I look to the skyline and said
How many falls until I fly
Look to the old times I said
How many roads until I find
How many falls until I fly
Look to the old times I said
How many roads until I find
Wjechaliśmy przez bramę. Na
małym, betonowym parkingu nie stało zbyt wiele pojazdów. Gdy tylko Ashton
zaparkował, odpięłam pasy i wyszłam na zewnątrz. Tym razem to chłopak się
ociągał i, czekając obok samochodu, zlustrowałam otoczenie. W świetle
nielicznych latarni nie było widać zbyt wiele, ale przed nami znajdował się
długi i wąski, dwupiętrowy budynek. Większość jego okien tonęła w mroku, jednak
w centralnej części wciąż paliły się światła. Recepcja, orzekłam w myślach.
Blondyn wyciągnął moją walizkę z
bagażnika. W normalnych okolicznościach zapewne uznałabym to za miły gest, ale
to był Irwin, który w dodatku nie zaszczycił mnie spojrzeniem od dworca.
Zachowywał się, jakby wszystko to zostało mu odgórnie zlecone i wykonywał tylko
nieprzyjemny obowiązek. Cóż, sytuacja tak zapewne wyglądała. Czując się
nieswojo i nie chcąc więcej pomocy od chłopaka, wyciągnęłam rękę po swój bagaż,
który ten bez oporów mi oddał. Przez chwilę chciałam podziękować, ale ugryzłam
się w język.
– Chodź – powiedział Ashton,
odwróciwszy się i ruszywszy w kierunku budynku.
Poczułam się odrobinę raźniej.
Chłopak nie zagaił rozmowy, ale to był plus, prawda? Nasze konwersacje polegały
jedynie na obrzucaniu się obelgami, więc milczenie z jego strony powinnam
odczytać jako błogosławieństwo. Można by pomyśleć, że spokojne zachowanie nie
pasowało do Irwina... Widocznie jednak fakt, że podążałam za nim jak zabłąkana
owieczka, wystarczająco podbudowywał jego ego.
Po chwili weszliśmy do środka,
ale przestronne pomieszczenie było puste. Blondyn bez wahania skierował się w
lewy korytarz, a ja, z pewnym opóźnieniem, rozglądając się wokół, podążyłam za
nim. Jasne ściany ozdobione były obrazami. Pod dwoma z nich stały sofy z
zielonym obiciem, a obok postawione były abażurowe lampy. Wkrótce, w miarę jak
zagłębiłam się w korytarz, stojąca przeciwlegle do wejściowych drzwi wysepka z
recepcją zniknęła mi z oczu, a my weszliśmy do sali.
Jej jedną ścianę pokrywały okna,
skąd widać było rozległy teren ośrodka. Przede mną z ciemności wynurzały się
małe, drewniane domki. Z niektórych wydobywało się przygaszone przez zasłony
światło, ale większość spowijał mrok – było późno, a po długiej podróży miało
się ochotę jedynie na sen. Z lewej strony budynki ograniczał las, a wysokie
sosny gdzieniegdzie wkradły się też pomiędzy chatki. Pas domów ciągnął się do
przodu, aż poza zasięg mojego wzroku. Blask stojących przy brukowanej ścieżce
latarni odbijał się w tafli jeziora, które zajmowało prawą część widnokręgu. Z
jego drugiej strony także z pewnością znajdowały się rzędy domków.
Cały ten krajobraz, migoczący
światłem wśród nocy, wywierał naprawdę spore wrażenie – tak spore, że
początkowo nie zauważyłam pani Johannes. Kobieta siedziała na kanapie pod
ścianą, skąd podniosła się na nasz widok.
– Amy, słońce, w końcu jesteś!
– Dzień dobry – uśmiechnęłam się
w jej stronę.
– Powinnaś raczej powiedzieć
"dobry wieczór". Jak mogłaś zapomnieć o pociągu? – zganiła mnie,
kręcąc głową, ale na jej twarzy gościł uśmiech.
Rąbek mojej dżinsowej kurtki
prześlizgiwał mi się między palcami, podczas gdy otworzyłam usta, żeby się
wytłumaczyć. Nauczycielka jednak zbyła to machnięciem ręki. Przeniosła
spojrzenie na stojącego obok Irwina, który przypatrywał się całej sytuacji.
– Dziękuję, Ashtonie.
