poniedziałek, 13 czerwca 2016

12. Shot At The Night


Once in a lifetime, the suffering of fools
To find our way home, to break in these palms


Stałam nad plasterkami sera, z niezdecydowaniem wodząc pomiędzy nimi widelcem. Mój talerz był już niemal cały zapełniony, a to znaczyło, że muszę wybrać stolik, przy którym usiądę. Niby niepozorna decyzja, a jednak wpływała na wiele spraw. Zwyczajne śniadanie w tym wypadku nie było zwyczajnym śniadaniem, które mogłabym zjeść w otoczeniu przyjaznych twarzy przy naszym wspólnym stole. Nasz wspólny stół już nie istniał. Zgodnie z zaleceniami Johannes, zaczęliśmy Wielką Grę.
Z chwilą, gdy tylko weszłam do sali, mogłam wyczuć, że coś jest nie tak. W powietrzu co prawda słychać było szmer rozmów, ale towarzyszyło im też pewne napięcie – napięcie, które dobrze znałam z teatralnej sceny. Wszyscy tutaj w mniejszym lub większym stopniu grali swoje role. Jeden rzut oka wystarczył, by dostrzec kolejny przejaw zmian – nietypowe ustawienie przy stolikach. Gdy zobaczyłam Caroline siedzącą obok Katlyn, coś we mnie zawrzało. Chciałam podejść do dziewczyny i odciągnąć ją od Kate, która zmierzała się z zadaniem prawdopodobnie równie trudnym co moje. W głowie zaświtała mi jednak rozsądna myśl, głosząca, że tylko pogorszyłabym sprawę. Póki dziewczyna wydawała się dobrze znosić towarzystwo blond wywłoki, musiałam pozwolić jej zajmować się swoim zadaniem. W końcu, mimo iż ja sama jeszcze nie zdecydowałam, czy podejmuję się pokręconej gry Johannes, inni starali się dobrze zająć sprawą od samego początku.
Do uspokojenia nakłonił mnie również widok stolika stojącego nie tak daleko od Katlyn, a przesuniętego jedynie trochę bardziej w stronę okna. Zajmował go, jak nietrudno się domyślić, Ashton Irwin w całej swojej wspaniałej osobie. Śmiał się właśnie z dowcipu siedzącego naprzeciw – kolejna niespodzianka – Jacka i chyba dlatego udało mi się wejść niepostrzeżenie, bez żadnego pojedynku na wzrok i pytającego spojrzenia. Ja zdążyłam jednak zauważyć wolne miejsce obok blondyna i poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu, gdy pomyślałam, że czeka ono na mnie. W końcu Irwin jasno wczoraj oznajmił, że może podjąć się tej głupiej gry, skoro zmusza go do tego sytuacja. Ja jednak wcale nie byłam tego taka pewna i skończyłam, głowiąc się nad tym w towarzystwie ogórków.
Naprawdę, nie odkładajcie ważnych decyzji na ostatnią chwilę.
Podniosłam twarz do góry i odetchnęłam.
Bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo sekundę później ramiona oplatające mnie w talii odebrały mi zdolność wzięcia oddechu. Ciepłe ciało przylegało do całych moich pleców, a wokół roznosił się zapach perfum, który dobrze znałam. Nie było w tym nic dziwnego, skoro codziennie musiałam go wdychać. Zapewne sączył się do mojego pokoju nawet w środku nocy.
Szybko pokonałam zaskoczenie.
– Co ty robisz? – wycedziłam przez zęby.
– Ratuję twój uparty tyłek.
Poczułam, że ręce znajdujące się nad moimi biodrami przesuwają się w stronę wymienionej przez chłopaka części ciała, więc momentalnie odwróciłam się do niego przodem. Instynktownie przybrałam też na twarz promienny uśmiech.
To chyba była chwila, w której nieświadomie podjęłam ogromnie wiążącą decyzję.
– A ja sądzę, że po prostu wykorzystujesz sytuację.
