But she said "Where'd you wanna go?
How much you wanna risk?
I'm not looking for somebody
With some superhuman gifts
Some superhero
Some fairytale bliss
Just something I can turn to
Somebody I can kiss"
How much you wanna risk?
I'm not looking for somebody
With some superhuman gifts
Some superhero
Some fairytale bliss
Just something I can turn to
Somebody I can kiss"
To normalne, że ludzie bali się
kolejek górskich. Przecież właśnie dla uczucia adrenaliny tutaj przychodzili. Ja
jednak nie czerpałam z nagłych skoków napięcia żadnej przyjemności i kilka lat
temu doszłam do wniosku, że to zdecydowanie zabawy nie dla mnie. Tak jak
niektórzy mogą umierać ze zdenerwowania na widok myszy czy z myślą o
publicznych wystąpieniach, tak mnie właśnie w tej sytuacji oblewał zimny pot, a
klatka piersiowa wypełniona była czymś znacznie gorszym do niepokoju; uczucie
to ściskało wszystkie narządy i ledwo pozwalało wtłoczyć tlen do płuc.
Koła z trzaskiem zaczęły toczyć
się po początkowo prostej nawierzchni, a ja wciąż grzecznie siedziałam w fotelu
i tylko moja ręka zachowywała się, jakby przeżywała właśnie poważny atak
padaczki. Patrząc z dystansu, zapewne nie wyglądałam tak źle, ale dystans chyba
nie był tym, co potrafiłam nadal utrzymywać między mną a Irwinem. Jego dłoń w nieuchwytnym
momencie nakryła tę moją, powolnym, ale stanowczym ruchem splatając nasze palce
razem. Ukradkiem spojrzałam na ten obraz – moja ręka niemal zniknęła w
otoczeniu jego opalonej skóry I było lżej, nawet gdy kolejka nagle zwiększyła
prędkość, a ja musiałam zamknąć oczy i zacisnąć zęby, żeby nie rozpaść się pod
jej wpływem na kawałki.
Pierwsze wzniesienie nie było
takie złe, a potem… po prostu starałam się to przetrwać. Jedną z najgorszych
rzeczy w kolejkach górskich było to, że nie mogliśmy wycofać się w żadnym
momencie, musieliśmy wytrzymać do końca, choćby nie wiadomo co się działo.
Byliśmy kompletnie pozbawieni kontroli, a ja lubiłam czuć, że trzymam sprawy w
swoich rękach. Tymczasem jedynym, co trzymałam, była dłoń Irwina, która po tej
przejażdżce niewątpliwie skończy naprawdę zmaltretowana.
W pewnym momencie – chciałam
mieć nadzieję, że oznaczającym koniec tej karuzeli strachu, ale nie byłam w
stanie aż tak się oszukiwać – wagony stanęły w miejscu. Cały świat
znieruchomiał, ale wciąż czułam się niestabilnie. Nie byłam na ziemi; mówił o
tym wiatr w moich włosach i przytłumiona, ledwie słyszalna muzyka z dołu,
będąca kontrastem dla dźwięku gwałtownie wydychanego powietrza. Zapewne dalej
trwałabym w moim osobistym kokonie bezpieczeństwa, tak odcięta od zewnętrznego
świata, jak tylko się da, ale przeszkodził mi głos Irwina, rozchwiany i
zachrypnięty zapewne od krzyków podekscytowania.
– Amelio Dominico Hood, otwórz
te swoje nieziemskie oczy!
Trudno rzucać komuś zdziwione
spojrzenie z zaciśniętymi powiekami, więc odwróciłam swoją twarz w prawo i
nieumyślnie spełniłam prośbę chłopaka.
Wciąż znajdowałam się o
kilkadziesiąt metrów nad ziemią za dużo i wciąż jedynym, co mnie tu trzymało,
były metalowe, wąskie tory, ale z jakiegoś powodu to przestało mieć znaczenie.
