piątek, 7 kwietnia 2017

17. Something Just Like This




But she said "Where'd you wanna go?
How much you wanna risk?
I'm not looking for somebody
With some superhuman gifts
Some superhero
Some fairytale bliss
Just something I can turn to
Somebody I can kiss"


To normalne, że ludzie bali się kolejek górskich. Przecież właśnie dla uczucia adrenaliny tutaj przychodzili. Ja jednak nie czerpałam z nagłych skoków napięcia żadnej przyjemności i kilka lat temu doszłam do wniosku, że to zdecydowanie zabawy nie dla mnie. Tak jak niektórzy mogą umierać ze zdenerwowania na widok myszy czy z myślą o publicznych wystąpieniach, tak mnie właśnie w tej sytuacji oblewał zimny pot, a klatka piersiowa wypełniona była czymś znacznie gorszym do niepokoju; uczucie to ściskało wszystkie narządy i ledwo pozwalało wtłoczyć tlen do płuc.
Koła z trzaskiem zaczęły toczyć się po początkowo prostej nawierzchni, a ja wciąż grzecznie siedziałam w fotelu i tylko moja ręka zachowywała się, jakby przeżywała właśnie poważny atak padaczki. Patrząc z dystansu, zapewne nie wyglądałam tak źle, ale dystans chyba nie był tym, co potrafiłam nadal utrzymywać między mną a Irwinem. Jego dłoń w nieuchwytnym momencie nakryła tę moją, powolnym, ale stanowczym ruchem splatając nasze palce razem. Ukradkiem spojrzałam na ten obraz – moja ręka niemal zniknęła w otoczeniu jego opalonej skóry I było lżej, nawet gdy kolejka nagle zwiększyła prędkość, a ja musiałam zamknąć oczy i zacisnąć zęby, żeby nie rozpaść się pod jej wpływem na kawałki.
Pierwsze wzniesienie nie było takie złe, a potem… po prostu starałam się to przetrwać. Jedną z najgorszych rzeczy w kolejkach górskich było to, że nie mogliśmy wycofać się w żadnym momencie, musieliśmy wytrzymać do końca, choćby nie wiadomo co się działo. Byliśmy kompletnie pozbawieni kontroli, a ja lubiłam czuć, że trzymam sprawy w swoich rękach. Tymczasem jedynym, co trzymałam, była dłoń Irwina, która po tej przejażdżce niewątpliwie skończy naprawdę zmaltretowana.
W pewnym momencie ­– chciałam mieć nadzieję, że oznaczającym koniec tej karuzeli strachu, ale nie byłam w stanie aż tak się oszukiwać ­– wagony stanęły w miejscu. Cały świat znieruchomiał, ale wciąż czułam się niestabilnie. Nie byłam na ziemi; mówił o tym wiatr w moich włosach i przytłumiona, ledwie słyszalna muzyka z dołu, będąca kontrastem dla dźwięku gwałtownie wydychanego powietrza. Zapewne dalej trwałabym w moim osobistym kokonie bezpieczeństwa, tak odcięta od zewnętrznego świata, jak tylko się da, ale przeszkodził mi głos Irwina, rozchwiany i zachrypnięty zapewne od krzyków podekscytowania.
­– Amelio Dominico Hood, otwórz te swoje nieziemskie oczy!
Trudno rzucać komuś zdziwione spojrzenie z zaciśniętymi powiekami, więc odwróciłam swoją twarz w prawo i nieumyślnie spełniłam prośbę chłopaka.
Wciąż znajdowałam się o kilkadziesiąt metrów nad ziemią za dużo i wciąż jedynym, co mnie tu trzymało, były metalowe, wąskie tory, ale z jakiegoś powodu to przestało mieć znaczenie. Znalazłam nowe źródło grawitacji, które w tamtych sekundach wyparło wszystko inne. Przez tamte kilka sekund moje spojrzenie było bezwarunkowo przykute do profilu Ashtona Irwina. Było ciemno, a na górze brakowało oświetlenia, jednak jego oczy wciąż błyszczały, podczas gdy patrzył na miliony migoczących z dołu świateł miasta. Nie ignorowałam otoczenia, ono po prostu nie zdołało oderwać mojej uwagi od rozciągniętych w uśmiechu ust, bruzdy na policzku i skręconych przy skroni kosmyków włosów, które w panującym zewsząd zmierzchu straciły swój kolor. Uświadomiłam sobie, że umiem natychmiastowo przywołać w wyobraźni ich rzeczywisty odcień. Obraz ciemnych pasm z miodowym pobłyskiem pojawiał się w moim umyśle bez żadnego wysiłku.
­– Patrz, to chyba morze. – Irwin wyciągnął wolną rękę poza barierki, wskazując odległy obszar ciemnej, zdającej się falować masy, a to wystarczyło, żeby wyrwać mnie z transu.
Odwróciłam wzrok i powoli rozejrzałam się dookoła siebie. Wciąż byłam trochę oszołomiona, ale zaczynałam dostrzegać niezwykłość roztaczającego się wokół krajobrazu. Nie miałam lęku wysokości, więc póki staliśmy w miejscu, mogłam spokojnie patrzeć przed siebie.
Faktycznie było widać morze – punkt głębszej czerni wśród mrocznych pól. Gdy delikatnie wychyliłam się do przodu, mogłam zobaczyć kontrastujący do tego obraz ­– wesołe miasteczko pod nami mieniło się kolorami, które przecinały nocne powietrze i docierały niemalże do naszego wagonu. Ludzie przemieszczali się w tę i we w tę jako małe, ruchliwe punkciki.
Przejechałam wzrokiem w kierunku mieniącej się złotem karuzeli we wschodniej części lunaparku, gdy poczułam nagłe szarpnięcie w brzuchu i sekundę później pędziliśmy już z zawrotną prędkością w dół.
­– Zabiję cię, Irwin! ­– wrzasnęłam, na powrót zaciskając powieki.

