę nienazywania bezpośrednio tego, co się wydarzyło, nawet w myślach. To znacznie uproszczało przebywanie razem, patrzenie mu w oczy czy chociażby oddychanie). Wiedziałam, że czas płynie, a moje zwlekanie niczego nie zmienia, więc w końcu, ruszywszy do przodu, nacisnęłam klamkę.
I, oczywiście, musiał być to moment, w którym to samo zrobił Ashton.
Drzwi zamknęły się za nim z niegłośnym kliknięciem. Rozmierzwione włosy miał odgarnięte do tyłu, przez co na widok zostało wystawione zmarszczone czoło. Szybko jednak wygładziło się ono pod wpływem uśmiechu, który wypłynął na jego twarz, przepłynął przez duszącą przestrzeń pokoju i spróbował zatopić moje myśli.
Ale rzecz jasna wszystko miałam pod kontrolą i mu na to nie pozwoliłam.
– Amy. – Kiwnął głową na przywitanie.
– Cześć.
Irwin powlókł spojrzenie w kierunku łazienki.
– Możesz iść pierwsza – oznajmił wielkodusznym tonem.
Zdobyłam się na przewrócenie oczami, ale oderwałam stopy od podłogi. Szybko pokonałam minimalną odległość dzielącą mnie od brązowych drzwi.
– Tylko później na mnie zaczekaj, co?
Oparłam się na klamce i spojrzałam przez lewe ramię.
– No nie wiem. Wygląda na to, że twoje włosy będą potrzebowały dziś dużo uwagi – odparłam z sugestywnie uniesionymi brwiami.
Dłoń chłopaka automatycznie powędrowała w górę, a ja z uśmiechem zniknęłam za ścianą.

~.♦ .~.♦ .~

Mimo swoich wcześniejszych słów i miliona obaw co do nadchodzących chwil, nie poszłam na śniadanie sama, zamiast tego zajmując miejsce na ławce przed domkiem. Słońce tego dnia wydawało się mieć litość nad moją osobą. Jego promienie były co prawda porażająco jasne, jednak straciły moc spopielania wszystkiego wokół. Z założonymi na nos okularami bawiłam się telefonem, przekładając go z ręki do ręki. Przez słabej jakości, ciemne szkła na ekranie mogłam dostrzec niewiele, ale był to idealny rozpraszacz uwagi, dzięki któremu mogłam wyglądać na zajętą. Taki właśnie był mój plan, ale legł w gruzach tak szybko, jak drzwi obok otworzyły się i Irwin zaczął grzebać przy zamku. Kiedy tylko udało mu się przekręcić klucz, obrócił się w moim kierunku i zatrzymał. On także miał założone okulary, więc wszelkie emocje mogłam odczytać jedynie z ust, ale chyba nie spodziewał się, że faktycznie tu czekam.
Cóż, o wiele prościej byłoby po prostu sobie pójść, unikając wszelkich kontaktów, ale nie zamierzałam zaprzepaszczać podjętych przez ostatnie dwa tygodnie heroicznych wysiłków w ostatni dzień Wielkiej Gry. Byłam dojrzała i rozsądna; rozsądek wprost ze mnie emanował, promieniował przez każdy por ciała razem z poczuciem kontroli nad sytuacją. Tak właśnie lubiłam widzieć swoją osobę – jako niezależną i skupioną na grze, dlatego z pełnym zdecydowaniem wyparłam uczucie ciepła, które pojawiło się, gdy chwyciłam wyciągniętą dłoń Ashtona. Utrzymałam aktorstwo na najwyższym poziomie przez cały czas potem – choć było to niesamowicie ciężkie, kiedy Irwin trwał w swoim niedawno wykształconym zwyczaju szeptania mi rzeczy do ucha podczas wybierania wędlin na kanapkę zamiast powiedzieć je jak normalny człowiek. Dotarliśmy jednak do stolika i jeśli przez chwilę pomyślałam, że będzie to względnie bezpieczny bastion, to było to bardzo mylne przekonanie. Annabeth i Jack patrzyli na nas jak na materiał wybuchowy, a przecież wszystko było w porządku.
No, może nie wszystko, o czym przypomniała nam Johannes, dyskretnie zapraszając do swojego biura zaraz po wyjściu ze stołówki. Zagryzłam wargę, głęboko odetchnęłam i znacząco spojrzałam na Ashtona, trącając łokciem jego rękę na mojej talii. Odsunął się bez zbędnych protestów, a ja z lekkim zaskoczeniem odnotowałam, że widok nauczycielki w nim także obudził świadomość tego, że istniało coś, czym należało się choć trochę przejmować. Był to chyba moment, w którym wyglądał na najmniej rozluźnionego od dłuższego czasu. Nie chodziło o to, że zdawał się spięty, jednak brakowało w nim śmiałości sięgania po cokolwiek, co akurat w jego oczach błysnęło kolorami.
Znaleźliśmy się w gabinecie i poczułam, jakby jego ściany próbowały udusić mnie ciężarem wszystkich wygłoszonych tu monologów oraz podjętych decyzji. Tradycyjnie jednak zajęłam swoje miejsce na fotelu z prawej, mając Johannes naprzeciwko i Ashtona tuż obok. Jak to również zwykle się zdarzało, zapadła krótkotrwała cisza. Zaczęłam się zastanawiać, czy to jakiś chwyt psychologiczny stosowany przez kobietę.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Czeka mnie jeszcze trochę pracy przed dzisiejszym wieczorem, więc przejdźmy do konkretów. Czy podtrzymujecie swoje stanowiska z wczorajszego dnia?
– Oczywiście – odparłam.
Ashton jedynie kiwnął głową, co ledwo zauważyłam, skupiając się w pełni na słowach Johannes i wstrzymując oddech.
– Jeśli tak... – Poprawiła okulary na swoim nosie. – Skoro Wielka Gra się dzisiaj kończy, ten problem odpada z głowy. Wszystkie wyniki, które udało wam się uzyskać, nawet wyłączając ostatnie dwa dni, wystarczą do wystawienia oceny. Natomiast nie będziemy wprowadzać żadnych zmian co do zakwaterowania. Postanowiłam wam zaufać. Obojgu.
Wzrok Johannes najpierw osiadł na mnie. Niebieskie oczy były spokojne, ale spojrzenie przeforsowało sobie drogę poprzez moją skórę i kości, przepchało się przez mięśnie oraz przepłynęło tkanką nerwową, dopóki nie znalazło chwiejącego się gdzieś w środku postanowienia, by jej nie zawieść. Wytrzymałam to z uniesionym czołem, które rozluźniło się dopiero, gdy kobieta obróciła się w bok, w stronę Irwina. On przez chwilę spoglądał na swoje palce, które zaplótł na brzuchu – bardziej półleżał niż siedział w fotelu – ale w końcu uniósł głowę. Jego wyraz twarzy był uprzejmy w dość wymuszony sposób; niechęć do krzyżowania spojrzenia z Johannes kryła się w wąskich zmarszczkach wokół oczu i specyficznym zakrzywieniu ust. Mimo wszystko, pozostał pewny siebie, jak zawsze.
Kobieta powoli kiwnęła głową – raz, a potem drugi. Na pożegnanie poczęstowała nas uśmiechem, który zapewne jedynie w moich oczach miał w sobie odrobinę pocieszenia.

