Once in a lifetime, the suffering of fools
To find our way home, to break in these palms
To find our way home, to break in these palms
Stałam nad plasterkami sera, z
niezdecydowaniem wodząc pomiędzy nimi widelcem. Mój talerz był już niemal cały
zapełniony, a to znaczyło, że muszę wybrać stolik, przy którym usiądę. Niby
niepozorna decyzja, a jednak wpływała na wiele spraw. Zwyczajne śniadanie w tym
wypadku nie było zwyczajnym śniadaniem, które mogłabym zjeść w otoczeniu
przyjaznych twarzy przy naszym wspólnym stole. Nasz wspólny stół już nie
istniał. Zgodnie z zaleceniami Johannes, zaczęliśmy Wielką Grę.
Z chwilą, gdy tylko weszłam do
sali, mogłam wyczuć, że coś jest nie tak. W powietrzu co prawda słychać było
szmer rozmów, ale towarzyszyło im też pewne napięcie – napięcie, które dobrze
znałam z teatralnej sceny. Wszyscy tutaj w mniejszym lub większym stopniu grali
swoje role. Jeden rzut oka wystarczył, by dostrzec kolejny przejaw zmian –
nietypowe ustawienie przy stolikach. Gdy zobaczyłam Caroline siedzącą obok
Katlyn, coś we mnie zawrzało. Chciałam podejść do dziewczyny i odciągnąć ją od
Kate, która zmierzała się z zadaniem prawdopodobnie równie trudnym co moje. W
głowie zaświtała mi jednak rozsądna myśl, głosząca, że tylko pogorszyłabym
sprawę. Póki dziewczyna wydawała się dobrze znosić towarzystwo blond wywłoki,
musiałam pozwolić jej zajmować się swoim zadaniem. W końcu, mimo iż ja sama
jeszcze nie zdecydowałam, czy podejmuję się pokręconej gry Johannes, inni
starali się dobrze zająć sprawą od samego początku.
Do uspokojenia nakłonił mnie
również widok stolika stojącego nie tak daleko od Katlyn, a przesuniętego
jedynie trochę bardziej w stronę okna. Zajmował go, jak nietrudno się domyślić,
Ashton Irwin w całej swojej wspaniałej osobie. Śmiał się właśnie z dowcipu
siedzącego naprzeciw – kolejna niespodzianka – Jacka i chyba dlatego udało mi
się wejść niepostrzeżenie, bez żadnego pojedynku na wzrok i pytającego
spojrzenia. Ja zdążyłam jednak zauważyć wolne miejsce obok blondyna i poczułam
nieprzyjemny ucisk w brzuchu, gdy pomyślałam, że czeka ono na mnie. W końcu
Irwin jasno wczoraj oznajmił, że może podjąć się tej głupiej gry, skoro zmusza
go do tego sytuacja. Ja jednak wcale nie byłam tego taka pewna i skończyłam,
głowiąc się nad tym w towarzystwie ogórków.
Naprawdę, nie odkładajcie ważnych
decyzji na ostatnią chwilę.
Podniosłam twarz do góry i
odetchnęłam.
Bardzo dobrze, że to zrobiłam, bo
sekundę później ramiona oplatające mnie w talii odebrały mi zdolność wzięcia
oddechu. Ciepłe ciało przylegało do całych moich pleców, a wokół roznosił się
zapach perfum, który dobrze znałam. Nie było w tym nic dziwnego, skoro
codziennie musiałam go wdychać. Zapewne sączył się do mojego pokoju nawet w
środku nocy.
Szybko pokonałam zaskoczenie.
– Co ty robisz? – wycedziłam
przez zęby.
– Ratuję twój uparty tyłek.
Poczułam, że ręce znajdujące się
nad moimi biodrami przesuwają się w stronę wymienionej przez chłopaka części
ciała, więc momentalnie odwróciłam się do niego przodem. Instynktownie
przybrałam też na twarz promienny uśmiech.
To chyba była chwila, w której
nieświadomie podjęłam ogromnie wiążącą decyzję.
– A ja sądzę, że po prostu
wykorzystujesz sytuację.
