Feeling my way through the darkness
Guided by a beating heart
I can't tell where the journey will end
But I know where to start
Guided by a beating heart
I can't tell where the journey will end
But I know where to start
Po kilkudziesięciu minutach
przewracania się z boku na bok nie wytrzymałam i podniosłam się do siadu.
Przeczesałam włosy palcami, jednocześnie wyglądając za okno. Dopiero teraz
zauważyłam, że promienie słoneczne zdążyły wychylić się zza horyzontu, więc na
zewnątrz panował przyjemny półmrok. Szare światło odbijało się od ostrych
konturów sąsiedniego domku i łagodnie oplatało gałęzie drzew uginające się pod
ciężarem licznych szyszek. W mojej głowie pojawił się obraz jeziora osnutego
poranną mgłą i pomyślałam, że przyjemnie byłoby spędzić chwilę na zewnątrz, kiedy
słońce nie zdążyło jeszcze skalać otoczenia nieprzyjemnym skwarem. Upewniając
samą siebie, że już nie zasnę, wstałam z łóżka i sięgnęłam po leżąca obok
bluzę. Piąta rano na zegarku mówiła mi, że szanse na spotkanie kogokolwiek są
tak niewielkie, bym mogła zostać w pidżamie i nie przejmować się nieuczesanymi
włosami, na których poduszka odcisnęła swe haniebne piętno. Chwyciłam telefon,
po czym na palcach wyszłam na zewnątrz. Odetchnęłam zimnym powietrzem, które
zalało moje płuca i wypłoszyło z organizmu resztki snu. Wokół było tak
spokojnie, jakby czas się zatrzymał. Jezioro leniwie drgało i tylko to
utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie utknęłam w jakiejś odciętej od praw
rzeczywistości bańce. Czułam, jakbym była tam kompletnie sama, choć zdawałam
sobie sprawę, że wokół spokojnie śpi, oddycha i marzy ponad pięćdziesiąt osób.
Jednak póki co nawet obsługa nie wychyliła nosa ze swoich pokoi.
Zasunęłam bluzę – wbrew pozorom
było chłodno – i podreptałam w kierunku jednego z pomostów, które wcinały się w
owal jeziora. Ciemnobrązowe drewno wydawało się bezpieczne, więc bez oporów
zajęłam miejsca na samym jego końcu tak, by opuszczone na dół stopy móc
zanurzyć w wodzie, jeśli przyjdzie mi taka ochota. Miałam jedynie nadzieję, że
żadna śmiała, lubiąca ludzkie palce rybka nie postanowiła zrobić sobie z zalewu
domu.
Przez kilka minut po prostu
wpatrywałam się w powoli różowiejący horyzont. Byłam dziwnie wolna od
jakikolwiek myśli i obaw. Potem uświadomiłam sobie, że tej wolności zostało mi
nieco ponad dwie godziny. Po tym czasie będę musiała wrócić do udawania. Miał
to być dopiero drugi dzień, a ja już chętnie bym się z tego wypisała. Nigdy nie
spodziewałam się, że będę tak negatywnie nastawiona do grania czegokolwiek.
Wszystko związane z Irwinem było jednak zwyczajnie uciążliwe i nieprzyjemnie.
Chociaż, będąc szczera, po wczorajszym dniu oczekiwałam czegoś gorszego. A
tymczasem, mimo momentów, w których w myślach szykowałam dla blondyna stos, nie
wydawało się, żeby w mojej psychice pozostał jakiś stały uraz. Wychodziło na
to, że może, mooże przeżyję jakoś te nadchodzące tygodnie. Bo skoro już
postanowiłam wziąć we wszystkim udział, to teraz musiałam postarać się wypaść
jak najlepiej. Niech moje cierpienie nie pójdzie na marne.