Blondyn kiwnął głową. Zaczęłam
zastanawiać się, jak poruszyć sprawę jego obecności tutaj. Przecież to było
najmniej oczekiwaną – i najmniej pożądaną – przeze mnie rzeczą! Nadal nie
miałam pojęcia, jak mogło do tego dojść. Chłopak ukończył już szkołę. Co prawda
niektórzy absolwenci z naszej grupy teatralnej udali się na obóz, choć było
takich niewielu. To było szkolne koło teatralne i uczęszczali na nie tylko
uczniowie, więc Irwin nie mógł się na nie nagle zapisać, chociażby właśnie ze
względów formalnych.
– Mógłbyś zanieść walizkę Amelii
do pokoju? – poprosiła pani Johannes.
Spojrzałam na nich z uwagą.
Chłopak westchnął, ale nie protestował. Coraz więcej rzeczy wskazywało na to,
że jest tu, by służyć pomocą. Sprawa odrobinę się rozjaśniła, ale nadal nie
wiedziałam, jak do tego doszło.
– Mogę to zrobić sama –
zaoponowałam.
– Na ciebie czeka kolacja. Musimy
też omówić kilka spraw... więc Ashton cię wyręczy – wyjaśniła Johannes
spokojnym tonem.
Nie protestowałam więcej. Chłopak
wyciągnął rękę w moją stroną i podałam mu walizkę.
– Który pokój? – zapytał, a na
jego twarzy czaił się zagadkowy uśmiech.
– Mamy tylko jeden wolny –
odparła Johannes z dziwnym naciskiem w głosie – brzmiało to tak, jakby chciała
jak najszybciej zakończyć ten temat.
Zaraz po wypowiedzeniu tych słów,
usta Ashtona rozszerzyły się w ogromnym uśmiechu. Z konsternacją obserwowałam,
jak jego twarz promienieje. Widziałam, że ostatnimi siłami powstrzymywał się od
roześmiania się. Jego oczy błyszczały, a włosy mieniły się odcieniami złota od
padającego na nie światła, podczas gdy potrząsał głową. Patrzyłam na to, jak
zwykle czując się zagubiona. Nigdy nie wiedziałam, czego się spodziewać, gdy
byłam w jego towarzystwie. Nie znałam motywów jego postępowania ani nie miałam
pojęcia, do czego zmierza. Pojawiało się to niesamowicie denerwujące uczucie,
powodujące dziwne napięcie w mojej klatce piersiowej, i nie wiedziałam, co
zrobić, żeby się go pozbyć. Tym razem, zanim zdążyłam zapytać, co jest w tym
takiego śmiesznego, uprzedziła mnie Johannes.
– Panie Irwin – powiedziała
jednym ze swoich najbardziej karcących tonów.
Chłopak wciąż kręcił głową i
widziałam, jak z trudem przychodzi mu przybranie opanowanego wyrazu twarzy. Nie
mogłam powstrzymać cisnącego mi się na usta pytania.
– O co chodzi?
Jego reakcja niewątpliwie
dotyczyła sprawy mojego przyszłego pokoju, więc miałam prawo wiedzieć, co go
rozbawiło, tak? Jeśli miałam się właśnie dowiedzieć, że jedynym pozostałym dla
mnie miejscem jest jakiś barak... Wolałabym mieć to z głowy.
Iwin spojrzał na mnie, a w jego
wzroku czaiła się niespotykana przenikliwość. Było tak, jakby próbował ocenić
moją reakcję na rewelacje i dokonywał wnikliwej analizy. W jego oczach widać
było nieodpędzone rozbawienie i ciekawość. Patrzył, niepewny, co zrobię, ale
także... niecierpliwie wyczekujący tej reakcji. Odwzajemniłam spojrzenie, dając
mu do zrozumienia, że przyjmuję wyzwanie. Cokolwiek było powodem jego kolejnych
kpin, chciałam wiedzieć.
Kącik jego ust uniósł się w
krzywym uśmiechu. Sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego moją odpowiedzią.
Teraz tylko musiał mi wyjaśnić, o co chodzi...
– Poprosiłam pana o coś, panie
Irwin – powietrze przeciął ostry głos Johannes.
Jakby wytrącona z transu,
przerzuciłam wzrok na nauczycielkę. Nasza mała bitwa na spojrzenia sprawiła, że
praktycznie zapomniałam o jej obecności. Przez chwilę byłam świadoma tylko
wyzwania w oczach chłopaka i obecnej tam obietnicy wyjaśnień.
