And this is open season,
Time is up, time to be leaving
Head on down this very arbitrary road
Armor up, and say your prayers
from underdogs and millionaires
Time is up, time to be leaving
Head on down this very arbitrary road
Armor up, and say your prayers
from underdogs and millionaires
– Może pomóc?
Chłopak wszedł po schodach, a ja
nadal nic z siebie nie wydusiłam. Szatyn na chwilę utkwił spojrzenie w mojej
twarzy, ale zanim zdążyłam poczuć się niezręcznie – a raczej bardziej
niezręcznie – odwrócił wzrok i nieśpiesznie rozejrzał się dookoła. To pozwoliło
mi wziąć się w garść.
– T-tak – wykrztusiłam, by szybko
się poprawić: – Przydałaby się pomoc.
Chłopak promiennie się
uśmiechnął, po czym zbliżył o krok i z zainteresowaniem zerknął na punkt nad
nami.
– Gdzieś tutaj leży klucz do
drzwi – wyjaśniłam i machnęłam ręką w ramach podkreślenia swoich słów. – Nie
mogę go dosięgnąć – dodałam, wycofawszy się.
– Można było zauważyć – szepnął
żartobliwie, od razu przystępując do poszukiwań.
Obserwowałam go z uwagą. Dość
dziwnie było widzieć chłopaka w zwykłym T-shirtcie zamiast lekarskiego kitla
czy marynarki. Mimo wszystko, nadal zachował pewien posmak elegancji wokół
swojej osoby. Jako mój wybawiciel w pełni oddawał przeszukiwaniu dłonią
zakurzonej nadbudówki i coraz bardziej marszczył przy tym brwi, a ja czułam się
onieśmielona. Nie chciałam, by nasze spotkanie tak wyglądało. Stanie obok i
przyglądanie się pracy chłopaka dało mi co prawda chwilę na zastanowienie, ale
nadal nie podjęłam decyzji, czy mam nawiązać do naszego poprzedniego spotkania.
Jeśli tak, powinnam w końcu wyjaśnić sprawę mojej czaszki? Istniało też
przecież spore prawdopodobieństwo na to, że praktykant nawet mnie nie pamięta.
Podczas gdy ja oddawałam się tym
rozważaniom, stojąc z boku, on opuścił dłoń na dół i z westchnieniem ulgi nią
potrzepał.
– Całe szczęście, że nie wybrałem
chirurgii jako specjalizacji – odnotował z półuśmiechem i podniósł wzrok na
mnie. – Przykro mi, ale z pewnością nie ma tu twojej zguby.
Jego czoło wciąż było
zmarszczone, jakby był tak samo zaskoczony rozwojem sytuacji co ja. Przecież
Irwin nie mógł wziąć klucza ze sobą – nie po tym, jak się umówiliśmy. Nawet po
moich znamiennych doświadczeniach z nim, trudno było uwierzyć, że miał na tyle
tupetu, by to zrobić. Nie powiedziałabym też, że był aż tak roztargniony i
zabrał klucz przez przypadek.
Mogłam również wziąć pod uwagę
zupełnie inną opcję. Taką zakładającą, że mój współlokator cały czas siedzi w
swoim pokoju.
– Naprawdę dziękuję za pomoc –
zwróciłam się do stojącego przede mną szatyna. – I przepraszam za niepotrzebne
nadwyrężanie ręki. Pewnie zazwyczaj służy ci do przyjemniejszych rzeczy –
dodałam pospiesznie, lustrując drewniane ściany za mną.
Z sekundowym opóźnieniem
usłyszałam zduszony śmiech chłopaka. Odwróciłam do niego głowę i zamarłam.
– Boże, przepraszam. Przepraszam,
źle to zabrzmiało. Okropnie to zabrzmiało – wyrzuciłam z siebie.
– Faktycznie, niezbyt trafnie. –
Nie powstrzymywał śmiechu.