~..~..~

Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się na dole, natychmiastowo otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech, ale na wyjście z karuzeli musiałam poczekać. Po chwili barierki uniosły się w górę, a młody chłopak z obsługi odpiął pas oddzielający nas od otwartego obszaru wesołego miasteczka. Wstałam na chwiejnych nogach, jednak dopiero gdy spojrzałam na tęczową koszulkę bruneta, którego mijałam, poczułam, że mój żołądek także nie zareagował entuzjastycznie na tę przejażdżkę. Udało mi się odejść na bok i oprzeć o balustradę wokół stoiska z popcornem w próbie odzyskania stabilizacji. Boże, czemu ja zgadzałam się na coś takiego? Odpowiedzią był Irwin, który szybko znalazł się tuż obok, ale nagle zachowanie przed nim twarzy wcale nie wydawało się nad wyraz istotne.
– Wszystko w porządku?
Niemalże uniosłam głowę, by sprawdzić, czy faktycznie słyszę troskę w jego głosie, jednak w porę uświadomiłam sobie, że to naprawdę niedobry pomysł.
– Mhm, trochę kręci mi się w głowie – mruknęłam, wpatrując się w podłoże zasłane papierowymi kubkami i kolorowymi rurkami.
Wszystko było wykrzywione. Przedmioty skręcały się w niewyobrażalne kształty, a ich linie płynęły w powietrzu niczym wężyk mgły. Roztaczający się wokół maślany zapach mieszał się z potem przebiegających wokół ludzi. Moje zmysły były atakowane wrażeniami, dlatego też nie oponowałam, kiedy Ashton obrócił mnie przodem do siebie i niemalże oparł moją osobę o swój tors.
– Oddychaj głęboko i powiedz, jeśli poczujesz, że odlatujesz.
Posłuchawszy rady blondyna, skupiłam się na poczuciu równowagi, które mi zapewniał. Prościej było powstrzymać świat od wirowania, jeśli składał się on jedynie z otaczających cię ramion i w jakiś sposób uspokajających, regularnych ruchów klatki piersiowej. W takim położeniu zawroty głowy szybko zniknęły, co nie zmieniało faktu, że czułam się jak przepuszczona przez tarkę do warzyw.
– Masz okropną szopę. – Irwin przejechał dłońmi po moich włosach.
– Zamknij się, próbuję właśnie nie zarzygać ci koszulki.
Jego głośny śmiech sprawił, że musiałam podnieść głowę w górę.
Nie zrobiłam kroku w tył.
– Mówię poważnie – zastrzegłam.
– Ja też.
Przeskanowałam wzrokiem jego twarz, podczas gdy on wciąż patrzył na mnie roześmianymi oczami.
– Dzięki. – Słowa wyleciały z moich ust pięć razy szybciej, niż powinny, by być zrozumiałe i dwa razy za wolno, by pozostać pozbawionymi znaczenia.

