wtorek, 26 czerwca 2018

26. Youngblood

You push and you push and I'm pulling away
Pulling away from you
I give and I give and I give and you take
Give and you take


Drzwi.
Były wyjątkowo bogate w symbolikę, a jednocześnie tak proste. Ile razy człowiek myślał o kolejnym etapie życia czy musiał dokonać znaczącego wyboru, wyobrażał sobie drzwi. Przejście z jednej rzeczywistości do drugiej, którą ukształtowaliśmy swoimi decyzjami. Inny wymiar naszej egzystencji. Przekraczając wyimaginowany próg, często odzieraliśmy się z możliwości powrotu do tego, co było, i oddawaliśmy wydarzenia w ręce losu, który właśnie przypieczętowaliśmy. Dlatego też ten krok, niezależnie jak błahej sprawy dotyczył, potrafił być cholernie trudny.
Od czterech minut próbowałam go wykonać. Z marnym, marnym skutkiem.
Za drewnianą powłoką czekał na mnie nowy dzień, z którym musiałam się zmierzyć. Zapraszająco otwierał ramiona – ostatni dzień Wielkiej Gry oraz pierwszy dzień spędzony z Irwinem po tamtej imprezie (przyjęłam zasadę nienazywania bezpośrednio tego, co się wydarzyło, nawet w myślach. To znacznie uproszczało przebywanie razem, patrzenie mu w oczy czy chociażby oddychanie). Wiedziałam, że czas płynie, a moje zwlekanie niczego nie zmienia, więc w końcu, ruszywszy do przodu, nacisnęłam klamkę.
I, oczywiście, musiał być to moment, w którym to samo zrobił Ashton.
Drzwi zamknęły się za nim z niegłośnym kliknięciem. Rozmierzwione włosy miał odgarnięte do tyłu, przez co na widok zostało wystawione zmarszczone czoło. Szybko jednak wygładziło się ono pod wpływem uśmiechu, który wypłynął na jego twarz, przepłynął przez duszącą przestrzeń pokoju i spróbował zatopić moje myśli.
Ale rzecz jasna wszystko miałam pod kontrolą i mu na to nie pozwoliłam.
– Amy. – Kiwnął głową na przywitanie.
– Cześć.
Irwin powlókł spojrzenie w kierunku łazienki.
– Możesz iść pierwsza – oznajmił wielkodusznym tonem.
Zdobyłam się na przewrócenie oczami, ale oderwałam stopy od podłogi. Szybko pokonałam minimalną odległość dzielącą mnie od brązowych drzwi.
– Tylko później na mnie zaczekaj, co?
Oparłam się na klamce i spojrzałam przez lewe ramię.
– No nie wiem. Wygląda na to, że twoje włosy będą potrzebowały dziś dużo uwagi – odparłam z sugestywnie uniesionymi brwiami.
Dłoń chłopaka automatycznie powędrowała w górę, a ja z uśmiechem zniknęłam za ścianą.