Chciałam zapaść się pod ziemię,
ale zobaczyłam tak szczere rozbawienie w ciemnych oczach chłopaka, że
samoistnie dołączyłam do chichotu. Okazało się to o niebo lepsze od
powstrzymywania rumieńców czy wymyślania, jak obronić się przed kpinami. Gdy
przestaliśmy się śmiać, poczułam, że przepaść niezręczności pomiędzy nami
wypełnia się czymś na kształt swobody i przyjacielskości. Odwzajemniłam uśmiech
szatyna, a on kiwnął głową w kierunku drzwi.
– Więc jak się dostaniesz do
środka?
– Och, wychodzi na to, że mój
współlokator cały czas jest w środku.
Szatyn jedynie uniósł w
zdziwieniu brwi, a ja podeszłam i zastukałam w drewno. Jak się spodziewałam,
nie doczekałam się żadnej odpowiedzi.
Będę musiała przystąpić do akcji w bardziej bezpośredniej formie –
westchnęłam w duchu, po czym zwróciłam się do chłopaka:
– Jeszcze raz dziękuję. Teraz już
powinnam poradzić sobie sama.
– Powinnaś? – Chwycił się
wątpliwości w mojej wypowiedzi. – To chyba byłoby nieodpowiedzialne, gdybym
teraz cię tu zostawił. Bądź co bądź, należę do personelu. – Potrzepał
nieistniejącą oznakę na swojej piersi.
– Wystarczy, że obudzę Irwina, i
już będę w środku.
– Zaczekam.
Część mnie chciała zaprotestować
– chłopak, w dodatku nieznajomy, nie musiał tu sterczeć o nieludzkich godzinach
tylko po to, żebym bezpiecznie przekroczyła próg swojego domku. Nie czekając
jednak na moje obiekcje, szatyn przysiadł na balustradzie i spojrzał na mnie
wyczekującą. Wzruszyłam ramionami i skierowałam się na tyły budynku. Wolałam
budzić Irwina bezpośrednio przez jego okno niż dobijać się do drzwi cztery
godziny po ciszy nocnej.
Grunt wokół był nierówny, a
światło latarni nieszczególnie docierało do tak odległego od ścieżki miejsca.
Poczułam na odsłoniętych stopach kłujące objęcia nieprzyjaznego krzaka, którego
nie udało mi się wyminąć. Na szczęście gałęzie sosen rosły zbyt wysoko, by
spróbować dobrać się do mojej twarzy.
Szybko stanęłam pod oknem.
Znajdowało się akurat na takim poziomie, bym mogła energicznie stuknąć w szybę
bez nadmiernego wyciągania się. Powtórzyłam czynność kilka razy, jednocześnie
wykrzykując cicho nazwisko chłopaka.
Przyczyna całego zamieszania
miała twardy sen i gdy już zaczęłam się denerwować, doszedł do mnie szmer zza
ściany. Po chwili usłyszałam szarpnięcie klamki i głowa Ashtona wynurzyła się
zza szyby. Chłopak patrzył na mnie przez kilka długich sekund z przymrużonymi
powiekami, zanim jego oczy rozjaśniło rozpoznanie.
– Amy? – wychrypiał. – Co ty tam
robisz?
Odkaszlnął i przetarł twarz
dłońmi. Był naprawdę rozespany, co zapewne oznaczało, że dogadanie się z nim
będzie trudniejsze niż zazwyczaj.
– Otwórz drzwi – oznajmiłam,
przystępując z nogi na nogę.
– Drzwi? – powtórzył z
niezrozumieniem. – Chwila, ty jeszcze nie śpisz?
– Tak, geniuszu, nie śpię –
prychnęłam. – A teraz rusz się i otwórz drzwi – dodałam przed odejściem.
Miałam nadzieję, że przekaz
został zrozumiany i wróciłam na przód budynku. Zastałam szatyna maszerującego
po drewnianym podeście.
– I jak?
– Myślę, że dobrze.
Przerwał nam Irwin pojawiający
się w wejściu. Nie spodziewałam się, że zajmie mu to tak mało czasu. Podeszłam
bliżej i odnotowałam, że – całe szczęście – tym razem pokusił się o ubranie na
siebie czegoś więcej niż bokserki, w których zapewne spał. Może moje poranne
wskazówki odniosły skutek i chłopak nie będzie już paradował z gołą klatą?