~.♦ .~.♦ .~

Sala została przygotowana z dużo większą dbałością niż kiedykolwiek. Na każdego czekało krzesło; ich rzędy stworzyły na drewnianym parkiecie ciemne pasma. Pomieszczenie szybko wypełniało się ludźmi. Większość z nich niezwłocznie zajmowała swoje miejsce, ale przy oknach wychodzących na zachód, z którego słońce wysyłało ostatnie na dzisiaj, ciepłe promienie, także zgromadziło się kilka grupek – widocznie nie starczyło im popołudniowego grzania się na plaży. Ta sytuacja jednak zmieniła się, gdy tylko na scenie pojawiła się Johannes. Niecierpliwość spłynęła na każdego razem z jej widokiem. Chyba że, rzecz jasna, ten ktoś był Irwinem. Blondyn siedział na krześle obok mnie – zgodnie z zaleceniami, które wcześniej dostaliśmy od Johannes, aby pozostać w parach stworzonych do Wielkiej Gry – i z zaangażowaniem pisał coś na telefonie. Jego rzeczywiście niewiele mógł interesować ogłaszany wynik, skoro z nagrodą miał zdecydowanie nie po drodze. Mimo wszystko, była to nasza wspólna praca i dlatego przez chwilę miałam ochotę kopnąć go w kostkę. Z ociąganiem obróciłam się jednak w prawo, gdzie swoje podekscytowanie mogłam dzielić z Andym. Nie zostało nam jednak dane wymienić więcej niż kilka słów, po czym Johannes zabrała głos. Jej monolog, choć nie zawierał żadnych nadzwyczajnych elementów, przyciągnął żywe zainteresowanie wszystkich. Po raz kolejny kobieta pokazała swoją umiejętność motywowania nas poprzez wcale-nie-puste pochwały, które popychały do walki o swoje marzenia, wyciągania rąk wciąż dalej i dalej, aż w końcu znalazło się w nich coś więcej od gryzącego powietrza porażek czy utkanej z nierealistycznych wyobrażeń mgły. Mimo że wcześniej każdy czekał jedynie na ogłoszenie zwycięzców, teraz nawet moje galopujące serce zwolniło i pozwoliło płucom spokojnie napełniać się tlenem. I kiedy każdy już bardziej uśmiechał się niż gryzł wargi ze zdenerwowania, Johannes zatrzymała potok kojących słów. Niespiesznie rozejrzała się po całej sali, wyglądając, jakby cieszyła się z każdej pojedynczej, przebywającej tu osoby.
– Jestem z was wszystkich dumna. Ogromnie. Dziękuję za to, że wciąż zaskakujecie mnie swoją ciężką pracą, nawet podczas wakacji. A wiem, że wcale nie byłam podczas nich zbyt miłosierna. – Błysk w jej oczach jeszcze bardziej się wzmógł. – Mogłabym powiedzieć, że wyłonić spośród was zwycięzców nie było rzeczą łatwą. Cóż, oczywiście nie było, ale sądzę, że wybór jest w pełni uzasadniony. Za niesamowity wysiłek w kreowaniu postaci, a jednocześnie nie zatracenie siebie samych, pierwsze miejsce przyznaję Jeannie i Marcusowi.
Burza oklasków wybuchła naokoło, wdzierając się do mojej głowy. Nie od razu zauważyłam, że sama też klaskam, a mój wzrok skupiony jest na zamieszaniu z przodu – odrobinę po lewej szczęśliwi zwycięzcy poderwali się z miejsc. Marcus zagarnął drobną szatynkę w ramiona. Wyglądało na to, jakby chciał obrócić się z nią dookoła, ale w porę przypomniał sobie o otaczających ich krzesłach. Ludzie klaskali, klaskali, klaskali, kilka krzyków przedarło się przez nieustający szum aplauzu i to wszystko było tak ogłuszające, że dopiero po chwili udało mi się złapać oddech, który wcale nie wydawał się potrzebny – krew w moich żyłach i tak zastygła, była ciężka niczym świadomość przegranej. Kolejne parę sekund wystarczyło jednak, żeby otrząsnąć się z tego stanu i tym razem szczerze pogratulować parze ostatnim klaśnięciem.
– Jeannie, Marcus, zapraszam tu do mnie. – Johannes wskazała ręką miejsce po swojej prawej, a w czasie, gdy wspomniani ruszyli do niej, otoczeni gratulacjami, kontynuowała: – Kolejne miejsce, również w pełni zasłużone, przysługuje – jej niebieskie oczy odnalazły moje – Amy i Ashtonowi.
Tym razem świat przez chwilę był cichy. Dopiero Andrew potrząsający moim ramieniem zadziałał jak włącznik. Dotarły do mnie oklaski, odrobinę mniej żywe niż te wcześniejsze, jednak wciąż mówiące o sukcesie. Ludzie siedzący w rzędzie przede mną odwrócili się, co przypomniało mi o tym, żeby wstać i wystawić się na widok wszystkich – odebrać najlepszą nagrodę, która dawała siłę na dalsze zmagania. Tym razem, mimo nieuniknionego szoku, oddychanie było łatwe. Płuca same wypełniały się cudownie orzeźwiającym powietrzem w ilościach, które, zdawałoby się, mogły uczynić mnie lekką i wynieść pod sam sufit. Tę łatwość zachwiało jednak jedno spojrzenie w lewo. Ashton też podniósł się na nogi. Uśmiech na jego twarzy mówił, że byłam wspaniała, a ja chciałam powiedzieć, że my byliśmy; że bez niego nic by się nie udało, że cieszę się, że tu był, że choć nienawidzę słońca, pokochałam blask i ciepło od niego; ale jednocześnie jak w szpony schwytało i unieruchomiło mnie przekonanie, żeby pod żadnym pozorem nie robić niczego. Zastygłam, przerażona tym, jak chłopak w mgnieniu oka może rozkruszyć cały nasz sukces – wszyscy patrzyli i część z nich już myślała, że wcale nie zasłużyłam na drugie miejsce, że przestałam grać dawno temu, a ja wiedziałam, że gdy Irwin mnie dotknie, obejmie, zagarnie do siebie, to wtopię się w niego i każdy to zobaczy.
Musiało w moim spojrzeniu być coś takiego, co sprawiło, że chłopak zachował dystans. Pozwolił sobie jedynie na dotknięcie mojego ramienia, kiedy przepuścił mnie przed siebie – a ruszyłam dopiero po lekkim popchnięciu przez Andy'ego. Johannes w tym czasie ogłosiła ostatnie miejsce na podium, lecz jej słowa zatrzymały się gdzieś przy krańcu mojej świadomości i tam zostały. Dotarłam do sceny, na której z wyciągniętą dłonią czekał na mnie Marcus. Z drugiej strony chwyciłam za rękę Ashtona. Staliśmy wszyscy razem, a oklaski tłumu tworzyły słodką pieśń, której dźwięki wyzwalały we mnie mieszaninę szczęścia, ulgi i niedowierzania.
~.♦ .~.♦ .~