~..~..~

W autobusie powrotnym usiedliśmy osobno i nie zobaczyliśmy się do następnego poranka. Wieczór, choć wydawałoby się, że byłam zbyt zmęczona, spędziłam u Andy’ego. Wyczerpanie dopadło mnie podczas śniadania, kiedy bezsensownie mieszałam widelcem w jajecznicy i próbowałam zignorować wwiercający się we mnie wzrok Irwina. Odwdzięczyłam mu się krzywym spojrzeniem, by po chwili wrócić do mojego snu na jawie. Gdyby tylko słońce tak nie świeciło, a na stołówce nie panowała taka spiekota… może prościej byłoby utrzymać oczy otwarte. W obecnej sytuacji przegrywałam jednak walkę, dlatego postanowiłam podnieść się z miejsca i przynieść sobie ożywcze kakao – na naszym stoliku znajdowała się tylko herbata, a zdecydowanie nie należałam do jej fanów.
Ku lekkiemu zaskoczeniu wszystkich, członkowie naszej grupy teatralnej zazwyczaj pojawiali się na posiłkach punktualnie, czego nie można było powiedzieć o reszcie personelu. Z powodu zmęczenia praktycznie nie zauważyłam stojącego przy szwedzkim stole Jerome’a, ale kiedy już sięgałam po dzbanek, mój wzrok przykuł talerz, nad którym chłopak stał.
– Nie polecam tych parówek. Wszystkie czarne historie krążące o tych produktach stają się tutaj prawdą – oznajmiłam, podchodząc bliżej.
Uznałam, że to moja kolej, by zainicjować kontakt z szatynem, a poza tym naprawdę czułam potrzebę, aby ostrzec go przed tym daniem. Po spróbowaniu go na którąś z kolacji byłam pewna, że nie tknę mięsnych przetworów niewiadomego pochodzenia przez najbliższe kilka lat i utrzymywałam w sobie przekonanie, że dotyczyć to będzie także McDonaldów czy innych fast foodów.
– Chyba nie widziałaś, co jedzą studenci medycyny z nielegalnym dostępem do szpitalnych stołówek. – Chłopak błysnął białymi zębami, wbrew moim wskazówkom nakładając na talerz trzy różowe kiełbaski.
– Będziesz tego żałował – powiedziałam sceptycznie.
Odłożył naczynie na stolik, by zacząć smarować kromkę jasnego pieczywa masłem. Dużą ilością masła. W pewnym momencie jednak przerwał i skupił spojrzenie na mnie.
– Wiesz, to już chyba uzależnienie.
Jego poważny ton sprawił, że pokręciłam głową, a po chwili kiwnęłam nią w stronę jego śniadania.
– Od parówek? Czy podwyższonego cholesterolu?
– Sam nie wiem. Może chodzi o cztery łyżeczki cukru w herbacie?
– Bogowie, to będzie cud, jak uda ci się dożyć końca studiów – podsumowałam.
Chłopak chwycił talerz i po tym, jak napełniłam uszczerbiony kubek gorącym, brązowym napojem, ruszyliśmy, by usiąść. Stolik przeznaczony dla personelu znajdował się rzecz jasna w najbardziej odosobnionej części sali, ale Jerome nadłożył trochę drogi i odprowadził mnie prosto w ramiona wystygniętej jajecznicy. Jajecznicy i Irwina, który, natychmiast po zajęciu przeze mnie miejsca, przełożył rękę ponad mebel i chwycił moją dłoń.
– Jeśli wywołujesz sensację romansem z kadrą medyczną, chyba musimy się trochę bardziej postarać z tą grą – powiedział ironicznym tonem.
Uśmiechnęłam się w przesłodzony sposób, upijając łyk kakao i decydując, że musi on być wystarczającym śniadaniem, bo rozbabrane białko i wyraz twarzy Ashtona całkowicie odebrały mi apetyt.
– Jeśli uda ci się wyrwać w  naszym czasie wolnym, to pojadę z tobą, stary. – Jack widocznie wrócił do rozmowy przerwanej moim przybyciem. – A inaczej Amy będzie musiała załatwiać mi jakąś lekarską wymówkę u swojego studencika – odparł zadowolony, puszczając do mnie oczko.
– Nie musi ci nic załatwiać. Sam jestem w stanie kupić kilka sześciopaków.
Irwin odchylił się na krześle, przekazując niemy sygnał mówiący „sytuacja jest pod moją kontrolą”.
Rozejrzałam się.
– Co się święci? – zapytałam.
Beth sięgnęła do mojego kubka i upiła łyk płynu. Przewróciłam oczami, ale tego nie skomentowałam.
– Chłopcy zaczynają przygotowywania do imprezy, którą chcą zrobić jakoś w ostatnim tygodniu obozu.
– Może trochę wcześniej – wtrącił Jack.
– Tak, może trochę wcześniej – przytaknęła Annabeth z lekceważeniem, ale jednoczesną zaczepką.
Uniosłam na to brwi, jednakże nic nie powiedziałam. Sama impreza była pociągającym pomysłem, wchodzącym podobno w tradycję obozów, ale jeśli ludzie już teraz zaczynali gromadzić na nią alkohol… mogło to skończyć się różnie.
– Po prostu powiedz, jak będziesz wiedział, kiedy Johannes wysyła cię w trasę – ogłosił Jack na podsumowanie, a następnie wstał. Podniósł swój oraz Annabeth talerz i po chwili zmierzali już w stronę wyjścia.
Kompletnie wyleciał mi z głowy fakt, że Irwin nie jest tu tylko rekreacyjnie, ale musi też pełnić rolę chłopca na posyłki i pomagiera. Dotychczas nie zauważyłam, żeby jego osoba była nadmiernie zaangażowana w wykonywanie jakichkolwiek obowiązków, ale z drugiej strony zazwyczaj zwracałam na niego uwagę tylko w godzinach trwania Wielkiej Gry.
Choć… wczorajszego wieczora nie ciążył na nas przymus grania, a mimo tego nie zachowywaliśmy się jak odwieczni wrogowie czy nawet obce osoby. Irwin nie musiał trzymać mojej dłoni podczas przejażdżki tak, jak robił to teraz, a ja nie musiałam mu na to pozwalać, co niechętnie robiłam w tej chwili. Nie mogłam też zaprzeczyć przed sobą i powiedzieć, że nie czułam wtedy wdzięczności. W pewien sposób podczas tych chwil w wesołym miasteczku moje uczucia były pozytywniejsze niż maskowana grą niezręczność, która obecnie otaczała nasze osoby.