A teraz blondyn wyprostował
plecy, chwycił walizkę i minął mnie, zezując na panią Marię.
– Oczywiście. Życzę powodzenia.
Na pewno będzie to bardzo... ciekawa rozmowa.
Pani Johannes uniosła brwi i
odprowadziła Ashtona wzrokiem. Ja też obserwowałam oddalające się plecy
chłopaka, dobrze wiedząc, że na jego twarzy gości teraz ten irytujący,
szelmowski wyraz. Pożegnał się uprzejmym tonem, ale gdzieś tam wciąż czaiła się
złośliwa wesołość.
Chłopak wyszedł z pomieszczenia.
Kątem oka widziałam, jak pani Maria kręci głową i wzdycha. Nie zmieniając
swojej pozycji, analizowałam kroki, które powinnam podjąć. Zarzucenie
nauczycielki pytaniami odpadało, choć w mojej głowie nagromadziło się ich teraz
naprawdę sporo. Musiałam jeszcze chwilę poczekać na wyjaśnienia. Johannes bez
dwóch zdań nie chciała, żeby Irwin podzielił się ze mną wiadomościami. Ufałam
jednak temu, że sama objaśni mi wszystko, gdy uzna za stosowne. A do tego
czasu, będę musiała zagrać według jej nut.
– Ashton ma naprawdę niespotykane
poczucie humoru – powiedziała po chwili dziarskim tonem. – Jak na razie w
naszej kompetencji jest jednak zjedzenie porządnej kolacji. Chodź za mną, Amy.
Skierowałyśmy się do bocznych
drzwi, a po chwili stałyśmy w obszernej stołówce. Zapalone były jedynie lampy
najbliżej nas. Reszta pomieszczenia tonęła w półmroku, z którego wyłaniały się
ostre kontury licznych stołów i krzeseł. Przed nami znajdował się jeden
zastawiony stolik, do którego Johannes niezwłocznie podeszła. Usiadła,
odgarniając swój długi szal do tyłu, i spojrzała na mnie wyczekująco.
– Przepraszam, nie wiem, jak to
się mogło stać – powiedziałam po zajęciu miejsca naprzeciwko nauczycielki.
Wiedziałam, że nie oczekiwała kolejnych przeprosin, ale widok koszyka z chlebem
i licznych słoików wokół spowodował, że poczułam się niezmiernie głupio. – To
wszystko... musiało kosztować tyle trudu...
– Wszystko w porządku, dziecko –
pani Maria posłała mi pocieszający uśmiech. – Proponuję przestać się tym
przejmować i zacząć cieszyć posiłkiem. Ja w tym czasie wyjaśnię ci nieco spraw.
Kiwnęłam głową i sięgnęłam po
pieczywo. Smarowałam kromkę masłem, gdy kobieta odchyliła się na krześle i
zaczęła swój wywód.
– Wcale nie chcę zaczynać od tych
nieprzyjemnych dla ciebie kwestii, ale zapewne one najbardziej nie dają ci
spokoju. Przypuszczalnie zastanawiasz się, co tutaj robi pan Irwin. – Kolejny
raz przytaknęłam, przenosząc uwagę z chleba na nauczycielkę. Ta jednak gestem
wskazała mi kanapkę, więc mechanicznie kontynuowałam jedzenie, skupiając całą
uwagę na oczekiwanych wyjaśnieniach. – Jego postępek był karygodny. Właśnie ty
możesz całkowicie dostrzec efekty tej dziecinnej błazenady, którą nas uraczył.
Przychodzenia na szkolne przedstawienie w takim stanie może już zszargać
wizerunek całej instytucji, a jego dalsze nieodpowiedzialne zachowanie...
Miałam pełne prawo wyrzucić go ze szkoły – oznajmiła surowym tonem, po czym z
uwagą spojrzała mi w oczy – ale postanowiłam dać mu ultimatum. Przecież koniec
ostatniej klasy to nie najlepszy czas na przedwczesne pożegnania, prawda? Nie
jestem osobą bez serca. Jednak jego kara musiała być adekwatna do uczynku.
Pani Johannes pozwoliła tym
słowom wybrzmieć i dała mi chwilę na przygotowanie kolejnej kanapki. Wcale nie
miałam ochoty jeść, ale zrozumiałam, że była to moja cena za informacje.