Czułam się naprawdę nieswojo, gdy
znajdowaliśmy się w tak niewielkiej odległości od siebie. Zapewne nie pomagała
mi w tym snująca się gdzieś w podświadomości wizja wczorajszej nocy.
Teoretycznie ani wtedy, ani teraz nie działo się nic niezwykłego, ale znacznie
odbiegało to od naszych normalnych interakcji. Trwanie w objęciach
jakiegokolwiek chłopaka na środku sali pełnej ludzi, którzy ukradkiem was
obserwowali, samo w sobie było niecodzienne i krępujące. W dodatku Irwin
leniwie się uśmiechał i wlepiał we mnie kolejne spojrzenie z odległości pięciu
centymetrów. Nic dziwnego, że czułam się osaczona.
– Cokolwiek pozwoli ci czuć się
lepiej, kotku.
Przewróciłam oczami.
– Nie mów tak do mnie.
Wychwalajmy moją samokontrolę –
choć rozsądek i instynkt kazał mi natychmiast się odsunąć i obrzucić blondyna
wrogim spojrzeniem, nie wyrwałam się z jego uścisku. Co prawda niechętnego
wzroku nie mogłam sobie podarować, ale było to niczym wobec zachowania Irwina.
Widać było, że nieźle bawi go ta cała sytuacja.
– To była naprawdę piękna i
krótka chwila, gdy patrzyłaś na mnie z życzliwością – odparł z kpiną brzmiącą
gdzieś w głębi głosu.
Spodziewałam się raczej dalszej
sesji docinek, a nie tego, że chłopak odrobinę się odsunie.
– Idziemy zjeść śniadanie? –
zapytał. Nadal starał się brzmieć lekko, ale nie ukrywał drugiego dna pytania.
Przez sekundę lustrowałam jego
twarz, a następnie pokiwałam głową.
– Jasne.
Ramiona wokół mojej talii
zniknęły.
– Bałeś się, że ucieknę? –
Uniosłam brew, nie powstrzymując rozbawienia.
Irwin jedynie wzruszył ramionami,
a ja odwróciłam się i zgarnęłam talerz ze śniadaniem ze stolika. Nie zdążyłam
zrobić nawet kroku, gdy chłopak splótł swoje palce z moimi. Rzuciłam na nie
okiem, ale nie zareagowałam w żaden sposób. W pewnym sensie byłam zadowolona,
że Irwin to zrobił. Idealnie dopełniało to obrazek naszego szczęśliwego
związku, który, czego byłam pewna, już stanowił obiekt obserwacji Johannes.
W milczeniu dotarliśmy do naszego
stolika. Przywitałam się z Jackiem i siedzącą obok Annabeth. Nie byłam pewna,
jaka relacja miała ich łączyć, ale mierzyłam w kolejny związek. Emily z
pewnością się ucieszy.
Dostrzegłam, że tylko na talerzu
Irwina znajduje się znacząca ilość jedzenia. Pozostała dwójka już kończyła
posiłek, co oznaczało, że za chwilę pozostanę tu sam na sam z Ashtonem. Chcąc
jak najbardziej skrócić ten czas, trochę zbyt entuzjastycznie zabrałam się za
konsumowanie kanapki. Pomagał mi w tym fakt, że wokół panowała grobowa cisza.
Chyba zaczynałam się tym
wszystkim stresować.
Na szczęście Jack postanowił
przerwać milczenie.
– Rozmawiałem dziś rano z Ems –
oznajmił.
Jedyną reakcją, która wydawała się
odpowiednia, było zachęcające kiwnięcie głową. Nie chodziło tu wcale o to, że
usta miałam wypchane niezbyt smacznym ogórkiem.
– Powiedziała, że wczoraj nagle
zniknęłaś. Coś się stało?
Przełknęłam jedzenie, dopiero
teraz przypominając sobie o tym, że miałam porozmawiać z dziewczynami przez
skype'a.
Ups.
– Tutejszy internet wkurzył mnie
do granic możliwości i po prostu poszłam spać.
Odpowiedziały mi trzy
nierozumiejące spojrzenia.
– Nie mamy zasięgu w domku –
wyjaśniłam, jednocześnie sięgając po dzbanek z kakaem.