W pewnym momencie otoczenie się
ożywiło. Słońce przybrało żółty kolor, ptaki zaczęły śpiewać poranne serenady z
pełnym zaangażowaniem, a pod stołówkę podjechała ciężarówka, z której pracownik
zaczął wynosić pudła będące najpewniej moim śniadaniem. Mimo tego ruchu,
usłyszawszy kroki tuż za sobą, i tak podskoczyłam w miejscu.
– Ciekawe, że wciąż spotykamy się
o nieludzkich godzinach.
Odwróciłam tułów, by zobaczyć
wysoką sylwetkę naszego pielęgniarza. Westchnęłam w duchu – no bo naprawdę,
lepszych pór nie mogliśmy sobie wybrać – po czym przywołałam na twarz uśmiech.
– Faktycznie ciekawe.
Okej. Ma ktoś namiary na dilera
broni palnej? Jeśli zamierzałam prowadzić tę rozmowę w ten sposób, lepszą opcją
było chyba strzelenie sobie w łeb. Co miałam jednak poradzić na to, że nic
innego nie przyszło mi do głowy?
– Zaczynam się zastanawiać, czy w
ogóle kiedykolwiek śpisz.
Chłopak podszedł kilka kroków w
moim kierunku tak, że stał teraz w połowie pomostu. Cały czas się uśmiechał, a
ja nadal nie wiedziałam, czy mam to odbierać jako objaw życzliwości, czy raczej
lekkiej kpiny w stosunku do mojej osoby. Jego sposób mówienia był naprawdę
mylący.
– To samo mogłabym powiedzieć o
tobie. – Uniosłam brew. – Ale zapewniam, że akurat ze snem nie mam problemów...
przynajmniej zazwyczaj.
– Uff, to dobrze. – Teatralnie
złapał się za pierś. – Już myślałem, że będziesz moim pierwszym medycznym
przypadkiem na tym obozie.
Na mojej twarzy tym razem
zagościł szczery grymas. Przez ostatnią dobę zdążyłam zapomnieć, jak
sympatyczny był chłopak. Dlatego teraz, w ramach zadośćuczynienia za kiepski
początek rozmowy, przesunęłam się odrobinę w bok, robiąc wystarczająco miejsca
dla drugiej osoby.
– Siadasz? – Poklepałam dłonią
ciemne drewno.
Jerome skinął głową i po chwili
przykucnął tuż obok mnie. Pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska
w dziennym świetle. Jego oczy miały kolor podobny do barwy jeziora –
ciemniejszy odcień niebieskiego, który oświetlony promieniami słońca wpadał w
błękit. Szatynowe włosy, uniesione u nasady, trzymały się z dala od wysokiego
czoła i idealnie prostej linii nosa. Rysy twarzy chłopaka, z wyraźnie
zaznaczonymi kośćmi policzkowymi i szerokimi ustami, były niebywale regularne.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy; ja mu się przyglądałam, a on utkwił wzrok w
lekko falującej tafli jeziora. Następnie pochylił się i zanurzył rękę w wodzie.
– Zimna – stwierdził.
Kilka sekund obserwowałam smukłe
palce niespiesznie przecinające powierzchnię jeziora. Mimo wcześniejszych słów
Jerome'a zdecydowałam, że z powodzeniem mógłby zostać chirurgiem. Jego dłonie
wydawały się stworzone do wykonywania najbardziej precyzyjnych zabiegów.
Nieznacznie kiwnęłam głową na
stwierdzenie chłopaka – moje stopy zakosztowały już lodowatych objęć wody pod
nimi i nie miałam najmniejszej ochoty powtarzać tego doświadczenia. Wolałam
natomiast rozpocząć rozmowę na ciekawszy temat.
– Więc gdzie się chowałeś przez
ostatni dzień?
Chłopak podniósł głowę i otrzepał
rękę. Kilka przezroczystych kropelek wylądowało na moich łydkach.
– Póki co wasz obóz stwarza
idealne warunki do odpoczynku. Przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości co do
przyjazdu tutaj – oznajmił zadowolonym tonem.
– A miałeś takie?