Znalazłam nowe źródło grawitacji, które w tamtych sekundach wyparło wszystko
inne. Przez tamte kilka sekund moje spojrzenie było bezwarunkowo przykute do
profilu Ashtona Irwina. Było ciemno, a na górze brakowało oświetlenia, jednak
jego oczy wciąż błyszczały, podczas gdy patrzył na miliony migoczących z dołu świateł
miasta. Nie ignorowałam otoczenia, ono po prostu nie zdołało oderwać mojej
uwagi od rozciągniętych w uśmiechu ust, bruzdy na policzku i skręconych przy
skroni kosmyków włosów, które w panującym zewsząd zmierzchu straciły swój
kolor. Uświadomiłam sobie, że umiem natychmiastowo przywołać w wyobraźni ich
rzeczywisty odcień. Obraz ciemnych pasm z miodowym pobłyskiem pojawiał się w
moim umyśle bez żadnego wysiłku.
– Patrz, to chyba morze. – Irwin
wyciągnął wolną rękę poza barierki, wskazując odległy obszar ciemnej, zdającej
się falować masy, a to wystarczyło, żeby wyrwać mnie z transu.
Odwróciłam wzrok i powoli
rozejrzałam się dookoła siebie. Wciąż byłam trochę oszołomiona, ale zaczynałam
dostrzegać niezwykłość roztaczającego się wokół krajobrazu. Nie miałam lęku
wysokości, więc póki staliśmy w miejscu, mogłam spokojnie patrzeć przed siebie.
Faktycznie było widać morze –
punkt głębszej czerni wśród mrocznych pól. Gdy delikatnie wychyliłam się do
przodu, mogłam zobaczyć kontrastujący do tego obraz – wesołe miasteczko pod
nami mieniło się kolorami, które przecinały nocne powietrze i docierały
niemalże do naszego wagonu. Ludzie przemieszczali się w tę i we w tę jako małe,
ruchliwe punkciki.
Przejechałam wzrokiem w kierunku
mieniącej się złotem karuzeli we wschodniej części lunaparku, gdy poczułam
nagłe szarpnięcie w brzuchu i sekundę później pędziliśmy już z zawrotną prędkością
w dół.
– Zabiję cię, Irwin! –
wrzasnęłam, na powrót zaciskając powieki.
~.♦.~.♦.~
Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się
na dole, natychmiastowo otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech, ale na wyjście
z karuzeli musiałam poczekać. Po chwili barierki uniosły się w górę, a młody
chłopak z obsługi odpiął pas oddzielający nas od otwartego obszaru wesołego
miasteczka. Wstałam na chwiejnych nogach, jednak dopiero gdy spojrzałam na
tęczową koszulkę bruneta, którego mijałam, poczułam, że mój żołądek także nie zareagował
entuzjastycznie na tę przejażdżkę. Udało mi się odejść na bok i oprzeć o
balustradę wokół stoiska z popcornem w próbie odzyskania stabilizacji. Boże,
czemu ja zgadzałam się na coś takiego? Odpowiedzią był Irwin, który szybko
znalazł się tuż obok, ale nagle zachowanie przed nim twarzy wcale nie wydawało
się nad wyraz istotne.
– Wszystko w porządku?
Niemalże uniosłam głowę, by
sprawdzić, czy faktycznie słyszę troskę w jego głosie, jednak w porę
uświadomiłam sobie, że to naprawdę niedobry pomysł.
– Mhm, trochę kręci mi się w
głowie – mruknęłam, wpatrując się w podłoże zasłane papierowymi kubkami i
kolorowymi rurkami.
Wszystko było wykrzywione.
Przedmioty skręcały się w niewyobrażalne kształty, a ich linie płynęły w
powietrzu niczym wężyk mgły. Roztaczający się wokół maślany zapach mieszał się
z potem przebiegających wokół ludzi. Moje zmysły były atakowane wrażeniami,
dlatego też nie oponowałam, kiedy Ashton obrócił mnie przodem do siebie i
niemalże oparł moją osobę o swój tors.