Zdecydowanie był to dzień świętowania. Najpierw, po oficjalnej części, Johannes ogłosiła, że bardzo ucieszy się, jeśli zostaniemy jeszcze trochę, żeby wspólnie uczcić zakończenie Wielkiej Gry. Obyło się bez szampana, ale za to z toną czekoladowych babeczek i solonych prażynek. Gdy nauczycielka posłała w naszą stronę ostatnie podziękowania oraz wyszła z sali, rozdzieliliśmy się na mniejsze grupki, po czym zgromadziliśmy w różnych domkach. Oczywiście, w moim przypadku padło na dom Jacka. Podobnego wyboru dokonała chyba większość grupy, gdyż pokoje wydawały się niesłychanie zatłoczone. Obserwowałam, siedząc po turecku na łóżku i rozmawiając z coraz to innymi dosiadającymi się osobami, jak reszta ludzi krąży wokół. Przenosili się od drzwi do okna, od okna do stolika, a stamtąd znowu do drzwi; przekazywali sobie kubki, fajki oraz uściski dłoni, a powietrze brzęczało od słów i śmiechu, prostych stwierdzeń i deklamacji Szekspira.
Poczułam się gwałtownie wyrwana z tego świata, gdy rozdzwonił się mój telefon. Niezgrabnie podniosłam tyłek, by wyjąć urządzenie z kieszeni i, mrucząc przeprosiny, przeszłam nad siedzącą przy mnie Beth. Dzwoniła Emily; rozmowa była krótka, ale żeby mieć do niej jakiekolwiek warunki, musiałam wyjść na zewnątrz i zrobić kilka kroków w głąb lasku, w którym szare powietrze wieczora kładło się ciężkimi pasami pomiędzy drzewa. Machinalnie sprawdziłam jeszcze skrzynkę odbiorczą, ale rodzice najwidoczniej nie odczytali jeszcze wiadomości o moim małym sukcesie lub nie zdecydowali się na nią odpowiedzieć – obydwie opcje wydawały się równie prawdopodobne. Westchnęłam i postukałam paznokciem o szklany ekran, zanim zdecydowałam się schować telefon. Chwilę stałam z gąszczem wypłowiałej zieleni twarzą w twarz, nie myśląc właściwie o niczym w ten pozytywny sposób, którego nie doświadczałam za często. W końcu jednak odwróciłam się na piętach i skierowałam z powrotem do domku. Wyszłam po schodkach, a gdy stanęłam naprzeciwko otwartych zapraszająco drzwi, zza progu wypadł Irwin.
– Ams – powiedział i zatrzymał się, lekko zaskoczony moim widokiem.
Odpowiedziałam uśmiechem, który ukrywał resztki nerwowości w kąciku ust. Ashton rozejrzał się i przesunął na bok, przestając blokować przejście – nie to, żeby ktokolwiek obecnie się zbliżał, z powodu czego musiałam założyć, że to ten moment, w którym rozmawiam z chłopakiem pierwszy raz po zakończeniu Wielkiej Gry. On widocznie doszedł do tego samego wniosku, gdyż pierwszym, co powiedział, było:
– Drugie miejsce, co?
– Tak, nie poszło nam tak źle, jak oczekiwałam. – Słowa wydobyły się z moich ust łatwo i ucieszyłam się, bo takie to właśnie powinno być. Łatwe.
– Widzisz, naprawdę nie jestem tak złym aktorem, jak zakładałaś. Musisz popracować nad tendencją do oceniania ludzi z góry.
Przewróciłam oczami, nie pozbywając się jednak z nich wesołości.
– Może od razu dołączysz do naszej grupy teatralnej, wschodzący talencie? – zażartowałam.
Latarnie przy ścieżce momentalnie zapaliły się, a ich blask odbił się w źrenicach Ashtona, kiedy ten oparł się bokiem o drewnianą balustradę.
– Miałabyś mnie zawsze pod ręką. Czy to nie byłoby wspaniałe?
Odchyliłam się delikatnie do tyłu, a mój wzrok pobiegł w kierunku dobrze widocznego przedpokoju. Anabeth machała ręką, jakby chciała przywołać mnie do siebie. Rozproszona wróciłam wzrokiem do Ashtona i zauważyłam, że wpatruje się we mnie. Uśmiech na jego twarzy był rozbrajający, ale zdawał się też pełen autentycznego przekonania o słuszności swoich słów – jakby blondyn naprawdę mógł stać się częścią grupy i miało to komuś wyjść na dobre.
– Prędzej wyczerpujące. Już było wystarczająco ciężko, nie każ mi myśleć o przeżywaniu tego jeszcze dłużej.
Posłałam mu ostatnie, przelotne spojrzenie, kiwnęłam głową w stronę wnętrza domku i przeszłam przez drzwi.

~.♦ .~.♦ .~


Dzień doberek. Jak Wam życie mija?

wtorek, 20 marca 2018

25. All Goes Wrong


Through the fire I'll keep burning on
Will I hold myself together
When it all goes wrong?



Mój palec wskazujący rytmicznie uderzał o podłokietnik krzesła, a kciuk Johannes pocierał skraj biurka. Tworzyłyśmy tę małą symfonię ruchów i dźwięków przez co najmniej dwie minuty od momentu zajęcia miejsc, aż do czasu, gdy kobieta westchnęła. Wiedziałam, że to sygnał do rozpoczęcia przesłuchania, więc zmusiłam moją rękę do bezruchu i uniosłam wzrok na nauczycielkę. Najlepszym, na co było mnie jednak stać, okazało się utkwienie go gdzieś ponad jej ramieniem.
– Martwię się – oznajmiła. Zabrzmiało bardzo matczynie.
– Przykro mi. Przez to zajście wszystko wygląda na poważną sprawę, ale to drobiazg i nie powinna się pani przejmować.
Udało mi się zabrzmieć szczerze, choć mój umysł krzyczał, że to zdecydowanie nie drobiazg. Nie dla mnie, w każdym razie, bo nadal nie miałam pojęcia, jak to wszystko mogło się wydarzyć, a wszechświat wciąż stał w swoich fasadach. Nie spłonął, nie rozleciał się na miliony ostrych kawałków, nie miał nawet rysy. Czułam, że to z pewnością powinno zostawić jakiś ślad, widoczny chociaż dla mnie.
– Doprawdy? – Wciąż profesjonalny ton Johannes zdawał się jednocześnie ironiczny. – Umieściłam nastolatkę w domku z chłopakiem, gdzie pozostają bez niczyjego nadzoru przez znaczną część nocy i dnia. Teraz dochodzą mnie słuchy, że wydarzyła się między nimi rzecz, za którą biorę pełną odpowiedzialność, bo mimo swojego wieku wciąż pozostajecie pod moją opieką. I nikt nie wie, co jeszcze się stało lub może stać. Z powodu nierozsądnego zaufania, którym obdarzyłam jedną osobę, mogę stracić zaufanie kilkudziesięciu innych. – Wygłosiła, po czym posłała mi przeszywające spojrzenie. – Drobiazg, czyż nie?
– Ono nie było nierozsądne – zaoponowałam żywiołowo. – Nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby panią postawić w złym świetle. Nie celowo.
– Czyli nie całowałaś się z panem Irwinem?
Tym razem spojrzałam kobiecie prosto w oczy. W niebieskich tęczówkach zawód nie był aż tak widoczny; przeważało nad nim niezrozumienie.
– Nie, zrobiłam to.
Johannes odsunęła się w fotelu i podparła głowę palcami – jeden spoczął nad łukiem brwiowym, drugi na linii żuchwy.
– W takim razie dlaczego tak przekonywająco zaprzeczałaś temu jeszcze piętnaście minut temu?
Przełknęłam ślinę, powstrzymując się przed zagryzieniem wargi. Plan działania wymyślony przed wejściem do gabinetu wydawał mi się teraz jeszcze bardziej żałosny, ale, przypomniałam sobie kolejny raz, lepszych opcji nie miałam.
– Bo... chodziło właśnie o to – odparłam, z każdym słowem nabierając pewności w głosie. – Nie chciałam pani martwić, a to naprawdę nie było istotne. Tak, pocałowałam się z Irwinem – te słowa wciąż parzyły moje gardło – ale to kompletnie bez znaczenia. Nie nazwę tego nawet błędem. Tylko głupotą, która nie powinna się wydarzyć i której na pewno nie mam zamiaru powtarzać.
Kobieta siedziała z nieprzeniknioną twarzą, a to nie było dobrym znakiem. Zamknęłam oczy, lekko garbiąc ramiona i tym razem pozwoliłam sobie przygryźć wargę.
– I... chciałam, żeby jak najmniej osób o tym wiedziało, ponieważ to trochę żenujące. Wywlekać przed wszystkimi to, z kim się całowałam.
Nie mogłam dodać nic po tych słowach – więcej wyjaśnień wyglądałoby na usilne tłumaczenie się z rzeczy, którą należy się przejmować – dlatego przeplatałam z milczeniem Johannes kolejne kłamstwa w mojej głowie. Brzmiały dobrze, brzmiały prawdziwie. Były godną rolą do odegrania.
– W takim razie, jak do tego doszło?
Dałam pytaniu wybrzmieć do końca, po czym ciężko odetchnęłam.
– Tak jak mówiła Caroline, wszystko działo się u Jacka. Ale przedtem... przedtem trochę wypiliśmy. – Niczym prawdziwa winowajczyni spuściłam wzrok na kolana. Wiedziałam, że Johannes wie, że tak naprawdę nie jesteśmy całkowicie posłuszni wszystkim regułom, ale o ile nie przesadzamy, przymyka na to oko. – Naprawdę niewiele, ale już wcześniej wszyscy mieli dobry humor. I, wie pani, to po prostu się stało. Głupi pocałunek w głupich okolicznościach. Nawet nie warty zapamiętania.
Brzmiało to lepiej niż „byłam na tyle pijana, że tamte pół godziny jest jedną wielką luką w mojej pamięci, a Ashton zapewne znajdował się w podobnym stanie”. Szczerze, wszystko brzmiało lepiej niż prawda.
– Dobrze – odparła Johannes po minucie niespokojnej ciszy i, wbrew moim obawom, jej słowa rozproszyły napięcie, które rozłożyło się na kawowych obiciach, ciemnych meblach i mojej skórze niczym satynowy koc. – Dziękuje ci za to, że mi powiedziałaś, zwłaszcza że twoje motywy i odczucia nie powinny mnie obchodzić. Chcę postawić sprawę jasno. – Przysunęła się odrobinę i położyła dłonie na biurku. – Nie mam ci za złe tego, co się stało. Nie chcę choć w najmniejszym stopniu narzucać, jak masz się czuć. Nie mówię, że to był błąd czy głupota. Na tej płaszczyźnie nie jest to ani trochę moja sprawa. – Johannes upewniła się, że słucham jej uważnie. – Rozumiesz jednak, że nie mogę tego tak po prostu zostawić. Niezależnie od tego, jak przedstawiasz sprawy pomiędzy wami, pozostawianie was razem w domku byłoby nieodpowiedzialne.
Przeżułam milczenie i odkryłam, że na usta ciśnie mi się jedynie sprzeciw.
– Ale przecież nie ma żadnych innych opcji. Nie ma wolnego pokoju ani osób chętnych na zamianę, ani żadnej innej możliwości.
– Cóż, przypuszczalnie wrócimy do planu, który przedstawiłam ci dwa tygodnie temu – odparła powoli. – Pan Irwin dostanie apartament, a ja przeniosę się na jego miejsce. Ironiczne, że tyle nam zajęło wprowadzenie tego w życie.
Na ustach kobiety widniał powściągliwy uśmiech, którego nie miałam zamiaru odwzajemnić.
– To naprawdę niepotrzebne tak panią kłopotać – powiedziałam twardo.
– Jak inaczej sobie to wyobrażasz, Amy?
– Wyobrażam to sobie – wzięłam potężny oddech – normalnie. Nie powinnyśmy nic zmieniać, bo nie ma takiej potrzeby. Ten pocałunek był bez znaczenia i taka sytuacja nigdy się nie powtórzy, a poza tym obóz zaraz się skończy. Nawet jeśli sprawa wyglądałaby inaczej, jeśli faktycznie coś byłoby pomiędzy mną a Irwinem, nie byłoby potrzeby robić takiego zamieszania, bo wiem, co to znaczy odpowiedzialność. I zaufanie. Nie chcę zawieść pani zaufania. A pomiędzy nami nic nie ma, tylko ta głupia gra. – Wyrzucałam z siebie słowa, aż zorientowałam się, że wchodzę na grząski grunt. – Naprawdę, to wszystko jest już wystarczająco idiotyczne – podsumowałam z delikatnym uśmiechem, chcąc zapewnić Johannes, że dla mnie to jeszcze większy żart niż można podejrzewać.
Kobieta przez chwilę zdawała się jedynie analizować moje słowa. Wiedziałam, że brzmiały szczerze i bardzo chciałam, żeby takie właśnie były – zastanawianie się nad moimi rzeczywistymi odczuciami zostawiłam sobie na potem, gdyż to wcale nie wyglądało prosto. Póki co jedynie słuchałam instynktu i ignorowałam inne podszepty, które chciały wydostać się z mojej głowy, ciasno opleść gardło i sprawić, że czułam, jakbym tonęła.
– Nie wiem, Amy – odpowiedziała w końcu nauczycielka. – Żałuję, że akurat dziś nie ma tu pana Irwina, bo załatwilibyśmy to od razu. Tymczasem muszę poczekać z porozmawianiem z nim do wieczora.
Spojrzała za okno, a ja podążyłam za nią wzrokiem. Żaluzje były do połowy uniesione, światło słoneczne nadawało framugom ciepłego odcienia. Obydwie zapewne myślałyśmy o tym, co robi teraz Irwin, z tym że ja dotąd nie miałam pojęcia, że przebywa gdzieś poza terenem ośrodka. Świadomość tego, że jest daleko, powinna mi ułatwić oddychanie, ale zamiast tego...
– Porozmawianiem? – powtórzyłam niepewnie.
– Chyba zgodzisz się, że jego dotyczy to w takim samym stopniu.
Przytaknęłam, ciesząc się, że przedstawiona przeze mnie wersja wydarzeń brzmi jak coś, co równie łatwo powinno przyjść do głowy Irwinowi. Los był jednak ironiczny, zważywszy na to, że oboje o naszym pocałunku mieliśmy najpierw rozmawiać z Johannes.