– Ależ mamy. – Usłyszałam głos z
mojej prawej.
Przerzuciłam wzrok na Irwina.
Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nie wydawało się, żeby żartował.
– Nie, nie mamy – powtórzyłam.
Co jak co, ale tego byłam pewna.
– U mnie wszystko jest w porządku
– oświadczył i wrócił do ładowania cukru do swojej herbaty.
Bleh. Przynajmniej mogę mieć
nadzieję, że ten biały zabójca szybko zdejmie go z tego świata. Może jednak nie
będę zmuszona do tej absurdalnej gry...
– Chcesz powiedzieć mi, że
pieprzone wifi kończy się akurat na moim pokoju? – jęknęłam.
Życie jest okropnie
niesprawiedliwe.
~.♦.~.♦.~
Czas przed obiadem
przeznaczyliśmy na ćwiczenia. Były one w głównej mierze zespołowe, więc nie
musiałam spędzać tych godzin jako dziewczyna Ashtona, a jedynie jako Amelia
Hood. To zdołało poprawić mi humor, a ogłoszone przez Johannes plany na
popołudnie wywołały radość każdego. W końcu mieliśmy udać się do sąsiedniego
miasteczka. Dziwnym było, że jeszcze go nie odwiedziliśmy... Choć wnioskując z
wczorajszego stanu Irwina, niektórzy jednak mieli to już za sobą. Doszłam do
wniosku, że jego wizyta w moim pokoju wynikała właśnie głównie z alkoholowego
upojenia. Ostatecznie postanowiłam w ogóle nie wracać myślami do tego tematu. I
tak obecnie między nami dochodziło do dziwniejszych rzeczy. Bądź co bądź,
aktualnie zmierzaliśmy na pierwszą randkę.
Sytuacja nie prezentowała się
jednak tak dramatycznie, jak można by się spodziewać. Pozostaliśmy bowiem w
naszym stołówkowym towarzystwie, a Beth okazała się dobrą kompanką do rozmów.
To właśnie na niej skupiała się moja uwaga, podczas gdy Irwin szedł gdzieś obok
z Jackiem. W skrócie, łatwo było mi sobie wyobrazić, że wcale go tu nie ma.
Naszym początkowym celem był
niewielki rynek. Brukowane uliczki, urocza fontanna i dochodząca z kawiarenek
muzyka od razu kupiły moje serce. Po ustaleniu godziny spotkania ludzie
rozpierzchli się na wszystkie strony, w czym od razu dostrzegłam szansę. Mój
zapał zgasiła Johannes, która jak na złość kręciła się tuż obok nas. Mimo
wszystko zdecydowałam się wykorzystać zapewne jedyną możliwość spędzenia czasu
wolnego w miasteczku w przyjemny sposób – na później mieliśmy zaplanowany
podwieczorek w knajpce, która słynęła z nieziemskich shake'ów. Nie było
wątpliwości, że będę musiała być wtedy przykładną dziewczyną.
Okej, więc zaczynajmy.
Podbiegłam do Irwina i zarzuciłam
mu ręce na szyje. Zaskoczony lekko się zachwiał, ale w końcu chwycił mnie w
talii, przez co znalazłam się jeszcze bliżej.
Wyobrażaj sobie, że jesteś na scenie – powtórzyłam w myślach kilka
razy, zanim otworzyłam oczy i przybrałam na twarz wyraz, który według mnie
odpowiadał zakochanej dziewczynie. I nie, nie miałam tu na myśli maślanych
oczu. Mogłam przecież zachowywać się jak ktoś, komu fenyloetyloamina nie
wyżarła jeszcze do końca mózgu.
A Irwin mógłby trochę mi pomóc
zamiast wpatrywać się we mnie z tym szyderczym zaciekawieniem w oczach, za
które miałam ochotę zdzielić go po twarzy.
– Chyba nie będziesz zbyt
tęsknić, jeśli na chwilkę zniknę? – zapytałam, dbając, by żadna z prawdziwych
emocji nie znalazła odzwierciedlenia w moim wyglądzie.
– A gdzie chciałabyś zniknąć?
– Wiesz, porozmawiać z Katlyn i
Andym.