– Oddychaj głęboko i powiedz,
jeśli poczujesz, że odlatujesz.
Posłuchawszy rady blondyna,
skupiłam się na poczuciu równowagi, które mi zapewniał. Prościej było
powstrzymać świat od wirowania, jeśli składał się on jedynie z otaczających cię
ramion i w jakiś sposób uspokajających, regularnych ruchów klatki piersiowej. W
takim położeniu zawroty głowy szybko zniknęły, co nie zmieniało faktu, że
czułam się jak przepuszczona przez tarkę do warzyw.
– Masz okropną szopę. – Irwin
przejechał dłońmi po moich włosach.
– Zamknij się, próbuję właśnie
nie zarzygać ci koszulki.
Jego głośny śmiech sprawił, że
musiałam podnieść głowę w górę.
Nie zrobiłam kroku w tył.
– Mówię poważnie – zastrzegłam.
– Ja też.
Przeskanowałam wzrokiem jego
twarz, podczas gdy on wciąż patrzył na mnie roześmianymi oczami.
– Dzięki. – Słowa wyleciały z
moich ust pięć razy szybciej, niż powinny, by być zrozumiałe i dwa razy za
wolno, by pozostać pozbawionymi znaczenia.
~.♦.~.♦.~
W autobusie powrotnym usiedliśmy
osobno i nie zobaczyliśmy się do następnego poranka. Wieczór, choć wydawałoby
się, że byłam zbyt zmęczona, spędziłam u Andy’ego. Wyczerpanie dopadło mnie
podczas śniadania, kiedy bezsensownie mieszałam widelcem w jajecznicy i
próbowałam zignorować wwiercający się we mnie wzrok Irwina. Odwdzięczyłam mu
się krzywym spojrzeniem, by po chwili wrócić do mojego snu na jawie. Gdyby
tylko słońce tak nie świeciło, a na stołówce nie panowała taka spiekota… może
prościej byłoby utrzymać oczy otwarte. W obecnej sytuacji przegrywałam jednak
walkę, dlatego postanowiłam podnieść się z miejsca i przynieść sobie ożywcze
kakao – na naszym stoliku znajdowała się tylko herbata, a zdecydowanie nie
należałam do jej fanów.
Ku lekkiemu zaskoczeniu
wszystkich, członkowie naszej grupy teatralnej zazwyczaj pojawiali się na
posiłkach punktualnie, czego nie można było powiedzieć o reszcie personelu. Z
powodu zmęczenia praktycznie nie zauważyłam stojącego przy szwedzkim stole
Jerome’a, ale kiedy już sięgałam po dzbanek, mój wzrok przykuł talerz, nad
którym chłopak stał.
– Nie polecam tych parówek.
Wszystkie czarne historie krążące o tych produktach stają się tutaj prawdą –
oznajmiłam, podchodząc bliżej.
Uznałam, że to moja kolej, by
zainicjować kontakt z szatynem, a poza tym naprawdę czułam potrzebę, aby
ostrzec go przed tym daniem. Po spróbowaniu go na którąś z kolacji byłam pewna,
że nie tknę mięsnych przetworów niewiadomego pochodzenia przez najbliższe kilka
lat i utrzymywałam w sobie przekonanie, że dotyczyć to będzie także McDonaldów
czy innych fast foodów.
– Chyba nie widziałaś, co jedzą
studenci medycyny z nielegalnym dostępem do szpitalnych stołówek. – Chłopak
błysnął białymi zębami, wbrew moim wskazówkom nakładając na talerz trzy różowe
kiełbaski.
– Będziesz tego żałował –
powiedziałam sceptycznie.
Odłożył naczynie na stolik, by
zacząć smarować kromkę jasnego pieczywa masłem. Dużą ilością masła. W pewnym
momencie jednak przerwał i skupił spojrzenie na mnie.
– Wiesz, to już chyba
uzależnienie.