Czułam się naprawdę nieswojo, gdy znajdowaliśmy się w tak niewielkiej odległości od siebie. Zapewne nie pomagała mi w tym snująca się gdzieś w podświadomości wizja wczorajszej nocy. Teoretycznie ani wtedy, ani teraz nie działo się nic niezwykłego, ale znacznie odbiegało to od naszych normalnych interakcji. Trwanie w objęciach jakiegokolwiek chłopaka na środku sali pełnej ludzi, którzy ukradkiem was obserwowali, samo w sobie było niecodzienne i krępujące. W dodatku Irwin leniwie się uśmiechał i wlepiał we mnie kolejne spojrzenie z odległości pięciu centymetrów. Nic dziwnego, że czułam się osaczona.
– Cokolwiek pozwoli ci czuć się lepiej, kotku.
Przewróciłam oczami.
– Nie mów tak do mnie.
Wychwalajmy moją samokontrolę – choć rozsądek i instynkt kazał mi natychmiast się odsunąć i obrzucić blondyna wrogim spojrzeniem, nie wyrwałam się z jego uścisku. Co prawda niechętnego wzroku nie mogłam sobie podarować, ale było to niczym wobec zachowania Irwina. Widać było, że nieźle bawi go ta cała sytuacja.
– To była naprawdę piękna i krótka chwila, gdy patrzyłaś na mnie z życzliwością – odparł z kpiną brzmiącą gdzieś w głębi głosu.
Spodziewałam się raczej dalszej sesji docinek, a nie tego, że chłopak odrobinę się odsunie.
– Idziemy zjeść śniadanie? – zapytał. Nadal starał się brzmieć lekko, ale nie ukrywał drugiego dna pytania.
Przez sekundę lustrowałam jego twarz, a następnie pokiwałam głową.
– Jasne.
Ramiona wokół mojej talii zniknęły.
– Bałeś się, że ucieknę? – Uniosłam brew, nie powstrzymując rozbawienia.
Irwin jedynie wzruszył ramionami, a ja odwróciłam się i zgarnęłam talerz ze śniadaniem ze stolika. Nie zdążyłam zrobić nawet kroku, gdy chłopak splótł swoje palce z moimi. Rzuciłam na nie okiem, ale nie zareagowałam w żaden sposób. W pewnym sensie byłam zadowolona, że Irwin to zrobił. Idealnie dopełniało to obrazek naszego szczęśliwego związku, który, czego byłam pewna, już stanowił obiekt obserwacji Johannes.
W milczeniu dotarliśmy do naszego stolika. Przywitałam się z Jackiem i siedzącą obok Annabeth. Nie byłam pewna, jaka relacja miała ich łączyć, ale mierzyłam w kolejny związek. Emily z pewnością się ucieszy.
Dostrzegłam, że tylko na talerzu Irwina znajduje się znacząca ilość jedzenia. Pozostała dwójka już kończyła posiłek, co oznaczało, że za chwilę pozostanę tu sam na sam z Ashtonem. Chcąc jak najbardziej skrócić ten czas, trochę zbyt entuzjastycznie zabrałam się za konsumowanie kanapki. Pomagał mi w tym fakt, że wokół panowała grobowa cisza.
Chyba zaczynałam się tym wszystkim stresować.
Na szczęście Jack postanowił przerwać milczenie.
– Rozmawiałem dziś rano z Ems – oznajmił.
Jedyną reakcją, która wydawała się odpowiednia, było zachęcające kiwnięcie głową. Nie chodziło tu wcale o to, że usta miałam wypchane niezbyt smacznym ogórkiem.
– Powiedziała, że wczoraj nagle zniknęłaś. Coś się stało?
Przełknęłam jedzenie, dopiero teraz przypominając sobie o tym, że miałam porozmawiać z dziewczynami przez skype'a.
Ups.
– Tutejszy internet wkurzył mnie do granic możliwości i po prostu poszłam spać.
Odpowiedziały mi trzy nierozumiejące spojrzenia.
– Nie mamy zasięgu w domku – wyjaśniłam, jednocześnie sięgając po dzbanek z kakaem.