Zaczęłam bawić się materiałem
jego koszulki. Blondyn spojrzał na mnie z rozbawieniem, jakby nie wierząc, że z
własnej woli nawiązuję z nim coraz bliższy kontakt fizyczny. Cóż, jak grać, to
z pełnym wczuciem w rolę. Robiłam to, co wydawało mi się odpowiednie, nie
przejmując się tym, że chłopak najpewniej wykorzysta to później przeciwko mnie.
– Chcesz, żebym był zazdrosny?
Muszę oddać mu punkty. Zabrzmiał
jakoś tak... realistycznie.
Choć zapewne miał po prostu
doświadczenie w bajerowaniu każdej spotkanej dziewczyny.
Nie przychodziła mi do głowy
żadna sensowna odpowiedź, więc jedynie wzruszyłam ramionami z niewinnym
uśmiechem.
Szelmowski wyraz twarzy Irwina
podpowiedział mi, że nie było to dobrym posunięciem. Nim zdążyłam się obejrzeć,
nachylił się w moją stronę, nie pozostawiając pomiędzy nami ani odrobiny wolnej
przestrzeni. Jego oddech owiał moje ucho i poczułam, że to za dużo jak na jeden
dzień. Mogłam być wspaniałą aktorką, mogłam być nawet pieprzonym Johnym Deppem,
ale to wszystko było zbyt przytłaczające. Wyobraźcie sobie kogoś, kogo nie
cierpicie z całego serca, a zostajecie zmuszeni do spędzania z nim czasu. To
jeszcze nie wszystko – wy musicie być z nim tak blisko, że dostajecie gęsiej
skórki... A raczej czujecie małe potworki, które wstrzykują wam dawki
skrępowania wprost do komórek nerwowych. Nic przyjemnego, a przy Irwinie
wszystko wydawało się w jakiś czarnomagiczny sposób zwielokrotnione.
– Chciałabyś tak szybko ode mnie
uciec, Hood? – wyszeptał zadziornie.
Zdusiłam chęć wzdrygnięcia się i
wytrzymałam w tej pozycji, dopóki chłopak sam się nie odsunął.
– Nie mogłeś po prostu odegrać
swojej roli i dać mi odejść?
Miałam nadzieję, że Ashton zdołał
wyłapać z mojej postawy rozdrażnienie, choć przypadkowy obserwator nadal
widziałby tylko zakochaną parę.
– Przecież właśnie to robię –
odgrywam swoją rolę – zauważył. – A teraz... mam ochotę na loda, kochanie.
Przewróciłam oczami na podtekst
zawarty w jego słowach. Był naprawdę zabawny z tym całym swoim zadowoleniem z
tak słabego tekstu.
Swoją zemstę zaczęłam planować w
momencie, w którym ten idiota zmusił mnie do stania w dziesięciometrowej
kolejce do lodziarni w samym słońcu. Moja biedna skóra nie miała na sobie
wystarczającej ochrony, bo naprawdę nie spodziewałam się lejącego się z nieba
żaru o takiej porze. Cały czas wolny na szczęście minął szybko i wkrótce
znaleźliśmy się w bezpiecznym cieniu przed budką z shake'ami. Z westchnieniem
ulgi opadłam na krzesło. Upał, zwiedzanie miasta i ciągłe towarzystwo Irwina
robiło swoje. Teraz jednak blondyn w końcu mógł się na coś przydać – zgodnie z
wszelkimi normami kulturowymi to na nim spoczął obowiązek dostarczenia napoju
do naszego stolika.
Chciałam rozeznać się w
oferowanych smakach, więc rozejrzałam się wokoło – byłam zbyt zmęczona, by
podejść do tablicy – i spotkała mnie niemiła niespodzianka. Na niektórych
stolikach stały już kubki pełne kolorowego, gęstego płynu, a ich rozmiar budził
podziw – lub, jak w moim przypadku, zgorszenie. Choć prawdopodobnie przyczyną
tego były raczej dwie rurki powtykane do każdego z naczyń.
– Może odpuścimy sobie te shaki?
– jęknęłam.