Jego poważny ton sprawił, że
pokręciłam głową, a po chwili kiwnęłam nią w stronę jego śniadania.
– Od parówek? Czy podwyższonego
cholesterolu?
– Sam nie wiem. Może chodzi o
cztery łyżeczki cukru w herbacie?
– Bogowie, to będzie cud, jak uda
ci się dożyć końca studiów – podsumowałam.
Chłopak chwycił talerz i po tym,
jak napełniłam uszczerbiony kubek gorącym, brązowym napojem, ruszyliśmy, by
usiąść. Stolik przeznaczony dla personelu znajdował się rzecz jasna w najbardziej
odosobnionej części sali, ale Jerome nadłożył trochę drogi i odprowadził mnie
prosto w ramiona wystygniętej jajecznicy. Jajecznicy i Irwina, który,
natychmiast po zajęciu przeze mnie miejsca, przełożył rękę ponad mebel i
chwycił moją dłoń.
– Jeśli wywołujesz sensację
romansem z kadrą medyczną, chyba musimy się trochę bardziej postarać z tą grą –
powiedział ironicznym tonem.
Uśmiechnęłam się w przesłodzony
sposób, upijając łyk kakao i decydując, że musi on być wystarczającym
śniadaniem, bo rozbabrane białko i wyraz twarzy Ashtona całkowicie odebrały mi
apetyt.
– Jeśli uda ci się wyrwać w naszym czasie wolnym, to pojadę z tobą,
stary. – Jack widocznie wrócił do rozmowy przerwanej moim przybyciem. – A
inaczej Amy będzie musiała załatwiać mi jakąś lekarską wymówkę u swojego
studencika – odparł zadowolony, puszczając do mnie oczko.
– Nie musi ci nic załatwiać. Sam
jestem w stanie kupić kilka sześciopaków.
Irwin odchylił się na krześle,
przekazując niemy sygnał mówiący „sytuacja jest pod moją kontrolą”.
Rozejrzałam się.
– Co się święci? – zapytałam.
Beth sięgnęła do mojego kubka i
upiła łyk płynu. Przewróciłam oczami, ale tego nie skomentowałam.
– Chłopcy zaczynają
przygotowywania do imprezy, którą chcą zrobić jakoś w ostatnim tygodniu obozu.
– Może trochę wcześniej – wtrącił
Jack.
– Tak, może trochę wcześniej –
przytaknęła Annabeth z lekceważeniem, ale jednoczesną zaczepką.
Uniosłam na to brwi, jednakże nic
nie powiedziałam. Sama impreza była pociągającym pomysłem, wchodzącym podobno w
tradycję obozów, ale jeśli ludzie już teraz zaczynali gromadzić na nią alkohol…
mogło to skończyć się różnie.
– Po prostu powiedz, jak będziesz
wiedział, kiedy Johannes wysyła cię w trasę – ogłosił Jack na podsumowanie, a
następnie wstał. Podniósł swój oraz Annabeth talerz i po chwili zmierzali już w
stronę wyjścia.
Kompletnie wyleciał mi z głowy
fakt, że Irwin nie jest tu tylko rekreacyjnie, ale musi też pełnić rolę chłopca
na posyłki i pomagiera. Dotychczas nie zauważyłam, żeby jego osoba była
nadmiernie zaangażowana w wykonywanie jakichkolwiek obowiązków, ale z drugiej
strony zazwyczaj zwracałam na niego uwagę tylko w godzinach trwania Wielkiej
Gry.
Choć… wczorajszego wieczora nie
ciążył na nas przymus grania, a mimo tego nie zachowywaliśmy się jak odwieczni
wrogowie czy nawet obce osoby. Irwin nie musiał trzymać mojej dłoni podczas
przejażdżki tak, jak robił to teraz, a ja nie musiałam mu na to pozwalać, co
niechętnie robiłam w tej chwili. Nie mogłam też zaprzeczyć przed sobą i
powiedzieć, że nie czułam wtedy wdzięczności. W pewien sposób podczas tych
chwil w wesołym miasteczku moje uczucia były pozytywniejsze niż maskowana grą
niezręczność, która obecnie otaczała nasze osoby.