– Zawinił nam, więc nam też musi
odpokutować. Co mi z jego prac społecznych w miejskich parkach? – Kobieta
pokręciła głową. – Nie, on powinien naprawiać szkody, tam gdzie je wyrządził. A
jedyną do tego okazją, powiedziałabym, że nawet idealną, jest ten obóz.
To rozumowanie miało sens. Co nie
znaczyło, że podobał mi się fakt obecności Irwina na moich wakacjach.
Nie byłam też zbyt przekonana o
tym, czy jego wkład w działalność naszej grupy teatralnej może być w
jakikolwiek sposób korzystny.
– Jest pani pewna tego, że jego
obecność nie spowoduje raczej kolejnych problemów? – Skrzywiłam się.
– Och, Ashton jest w pełni
świadomy konsekwencji, jakie by go za to czekały. – Johannes oznajmiła z pewnym
prawdziwości swoich słów, zadowolonym uśmiechem. – Poza tym, już teraz nam się
przydał. Jak dotarłabyś do ośrodka, gdyby nie on? Ja przecież nie mogę opuścić
tych wszystkich dzieciaków. – Machnęła ręką wokół ręką.
Nie powstrzymałam grymasu
pojawiającego mi się na twarzy.
– Czyli powinnam mu być
wdzięczna, tak? – podsumowałam cierpkim tonem.
Johannes westchnęła i posłała mi
przeciągłe spojrzenie zza okularów.
– Amy, wiem, jak bardzo zależało
ci na tym przedstawieniu. Włożyłaś w nie tyle pracy... Jeśli jednak myślisz, że
w ten jeden wieczór zaprzepaściłaś swoją szansę na dostanie się do wymarzonej
szkoły, to definitywnie się mylisz. Masz przed sobą jeszcze cały rok! Tak,
prawda, teraz nie wypadłaś zbyt dobrze, choć nie była to twoja wina... Ale
zapewniam cię, że będzie mnóstwo okazji do pokazania się w dobrym świetle. I
mówiąc to, nie zabraniam ci obwiniać Ashtona za tamto niepowodzenie – pani
Maria wyjaśniała spokojnie, podczas gdy ja przekładałam szklankę z kakaem z
ręki do ręki – ale chowanie głębszej urazy nie ma sensu. Amy, potrzebujesz
odłożyć swoje uprzedzenia na bok. W innym wypadku te trzy tygodnie będą
naprawdę ciężkie, bo obawiam się, że często będziesz skazana na towarzystwo
pana Irwina.
Podniosłam wzrok z napoju na
twarz nauczycielki.
– Ja nie chcę... i nie mam
zamiaru... zmieniać mojej opinii o Irwinie.
Powiedziawszy to jednym ze swoich
najbardziej upartych tonów, poczułam się dziecinnie, ale postawiłam sobie za
cel przedstawienie sprawy jasno. Nie chciałam, by ktokolwiek narzucał mi sposób
myślenia na temat tak ważnego dla mnie wydarzenia. Niektórym mogłabym wydawać się
histeryczką, ale to było moje marzenie, coś, czemu zamierzałam poświęcić życie.
Nic trywialnego, nic banalnego, żadna błahostka.
– To zrozumiałe. Chcę jednak,
żebyś zachowywała się dojrzale.
Johannes uderzyła dokładnie w
czuł punkt. Takie stwierdzenie musiało zmusić mnie do chwili refleksji. Po
kilku sekundach powoli pokiwałam głową. Oczywiście. To nie był problem. Ja sama
nie zamierzałam zrobić z tego obozu piekła. Gdy się nad tym dłużej
zastanowiłam, sama obecność Irwina nie musiała być tragiczna. Nie lubiłam go,
ale w taki sam sposób nie cierpiałam Caroline, a jej pobyt tutaj był
nieunikniony. Będę po prostu ignorować tą dwójkę.
Skończyłam posiłek i podniosłyśmy
się z miejsc. Zarzuciłam na ramię plecaczek i zaczekałam, aż nauczycielka
opuści salę, po czym ruszyłam za nią. Przeszłyśmy przez recepcję i już po
chwili znalazłyśmy się pod gwieździstym niebem. Powietrze było przyjemnie
chłodne, co moje ciało, po tygodniu upałów, przyjęło z wdzięcznością. Słychać
było szelest liści i odległy szum morza. Pożałowałam, że nie mogę znaleźć się
na plaży i stanąć naprzeciwko ogromu wody, po prostu ciesząc się bryzą
delikatnie owiewającą ciało czy rozkoszując piaskiem przesypującym między
palcami. Z drugiej strony, wygodne łóżko wcale nie było złe.