– Lepiej porzuć swoje bezsensowne
nadzieje i przejdźmy od razu do wyboru smaku – prychnął Irwin. – Zgłaszam
banana jako naszego głównego kandydata.
Spojrzałam na chłopaka spod byka.
Jakim prawem przywłaszczył sobie mój ulubiony smak?
Ale chwila. Mogłam to przecież
obrócić przeciwko niemu.
Jak to mówią, zemsta będzie
słodka. Nawet jeśli wykonywana małymi krokami pod postacią shake'ów.
– Weź czekoladowego –
zakomenderowałam. Chłopak spojrzał na mnie, jakby chciał to zanegować, więc
szybko uniemożliwiłam mu to słodkim uśmiechem i kolejnymi słowami. – Proszę,
kochanie.
Irwin zmrużył oczy, ale chyba
zrozumiał, że nie powinien się kłócić.
Wspaniały chłopak.
Już po chwili na stoliku został
postawiony kubek. Nawet nie czekałam, aż blondyn zajmie swoje miejsce, tylko
natychmiastowo wpiłam się w niebieską rurkę. Przyjemność z napoju bogów została
zakłócona przez rychłe pojawienie się głowy Irwina tuż obok.
– Zero ogłady
towarzyskiej – mruknął kpiąco.
Z pewnym trudem udało mi się
zignorować słowa chłopaka i skupić się na rozkoszy płynącej z czekoladowego
płynu. Nie była ona kompletna – kiedyś mogłam myśleć, że wspólne
posiłki dla par to coś uroczego, ale tego popołudnia moje wyobrażenia rozprysły
się niczym kryształki szkła. Po pierwsze, fuj. Gdy udało mi się odgonić myśl,
że Ashton może bez przeszkód napluć do szklanki – czego z pewnością nie zrobi,
bo nie jesteśmy aż tacy dziecinni – doszło między nami do poważnej bitwy o
ostatnie krople shake'a – no dobra, może jednak jesteśmy. To naprawdę nie
łatwe; walczyć z użyciem rurek do picia.
Nadszedł wreszcie kres naszej
randki i ruszyliśmy w kierunku ośrodka. Szłam, trzymając rękę Irwina, i powoli
dochodziłam do wniosku, że cisza między nami robi się niezręczna. Nie chodziło
o to, że nagle zapałałam do niego sympatią i chciałam wypytać o ulubiony kolor,
plany na przyszłość czy imię ukochanego psa z dzieciństwa. Po prostu jakimś
cudem wylądowaliśmy praktycznie na samym końcu szeregu i nie znajdowałam
niczego, co mogłoby odwrócić moją uwagę od ciepła palców splecionych z moimi.
Wyjęcie telefonu wydawało się mało kulturalnym rozwiązaniem, więc poprzestałam
na kontemplacji roztaczających się wokół widoków i próbie wyparcia uczucia
skrępowania.
– Naprawdę nie rozumiem, jak
bananowy shake może nie być tym ulubionym.
Automatycznie przerzuciłam wzrok
z małego teriera, który uparcie obszczekiwał drzewo, na idącego obok blondyna.
Czy mi się wydawało, czy Irwin właśnie postanowił zacząć rozmowę?
Tak, wiem, genialne spostrzeżenie.
Znaczyłoby to jednak, że chłopak
sam czuje się niezręcznie... albo po prostu zauważył kilka tych ukradkowych
spojrzeń, których starałam się mu nie rzucać.
Nie zdążyłam cokolwiek
odpowiedzieć – a chwilę zajęło mi zastanowienie się, jak zareagować – gdy
przerwał nam głośny okrzyk dochodzący z przodu.
– Niemożliwe! Jednak macie z sobą
coś wspólnego!
Tuż przed nami, nie wiadomo skąd,
zjawił się Andy. Czy wspominałam, że podejrzewam go o zdolność teleportacji?
– O co ci chodzi, Hacer? – Ashton
zmrużył oczy.
Andy wydawał się być w
wyśmienitym humorze i jedynie popatrzył na chłopaka z szerokim uśmiechem,
przerzucając ramię przez moją szyję.