Skrzywiłam się, dopijając zgromadzoną na dnie czekoladę, na co Irwin zaśmiał się i pstryknął mnie w nos.
Musieliśmy wyglądać słodko, zarówno wtedy, jak i przez resztę dnia, ale niewytłumaczalny supeł w moim brzuchu przez cały czas nie chciał się rozluźnić. Miałam wrażenie, że to ja stałam się tą gorzej grającą osobą w naszym duecie, co tylko jeszcze bardziej wyprowadzało mnie z równowagi. Popołudnie spędziłam więc na redukowaniu kontaktu z Ashtonem do minimum, w sposób przypominający początek obozu. Idąc tą drogą, jakimś cudem skończyłam w technicznej sekcji grupy teatralnej, która dzisiejszego dnia próbowała skomponować soundtrack do przygotowywanego przedstawienia. Stałam za ramieniem Jacoba. Brunet usiłował przekonać resztę, że rock z lat sześćdziesiątych idealnie oddaje atmosferę szekspirowskiego dzieła, a my nie znajdywaliśmy przekonującej opozycji.
– A co powiecie na Coldplay? – Ktoś za nami wypowiedział ten pomysł.
Natychmiastowo rozpoznałam barwę głosu. Spojrzałam na drobną blondynkę, która patrzyła na nas z nieśmiałym uśmiechem. W rzeczywistości wcale nie byłam większej postury – wyglądałam chyba nawet bardziej patykowato niż Kate, która była po prostu szczupła, ale przez jej zachowanie przyzwyczaiłam się do myśli, że to ja jestem tą silniejszą. Zagryzłam wargi i skupiłam uwagę na reszcie grupy. Podłapali pomysł, więc tytuły piosenek przelatywały między uszami. Ktoś chwycił kartkę i zaczął pośpiesznie zapisywać propozycje. W panującym zamieszaniu łatwo mi było ignorować obecność Katlyn, lecz wszystko miało swoje granice. Dziewczyna, czego nie trudno było się domyślić, wcale nie przyszła tu, by pomóc przy muzyce – no, a przynajmniej nie tylko po to. Kiedy tylko wokół mnie zrobiła się wolna przestrzeń, zbliżyła się na odległość wyciągniętej ręki. Sama nie wiem dlaczego, ale zdecydowanie mi to nie pasowało. Blondynka musiała dobrze zrozumieć moją postawę, bo przez kilka chwil nie odezwała się ani słowem. Już myślałam, że odpuści i zaczeka, aż to ja wykonam pierwszy krok, choć byłoby to zapewne żmudne oczekiwanie – czułam się wyjątkowo dotknięta tym, jak sprawy potoczyły się po stołówkowym incydencie. Zrobiłam coś dla niej, a jedynym, co otrzymałam w zamian, była kompletna ignorancja. Gdyby Irwin nie przerwał tego wszystkiego, skończyłoby się jeszcze gorzej i…
– Świetnie wam wczoraj poszło w wesołym miasteczku – powiedziała.
Brawo, Richardson, niezła strategia – zacząć od pochwał.
– Byłam w komisji, więc… naprawdę wiem, co mówię – kontynuowała. – Johannes była zadowolona i nawet złapała mnie potem, żeby spytać, co u ciebie. Cóż, u ciebie i Irwina, chyba o to jej chodziło, ale wątpię, żeby…
– Johannes o nas pytała? – W końcu poświęciłam dziewczynie pełnię uwagi, rzucając jej spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
Kate drgnęła na moją nagłą zmianę stosunku do jej obecności, a na jej usta wkradł się drobny uśmiech. Byłam ciekawa informacji, którymi mogła się podzielić, a także znajdowałam się pod wrażeniem tego, iż sama podjęła trud pogodzenia nas, choć chyba najlepiej ze wszystkich wiedziała, że przez mój uparty charakter nie bywało w takich sprawach łatwo. Postanowiłam pożegnać się z głupimi urazami i, odrobinę flegmatycznie, odwzajemniłam uśmiech.
– Wiesz, ona chyba martwi się tym wszystkim bardziej niż pokazuje. Zwłaszcza tobą. Postawiła się w ryzykownej sytuacji, przydzielając cię do pokoju z Irwinem, a potem robiąc z was parę.
– Skoro do tego czasu nie udusiliśmy się wzajemnie, nie widzę powodów do niepokoju – zauważyłam.
– Taak. – Blondynka przeciągnęła samogłoskę i założyła kosmyk włosów za ucho. – Jej raczej chodzi o inne ryzyko.
Głośno prychnęłam.
– Nie żartuj sobie.
 – Wiesz, to wcale nie takie głupie – zaoponowała. Gdy krzywo na nią spojrzałam, pokręciła głową i obróciła się do mnie przodem. – Nie czujesz się dziwnie, kiedy gracie parę, a potem śpicie pod jednym dachem?
– A powinnam?
Katlyn wydawała się nieźle rozemocjonowana torem, jakim zmierzały te pytania.
– Ja bym się czuła.
– Kate, ty to ty.
Szturchnęłam ją w ramię i pociągnęłam w stronę spokojniejszej części sali. Muzycy i tak nieźle sobie bez nas radzili.
– Nawet jeśli… Tak całkiem szczerze, gra nie miesza wam czasami w głowach?
Popatrzyłam na dziewczynę. Jej niebieskie oczy świeciły z ciekawością, a włosy okalały twarz prostymi płatami, co było do niej niepodobne. Dawniej sięgała po prostownicę tylko przy wyjątkowych okazjach. Zmieniła się, ale nadal była to moja Kate, z którą w wakacje przepuszczałam pieniądze na codzienne wyjścia na basen i urządzałam wielkie spektakle w różowym pokoju obklejonym plakatami z Hannah Montaną. Chciałam z nią być szczera.
– Moja relacja z Irwinem wygląda tak samo jak na początku obozu. Nic się nie zmieni.
Było to tym, co powinnam powiedzieć, tylko dlaczego poczułam, jak potężna fala niepokoju przelewa się przez moje wnętrzności?