~.♦ .~.♦ .~

Mimo swoich wcześniejszych słów i miliona obaw co do nadchodzących chwil, nie poszłam na śniadanie sama, zamiast tego zajmując miejsce na ławce przed domkiem. Słońce tego dnia wydawało się mieć litość nad moją osobą. Jego promienie były co prawda porażająco jasne, jednak straciły moc spopielania wszystkiego wokół. Z założonymi na nos okularami bawiłam się telefonem, przekładając go z ręki do ręki. Przez słabej jakości, ciemne szkła na ekranie mogłam dostrzec niewiele, ale był to idealny rozpraszacz uwagi, dzięki któremu mogłam wyglądać na zajętą. Taki właśnie był mój plan, ale legł w gruzach tak szybko, jak drzwi obok otworzyły się i Irwin zaczął grzebać przy zamku. Kiedy tylko udało mu się przekręcić klucz, obrócił się w moim kierunku i zatrzymał. On także miał założone okulary, więc wszelkie emocje mogłam odczytać jedynie z ust, ale chyba nie spodziewał się, że faktycznie tu czekam.
Cóż, o wiele prościej byłoby po prostu sobie pójść, unikając wszelkich kontaktów, ale nie zamierzałam zaprzepaszczać podjętych przez ostatnie dwa tygodnie heroicznych wysiłków w ostatni dzień Wielkiej Gry. Byłam dojrzała i rozsądna; rozsądek wprost ze mnie emanował, promieniował przez każdy por ciała razem z poczuciem kontroli nad sytuacją. Tak właśnie lubiłam widzieć swoją osobę – jako niezależną i skupioną na grze, dlatego z pełnym zdecydowaniem wyparłam uczucie ciepła, które pojawiło się, gdy chwyciłam wyciągniętą dłoń Ashtona. Utrzymałam aktorstwo na najwyższym poziomie przez cały czas potem – choć było to niesamowicie ciężkie, kiedy Irwin trwał w swoim niedawno wykształconym zwyczaju szeptania mi rzeczy do ucha podczas wybierania wędlin na kanapkę zamiast powiedzieć je jak normalny człowiek. Dotarliśmy jednak do stolika i jeśli przez chwilę pomyślałam, że będzie to względnie bezpieczny bastion, to było to bardzo mylne przekonanie. Annabeth i Jack patrzyli na nas jak na materiał wybuchowy, a przecież wszystko było w porządku.
No, może nie wszystko, o czym przypomniała nam Johannes, dyskretnie zapraszając do swojego biura zaraz po wyjściu ze stołówki. Zagryzłam wargę, głęboko odetchnęłam i znacząco spojrzałam na Ashtona, trącając łokciem jego rękę na mojej talii. Odsunął się bez zbędnych protestów, a ja z lekkim zaskoczeniem odnotowałam, że widok nauczycielki w nim także obudził świadomość tego, że istniało coś, czym należało się choć trochę przejmować. Był to chyba moment, w którym wyglądał na najmniej rozluźnionego od dłuższego czasu. Nie chodziło o to, że zdawał się spięty, jednak brakowało w nim śmiałości sięgania po cokolwiek, co akurat w jego oczach błysnęło kolorami.
Znaleźliśmy się w gabinecie i poczułam, jakby jego ściany próbowały udusić mnie ciężarem wszystkich wygłoszonych tu monologów oraz podjętych decyzji. Tradycyjnie jednak zajęłam swoje miejsce na fotelu z prawej, mając Johannes naprzeciwko i Ashtona tuż obok. Jak to również zwykle się zdarzało, zapadła krótkotrwała cisza. Zaczęłam się zastanawiać, czy to jakiś chwyt psychologiczny stosowany przez kobietę.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Czeka mnie jeszcze trochę pracy przed dzisiejszym wieczorem, więc przejdźmy do konkretów. Czy podtrzymujecie swoje stanowiska z wczorajszego dnia?
– Oczywiście – odparłam.
Ashton jedynie kiwnął głową, co ledwo zauważyłam, skupiając się w pełni na słowach Johannes i wstrzymując oddech.
– Jeśli tak... – Poprawiła okulary na swoim nosie. – Skoro Wielka Gra się dzisiaj kończy, ten problem odpada z głowy. Wszystkie wyniki, które udało wam się uzyskać, nawet wyłączając ostatnie dwa dni, wystarczą do wystawienia oceny. Natomiast nie będziemy wprowadzać żadnych zmian co do zakwaterowania. Postanowiłam wam zaufać. Obojgu.
Wzrok Johannes najpierw osiadł na mnie. Niebieskie oczy były spokojne, ale spojrzenie przeforsowało sobie drogę poprzez moją skórę i kości, przepchało się przez mięśnie oraz przepłynęło tkanką nerwową, dopóki nie znalazło chwiejącego się gdzieś w środku postanowienia, by jej nie zawieść. Wytrzymałam to z uniesionym czołem, które rozluźniło się dopiero, gdy kobieta obróciła się w bok, w stronę Irwina. On przez chwilę spoglądał na swoje palce, które zaplótł na brzuchu – bardziej półleżał niż siedział w fotelu – ale w końcu uniósł głowę. Jego wyraz twarzy był uprzejmy w dość wymuszony sposób; niechęć do krzyżowania spojrzenia z Johannes kryła się w wąskich zmarszczkach wokół oczu i specyficznym zakrzywieniu ust. Mimo wszystko, pozostał pewny siebie, jak zawsze.
Kobieta powoli kiwnęła głową – raz, a potem drugi. Na pożegnanie poczęstowała nas uśmiechem, który zapewne jedynie w moich oczach miał w sobie odrobinę pocieszenia.