– Byłem przekonany, że jesteś już
w swoim pokoju – oznajmił. Nadal nie do końca pozbył się ospałości z głosu. – Dlatego
zamknąłem... O. – Jego spojrzenie utknęło gdzieś nad moim ramieniem. – Nie
wiedziałem, że nie jesteś sama. – Zmienił ton na ostrożniejszy.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że
praktykant ze szpitala stoi tuż za mną.
– To jest... – Zdałam sobie
sprawę, że nie znam imienia chłopaka.
– Jerome.
Szatyn wyciągnął rękę do Irwina,
a mi posłał uśmiech, jakby mówił: "Nie znałaś mojego imienia?
Nieładnie."
– Wiem, słyszałem dziś rano. –
Blondyn krótko uścisnął jego dłoń. – Ashton – powiedział i rzucił mi szybkie spojrzenie.
– Już wam nie przeszkadzam. Perspektywa powrotu do łóżka jest zbyt kusząca, by
nie skorzystać.
Uśmiechnął się leniwie i wycofał
do środka, zanim zdążyłam zaoponować. Może to i dobrze – przecież nie musiałam
się przed nim tłumaczyć. Z drugiej strony, ja sama miałam zamiar zniknąć w
domku jak najszybciej.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc –
rzuciłam i sięgnęłam do klamki.
Zatrzymało mnie chrząknięcie
szatyna.
– Naprawdę zamierzasz uciec, nie
zdradzając swojego imienia? – zapytał rozbawiony.
Zacisnęłam na sekundę oczy, po
czym odwróciłam się w jego stronę.
– Nie, jasne, że nie –
zaprzeczyłam. – Po prostu to nie nasze pierwsze spotkanie i przez to mam
wrażenie, że ten etap już za nami. – Moje usta same zdecydowały, co powinny
zdradzać. – Jestem Amelia.
– Miło mi. – Jerome nadal wydawał
się rozbawiony. – Teraz już mogę pozwolić ci na ucieczkę. – Zatoczył ręką koło
w kierunku drzwi.
– Dzięki. – Przewróciłam oczami
na jego wielkoduszność. – I do zobaczenia.
– Tak, dobranoc.
~.♦.~.♦.~
Niedosypianie przez kilka dni z
rzędu z pewnością nie wpływało korzystnie na humor i może to dlatego wstałam z
łóżka lewą nogą. Zapowiadał się kolejny gorący dzień – promienie słoneczne
wwiercały się w moją twarz już przez niedosuniętą zasłonę, a po wyjściu na
zewnątrz doszło do tego, że rozważałam wskoczenie do rozpościerającego się
przede mną jeziora. Przeżyłam jednak śniadanie wraz z towarzysząca mu
wiadomością, która osłodziła mi trochę nadchodzący dzień. O dziesiątej mieliśmy
zacząć próby i aż do obiadu pozostać w ośrodku. Następnie Johannes obiecała w
końcu zapoznać nas z „wielkim projektem", o którym wczoraj mówiła.
Stwierdziła, że wieczór zostawi nam wolny i każdy sam zadecyduje, czym chce się
zająć, bo „możemy mieć sporo do przemyślenia". Po takiej zapowiedzi każdy
zachodził w głowę, o co chodzi. Ja dodatkowo cieszyłam się, że nikt nie będzie
mnie dzisiaj zmuszał do siedzenia w okropnej spiekocie.
Moje samopoczucie było więc dużo
lepsze niż rano. Pozostawało takie aż do czasu, kiedy, podczas gdy ja myłam
zęby, w drzwiach łazienki pojawił się Irwin. Zatrzymałam rękę ze szczoteczką, a
chłopak jak gdyby nigdy nic podszedł do umywalki, przy której stałam. Ostatni
raz widziałam go w nocy i myślałam, że jest tu, bo ma do mnie jakaś wydumaną
sprawę – w jego wypadku zapewne nic przyjemnego. On jednak chwycił pastę i
szczoteczkę.