~.♦ .~.♦ .~

Pani Maria nie kazała mi wracać na przeprowadzane właśnie przez Sarę zajęcia. Poświęciłam sekundę na spojrzenie na grupkę ludzi rozmieszczonych na krzesłach i wokół nich; byli skupieni i jednocześnie rozluźnieni, zaangażowani i swobodnie rozmawiający. Kiedyś poczułabym, że powinnam siedzieć tam razem z nimi. Teraz, gdy zostawiałam drzwi do sali za sobą, towarzyszyła mi głównie ulga. Wyszedłszy na świeże powietrze, wbrew południowej spiekocie nie skierowałam się do domku, a podążyłam ścieżką dalej, aby po chwili skręcić w las. Drzewa szybko otuliły mnie cieniem i zablokowały promienie słońca wypalające dotąd swoją obecność na moich plecach. Wyjęłam telefon z kieszeni dżinsowych spodenek – trzymanie go tam było wyjątkowo niewygodne, ale cieszyłam się, że tego dnia wzięłam go ze sobą – i wysłałam krótkiego smsa do Emily i Lory. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy gdybym miała numer Ashtona, odważyłabym się teraz zadzwonić i spróbować wyjaśnić tę sprawę, uzgodnić, co powinien powiedzieć Johannes, oznajmić że wszyscy już wiedzą, a ja nie pamiętałam. O ironio, nigdy nie pojawiła się potrzeba, żebym zapisała jego numer, i nie musiałam teraz zajmować się tym problemem.
Ledwo przebiłam się poprzez brązowy gąszcz poprzetykany zielenią rozmaitych krzewów, których pędy oplatały się wokół kostek, i znalazłam miejsce wystarczająco odległe i malownicze, ciszę zagajnika zburzył donośny dzwonek telefonu. Nawet nie patrząc, której z dziewczyn udało się pierwszej wyjść z szoku i wybrać mój numer, usiadłam na powalonym drzewie leżącym tuż obok i szybkim ruchem odebrałam połączenie.
– Przelizałaś się z Irwinem? Ty? – Głos Delavigne dobitnie pokazywał jej zaskoczenie.
– Mój Boże, Lora, to nie było tak – westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi.
– Nie? – Teraz była jeszcze bardziej zdezorientowana. Cóż, mogła dołączyć do mojego klubu.
Poprawiłam się na pniaku, rysując paznokciami po jego chropowatej powierzchni.
– No, technicznie rzecz biorąc, to było – wyjaśniłam. – Ale nawet tego nie pamiętałam.
Przez chwilę po drugiej stronie było cicho. Wpatrywałam się w zarys drzew przede mną. Jedna gałąź była naderwana i smętnie zwisała, jednak liście na niej wciąż były zielone. Zaczęłam je liczyć, ale zanim przekroczyłam pierwszą dziesiątkę, dziewczyna znów się odezwała.
– Nieźle – podsumowała.
– Jakbym nie wiedziała.
Ciężko było mi odgadnąć, co właściwie myśli – bez widoku jej twarzy i ze zremiksowanym przez połączenie głosem czułam się jedynie bardziej niepewnie. Może lepszym narzędziem terapeutycznym faktycznie byłoby liczenie kołysanych przez wiatr drobnych liści. Kontakt z naturą, to jest to. Jeśli tylko postanowiłabym zająć się jedną dziesiątą tego lasu, nie musiałabym wracać do domku i konfrontować się z Irwinem.
– Ale – ciemnowłosa przeszkodziła mi w snuciu genialnego planu – mam teraz szykować grób dla twojego złamanego serca czy coś? – zapytała z wahaniem.
– Co? Dlaczego?
– Bo to Irwin.
Zmarszczyłam brwi.
– I?
– I? – Niemal widziałam, jak Lora w zirytowaniu rzuca poduszką w drugi kąt pokoju. Delavigne miała pokój pełen poduszek, które regularnie obijały się o szare ściany. – Mówimy o tym samym Irwinie, prawda?
Dziewczyna widocznie czekała na moją odpowiedź, więc przytaknęłam.
– Więc co widzisz, gdy słyszysz to nazwisko?
Zacisnęłam wargi, skupiając się na jej słowach, a obrazy w mojej głowie przesuwały się jeden za drugim jak w starym, zabawkowym aparacie – jego ironiczny uśmiech, gdy znów sprzeczaliśmy się podczas szczotkowania zębów, podnosząca mnie w górę ręka, kiedy nie miałam siły wstać po kilku godzinach ćwiczeń, zmrużone od słońca oczy podczas kolejnego popołudnia spędzonego plaży.
– Bo ja widzę chłopaka, który zachowywał się względem ciebie jak dupek. Który myśląc tylko o sobie i dobrej zabawie, ma gdzieś innych. Pamiętasz Kelsey, z którą zadawałam się w pierwszej klasie? Przez kilka tygodni musiałam znosić jej ryczenie, kiedy po miesiącu umawiania się z Irwinem powiedział jej, że to nie miało żadnego znaczenia i powinna o tym wiedzieć. Więc... Boże, Ams, mam po prostu nadzieję, że ty nie zmarnujesz tyle czasu.
Paznokcie boleśnie wbijały mi się w skórę dłoni, gdy szufladkowałam te wszystkie informacje w swojej głowie. To nie było tak, że nie wiedziałam o tych rzeczach. Nie wyparłam ich ze świadomości Czułam jednak, jakby każde wypowiedziane przez Lorę słowo obniżyło temperaturę wokół o pięć stopni, ponieważ niektóre fakty wypowiedziane na głos przez kogoś innego brzmią sto razy dotkliwiej i tysiąc razy bardziej prawdziwie. Są jak pchnięcia w kierunku właściwej decyzji, od której usilnie odwracaliśmy twarz. Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że dokładnie z tego powodu liczyłam na rozmowę z dziewczynami. Potrzebowałam, aby ktoś skonfrontował mnie z istotą wydarzeń, które miały miejsce.
– Nie zmarnuję żadnego czasu – odpowiedziałam półgłosem.
– Amy, przecież wiesz, jak to wygląda. – Głos dziewczyny za to stawał się coraz bardziej twardy.
– Wiem.
– Nie możesz... Chwila, masz na myśli... – Lora zatrzymała się, by odetchnąć ze słabo ukrywaną nadzieją i kontynuować wolno: – Mówisz, że dla ciebie też to nic nie znaczyło?
Podniosłam się na nogi, czując, jak całe moje ciało drętwieje.
– Oczywiście, nic a nic – potwierdziłam.
Usłyszałam autentyczną radość w głosie Lory, która utwierdziła mnie w tym, że jestem dobrą aktorką. A skoro się tak określałam, to była to dla mnie najwyższa pora, by zacząć odróżniać grę od rzeczywistości. Na poważnie i w pełni.
– Mimo wszystko, wydawałaś się nieźle roztrzęsiona – powiedziała na koniec.
– Przelizałam się z kimś takim jak Irwin, jak się miałam zachowywać? – roześmiałam się.
Tak, byłam niezłą aktorką, więc przyszła pora, by zagrać we własnym przedstawieniu.