– Wątpliwości? – zawiesił głos. –
Może to za dużo powiedziane. Po prostu nie było tego w planach – wytłumaczył,
ale widząc moje zainteresowane spojrzenie kontynuował: – Powinienem być teraz
ze znajomymi gdzieś w Kolorado. Mojemu ojcu jednak nie podobał się ten pomysł i
postanowił załatwić mi pobyt tutaj. Wszyscy musimy odbyć obowiązkowe praktyki.
Naprawdę dużo godzin obowiązkowych praktyk. Większość studentów pewnie dałaby
się pokroić za kilka tygodni spędzonych nad morzem zamiast w miejskiej klinice,
bo wcale nie tak łatwo to załatwić. – Pokręcił głową. – Ojciec uruchomił swoje
kontakty i postawił mnie przed faktem dokonanym. Niespecjalnie miałem jak
odmówić, a poza tym to naprawdę nie jest zła oferta.
Potrzebowałam kilku sekund, by
przetrawić te nowości. Z na pozór krótkiej wypowiedzi mogłam wyciągnąć naprawdę
sporo informacji. Jerome zdawał się pochodzić z porządnej, kandydującej na
okładki magazynów rodziny, co w sumie do niego pasowało. Roztaczał wokół siebie
aurę dobrze wychowanego chłopca. Jeśli miałabym przydzielić mu jakąkolwiek rolę
w którymś z przedstawień, z pewnością wybrałabym postać kulturalnego księcia,
który walczy ze smokami i ratuje damy z opresji.
Jego słowa sprawiły także, że
zaczęłam się zastanawiać, ile student tak właściwie ma lat. Musiał być sporo
starszy ode mnie, skoro odbywał już praktyki lekarskie. Zanim jednak zdążyłam
zboczyć na ten temat, chłopak odezwał się.
– A ciebie co tutaj sprowadza? Słyszałem,
że jesteście obozem teatralnym i trochę mnie to zaciekawiło.
Przytaknęłam i nie mogłam
powstrzymać cisnącego mi się na usta uśmiechu.
– W rzeczy samej. Choć nie do
końca jest to zwykły obóz teatralny. Tak naprawdę przyjechało tu tylko ścisłe
grono wybrańców z naszego liceum, którzy należą do grupy teatralnej –
oznajmiłam.
– Czyli zajmujecie się aktorstwem
dość profesjonalnie?
Chłopak chyba nie wiedział, że
tym pytaniem ściąga na siebie wykład o dziewięcioletniej Amy pierwszy raz
występującej na deskach miejskiego teatru oraz gorącej pasji żywionej w
mniejszym lub większym stopniu przez członków naszego zgromadzenia. Taka była
prawda – jeśli ktoś się tutaj znalazł, to z teatrem łączyło go coś więcej niż
przelotne zauroczenie.
– No i jest jeszcze Irwin –
dodałam w ramach uściślenia.
– Twój współlokator?
Z dużo mniejszym przejęciem
przytaknęłam.
– Zastanawiałem się, co was
łączy.
Przerzuciłam na szatyna
zaskoczone spojrzenie.
– Proszę?
– Gdy ostatnio spotkaliśmy się
pod waszym domkiem, ta myśl pojawiła mi się w głowie. Sądzisz, że o czym to
może świadczyć? – zapytał nieskrępowanym tonem, posyłając mi zagadkowy uśmiech.
Upewniwszy się, że rumieniec nie
ma zamiaru zaatakować moich policzków, a ja w pełni panuję nad mimiką twarzy,
odważyłam się okrężnie odpowiedzieć na pytanie Jerome'a.
– Od kilku tygodni łączy nas
tylko niechęć i horrendalne zbiegi okoliczności.
Chłopak zmarszczył brwi.
– Czyli... – zaczął, by na chwilę
zaniemówić. Szybko jednak wrócił do pytania, choć miałam wrażenie, że
początkowo miało ono brzmieć zupełnie inaczej. – Irwin nie gustuje w
aktorstwie?
– Nie. Nie sądzę, by miał
jakiekolwiek hobby – wygłosiłam, także marszcząc czoło.