– Ależ mamy. – Usłyszałam głos z mojej prawej.
Przerzuciłam wzrok na Irwina. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nie wydawało się, żeby żartował.
– Nie, nie mamy – powtórzyłam.
Co jak co, ale tego byłam pewna.
– U mnie wszystko jest w porządku – oświadczył i wrócił do ładowania cukru do swojej herbaty.
Bleh. Przynajmniej mogę mieć nadzieję, że ten biały zabójca szybko zdejmie go z tego świata. Może jednak nie będę zmuszona do tej absurdalnej gry...
– Chcesz powiedzieć mi, że pieprzone wifi kończy się akurat na moim pokoju? – jęknęłam.
Życie jest okropnie niesprawiedliwe.

~..~..~

Czas przed obiadem przeznaczyliśmy na ćwiczenia. Były one w głównej mierze zespołowe, więc nie musiałam spędzać tych godzin jako dziewczyna Ashtona, a jedynie jako Amelia Hood. To zdołało poprawić mi humor, a ogłoszone przez Johannes plany na popołudnie wywołały radość każdego. W końcu mieliśmy udać się do sąsiedniego miasteczka. Dziwnym było, że jeszcze go nie odwiedziliśmy... Choć wnioskując z wczorajszego stanu Irwina, niektórzy jednak mieli to już za sobą. Doszłam do wniosku, że jego wizyta w moim pokoju wynikała właśnie głównie z alkoholowego upojenia. Ostatecznie postanowiłam w ogóle nie wracać myślami do tego tematu. I tak obecnie między nami dochodziło do dziwniejszych rzeczy. Bądź co bądź, aktualnie zmierzaliśmy na pierwszą randkę.
Sytuacja nie prezentowała się jednak tak dramatycznie, jak można by się spodziewać. Pozostaliśmy bowiem w naszym stołówkowym towarzystwie, a Beth okazała się dobrą kompanką do rozmów. To właśnie na niej skupiała się moja uwaga, podczas gdy Irwin szedł gdzieś obok z Jackiem. W skrócie, łatwo było mi sobie wyobrazić, że wcale go tu nie ma.
Naszym początkowym celem był niewielki rynek. Brukowane uliczki, urocza fontanna i dochodząca z kawiarenek muzyka od razu kupiły moje serce. Po ustaleniu godziny spotkania ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony, w czym od razu dostrzegłam szansę. Mój zapał zgasiła Johannes, która jak na złość kręciła się tuż obok nas. Mimo wszystko zdecydowałam się wykorzystać zapewne jedyną możliwość spędzenia czasu wolnego w miasteczku w przyjemny sposób – na później mieliśmy zaplanowany podwieczorek w knajpce, która słynęła z nieziemskich shake'ów. Nie było wątpliwości, że będę musiała być wtedy przykładną dziewczyną.
Okej, więc zaczynajmy.
Podbiegłam do Irwina i zarzuciłam mu ręce na szyje. Zaskoczony lekko się zachwiał, ale w końcu chwycił mnie w talii, przez co znalazłam się jeszcze bliżej.
Wyobrażaj sobie, że jesteś na scenie – powtórzyłam w myślach kilka razy, zanim otworzyłam oczy i przybrałam na twarz wyraz, który według mnie odpowiadał zakochanej dziewczynie. I nie, nie miałam tu na myśli maślanych oczu. Mogłam przecież zachowywać się jak ktoś, komu fenyloetyloamina nie wyżarła jeszcze do końca mózgu.
A Irwin mógłby trochę mi pomóc zamiast wpatrywać się we mnie z tym szyderczym zaciekawieniem w oczach, za które miałam ochotę zdzielić go po twarzy.
– Chyba nie będziesz zbyt tęsknić, jeśli na chwilkę zniknę? – zapytałam, dbając, by żadna z prawdziwych emocji nie znalazła odzwierciedlenia w moim wyglądzie.
– A gdzie chciałabyś zniknąć?
– Wiesz, porozmawiać z Katlyn i Andym.