~.♦ .~.♦ .~

Sala została przygotowana z dużo większą dbałością niż kiedykolwiek. Na każdego czekało krzesło; ich rzędy stworzyły na drewnianym parkiecie ciemne pasma. Pomieszczenie szybko wypełniało się ludźmi. Większość z nich niezwłocznie zajmowała swoje miejsce, ale przy oknach wychodzących na zachód, z którego słońce wysyłało ostatnie na dzisiaj, ciepłe promienie, także zgromadziło się kilka grupek – widocznie nie starczyło im popołudniowego grzania się na plaży. Ta sytuacja jednak zmieniła się, gdy tylko na scenie pojawiła się Johannes. Niecierpliwość spłynęła na każdego razem z jej widokiem. Chyba że, rzecz jasna, ten ktoś był Irwinem. Blondyn siedział na krześle obok mnie – zgodnie z zaleceniami, które wcześniej dostaliśmy od Johannes, aby pozostać w parach stworzonych do Wielkiej Gry – i z zaangażowaniem pisał coś na telefonie. Jego rzeczywiście niewiele mógł interesować ogłaszany wynik, skoro z nagrodą miał zdecydowanie nie po drodze. Mimo wszystko, była to nasza wspólna praca i dlatego przez chwilę miałam ochotę kopnąć go w kostkę. Z ociąganiem obróciłam się jednak w prawo, gdzie swoje podekscytowanie mogłam dzielić z Andym. Nie zostało nam jednak dane wymienić więcej niż kilka słów, po czym Johannes zabrała głos. Jej monolog, choć nie zawierał żadnych nadzwyczajnych elementów, przyciągnął żywe zainteresowanie wszystkich. Po raz kolejny kobieta pokazała swoją umiejętność motywowania nas poprzez wcale-nie-puste pochwały, które popychały do walki o swoje marzenia, wyciągania rąk wciąż dalej i dalej, aż w końcu znalazło się w nich coś więcej od gryzącego powietrza porażek czy utkanej z nierealistycznych wyobrażeń mgły. Mimo że wcześniej każdy czekał jedynie na ogłoszenie zwycięzców, teraz nawet moje galopujące serce zwolniło i pozwoliło płucom spokojnie napełniać się tlenem. I kiedy każdy już bardziej uśmiechał się niż gryzł wargi ze zdenerwowania, Johannes zatrzymała potok kojących słów. Niespiesznie rozejrzała się po całej sali, wyglądając, jakby cieszyła się z każdej pojedynczej, przebywającej tu osoby.
– Jestem z was wszystkich dumna. Ogromnie. Dziękuję za to, że wciąż zaskakujecie mnie swoją ciężką pracą, nawet podczas wakacji. A wiem, że wcale nie byłam podczas nich zbyt miłosierna. – Błysk w jej oczach jeszcze bardziej się wzmógł. – Mogłabym powiedzieć, że wyłonić spośród was zwycięzców nie było rzeczą łatwą. Cóż, oczywiście nie było, ale sądzę, że wybór jest w pełni uzasadniony. Za niesamowity wysiłek w kreowaniu postaci, a jednocześnie nie zatracenie siebie samych, pierwsze miejsce przyznaję Jeannie i Marcusowi.