Skrzywiłam się, dopijając
zgromadzoną na dnie czekoladę, na co Irwin zaśmiał się i pstryknął mnie w nos.
Musieliśmy wyglądać słodko,
zarówno wtedy, jak i przez resztę dnia, ale niewytłumaczalny supeł w moim
brzuchu przez cały czas nie chciał się rozluźnić. Miałam wrażenie, że to ja
stałam się tą gorzej grającą osobą w naszym duecie, co tylko jeszcze bardziej
wyprowadzało mnie z równowagi. Popołudnie spędziłam więc na redukowaniu
kontaktu z Ashtonem do minimum, w sposób przypominający początek obozu. Idąc tą
drogą, jakimś cudem skończyłam w technicznej sekcji grupy teatralnej, która
dzisiejszego dnia próbowała skomponować soundtrack do przygotowywanego
przedstawienia. Stałam za ramieniem Jacoba. Brunet usiłował przekonać resztę,
że rock z lat sześćdziesiątych idealnie oddaje atmosferę szekspirowskiego
dzieła, a my nie znajdywaliśmy przekonującej opozycji.
– A co powiecie na Coldplay? –
Ktoś za nami wypowiedział ten pomysł.
Natychmiastowo rozpoznałam barwę
głosu. Spojrzałam na drobną blondynkę, która patrzyła na nas z nieśmiałym
uśmiechem. W rzeczywistości wcale nie byłam większej postury – wyglądałam chyba
nawet bardziej patykowato niż Kate, która była po prostu szczupła, ale przez
jej zachowanie przyzwyczaiłam się do myśli, że to ja jestem tą silniejszą.
Zagryzłam wargi i skupiłam uwagę na reszcie grupy. Podłapali pomysł, więc
tytuły piosenek przelatywały między uszami. Ktoś chwycił kartkę i zaczął
pośpiesznie zapisywać propozycje. W panującym zamieszaniu łatwo mi było
ignorować obecność Katlyn, lecz wszystko miało swoje granice. Dziewczyna, czego
nie trudno było się domyślić, wcale nie przyszła tu, by pomóc przy muzyce – no,
a przynajmniej nie tylko po to. Kiedy tylko wokół mnie zrobiła się wolna
przestrzeń, zbliżyła się na odległość wyciągniętej ręki. Sama nie wiem
dlaczego, ale zdecydowanie mi to nie pasowało. Blondynka musiała dobrze
zrozumieć moją postawę, bo przez kilka chwil nie odezwała się ani słowem. Już
myślałam, że odpuści i zaczeka, aż to ja wykonam pierwszy krok, choć byłoby to
zapewne żmudne oczekiwanie – czułam się wyjątkowo dotknięta tym, jak sprawy
potoczyły się po stołówkowym incydencie. Zrobiłam coś dla niej, a jedynym, co
otrzymałam w zamian, była kompletna ignorancja. Gdyby Irwin nie przerwał tego
wszystkiego, skończyłoby się jeszcze gorzej i…
– Świetnie wam wczoraj poszło w
wesołym miasteczku – powiedziała.
Brawo, Richardson, niezła
strategia – zacząć od pochwał.
– Byłam w komisji, więc… naprawdę
wiem, co mówię – kontynuowała. – Johannes była zadowolona i nawet złapała mnie
potem, żeby spytać, co u ciebie. Cóż, u ciebie i Irwina, chyba o to jej
chodziło, ale wątpię, żeby…
– Johannes o nas pytała? – W końcu
poświęciłam dziewczynie pełnię uwagi, rzucając jej spojrzenie spod
zmarszczonych brwi.