~.♦ .~.♦ .~

Nie dało się nie zauważyć, że zmierzch ze swoją ciemną peleryną przychodził każdego dnia coraz wcześniej. Kładł niewyraźne cienie dyskretnie i z gracją, tak, że nawet uliczne lampy go przeoczały, zapalając się o kilkanaście minut za późno. Kiedy tego dnia w końcu wracałam do domku, noc zdążyła przykryć już wyróżniające go szczegóły, takie jak zwisający z balustrady niebieski ręcznik plażowy czy brakującą dachówkę w trzecim rzędzie od frontu. Nie zdołała jednak ukryć jednego – błysku żarzącego się papierosa tuż nad niewielką ławką stojącą pod oknem. Dostrzegłam go, będąc niemal na schodach, i raptownie się zatrzymałam. Wystarczyły jednak trzy sekundy, żebym uświadomiła sobie, jak głupie to było. Kontynuowałam więc marsz do przodu, a moje oczy wyłapywały coraz więcej detali. Wyodrębniły się linie między deskami budującymi domek, widoczna stała się klamka do drzwi. Nie skupiłam się zbytnio na Irwinie – tylko na tyle, żeby zauważyć, że wciąż miał na sobie jedynie koszulkę, a obok niego na ławeczce było wystarczająco miejsca, bym usiadła tam bez większego wahania.
Chłopak wyciągnął w moją stronę papierosa, ale pokręciłam głową. Kilka chwil siedzieliśmy w ciszy, ze spojrzeniami utkwionymi przed siebie. Ścieżka przed nami skąpana była w żółtym świetle, które otulało też jezioro. W zasięgu naszego wzroku znajdował się jedynie jego mały fragment; niewielkie fale zdobiły czarną powierzchnię, migotając. Duży świerk rosnący na prawo osłaniał jednak werandę, dlatego wokół nas powietrze wydawało się cięższe, pozbawione blasku. Tonęliśmy w komfortowej, ciemnej szarości. Może dzięki temu nie było ani trochę niezręcznie. Jakieś słowa musiały w końcu paść, wiedziałam to, ale ta wizja nie napełniała już moich wnętrzności kamieniami. Po prostu czekałam.
Ashton zgasił papierosa, przydeptawszy go butem.
– Johannes ma podjąć decyzję i dać nam znać jutro – odezwał się.
Przytaknęłam; ramiona bezwiednie podążyły za resztą ciała, gdy zachwiałam się na ławce.
– Jak myślisz, co zrobi?
Nie było to pytanie, które chciałam zadać, ale wydawało się odpowiedniejsze. Bezpieczniejsze.
Tym razem to Irwin wzruszył ramionami, co bardziej poczułam, niż zobaczyłam.
– Sądzę, że będzie w porządku.
W porządku. Czy to w porządku dla Ashtona oznaczało brak zmian, czy korzystne zmiany – tego chciałam się dowiedzieć. Mój wzrok wciąż jednak utkwiony był na falującym jeziorze i spostrzegłam, że ciężko mi to zmienić. Siedzenie tu obok siebie wciąż zdawało się naturalne, ale chyba nie byłam tak spokojna, jak początkowo zakładałam.
– Udało ci się ją przekonać? – zapytałam, decydując, że przekonywanie Johannes było równie ważne niezależnie od interpretacji wydarzeń, którą przyjmiemy.
Spotkałam się z przedłużającą ciszą. To było milczenie z rodzaju tych, które ewidentnie czekają na wypełniające je słowa, ale zanim one nadejdą, coś musi się wydarzyć, myśli muszą zostać zebrane, oddech wyciszony. Nie wiedziałam jednak, czego oczekuje Irwin, więc w końcu przekręciłam głowę i na niego spojrzałam. Siedział lekko przygarbiony – nie to, żeby drewniana ławka dawała wiele wygodnych opcji do wyboru – a dłonie splótł pomiędzy kolanami. Jego profil rysował się pół-wyraźną linią na tle iglastych gałęzi, które świerk wyciągał w naszą stronę. Po kolejnej chwili chłopak niespiesznie obrócił się w moją stronę i odwzajemnił spojrzenie. Jego źrenice błyszczały, ale nie był to rozemocjonowany wzrok. Patrzył prosto na mnie z odrobiną skupienia i zaciekawienia, nade wszystko jednak widziałam w brązowych tęczówkach odbicie siebie, mnie i jego. Czas leniwie przepływał wokół razem z naszymi oddechami.
– Potwierdziłem to, co jej powiedziałaś. Myślę, że mi uwierzyła.
Wciąż nie spuszczaliśmy z siebie oczu. Serce kołatało mi się w klatce piersiowej, rozpychało na całą jej objętość, uciskając żebra i płuca. Mimo wszystko, to była tylko rozmowa. Nie ruszyłam się z miejsca, nie spłynęłam na podłogę, żaden sztylet nie był przyłożony do mojego gardła. To były tylko słowa, których oczekiwałam. Mogłyby być inne, mogły skierować świat w innym kierunku, ale tak też było w porządku. Ashton usłyszał, co powiedziałam pani Marii, i w dodatku się z tym zgadzał. O to chodziło.
Wargi Irwina uniosły się w drobnym uśmiechu.
– Nie było trudno, tak naprawdę. Johannes zaczęła od tego, co już wiedziała, czy to od ciebie, czy Caroline. Dość naiwne podczas zaczynania przesłuchania, jeśli ktoś by mnie pytał o zdanie. – Wyprostował się i spojrzał z powrotem przed siebie. – Praktycznie wsadziła mi odpowiedzi w usta.
– Zaskakująco... nieoczekiwane i miłe z jej strony. – Zmarszczyłam nieznacznie brwi.
– Tak myślisz? Miłe?
Był śmiech w jego głosie i swoboda w sylwetce. Mogłam dostrzec pokręcone włosy na karku i wystający płatek ucha. Poczułam jednak, jakby stał się odległy. Ten irracjonalny moment, kiedy chcesz dotknąć kogoś tylko po to, żeby upewnić się, że faktycznie tu jest – chyba właśnie go doświadczyłam.
– Nie wiem – odparłam, także odwracając wzrok.
Wyjęłam dłonie z kieszeni bluzy i rozprostowałam palce, uważnie im się przypatrując. Lekko wystające paliczki, krótkie paznokcie, srebrny pierścionek. Blizna po ospie na serdecznym palcu prawej ręki, świeże zadrapanie niżej.
Pomyślałam o leżeniu na miłej pościeli na łóżku, o mijaniu się na korytarzu, myciu zębów, kilku słonecznych pozostałych dniach. Nie chciałam, żeby wszystko to było przykryte na wpół strawionymi słowami, których nie wypowiedzieliśmy. Niektóre zdania nie musiały pojawić się między nami, sprawy były jasne nawet bez nich, ale właściwie, pomimo iż o tym rozmawialiśmy, żadne z nas nie odwołało się bezpośrednio do wczoraj, nie dało znać, że to naprawdę się między nami wydarzyło.
Ktoś puścił muzykę, która płynęła do nas przez jezioro. Zgrywała się z jego cichym szumem, kołysała w rytmie chwianych przez wiatr gałęzi i ginęła w lesie.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Cóż, pieprzyć bezpośredniość. Byłam dumna, że stać mnie chociaż na to.
Tym razem to Ashton pierwszy spojrzał na mnie. Oderwałam wzrok od kostki na ścieżce i podtrzymałam spojrzenie, w duchu modląc się, aby tętnice przestały pompować krew wprost do moich policzków.
– Dzisiaj rano – dodałam dla jasności.
– Myślałem, że może nie chcesz wiedzieć.
– Znacznie by to uprościło wszystko, gdybym wiedziała.
– Tak. – Otoczenie wypełnił jego śmiech. – Słyszałem, że wynikła niezła scena, gdy Caroline zaczęła temat. Wszystkiemu zaprzeczyłaś, chciałaś jej dać w twarz i tak dalej.
– Ciężko mi było w to uwierzyć – powiedziałam obronnie, ale nie powstrzymałam krótkiego, rozbawionego parsknięcia. – Poza tym, ja zawsze chcę dać jej w twarz.
Moje ciche stwierdzenie nie wzmogło śmiechu Ashtona, ale w zamian poszerzyło jego uśmiech skierowany wprost do mnie. Czasami miałam wrażenie, że jest to uśmiech pełen niewypowiedzianych słów, uśmiech, który mówi, że jestem niezwykła. Ale teraz idiotycznie było tak sądzić, więc szybko odwróciłam twarz w kierunku nieszczęsnego jeziora i skrupulatnie wyeliminowałam te myśli z głowy.
– Ostatecznie uwierzyłaś, tak? – zapytał spokojniej.
– Bardziej sobie przypomniałam. Nie wszystko i jak przez mgłę, ale wystarczająco, żeby wiedzieć, że Knight mówi prawdę.
Wciąż jednak nie wiem, dlaczego to zrobiliśmy. Dlaczego to zrobiłeś. Domyślam się, ale domysły nie są wystarczające. Nie dają pewności. Lubię mieć pewność, więc muszę to usłyszeć z twoich ust. Potrzebuję usłyszeć, że to nic nie znaczyło.
Żadne zdanie nie padło jednak aż do czasu, gdy Ashton ziewnął i wystawił ręce w górę, przeciągając się.
– To zdecydowanie pora się stąd ruszyć – oznajmił.
Podniósł się na nogi, a ja zrobiłam to zaraz po nim. Otworzył drzwi, samemu stając z boku i puszczając mnie pierwszą. Nie zdołałam przekroczyć progu; po jednym kroku głos Ashtona sprawił, że moje mięśnie zastygły, napięte.
– Amy.
Przymknęłam oczy na pół sekundy, po czym wolno obróciłam głowę w jego stronę.
– Tak?
Sylwetkę chłopaka oświetlał od tyłu pobłysk bijący od latarni, przez co wydawała się otoczona złotem, ale jednocześnie zaciemniona z przodu. Udało mi się jednak zobaczyć szelmowski uśmiech na jego twarzy.
– Chcesz może obejrzeć film?
Podobny wyraz pojawił mi się na ustach, gdy niespodziewana ulga rozlała się ciepłą falą po moim ciele.
– Czemu nie.
Chwilę później Irwin zgarnął rzeczy ze swojego łóżka i wrzucił je do szuflady, a ja otworzyłam laptopa, zajmując wygodne miejsce. Blondyn usiadł po prawej, wpadając swoim ramieniem na moje.
Było niespodziewanie w porządku.