Zaczęłam bawić się materiałem jego koszulki. Blondyn spojrzał na mnie z rozbawieniem, jakby nie wierząc, że z własnej woli nawiązuję z nim coraz bliższy kontakt fizyczny. Cóż, jak grać, to z pełnym wczuciem w rolę. Robiłam to, co wydawało mi się odpowiednie, nie przejmując się tym, że chłopak najpewniej wykorzysta to później przeciwko mnie.
– Chcesz, żebym był zazdrosny?
Muszę oddać mu punkty. Zabrzmiał jakoś tak... realistycznie.
Choć zapewne miał po prostu doświadczenie w bajerowaniu każdej spotkanej dziewczyny.
Nie przychodziła mi do głowy żadna sensowna odpowiedź, więc jedynie wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem.
Szelmowski wyraz twarzy Irwina podpowiedział mi, że nie było to dobrym posunięciem. Nim zdążyłam się obejrzeć, nachylił się w moją stronę, nie pozostawiając pomiędzy nami ani odrobiny wolnej przestrzeni. Jego oddech owiał moje ucho i poczułam, że to za dużo jak na jeden dzień. Mogłam być wspaniałą aktorką, mogłam być nawet pieprzonym Johnym Deppem, ale to wszystko było zbyt przytłaczające. Wyobraźcie sobie kogoś, kogo nie cierpicie z całego serca, a zostajecie zmuszeni do spędzania z nim czasu. To jeszcze nie wszystko – wy musicie być z nim tak blisko, że dostajecie gęsiej skórki... A raczej czujecie małe potworki, które wstrzykują wam dawki skrępowania wprost do komórek nerwowych. Nic przyjemnego, a przy Irwinie wszystko wydawało się w jakiś czarnomagiczny sposób zwielokrotnione.
– Chciałabyś tak szybko ode mnie uciec, Hood? – wyszeptał zadziornie.
Zdusiłam chęć wzdrygnięcia się i wytrzymałam w tej pozycji, dopóki chłopak sam się nie odsunął.
– Nie mogłeś po prostu odegrać swojej roli i dać mi odejść?
Miałam nadzieję, że Ashton zdołał wyłapać z mojej postawy rozdrażnienie, choć przypadkowy obserwator nadal widziałby tylko zakochaną parę.
– Przecież właśnie to robię – odgrywam swoją rolę – zauważył. – A teraz... mam ochotę na loda, kochanie.
Przewróciłam oczami na podtekst zawarty w jego słowach. Był naprawdę zabawny z tym całym swoim zadowoleniem z tak słabego tekstu.
Swoją zemstę zaczęłam planować w momencie, w którym ten idiota zmusił mnie do stania w dziesięciometrowej kolejce do lodziarni w samym słońcu. Moja biedna skóra nie miała na sobie wystarczającej ochrony, bo naprawdę nie spodziewałam się lejącego się z nieba żaru o takiej porze. Cały czas wolny na szczęście minął szybko i wkrótce znaleźliśmy się w bezpiecznym cieniu przed budką z shake'ami. Z westchnieniem ulgi opadłam na krzesło. Upał, zwiedzanie miasta i ciągłe towarzystwo Irwina robiło swoje. Teraz jednak blondyn w końcu mógł się na coś przydać – zgodnie z wszelkimi normami kulturowymi to na nim spoczął obowiązek dostarczenia napoju do naszego stolika.
Chciałam rozeznać się w oferowanych smakach, więc rozejrzałam się wokoło – byłam zbyt zmęczona, by podejść do tablicy – i spotkała mnie niemiła niespodzianka. Na niektórych stolikach stały już kubki pełne kolorowego, gęstego płynu, a ich rozmiar budził podziw – lub, jak w moim przypadku, zgorszenie. Choć prawdopodobnie przyczyną tego były raczej dwie rurki powtykane do każdego z naczyń.
– Może odpuścimy sobie te shaki? – jęknęłam.