Nie to, że nie cieszyłam się z
jego pojawienia, bo w końcu od dawna życzyłam sobie kogoś, kto wyzwoli mnie z
towarzystwa Irwina, ani to, że właściwie poczułam się osaczona przez
wielkoludów, używających mojego barku jako podpórki, tylko... jeszcze nie
wiedziałam, czy chcę, by Irwin dowiedział się o mojej rzeczywistej opinii o
wszystkim, co zawiera w składzie banany.
Och, Amy, chodzi tylko o shaki, chyba się tym nie przejmujesz.
– No, nie spodziewałem się, że
miłość do bananowych shake'ów będzie tym, co was połączy.
– Miłość, mówisz? – Irwin
przerzucił na mnie swoje podejrzliwe spojrzenie, a ja uśmiechnęłam się tak
niewinnie, jak tylko umiałam. – To może ktoś wytłumaczy mi, czemu pomimo tej
miłości piłem dziś coś zgoła innego?
– Potrzeba różnorodności? –
podpowiedziałam. – Wydajesz się z nią dość dobrze obeznany.
– Chwila, co? Chcecie powiedzieć,
że Amy po raz pierwszy od... od zawsze wybrała shake'a o innym smaku?
Mimo dobrze widocznego i dość
zabawnego zdziwienia, które biło z osoby rudowłosego, Ashton kompletnie go
zignorował. Zamiast tego przystanął, automatycznie zmuszając mnie, bym zrobiła
to samo. Tuż za mną Andy zatoczył się i wreszcie puścił moje ramię.
– O co ci znowu chodzi, Hood? –
zapytał wprost Irwin.
– Jeśli nie rozumiesz, to możesz
spytać Mirandy, Kelsey czy... wybacz, ale nie pamiętam imienia twojej
ostatniej ukochanej –
powiedziałam ironicznie.
Głos w mojej kazał mi się
uciszyć. Sytuacja była już wystarczająco skomplikowana bez naszej dwójki znów
skaczącej sobie do gardeł w ten sposób. Odkopanie toporu wojennego nie było
dobrym wyjściem, ale nie umiałam zareagować inaczej. Byłam zbyt zmęczona, a
Irwin patrzył na mnie z góry i ściskał mój nadgarstek w sposób budzący
drzemiące we mnie pokłady rozdrażnienia.
– Chodziło mi raczej o tę akcję z
shake'ami, ale miło wiedzieć, że tak interesuje cię moje życie osobiste –
wyjaśnił z kpiarskim uśmieszkiem.
– Interesuje mnie ono tak bardzo,
jak twój ulubiony smak koktajli, lodów czy herbaty. Czyli w ogóle.
Próbowałam ruszyć do przodu, ale
blondyn zawrócił mnie szarpnięciem ręki. Spiorunowałam go wzrokiem, w którym
pewnie można było dostrzec chęć mordu, bo Andrew, stojący dotąd na uboczu,
postanowił interweniować.
– Wiecie, odstajemy trochę od
grupy już bez przystanków na wasze małżeńskie kłótnie.
Przerzuciłam mordercze spojrzenie
na Andy'ego, a ten uniósł ręce w obronnym geście. Miał jednocześnie tak
komiczną minę, że nie mogłam się na niego gniewać.
– Nikt ci nie każe tutaj z nami
stać – oznajmił twardo Irwin.
– Och, po prostu już chodźmy –
westchnęłam.
Jeden zero dla Amy za dojrzałość.
Z ulgą przyjęłam zgodne kroki
całej trójki, kierujące nas coraz bliżej ośrodka i grupki machających ludzi.
Chyba faktycznie powodowaliśmy małe opóźnienie. Odwróciłam się w stronę
Andy'ego i posłałam mu uśmiech pełen wdzięczności. Dzięki niemu, przynajmniej
tymczasowo, sytuacja była pod kontrolą. Może po prostu powinnam trzymać go przy
sobie jako naszego osobistego terapeutę?
~.♦.~.♦.~
Przeżywam jakiś okres
zniechęcenia do wszystkiego, więc proszę, pamiętajcie, że nawet najmniejszy komentarz
może mnie z niego wyciągnąć.
No i, co sądzicie o tym, co się
tu dzieje? :D
Kocham,
Dee xx