~.♦ .~.♦ .~



To absolutnie nie tak, że nie mogłam zabrać się do ostatnich poprawek przez jakieś trzy tygodnie. Absolutnie.
(Ale chociaż rozdział jest względnie długi).

Następnego można się spodziewać na 99% najwcześniej pod koniec maja. Chyba że macie jakiś genialny plan na życie, nie uwzględniający pisania matury. Wtedy wszystko jest dyskusyjne!

wtorek, 20 lutego 2018

24. Laughing on the Outside

SUPER HIPER WAŻNA, KRÓCIUTKA NOTATKA NA DOLE



I'm laughing on the outside
Crying on the inside
'cause I'm so in love with you


Zimne krople energicznie uderzały o moje ciało, kiedy stałam pod prysznicem. Woda spływająca prosto na twarz powoli mnie wybudzała; wyrywała z otępienia, w którym tkwiłam po wstaniu z łóżka. Wciąż bolała mnie odrobinę głowa, ale tabletka najwyraźniej zaczynała działać. Gdy poczułam, że myśli układają się w miarę jasnej kombinacji, zakręciłam korek i zawinęłam się ręcznikiem. Byłam przekonana, że mogłabym zostać tak, otulona miękkim materiałem, do końca świata, ale zebrałam wszystkie pozostałe mi po wieczorze siły i doprowadziłam się do stanu użyteczności. Motywacja jednak porzuciła mnie w sekundzie, w której padłam na łóżko w pokoju. Postanowiłam dać sobie dodatkowe pół godziny na dosuszenie włosów w naturalny sposób. Zresztą, po co miałabym iść na śniadanie, kiedy byłam pewna, że nic nie przełknę?
Gdy już, już prawie odprężyłam wszystkie mięśnie, rozległo się pukanie do drzwi. Odkrzyknęłam „proszę”, po czym z jęknięciem przewróciłam się na plecy i uniosłam odrobinę do góry. O futrynę opierał się Irwin; jedna ręka dotykała ciemnego drewna, a drugą włożył do kieszeni. Mimo luźnej pozy, spojrzenie miał uważne i cóż, wbijał je we mnie.
– Dzień dobry, śpiochu – powiedział.
– Nie jestem śpiąca, tylko martwa – odparłam, ostentacyjnie znów opadając na pościel.
Ciche parsknięcie wyleciało z jego ust, jednak nie ruszył się z miejsca.
– Czyżby skutki długiego imprezowania?
– Nie mam pojęcia. Było długie? – zapytałam, szczerze ciekawa.
Kilka oddechów obiło się o ściany pokoju, zanim do moich uszu dotarła odpowiedź.
– Dość. Lub przeciętnie. Wróciłaś wcześniej ode mnie, w każdym razie.
– Doprawdy? – mruknęłam.
Ziewnęłam i ostatecznie podciągnęłam się do góry, tak, żeby usiąść i oprzeć się o ścianę. Bose stopy na tle białej kołdry wyglądały, jakbym faktycznie się opaliła, więc rzuciłam się szukać skarpetek, które wcześniej gdzieś tu położyłam. Kątem oka zauważyłam, jak Ashton kiwnął głową.
– Zgarnął cię ze sobą Andrew – wyjaśnił.
Skopana kołdra była czymś, z czym sobie nie radziłam. Dlaczego nie złożyłam jej od razu po wstaniu z łóżka?
– Niewiele pamiętasz, co? – Powoli wysnuł swoją tezę.
– Szczerze? – Rzuciłam mu krótkie spojrzenie; wilgotne włosy opadały mi na twarz i przesłaniały oczy. – Od pewnego momentu, wszystko się rozmywa. Ale nie wiem, może potem po prostu wróciłam. – Odetchnęłam i złapałam się kilku migających obrazów, na których stałam wraz z Andrewem przy barze. – Chyba faktycznie rozmawiałam z Andym, więc twoja wersja wydarzeń wydaje się prawdopodobna.
Po paru chwilach spędzonych w ciszy w końcu odnalazłam swoją zgubę. Ze zwycięskim uśmiechem i dwoma czarnymi skarpetkami w ręce odwróciłam się do Irwina, który pokręcił głową, poświęcając jednak więcej uwagi wstukiwaniem czegoś na telefonie.
– Idziemy? – zapytał w końcu, podnosząc wzrok na mnie.
– Nie, ja zostaję. Przyjdę na zbiórkę.
Chłopak zmarszczył brwi, ale ostatecznie rzucił „w porządku” i wyszedł, a ja postanowiłam wykorzystać niepościelone łóżko na choćby kilkuminutową drzemkę.