– Gdybyś nie zauważył, jest
zajęte – oznajmiłam, ukradkiem sprawdzając w lustrze, czy nie mam piany na
brodzie.
– Mycie zębów jest dla ciebie
zbyt intymne, żebym mógł robić to samo obok? – zapytał kpiąco.
– Nie, po prostu dzień był
naprawdę wspaniały, gdy nie miałam z tobą żadnej styczności.
Ostentacyjnie wróciłam do
szczotkowania, by dać Irwinowi znać, że nie ma żadnych szans na dalsze słowne
przepychanki. Wystarczyło mi jego towarzystwo tuż za ścianą i przypadkowe
zejścia się w przedpokoju. Lub przymusowe spotkania, jak zeszłej nocy. To i tak
było wystarczająco, by rzutować na mój humor. Choć muszę przyznać, że ostatnio
nasze relacje były odrobinę lepsze. Nie rzucaliśmy w siebie nawzajem takimi złośliwościami,
jak w szkole. To oczywiście nie znaczyło, że lubię go choć trochę bardziej... a
raczej, że nie cierpię go ani trochę mniej. Było to jedynie lekkie ułatwienie,
na które chyba oboje przestaliśmy dla naszej wygody. Nadal jednak nie
wyobrażałam sobie mieć z nim żadnych przyjacielskich stosunków, a wspólne
szczotkowanie było temu zbyt bliskie, by móc po prostu je zaakceptować.
Jak się jednak domyślałam, Irwin
nie zamierzał poprzestać na higieny jamy ustnej.
– Nie spodziewałem się tego po
tobie.
Spojrzałam na niego z
niezrozumieniem pomieszanym z nieufnością. Zauważyłam, że nie patrzył w moim
kierunku, a jedynie mechanicznie czyścił zęby. Szykując się na dłuższą
pogadankę, wyplułam pastę z ust – było coś irracjonalnie krępującego w robieniu
tego przy nim.
– Nie spodziewałeś się czego?
Mycia zębów?
Chłopak jedynie prychnął pod
nosem.
– O co ci chodzi?
– Nie myślałem, że jesteś typem
dziewczyny, która w pierwszą noc przyprowadza ze sobą faceta – wyjaśnił z
nonszalancją.
Rumieniec wypłynął na moje policzki.
– To nie tak – zaprzeczyłam.
Irwin przerzucił na mnie
spojrzenie. Uśmiechał się.
– Jerome tylko pomagał mi w
szukaniu klucza. Przecież nawet nie wszedł do środka – wytłumaczyłam się
ekspresowo.
– Nie?
– Nie.
Poczułam ulgę, wiedząc, że
wszystko jest wyjaśnione. Nie chciałam uchodzić za taką osobę. Sugestia Irwina
wywołała we mnie zażenowanie, które teraz powoli znikało. Pozostałe miejsce
wypełniało jednak coś innego – nagły gniew. Czemu ja się przed nim
usprawiedliwiałam? To on wyciągnął błędne wnioski i powinien mnie za nie
przeprosić. Tymczasem kajałam się przed nim jak dziecko przyłapane na
podjadaniu ciastek przed obiadem.
Nerwowym ruchem odkręciłam kran i
wypłukałam usta, po czym wytarłam twarz ręcznikiem. Chciałam coś powiedzieć,
ale byłam przekonana, że i tak jestem już na przegranej pozycji. Powinnam po
prostu opuścić tę jaskinię wstydu.
Zdobyłam się na spiorunowanie
chłopaka wzrokiem i relatywnie spokojne odejście. Byłam już przy drzwiach, gdy
przygryzłam wargę i dosłownie na sekundę odwróciłam się do blondyna.
– Nie oceniaj mnie według swoich
standardów – rzuciłam, a następnie wyszłam.
Szybko zaszyłam się w swoim
pokoju. Moje policzki nadal były ciepłe, co wyraźnie odczuwały umieszczone na
nich dłonie.
Zachowywałam się niedorzecznie.