– Lepiej porzuć swoje bezsensowne nadzieje i przejdźmy od razu do wyboru smaku – prychnął Irwin. – Zgłaszam banana jako naszego głównego kandydata.
Spojrzałam na chłopaka spod byka. Jakim prawem przywłaszczył sobie mój ulubiony smak?
Ale chwila. Mogłam to przecież obrócić przeciwko niemu.
Jak to mówią, zemsta będzie słodka. Nawet jeśli wykonywana małymi krokami pod postacią shake'ów.
– Weź czekoladowego – zakomenderowałam. Chłopak spojrzał na mnie, jakby chciał to zanegować, więc szybko uniemożliwiłam mu to słodkim uśmiechem i kolejnymi słowami. – Proszę, kochanie.
Irwin zmrużył oczy, ale chyba zrozumiał, że nie powinien się kłócić.
Wspaniały chłopak.
Już po chwili na stoliku został postawiony kubek. Nawet nie czekałam, aż blondyn zajmie swoje miejsce, tylko natychmiastowo wpiłam się w niebieską rurkę. Przyjemność z napoju bogów została zakłócona przez rychłe pojawienie się głowy Irwina tuż obok.
– Zero ogłady towarzyskiej – mruknął kpiąco.
Z pewnym trudem udało mi się zignorować słowa chłopaka i skupić się na rozkoszy płynącej z czekoladowego płynu. Nie była ona kompletna – kiedyś mogłam myśleć, że wspólne posiłki dla par to coś uroczego, ale tego popołudnia moje wyobrażenia rozprysły się niczym kryształki szkła. Po pierwsze, fuj. Gdy udało mi się odgonić myśl, że Ashton może bez przeszkód napluć do szklanki – czego z pewnością nie zrobi, bo nie jesteśmy aż tacy dziecinni – doszło między nami do poważnej bitwy o ostatnie krople shake'a – no dobra, może jednak jesteśmy. To naprawdę nie łatwe; walczyć z użyciem rurek do picia.
Nadszedł wreszcie kres naszej randki i ruszyliśmy w kierunku ośrodka. Szłam, trzymając rękę Irwina, i powoli dochodziłam do wniosku, że cisza między nami robi się niezręczna. Nie chodziło o to, że nagle zapałałam do niego sympatią i chciałam wypytać o ulubiony kolor, plany na przyszłość czy imię ukochanego psa z dzieciństwa. Po prostu jakimś cudem wylądowaliśmy praktycznie na samym końcu szeregu i nie znajdowałam niczego, co mogłoby odwrócić moją uwagę od ciepła palców splecionych z moimi. Wyjęcie telefonu wydawało się mało kulturalnym rozwiązaniem, więc poprzestałam na kontemplacji roztaczających się wokół widoków i próbie wyparcia uczucia skrępowania.
– Naprawdę nie rozumiem, jak bananowy shake może nie być tym ulubionym.
Automatycznie przerzuciłam wzrok z małego teriera, który uparcie obszczekiwał drzewo, na idącego obok blondyna. Czy mi się wydawało, czy Irwin właśnie postanowił zacząć rozmowę?
Tak, wiem, genialne spostrzeżenie.
Znaczyłoby to jednak, że chłopak sam czuje się niezręcznie... albo po prostu zauważył kilka tych ukradkowych spojrzeń, których starałam się mu nie rzucać.
Nie zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć – a chwilę zajęło mi zastanowienie się, jak zareagować – gdy przerwał nam głośny okrzyk dochodzący z przodu.
– Niemożliwe! Jednak macie z sobą coś wspólnego!
Tuż przed nami, nie wiadomo skąd, zjawił się Andy. Czy wspominałam, że podejrzewam go o zdolność teleportacji?
– O co ci chodzi, Hacer? – Ashton zmrużył oczy.
Andy wydawał się być w wyśmienitym humorze i jedynie popatrzył na chłopaka z szerokim uśmiechem, przerzucając ramię przez moją szyję.