~.♦ .~.♦ .~

Gdy weszłam do naszej sali prób, krzesła były ułożone w kole. To znaczyło, że czeka nas „gadana” lekcja. Miejsc jednak na oko było mało – jak się okazało, za mało o połowę, bo zostaliśmy podzieleni na dwie grupy i kiedy jedna odbywała tu małą terapeutyczno-filozoficzną sesję, druga zajmowała się wyznaczonym zadaniem, którego jeszcze nie poznaliśmy. Po szybkiej kalkulacji usiadłam na jednym z plastikowych, czarnych krzeseł. Wciąż odczuwałam skutki wczorajszej imprezy, więc czas spędzony w klimatyzowanym pomieszczeniu na nieruszaniu się brzmiał nad wyraz dobrze. Okazało się, że nie wszyscy myśleli tak samo. Andy i Beth szybko dołączyli do drugiej grupy, a Irwina nigdzie nie widziałam. Los jednak planował dla mnie rozmowę z kimś zupełnie innym.
Nie kryłam zaskoczenia, kiedy Katlyn usiadła na krześle tuż obok. Unikała mnie już od kilku dni; właściwie nie rozmawiałyśmy od poranka, w którym niemal przyłapała mnie w łóżku Ashtona. Nie miałam zamiaru narzucać jej swojego towarzystwa na siłę, a tłumaczenie tego, co się wtedy wydarzyło, nie miałoby sensu – już próbowałam i każde kolejne wyjaśnienia brzmiałyby tylko gorzej. Odczułam lekką ulgę, że dziewczyna w końcu zostawiła te sprawy za sobą.
Przez kilka chwil żadna z nas się nie odzywała – ja, wychodząc z założenia, że to Kate chce zacząć, a ona pewnie z powodu bycia tym, kim była. Bawiła się własnymi palcami, zbierając słowa, które miała mi powiedzieć.
– To głupie, żeby jakiś chłopak stawał pomiędzy nami – odparła ostatecznie. Zabrzmiało to jak tandetne wyznania trzynastolatek, ale miało sens. – To nie moja sprawa, co się dzieje między tobą a Irwinem. Po prostu, chodzi mi o to, że nie musisz mówić mi wszystkiego, ale coś możesz mi powiedzieć. Zamiast tych kłamstw.
– W porządku – przytaknęłam, po czym zebrałam się w sobie. – Przepraszam za tamto.
Kate kiwnęła głową, wciąż skupiając spojrzenie na własnych dłoniach.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogłaś przyznać się wtedy do tego, że coś jest pomiędzy wami – dodała cicho.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Czyli wracamy do punktu wyjścia.
– Może dlatego, że nic pomiędzy nami nie ma – oznajmiłam, a potem uściśliłam: – Na pewno nie w takim sensie, w jakim sobie wyobrażasz.
Richardson w końcu uniosła wzrok na mnie, gwałtownie marszcząc brwi.
– Daj spokój, Amy – żachnęła się. – Chyba powiedziałam, że nie musisz kłamać. Nie będę cię przecież oceniać.
Wyprostowałam się, modląc się o cierpliwość.
– Nie boję się twojego „oceniania”, tylko próbuję być szczera. Ale ty najwidoczniej wiesz więcej ode mnie – stwierdziłam, nie mogąc powstrzymać się od bycia ironiczną.
Katlyn też uniosła się na krześle i żywiołowo nabrała powietrza do płuc.
– Naprawdę usiłujesz mi to wmówić? Po wczoraj?
– Nic ci nie wmawiam, Kate, to ty podejrzewasz mnie o nie wiadomo co Nawet nie wiem, o co ci chodzi – prychnęłam.
Przez kilka sekund tylko mierzyłyśmy się spojrzeniami, a potem z twarzy dziewczyny odpłynęły wszelkie znane mi emocje. Nigdy jeszcze nie widziałam jej takiej pustej – bywała zawiedziona, nieśmiała, nerwowa – zawsze obdarowywała mnie całym wachlarzem emocji, przez które mogłabym źle się czuć. Teraz jednak patrzyła na mnie, a jej rysy były ostre i wyblakłe jak niezapełniona kartka papieru. Zero przekazu, który mogłabym odczytać.
– Wiesz co, jeśli tak to ma wyglądać, to ta rozmowa nie ma sensu – powiedziała w końcu z wyższością, na co miałam ochotę wybuchnąć bezsilnym śmiechem.
– Tak, jeśli przyszłaś tu po to, żeby oskarżać mnie o kłamstwa, to mogłaś się nie wysilać.
Katlyn otworzyła usta, ale ostatecznie podniosła się na nogi bez słowa. Patrząc na jej plecy, kiedy kierowała się w stronę Caroline siedzącej niemal naprzeciwko mnie, uświadomiłam sobie, że nie ma to dla mnie znaczenia. Nasza relacja od dawna była daleko od przyjaźni – nie rozumiałyśmy się, ona mi nie ufała, ja nie miałam ochoty tego zmieniać. To wszystko sprawiło tylko, że poczułam zirytowanie, a poranny ból głowy powrócił.
Jak na zawołanie do sali weszła Johannes, w której upatrywałam nadzieję na skierowanie mojej uwagi na inne tory. Nie każdy ją zauważył, ale szybko zmieniła ten stan rzeczy dwoma energicznymi klaśnięciami. Po mojej prawej stronie zapanowało nagłe zamieszanie; krzesła szurnęły po podłodze, urwany krzyk i triumfalny śmiech poniosły się echem po pomieszczeniu. Gdy obróciłam się w tamtą stronę, Jacob siedział na krzywo ustawionym krzesełku, a Tom półleżał na podłodze obok.
– Widzę, że już podzieliście się na grupy – zauważyła pani Maria z uniesioną brwią. – Tom, leć dołączyć do swojej.
– Dlaczego ja? To niesprawiedliwe – zaoponował chłopak.
– Tak? Mi się wydaje, że rozstrzygnęliście właśnie ten dylemat w bardzo dojrzały sposób, więc pora przyjąć na klatę wynik. – Na ustach Johannes błąkał się uśmiech, gdy Tom posłusznie, lecz z kwaśną miną podniósł się na nogi, otrzepał spodnie i, mrucząc pod nosem, ruszył do drzwi.
Kobieta niespiesznie zajęła swoje miejsce i zmierzyła nas spojrzeniem.
– Możecie przyjąć, że te owacje na początku były dla was, bo chciałam poinformować, jako że część z was pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy, iż jutro mijają dwa tygodnie od rozpoczęcia Wielkiej Gry. Jedni radzą sobie lepiej, inni odrobinę gorzej, ale dotarło do mnie mniej skarg i niepokojących wieści niż się spodziewałam. Jestem z was dumna i...
– Przepraszam. – Wysoki głos przeszył powietrze, przerywając Johannes bez żadnych skrupułów.
Wszystkie spojrzenia przerzuciły się na Caroline. Siedziała nienagannie prosto, a na twarzy miała słabo maskowany uśmiech pełen satysfakcji, na widok którego coś skręciło się w moim brzuchu.
– Tak, Caroline? – Nauczycielka odezwała się cierpliwie po sekundowym zatrzymaniu.
– Nie zamierzałam tego mówić tutaj, ale skoro już wyszedł ten temat – zaczęła. Brzmiała jednocześnie niewinnie oraz radośnie i było jasne, że taki obrót spraw był jak najbardziej po jej myśli. – Niestety, ja chyba muszę zgłosić pewne zastrzeżenie co do Wielkiej Gry.
Johannes założyła nogę na nogę.