Chwyciłam telefon w dłoń z
zamiarem udania się na zbiórkę. Miałam jeszcze trochę czasu, ale świeże
powietrze naprawdę dobrze mi zrobi.
O co on mnie w ogóle oskarżał?
Już przymierzałam się do
odpowiedzi samej sobie w myślach, ale urządzenie w mojej ręce zawibrowało. Zastanawiałam
się, komu nie wystarczają wysłane smsy. Odpowiedź była prosta.
– Emily – przywitałam się.
– Amellie. – Usłyszałam jej
podekscytowany głos. – Czemu nie dzwonisz? Jak tam obóz? I o co chodzi z
Irwinem?
Zasłoniłam dłonią oczy,
powstrzymując zarówno zrezygnowane westchnienie jak i śmiech. W moich krótkich
SMS-owych sprawozdaniach tylko pobieżnie zarysowałam obozową sytuację. Nie
chciałam, by ktokolwiek przejął się moim współlokatorem. Ems oczywiście
wydawała się tą wizją raczej podekscytowana. W jej głosie słychać było głównie
zaciekawienie, ale gdzieś tam czaiło się też lekkie zmartwienie.
– Minęły tylko dwa dni –
zauważyłam rozbawiona.
– Dwa dni to kupa czasu! Mogłaś
już zdążyć znaleźć miłość swojego życia. Albo chociaż tego obozu – wytknęła. –
Ewentualnie spiec się na raka i utopić w morzu.
– Za twoją radą ograniczę moje
kontakty z plażą do minimum. – Wykorzystałam jej słowa do własnej korzyści.
Zgodnie z oczekiwaniami
odpowiedziało mi przeciągłe westchnienie.
– Masz wrócić opalona, rozumiesz?
– Nie do końca.
Odpowiedzią na moje oświadczenie
była zaskakująca cisza.
– Dobra, skończmy to odwlekanie
tematu – powiedziała nagle Emily.
Przysiadłam na łóżku i opadłam na
miękką kołdrę.
– Jack jest grzecznym chłopcem –
oznajmiłam, przejeżdżając palcem po niebieskich kwiatach na pościeli.
Ciekawe, czy Irwin też śpi otoczony kwiatuszkami – zastanowiłam
się.
– Jest? – spytała.
Szczerze powiedziawszy, na
chłopaka Black zwróciłam uwagę tylko wczoraj na plaży. Grał w siatkówkę
otoczony wianuszkiem dziewczyn, ale uznałam to za dość grzeczne zachowanie.
Potwierdziłam mruknięciem.
– Tak, czemu miałby nie być...
Ale nie o to mi chodziło. Jak tam Ashton?
Głęboko odetchnęłam.
– Tak irytujący jak zawsze.
Od słowa do słowa doszło do tego,
że streściłam dziewczynie wydarzenia ostatnich dni. Po kilku próbach
nakłonienia mnie do bliższego zapoznania z Jeromem, Emily pożegnała się,
mówiąc, że musi dokończyć pakowanie. Jutro wyjeżdżała na wakacje i obiecała
skontaktować się ze mną przez skype'a podczas grzania tyłka na karaibskiej
plaży.
Wybiegłam na ćwiczenia.
Zaskoczyłam się, widząc na sali Irwina. Nie przypuszczałam, że będzie chodził
na spotkania naszej grupy teatralnej. Co prawda, mieliśmy na nich spędzać
ogromną ilość czasu, więc pewnie nie mógł po prostu tkwić w pokoju czy rozbijać
się po mieście. Stał przy niewielkiej scenie. Za kurtyną kręciło się kilka
osób, a reszta siedziała na parapetach przy przestronnych oknach. Ich otwarcie
pewnie wzmocniłoby akustykę, ale, na Boga, miałam serdecznie dosyć panującej na
zewnątrz Sahary.
– Przychodzisz dzisiaj na
dziękczynne ognisko? – Usłyszałam głos dochodzący z tyłu.
– Za co dziękujemy? – Odwróciłam
się do Andy'ego.
– Klimatyzację.
Roześmiałam się na rozłożone
ramiona chłopaka i jego głowę skierowaną do góry.