Burza oklasków wybuchła naokoło, wdzierając się do mojej głowy. Nie od razu zauważyłam, że sama też klaskam, a mój wzrok skupiony jest na zamieszaniu z przodu – odrobinę po lewej szczęśliwi zwycięzcy poderwali się z miejsc. Marcus zagarnął drobną szatynkę w ramiona. Wyglądało na to, jakby chciał obrócić się z nią dookoła, ale w porę przypomniał sobie o otaczających ich krzesłach. Ludzie klaskali, klaskali, klaskali, kilka krzyków przedarło się przez nieustający szum aplauzu i to wszystko było tak ogłuszające, że dopiero po chwili udało mi się złapać oddech, który wcale nie wydawał się potrzebny – krew w moich żyłach i tak zastygła, była ciężka niczym świadomość przegranej. Kolejne parę sekund wystarczyło jednak, żeby otrząsnąć się z tego stanu i tym razem szczerze pogratulować parze ostatnim klaśnięciem.
– Jeannie, Marcus, zapraszam tu do mnie. – Johannes wskazała ręką miejsce po swojej prawej, a w czasie, gdy wspomniani ruszyli do niej, otoczeni gratulacjami, kontynuowała: – Kolejne miejsce, również w pełni zasłużone, przysługuje – jej niebieskie oczy odnalazły moje – Amy i Ashtonowi.
Tym razem świat przez chwilę był cichy. Dopiero Andrew potrząsający moim ramieniem zadziałał jak włącznik. Dotarły do mnie oklaski, odrobinę mniej żywe niż te wcześniejsze, jednak wciąż mówiące o sukcesie. Ludzie siedzący w rzędzie przede mną odwrócili się, co przypomniało mi o tym, żeby wstać i wystawić się na widok wszystkich – odebrać najlepszą nagrodę, która dawała siłę na dalsze zmagania. Tym razem, mimo nieuniknionego szoku, oddychanie było łatwe. Płuca same wypełniały się cudownie orzeźwiającym powietrzem w ilościach, które, zdawałoby się, mogły uczynić mnie lekką i wynieść pod sam sufit. Tę łatwość zachwiało jednak jedno spojrzenie w lewo. Ashton też podniósł się na nogi. Uśmiech na jego twarzy mówił, że byłam wspaniała, a ja chciałam powiedzieć, że my byliśmy; że bez niego nic by się nie udało, że cieszę się, że tu był, że choć nienawidzę słońca, pokochałam blask i ciepło od niego; ale jednocześnie jak w szpony schwytało i unieruchomiło mnie przekonanie, żeby pod żadnym pozorem nie robić niczego. Zastygłam, przerażona tym, jak chłopak w mgnieniu oka może rozkruszyć cały nasz sukces – wszyscy patrzyli i część z nich już myślała, że wcale nie zasłużyłam na drugie miejsce, że przestałam grać dawno temu, a ja wiedziałam, że gdy Irwin mnie dotknie, obejmie, zagarnie do siebie, to wtopię się w niego i każdy to zobaczy.
Musiało w moim spojrzeniu być coś takiego, co sprawiło, że chłopak zachował dystans. Pozwolił sobie jedynie na dotknięcie mojego ramienia, kiedy przepuścił mnie przed siebie – a ruszyłam dopiero po lekkim popchnięciu przez Andy'ego. Johannes w tym czasie ogłosiła ostatnie miejsce na podium, lecz jej słowa zatrzymały się gdzieś przy krańcu mojej świadomości i tam zostały. Dotarłam do sceny, na której z wyciągniętą dłonią czekał na mnie Marcus. Z drugiej strony chwyciłam za rękę Ashtona. Staliśmy wszyscy razem, a oklaski tłumu tworzyły słodką pieśń, której dźwięki wyzwalały we mnie mieszaninę szczęścia, ulgi i niedowierzania.
~.♦ .~.♦ .~