– Tak? Może jednak porozmawiamy o tym, gdy skończymy dzisiejsze warsztaty? – zaproponowała.
– Oczywiście, możemy – przytaknęła dziewczyna pospiesznie. – Ale to dość ogólny temat i chyba wszyscy się ucieszą z wyjaśnienia moich wątpliwości.
Jak na moje oko dziewczyna trochę za bardzo naciskała, żeby doprowadzić rozmowę do skutku, ale na Johannes to widocznie podziałało i kobieta powoli kiwnęła głową, uważnie przypatrując się blondynce.
– Więc, Wielka Gra miała polegać na grze, takiej sprawiającej nam duże wyzwanie. Wydaje mi się, że na takiej zasadzie przydzieliła nas pani w pary i wybrała zadania, prawda? – Zaczekała, aż nauczycielka potwierdziła. – Co więc w sytuacji, gdy ktoś nie musi już grać?
– „Nie musi już grać” w jakim sensie?
– No, nie ma już takiej potrzeby. Nie musi „udawać” – wyjaśniła. – Przez to automatycznie ma większe szanse na wygraną, czyli główną rolę. Oczywiście, nie można na to nic poradzić. Dla przykładu, nie winię Amy za to, że zakochała się w Ashtonie, ale to niesprawiedliwe względem reszty.
W pomieszczeniu zapanowała nagła cisza, która nie była tylko brakiem dźwięku, a wibrującą pułapką na wypowiedziane słowa. Zastygłam pod kilkunastoma spojrzeniami, słysząc, jak zdanie wypowiedziane przez Knight szamocze się w mojej głowie, odbija od ścian i trafia do uszu siedzących tu osób. Pozostałam jedyną osobą patrzącą na Caroline, więc mogłam podziwiać jej uśmiech samozadowolenia w towarzystwie krwi szumiącej mi w uszach. Nie trwało to jednak długo; zanim mój umysł zdążył przetransformować szok w reakcję, odezwała się Johannes.
– Nie przeczę, że brzmi to jak poważny problem, ale gra to nie tylko emocje, a dokonywana przeze mnie ocena jest wystarczająco kompleksowa, żeby być też sprawiedliwą – powiedziała, a jej stanowczy głos wyciągnął mnie na powierzchnię. – Co ważniejsze, proszę cię, panno Knight, żebyś nie wygłaszała tu deklaracji o nieswoich uczuciach. Zostawmy to samym zaangażowanym, bo błędne asumpcje mogą wywołać duże zamieszanie.
– Och, przepraszam, po prostu przez ten pocałunek założyłam, że... ale racja, nie powinnam.
Ledwo zauważyłam, jak brwi Johannes unoszą się w górę – trudno było ją zaszokować, ale najwidoczniej się udało – po czym skupiłam się jedynie na Caroline.
– O czym ty bredzisz, Knight? – zapytałam, z każdą sylabą wyrzucając z siebie niezrozumienie i wściekłość.
– Nie musisz się wstydzić, Amy, wieści szybko się rozchodzą – oznajmiła sztucznym, pocieszającym tonem ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do jej sztucznej osoby.
– Masz na myśli wymyślane przez ciebie plotki? – warknęłam.
Zawsze wiedziałam, że dziewczyna jest zdolna do wszystkiego w imię wygranej. Konkurując z nią, ja sama mogłam sięgać po wiele środków; niektóre były całkiem uczciwe, inne zdecydowanie mniej. Nie myślałam jednak, że wpadnie na coś takiego.
Ludzie wokół, dotychczas uważnie przysłuchujący się wymianie zdań, zaczęli między sobą szeptać. Poczułam, jak szmer głosów oplata mnie kokonem, wstrzymując dopływ tlenu i oplatając tak ciasno, że zgniatał mięśnie, których nie mogłam rozluźnić.
– Dziewczęta, proponuję, żebyśmy wyszły na korytarz i tam wszystko wyjaśniły. – Słowa Johannes zostały pochłonięte przez unoszące się w powietrzu napięcie.
– Nawet jeśli byłyby to tylko plotki, to nie ja je wymyśliłam. Usłyszałam to od Sary, widziała was wczoraj na własne oczy. Kilku innych ludzi pewnie też.
Caroline była irytująco pewna siebie, co poderwało mnie na nogi.
– Nie całowałam się z Ashtonem Irwinem – powiedziałam dosadnie, na przekór dzikiemu strachowi bulgoczącemu w moim wnętrzu.
Knight też wstała, jakby oczekując, aż do niej podejdę. Zrobiłam dwa kroki w przód; nie zatrzymało mnie żadne krzesło ani para rąk.
– No wiesz, wczoraj wieczorem, na posiedzeniu u Jacka – oznajmiła.
Ujrzałam czyste rozbawienie na jej twarzy, a potem przed oczami stanęły mi inne obrazy. Wszystkie migotały, błyszczały zielono-fioletowym światłem i były niewiarygodnie porwane, ale jeszcze kilka sekund temu nawet nie wiedziałam o ich istnieniu. Zobaczyłam Beth wchodzącą do łazienki, ceglastą ścianę i Irwina pochylającego się nade mną zatrważająco blisko.
Panika zmroziła moje mięśnie, krtań zacisnęła się tak mocno, że nie byłam w stanie przełknąć śliny i to nie mogła, nie mogła być prawda. Obrazy jednak nie znikały z mojej głowy; były podziurawione, lecz wyraźne i nieustępliwe.
– Caroline, Amelio, wychodzimy.
Ślepo podążyłam za Johannes. Kobieta wyszła z sali, pospiesznie objęła wzrokiem korytarz i zrobiła kilka kroków ku jemu prawemu odgałęzieniu. Stanęłyśmy w trójkę, ale każdą z nas dzielił dystans co najmniej dwóch metrów.
– Teraz was słucham.
Mimo ewidentnego wyczekiwania w oczach nauczycielki, przez chwilę panowała cisza. Wzięłam pierwszy wdech, który przyniósł ze sobą zapach sosen i delikatne orzeźwienie, ale wciąż nie miałam pojęcia, co myśleć, a co dopiero mówić.
– Właściwie powiedziałam już wszystko, co mogłam – oznajmiła w końcu Knight.
– Amy?
Moje nieprzytomne spojrzenie zdecydowanie nie było wystarczające, ale powiedzenie „Caroline może mieć rację, chyba całowałam się z Ashtonem” przed Johannes i samą Knight wyniosłoby mnie na nowy poziom upokorzenia. Kobieta w związku z brakiem odpowiedzi ciężko odetchnęła i poluźniła szal przy swojej szyi, a następnie zwróciła się do mnie:
– Dobrze, idź do mojego gabinetu. Przyjdę za pięć minut. Caroline, wracasz ze mną na salę i liczę, że razem z resztą zajmiesz się wyznaczonym zadaniem, a nie bezużytecznymi rozmowami.
Szybko zostałam sama i równie szybko znalazłam się pod wspomnianym gabinetem.
Miałam kilka minut, żeby zebrać wszystko w sensowną całość, także dla siebie samej.


~.♦ .~.♦ .~


WAŻNE. Jeśli ktokolwiek to tu czyta, proszę o jakikolwiek znak. Uwielbiam bloggera i jeśli jest choć jedna osoba, dla której mam tu publikować, to będę to robić (choćby po to, żeby napatrzeć się na szablon), ale w innym wypadku rozważę pozostanie tylko na wattpadzie.
Naprawdę nie wiem, czy te minimalne wyświetlenia tu są nabijane przez czytelników-duchów, czy raczej po prostu zbłąkane dusze XD

Ściskam xx