Kate drgnęła na moją nagłą zmianę
stosunku do jej obecności, a na jej usta wkradł się drobny uśmiech. Byłam
ciekawa informacji, którymi mogła się podzielić, a także znajdowałam się pod
wrażeniem tego, iż sama podjęła trud pogodzenia nas, choć chyba najlepiej ze
wszystkich wiedziała, że przez mój uparty charakter nie bywało w takich
sprawach łatwo. Postanowiłam pożegnać się z głupimi urazami i, odrobinę flegmatycznie,
odwzajemniłam uśmiech.
– Wiesz, ona chyba martwi się tym
wszystkim bardziej niż pokazuje. Zwłaszcza tobą. Postawiła się w ryzykownej
sytuacji, przydzielając cię do pokoju z Irwinem, a potem robiąc z was parę.
– Skoro do tego czasu nie
udusiliśmy się wzajemnie, nie widzę powodów do niepokoju – zauważyłam.
– Taak. – Blondynka przeciągnęła
samogłoskę i założyła kosmyk włosów za ucho. – Jej raczej chodzi o inne ryzyko.
Głośno prychnęłam.
– Nie żartuj sobie.
– Wiesz, to wcale nie takie głupie –
zaoponowała. Gdy krzywo na nią spojrzałam, pokręciła głową i obróciła się do
mnie przodem. – Nie czujesz się dziwnie, kiedy gracie parę, a potem śpicie pod
jednym dachem?
– A powinnam?
Katlyn wydawała się nieźle
rozemocjonowana torem, jakim zmierzały te pytania.
– Ja bym się czuła.
– Kate, ty to ty.
Szturchnęłam ją w ramię i
pociągnęłam w stronę spokojniejszej części sali. Muzycy i tak nieźle sobie bez nas
radzili.
– Nawet jeśli… Tak całkiem
szczerze, gra nie miesza wam czasami w głowach?
Popatrzyłam na dziewczynę. Jej
niebieskie oczy świeciły z ciekawością, a włosy okalały twarz prostymi płatami,
co było do niej niepodobne. Dawniej sięgała po prostownicę tylko przy
wyjątkowych okazjach. Zmieniła się, ale nadal była to moja Kate, z którą w
wakacje przepuszczałam pieniądze na codzienne wyjścia na basen i urządzałam
wielkie spektakle w różowym pokoju obklejonym plakatami z Hannah Montaną.
Chciałam z nią być szczera.
– Moja relacja z Irwinem wygląda
tak samo jak na początku obozu. Nic się nie zmieni.
Było to tym, co powinnam
powiedzieć, tylko dlaczego poczułam, jak potężna fala niepokoju przelewa się
przez moje wnętrzności?
~.♦.~.♦.~
Jak się chce, to się da, a jak
się nie chodzi do szkoły, to można pisać :)) Trzymajcie kciuki,
żebym przerwę świąteczną też spędziła tak pracowicie!
xx
Hej :D
OdpowiedzUsuńUcieszyłam się na widok kolejnego rozdziału :)
Bardzo podobał mi się opis jazdy kolejką. Nie wiem czy bym wsiadła do takiej, bo pewnie umarłabym. Na pewno zachowywałabym się gorzej niż Amy. Chyba że miałabym takie towarzystwo jak ona ;)
Trochę zdziwiła mnie rozmowa z Kate pod koniec rozdziału. Czy to rzeczywiście są obawy Johannes, czy raczej samej dziewczyny? A niepokój Amy? Czyżby coraz bardziej wczuwała się w rolę i zauważała, że zaczyna się robić poważniej między nią a Ashtonem?
Twoje słowa na końcu mnie zawstydziły. Bo faktycznie tak jest, że jak się chce to wszystko się da zrobić, tak samo z napisaniem rozdziału. Czyli to, że u mnie wciąż nic nowego się nie pojawiło, wynika z mojego czystego lenistwa? Oj, bardzo możliwe :/ Muszę zacząć nad sobą pracować.
Czekam na kolejny nowy rozdział u Ciebie.
Pozdrawiam!