– Można składać ofiary z ludzi –
powiedział zachęcającym tonem.
– Tym mnie chcesz przekonać? –
prychnęłam.
– Na pewno jest ktoś, kogo
chętnie wrzuciłabyś do ogniska. – Uniósł znacząco brwi i spojrzał w kierunku
sceny.
Przewróciłam oczami z uśmiechem.
– Potrafisz być irytujący, ale aż
tak cię nie nienawidzę – powiedziałam żartobliwie i dałam mu kuksańca w ramię.
W tym momencie na sali rozległo
się donośne klaśnięcie. Johannes stała na środku sceny i próbowała ściągnąć na
siebie uwagę wszystkich zebranych. Szybko jej się to udało. Z życiem
przeszliśmy do działania, bo odkąd wybraliśmy nową sztukę do wystawienia,
czekało na nas dużo pracy. Co prawda role nie zostały jeszcze przydzielone, ale
i bez tego było sporo problemów do rozwiązania. Musieliśmy opracować własny
konspekt przedstawienia, czym właśnie dzisiaj się zajęliśmy. Przeplatanie
kwestii organizacyjnej z licznymi ćwiczeniami mogło nieźle dać się we znaki.
Był to jednak pierwszy dzień, więc każdy promieniował entuzjazmem i chęcią
działania. Nawet Irwin nie przeszkadzał tak, jak się tego spodziewałam. Kręcił
się, ku mojemu zaskoczeniu, w grupce znajomych Jacka, i chwilami odnosiłam
nawet wrażenie, że jego obecność tutaj nie ogranicza się jedynie do
pochłaniania tlenu. Gdy siedziałam przy Johannes ze swoją kopią scenariusza i
wspólnie komentowałyśmy coraz to dalsze części, zauważyłam, że blondyn także
usiadł obok nas i z czymś na kształt zainteresowania przegląda kartki trzymane
w dłoniach. Byłam tak zdziwiona, że na chwilę zapomniałam o mojej zatwardziałej
nienawiści oraz chęci unikania jego osoby i otwarcie się w niego wpatrywałam.
Trwało to, dopóki nie poderwał do góry głowy. Złapawszy moje spojrzenie,
wyprostował się. Już chciałam odwrócić wzrok, czując się skrępowana jego
niezwyczajnym wyrazem twarzy – oraz bądź co bądź tym, że na niego patrzyłam –
gdy ten łobuzersko się uśmiechnął i puścił mi oczko. Następnie głębiej zapadł
się w krześle i powrócił do studiowania arkuszy, ale tym razem widać było, że
jest w to kompletnie niezaangażowany. Wrócił ignorancki dupek, którego głównym
zajęciem było leniwe rozglądanie się po sali.
Przygryzłam ołówek trzymany w
dłoni. Przez sekundę zastanawiałam się, co tak właściwie widziałam, ale szybko
nabrałam ochoty, by wykopać własny tyłek za okno. Irwina coś zainteresowało, a
ja, jak głupia, wpadłam przez to w szok. To było przecież normalne – nawet ktoś
takijak Ashton musiał czymś zajmować myśli. Chyba po prostu fakt, że
zaintrygowało go coś związanego z teatrem, coś tak bardzo mojego, wywarł na mnie nadzwyczajne wrażenie.
W pełni skupiłam się na
ćwiczeniach, nie pozwalając sobie już na bujanie w obłokach. Nim się
obejrzałam, nadszedł czas obiadu, a zaraz po nim znów zgromadziliśmy się w
naszej pseudo-teatralnej sali. Wszyscy zajęli miejsca na podłodze i oddali się
leniwej konwersacji. Dopiero przybycie Johannes zmusiło mnie do podniesienia
głowy z kolan Katlyn i usiądnięcia po turecku.
– Przykro mi przerywać wam taką
przyjemną chwilę – powiedziała głośno nauczycielka – ale moje informacje też
powinny was ucieszyć. – Na sali rozległ się szmer rozemocjonowanych głosów.