~..~..~


Jak się chce, to się da, a jak się nie chodzi do szkoły, to można pisać :)) Trzymajcie kciuki, żebym przerwę świąteczną też spędziła tak pracowicie!
xx

1 komentarz:

  1. Hej :D
    Ucieszyłam się na widok kolejnego rozdziału :)
    Bardzo podobał mi się opis jazdy kolejką. Nie wiem czy bym wsiadła do takiej, bo pewnie umarłabym. Na pewno zachowywałabym się gorzej niż Amy. Chyba że miałabym takie towarzystwo jak ona ;)
    Trochę zdziwiła mnie rozmowa z Kate pod koniec rozdziału. Czy to rzeczywiście są obawy Johannes, czy raczej samej dziewczyny? A niepokój Amy? Czyżby coraz bardziej wczuwała się w rolę i zauważała, że zaczyna się robić poważniej między nią a Ashtonem?
    Twoje słowa na końcu mnie zawstydziły. Bo faktycznie tak jest, że jak się chce to wszystko się da zrobić, tak samo z napisaniem rozdziału. Czyli to, że u mnie wciąż nic nowego się nie pojawiło, wynika z mojego czystego lenistwa? Oj, bardzo możliwe :/ Muszę zacząć nad sobą pracować.
    Czekam na kolejny nowy rozdział u Ciebie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