Zdecydowanie był to dzień świętowania. Najpierw, po oficjalnej części, Johannes ogłosiła, że bardzo ucieszy się, jeśli zostaniemy jeszcze trochę, żeby wspólnie uczcić zakończenie Wielkiej Gry. Obyło się bez szampana, ale za to z toną czekoladowych babeczek i solonych prażynek. Gdy nauczycielka posłała w naszą stronę ostatnie podziękowania oraz wyszła z sali, rozdzieliliśmy się na mniejsze grupki, po czym zgromadziliśmy w różnych domkach. Oczywiście, w moim przypadku padło na dom Jacka. Podobnego wyboru dokonała chyba większość grupy, gdyż pokoje wydawały się niesłychanie zatłoczone. Obserwowałam, siedząc po turecku na łóżku i rozmawiając z coraz to innymi dosiadającymi się osobami, jak reszta ludzi krąży wokół. Przenosili się od drzwi do okna, od okna do stolika, a stamtąd znowu do drzwi; przekazywali sobie kubki, fajki oraz uściski dłoni, a powietrze brzęczało od słów i śmiechu, prostych stwierdzeń i deklamacji Szekspira.
Poczułam się gwałtownie wyrwana z tego świata, gdy rozdzwonił się mój telefon. Niezgrabnie podniosłam tyłek, by wyjąć urządzenie z kieszeni i, mrucząc przeprosiny, przeszłam nad siedzącą przy mnie Beth. Dzwoniła Emily; rozmowa była krótka, ale żeby mieć do niej jakiekolwiek warunki, musiałam wyjść na zewnątrz i zrobić kilka kroków w głąb lasku, w którym szare powietrze wieczora kładło się ciężkimi pasami pomiędzy drzewa. Machinalnie sprawdziłam jeszcze skrzynkę odbiorczą, ale rodzice najwidoczniej nie odczytali jeszcze wiadomości o moim małym sukcesie lub nie zdecydowali się na nią odpowiedzieć – obydwie opcje wydawały się równie prawdopodobne. Westchnęłam i postukałam paznokciem o szklany ekran, zanim zdecydowałam się schować telefon. Chwilę stałam z gąszczem wypłowiałej zieleni twarzą w twarz, nie myśląc właściwie o niczym w ten pozytywny sposób, którego nie doświadczałam za często. W końcu jednak odwróciłam się na piętach i skierowałam z powrotem do domku. Wyszłam po schodkach, a gdy stanęłam naprzeciwko otwartych zapraszająco drzwi, zza progu wypadł Irwin.
– Ams – powiedział i zatrzymał się, lekko zaskoczony moim widokiem.
Odpowiedziałam uśmiechem, który ukrywał resztki nerwowości w kąciku ust. Ashton rozejrzał się i przesunął na bok, przestając blokować przejście – nie to, żeby ktokolwiek obecnie się zbliżał, z powodu czego musiałam założyć, że to ten moment, w którym rozmawiam z chłopakiem pierwszy raz po zakończeniu Wielkiej Gry. On widocznie doszedł do tego samego wniosku, gdyż pierwszym, co powiedział, było:
– Drugie miejsce, co?
– Tak, nie poszło nam tak źle, jak oczekiwałam. – Słowa wydobyły się z moich ust łatwo i ucieszyłam się, bo takie to właśnie powinno być. Łatwe.
– Widzisz, naprawdę nie jestem tak złym aktorem, jak zakładałaś. Musisz popracować nad tendencją do oceniania ludzi z góry.
Przewróciłam oczami, nie pozbywając się jednak z nich wesołości.
– Może od razu dołączysz do naszej grupy teatralnej, wschodzący talencie? – zażartowałam.
Latarnie przy ścieżce momentalnie zapaliły się, a ich blask odbił się w źrenicach Ashtona, kiedy ten oparł się bokiem o drewnianą balustradę.
– Miałabyś mnie zawsze pod ręką. Czy to nie byłoby wspaniałe?
Odchyliłam się delikatnie do tyłu, a mój wzrok pobiegł w kierunku dobrze widocznego przedpokoju. Anabeth machała ręką, jakby chciała przywołać mnie do siebie. Rozproszona wróciłam wzrokiem do Ashtona i zauważyłam, że wpatruje się we mnie. Uśmiech na jego twarzy był rozbrajający, ale zdawał się też pełen autentycznego przekonania o słuszności swoich słów – jakby blondyn naprawdę mógł stać się częścią grupy i miało to komuś wyjść na dobre.
– Prędzej wyczerpujące. Już było wystarczająco ciężko, nie każ mi myśleć o przeżywaniu tego jeszcze dłużej.
Posłałam mu ostatnie, przelotne spojrzenie, kiwnęłam głową w stronę wnętrza domku i przeszłam przez drzwi.

~.♦ .~.♦ .~


Dzień doberek. Jak Wam życie mija?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