Pani Maria uśmiechnęła się i przejechała wzrokiem po wszystkich. – Długi czas
zastanawiałam się, co mogłoby uczynić ten obóz jeszcze ciekawszym i
pożyteczniejszym. Odpoczynek i dalsze ćwiczenia są zajmujące, ale pomyślałam, że
postawienie przed wami długoterminowego wyzwania da lepsze efekty, a przy
okazji pozwoli mi sprawdzić wasze umiejętności w środowisku innym od teatralnej
sceny. Organizacja takiego przedsięwzięcia nie była łatwa. Mimo że wciąż mam
pewne obawy związane z niektórymi aspektami, sądzę, że mogę was już zapoznać z Wielką Grą.
W pomieszczeniu zapadła uroczysta
cisza. Każdy bez wyjątku wpatrywał się w Johannes i czekał na ciąg dalszy.
Wyprostowałam plecy, uciszając myśli, które mnożyły się w mojej głowie. Nasze
umiejętności będą sprawdzane poza sceną... czyli w prawdziwym życiu? A może
chodzi raczej o warsztaty na plaży czy w miasteczku?
– Zacznijmy od końca, czyli od
nagrody! – Johannes wróciła do wyjaśnień. – Na osobę, która najlepiej poradzi
sobie z zadaniem, czeka główna rola w nadchodzącym spektaklu. Kto zostanie
Hermią, a kto Lizandrem?* Wszystko okaże się w ciągu nadchodzących dwóch
tygodni.
Przez pomieszczenie przepłynął
pomruk zaskoczenia. Uzależnianie całego przedstawienia od jednego ćwiczenia,
niezależnie jak dużego, było ryzykowne. Główna rola nie była czymś do
przydzielenia od tak, żadna rola nie była. Tu nie chodziło nawet o
umiejętności, ale o dopasowanie do danej postaci. Poczułam niemrawy dotyk
niepokoju, który jak mrówki spacerował po moim ciele. Czy ta sytuacja
zwiększała moje szanse? Nie miałam jeszcze żadnych informacji i nie byłam na
tyle lekkomyślna, by wierzyć, że od tak pokonam całą resztę w nadchodzącym
wyzwaniu. Byłam dobra, naprawdę dobra, jednak bardziej wierzyłam w swoje
zdolności aktorskie sprawdzane w ramach castingu, a nie podczas niewiadomego
zadania, które miało być tak długie. Johannes najpewniej chciała nas jak
najbardziej zmotywować, ale musiała także pokładać olbrzymie nadzieje w tym
projekcie.
– A na czym będzie polegała
Wielka Gra? Na bezustannej grze! Przecież „Świat jest teatrem, aktorami
ludzie". Sprawdzimy tę maksymę i wasze umiejętności jako bohaterów sztuki
życia. Dostaniecie zadanie, niełatwe zadanie – będziecie musieli wczuć się w
różne osoby, żyć jak one. Niemalże bez przerwy. Czy byłoby to jednak takie
trudne? Cały czas wcielacie się w grane postacie i jesteście z tym dobrze
oswojeni. Dlatego postanowiłam połączyć was w pary lub trójki. Głównym zadaniem
będzie więc odgrywanie ról przez pryzmat łączących was relacji. Jak to jest być
przyjaciółką, chłopakiem, żoną czy znienawidzonym sąsiadem? Będziecie mogli
przekonać się w ciągu najbliższych dni, poświęcając połowę swojej doby na to
zadanie. Tak, dwanaście godzin dziennie, od ósmej rano do ósmej wieczorem. Będą
się oczywiście zdarzać wyjątki. Czasami dam wam wolne, ale – zawiesiła głos –
częściej zapewnię nadprogramowe godziny.
Gdy tylko kobieta zamilkła, na sali zapanował niesamowity gwar. Wszyscy wokół rzucali słowami. Nie miałam pojęcia, czy kierują je do innych, chcą uzyskać odpowiedź ode mnie, a może po prostu, tak jak ja, nie znajdują w swojej czaszce miejsca na myśli i mnożące się podekscytowanie. Byłam chyba jedną z nielicznych osób, które milczały i wpatrywały się w podest. Czekałam na dalszą część, nie mogłam się jej doczekać, zaciskałam pięści i czułam na skórze nacisk własnych paznokci. W końcu szeroki uśmiech Johannes, którym nas wszystkich karmiła, przeniósł się na rozsunięte kurtyny z tyłu.