Nie to, że nie cieszyłam się z jego pojawienia, bo w końcu od dawna życzyłam sobie kogoś, kto wyzwoli mnie z towarzystwa Irwina, ani to, że właściwie poczułam się osaczona przez wielkoludów, używających mojego barku jako podpórki, tylko... jeszcze nie wiedziałam, czy chcę, by Irwin dowiedział się o mojej rzeczywistej opinii o wszystkim, co zawiera w składzie banany.
Och, Amy, chodzi tylko o shaki, chyba się tym nie przejmujesz.
– No, nie spodziewałem się, że miłość do bananowych shake'ów będzie tym, co was połączy.
– Miłość, mówisz? – Irwin przerzucił na mnie swoje podejrzliwe spojrzenie, a ja uśmiechnęłam się tak niewinnie, jak tylko umiałam. – To może ktoś wytłumaczy mi, czemu pomimo tej miłości piłem dziś coś zgoła innego?
– Potrzeba różnorodności? – podpowiedziałam. – Wydajesz się z nią dość dobrze obeznany.
– Chwila, co? Chcecie powiedzieć, że Amy po raz pierwszy od... od zawsze wybrała shake'a o innym smaku?
Mimo dobrze widocznego i dość zabawnego zdziwienia, które biło z osoby rudowłosego, Ashton kompletnie go zignorował. Zamiast tego przystanął, automatycznie zmuszając mnie, bym zrobiła to samo. Tuż za mną Andy zatoczył się i wreszcie puścił moje ramię.
– O co ci znowu chodzi, Hood? – zapytał wprost Irwin.
– Jeśli nie rozumiesz, to możesz spytać Mirandy, Kelsey czy... wybacz, ale nie pamiętam imienia twojej ostatniej ukochanej – powiedziałam ironicznie.
Głos w mojej kazał mi się uciszyć. Sytuacja była już wystarczająco skomplikowana bez naszej dwójki znów skaczącej sobie do gardeł w ten sposób. Odkopanie toporu wojennego nie było dobrym wyjściem, ale nie umiałam zareagować inaczej. Byłam zbyt zmęczona, a Irwin patrzył na mnie z góry i ściskał mój nadgarstek w sposób budzący drzemiące we mnie pokłady rozdrażnienia.
– Chodziło mi raczej o tę akcję z shake'ami, ale miło wiedzieć, że tak interesuje cię moje życie osobiste – wyjaśnił z kpiarskim uśmieszkiem.
– Interesuje mnie ono tak bardzo, jak twój ulubiony smak koktajli, lodów czy herbaty. Czyli w ogóle.
Próbowałam ruszyć do przodu, ale blondyn zawrócił mnie szarpnięciem ręki. Spiorunowałam go wzrokiem, w którym pewnie można było dostrzec chęć mordu, bo Andrew, stojący dotąd na uboczu, postanowił interweniować.
– Wiecie, odstajemy trochę od grupy już bez przystanków na wasze małżeńskie kłótnie.
Przerzuciłam mordercze spojrzenie na Andy'ego, a ten uniósł ręce w obronnym geście. Miał jednocześnie tak komiczną minę, że nie mogłam się na niego gniewać.
– Nikt ci nie każe tutaj z nami stać – oznajmił twardo Irwin.
– Och, po prostu już chodźmy – westchnęłam.
Jeden zero dla Amy za dojrzałość.
Z ulgą przyjęłam zgodne kroki całej trójki, kierujące nas coraz bliżej ośrodka i grupki machających ludzi. Chyba faktycznie powodowaliśmy małe opóźnienie. Odwróciłam się w stronę Andy'ego i posłałam mu uśmiech pełen wdzięczności. Dzięki niemu, przynajmniej tymczasowo, sytuacja była pod kontrolą. Może po prostu powinnam trzymać go przy sobie jako naszego osobistego terapeutę?

~..~..~


Przeżywam jakiś okres zniechęcenia do wszystkiego, więc proszę, pamiętajcie, że nawet najmniejszy komentarz może mnie z niego wyciągnąć.
No i, co sądzicie o tym, co się tu dzieje? :D
Kocham,
Dee xx