A przynajmniej nie wydawało się
takie, dopóki Johannes nie podjęła rozmowy na jego temat, powodując, że
rozluźnienie odpłynęło z mojego ciała do jakiejś bardzo, bardzo odległej
krainy.
– Nie było cię tu podczas
rozdziału pokoi i mam nadzieję, że wybaczysz fakt, że troszkę o tobie
zapomnieliśmy – zaczęła.
Natychmiast przypomniałam sobie o
wątpliwościach, które osnuły kwestię mojego zakwaterowania zaraz po
przyjeździe. Spojrzałam na kobietę z dozą obawy, ale i zaciekawienia.
– W gruncie rzeczy ilość pokoi,
którą dysponowaliśmy, była ściśle określona i dbałam, by ta lista była
bezzwłocznie aktualizowana. Kwestię dopasowania się w komplety zostawiłam,
rzecz jasna, wam. W zwyczajowym zamieszaniu, które zapanowało zaraz po
przyjeździe, nikt jednak nie uwzględnił twoich obiekcji.
– A pokoje nie miały być
jednoosobowe? – Przypomniałam sobie.
– Miały być i są – potwierdziła
pani Maria.
Grupa teatralna przy planowaniu
obozu może korzystać z pewnych benefitów, którymi był między innymi spory
zarobek z wystawiania sztuk. Dzięki tej małej pomocy finansowej każdego było
stać na wakacje na dość wysokim poziomie. Wybrany ośrodek nie był uosobieniem
zbędnego luksusu, ale na pewno zapewniał komfort oraz możliwość swobodnej
organizacji pracy. Mieliśmy do dyspozycji aulę. W dodatku nasze własne zasoby
rekwizytów były uzupełnione przez te udostępnione przez placówkę. Osobne
pokoje, dobrze wyposażone domki i cudowne umiejscowienie stanowiły fenomenalne
połączenie.
Teraz jednak informacje podawane
przez Johannes prowadziły mnie do sprzecznych wniosków. Jeśli miałam przypisany
własny pokój, nie mogło być tak źle, a zachowanie nauczycielki na to
wskazywało.
– Więc o co chodzi?
Kobieta zatrzymała się i stanęła
przodem do mnie
– Domki składają się z dwóch lub
trzech pokoi. Mają wspólny przedpokój oraz łazienkę i w istocie tylko te
aspekty scalają ich mieszkańców – oznajmiła. – W gruncie rzeczy fakt, że
będziesz dzieliła mieszkanie z Ashtonem, nie wpłynie zbytnio na wasze życie.
Otworzyłam usta i przez chwilę
czułam się jak ryba pozbawiona wody. W końcu zaczerpnęłam duży haust powietrza,
po czym obróciłam się i skierowałam wzrok do miejsca, w które wpatrywała się
Johannes. Przede mną znalazł się mały drewniany domek, taki jak wszystkie
wokół. Kilka schodków prowadziło na niewielką werandę. Na podeście dostrzegłam
zarys ławki ukrytej wśród mroku nocy. Po dwóch stronach ciemnych drzwi
znajdowały się okna. Jedynym, co odróżniało budynek od reszty szeregowców, była
podświetlana tabliczka z numerem siedemnaście i stojący na podwyższeniu
chłopak.
~.♦.~.♦.~
Jestem trochę spóźniona, rozdział jest krótki i nie za wiele się w nim dzieje. Korektę robiłam w zdecydowanie zbyt późnych godzinach, więc wybaczcie błędy (jak jakieś widzicie, to plis, zgłaszajcie). W dodatku teraz nie mam napisanego nic do przodu, więc nie zagwarantuję Wam poprawy w następnym.
Mam nadzieję, że nikt nie ma ochoty zlinczować mnie za tak przewidywalne posunięcie jak wspólny domek xD Nigdy nie mówiłam, że stworzę tu oryginalne arcydzieło, ale mimo wszystko BĘDZIE FAJNIE, NAPRAWDĘ.
Idą święta i sama nie wiem, co to oznacza dla bloga. Więcej czy mniej czasu na pisanie? Cóż, pożyjemy, zobaczymy, a na razie ślę masę uścisków xx
+ naprawdę staram się przeczytać wszystkie Wasze blogi, ale telefon mi nie sprzyja, więc musicie trochę poczekać, aż wszystko nadrobię.