– Nie zwlekajmy z prezentacją kluczowych informacji.
Po naciśnięciu przez nauczycielkę guzika na pilocie, na ścianie zaczął pojawiać się rozmyty obraz. Rozległa tabela powoli wyłaniała się z odmętów beżowej farby. W końcu nabrała wystarczającej ostrości, by dało się rozczytać poszczególne wersy.
Żarłocznie przejeżdżałam wzrokiem po kolejnych linijkach. „Angelica Arnello i David Mores – Antypatia A01", „Audrey Barrett i Andrew Hacer – Przyjaźń P03".
– Widoczne oznaczenia znajdują się też na kartach leżących na stole w rogu. Znajdziecie tam wszystkie szczegóły łączących was relacji wraz z regulaminem. O wszelkie niejasności i wątpliwości możecie mnie pytać dzisiaj, w tym gabinecie. – Johannes ruszyła w stronę wcześniej wskazanych drzwi, a ja odwróciłam się na pięcie i bezzwłocznie udałam za nią.
Znalazłam swoje nazwisko na liście. I zdecydowanie miałam wiele wątpliwości.
Gdy tylko kobieta zamilkła, na sali zapanował niesamowity gwar. Wszyscy wokół rzucali słowami. Nie miałam pojęcia, czy kierują je do innych, chcą uzyskać odpowiedź ode mnie, a może po prostu, tak jak ja, nie znajdują w swojej czaszce miejsca na myśli i mnożące się podekscytowanie. Byłam chyba jedną z nielicznych osób, które milczały i wpatrywały się w podest. Czekałam na dalszą część, nie mogłam się jej doczekać, zaciskałam pięści i czułam na skórze nacisk własnych paznokci. W końcu szeroki uśmiech Johannes, którym nas wszystkich karmiła, przeniósł się na rozsunięte kurtyny z tyłu.
– Nie zwlekajmy z prezentacją kluczowych informacji.
Po naciśnięciu przez nauczycielkę guzika na pilocie, na ścianie zaczął pojawiać się rozmyty obraz. Rozległa tabela powoli wyłaniała się z odmętów beżowej farby. W końcu nabrała wystarczającej ostrości, by dało się rozczytać poszczególne wersy.
Żarłocznie przejeżdżałam wzrokiem po kolejnych linijkach. „Angelica Arnello i David Mores – Antypatia A01", „Audrey Barrett i Andrew Hacer – Przyjaźń P03".
– Widoczne oznaczenia znajdują się też na kartach leżących na stole w rogu. Znajdziecie tam wszystkie szczegóły łączących was relacji wraz z regulaminem. O wszelkie niejasności i wątpliwości możecie mnie pytać dzisiaj, w tym gabinecie. – Johannes ruszyła w stronę wcześniej wskazanych drzwi, a ja odwróciłam się na pięcie i bezzwłocznie udałam za nią.
Znalazłam swoje nazwisko na liście. I zdecydowanie miałam wiele wątpliwości.
*Bohaterowie „Snu nocy
letniej" Szekspira, którą to sztukę grupa teatralna zdecydowała się
wystawić.
~.♦.~.♦.~
Tak, tak, to nie był sen, ja naprawdę w końcu dodałam rozdział! Przepraszam za tę nieobecność i naprawdę obiecuję się poprawić (następny rozdział jest już w częściach, więc powinno mi się udać).
Liczę na opinię każdego, kto tu
pozostał. Zapewne wszyscy domyślacie się, co takiego czeka Amy. Tak w zasadzie
dopiero zaczynamy się właściwą akcję i liczę, że Wam się spodoba :3 Nie
wahajcie się mnie też zjechać, bo nie jestem pewna, na jakim poziomie właśnie
zaprezentowała się moja pomysłowość XD
Moc uścisków xx