W oddali pojawiło się coraz
więcej osób. Białe fartuchy migotały przed stołówką, przypominając mojemu
żołądkowi, że jeszcze nie jadł dzisiaj śniadania. Z ruchu można było
wywnioskować, że właśnie zbliża się jego pora. Byłam zdziwiona, że siedzę na
pomoście tyle czasu. I że na rozmowie z Jeromem spędziłam sporą część poranka.
– Po tobie za to od razu widać,
że kochasz teatr. – Chłopak przeciągnął się i wstał na nogi. – Uroczo się
uśmiechasz, gdy tylko o nim mówisz.
Zmieszana także podniosłam się do
góry, a włosy zapewniły mi krótką osłonę przed niechcianą reakcją na słowa
chłopaka. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, gdy nasza rozmowa zaczęła
niebezpiecznie przechylać się w stronę flirtu. Nie chodziło nawet o to, że nie
radziłam sobie w takich sytuacjach – choć odpowiadanie na komplementy nigdy nie
było moją mocna stroną – ale o to, że nie spodziewałam się tego ze strony
Jerome'a. Nie mogłam powiedzieć, że nie byłam nim zainteresowana. Po prostu
nigdy nie rozważałam tego w takich kategoriach. Po pierwsze, nie liczyłam na
częsty kontakt z nim. Dodatkowo, co również się z tym wiązało, zdawało mi się,
że wiele, wiele rzeczy nas różni. To z kolei znów popychało mój umysł do
interesującej kwestii – ile lat miał tak właściwie student?
– Chyba musimy się zbierać –
oznajmił.
Wdzięczna za zmianę tematu
przytaknęłam. Po tym, jak chłopak zapewnił mnie, że w razie ochoty mogę złożyć
mu wizytę, nie będąc w stanie agonalnym ani nawet nie cierpiąc na ból głowy,
szybko się pożegnaliśmy. Jako że Jerome mieszkał w jednym z domków znajdujących
się po drugiej stronie jeziora, każdy udał się w swoją stronę. Nie zdążyłam w
pełni przemyśleć wydarzeń dzisiejszego poranka, a już znalazłam się przed
drzwiami naszej siedemnastki. Szczerze powiedziawszy, pierwszy raz znajdując
się tuż obok domku nie myślałam o Irwinie. Co oczywiście okazało się błędem, bo
jego widok powitał mnie tuż po wejściu do środka i był co najmniej...
zaskakujący.
Blondyn kucał koło mojego pokoju.
Jego prawy policzek był przyciśnięty do drzwi – tak, moich drzwi – w sposób,
który najbardziej kojarzył mi się z żabą przejechaną przez tirowca. Włosy miał
mokre, a skapująca z nich woda tworzyła na białym podkoszulku jeszcze bielsze
plamy. Na twarzy gościł mu wyraz bezbrzeżnego skupienia, którego nie widziałam
tam nigdy wcześniej.
Normalną reakcją na ten komiczny
widok byłoby wybuchnięcie śmiechem, ale zamiast tego stanęłam jak wryta.
– Co ty robisz?
Następstwem moich słów stało się
natychmiastowe odskoczenie Irwina od drzwi. Trudno podnieść się z kucek z
gracją i chłopakowi też się to nie udało. Zanim stanął na nogi, rozległo się
donośne „pac", a Ashton siedział na tyłku z miną szczeniaka, któremu ktoś
nadepnął na ogon. Choć sytuacja była co najmniej dziwna, nie mogłam powstrzymać
cisnącego się na usta uśmiechu. Mogłabym przysiąc, że kiedy chłopak pozbył się
własnej dezorientacji, na jego twarzy zagościł podobny grymas. Sekundę później
stał już jednak w pełni opanowany i patrzył na mnie z góry. Mimo upływającego
czasu z jego ust nie wydobyła się żadna riposta, więc postanowiłam utrzymać
moją chwilową przewagę, nie mogąc odpuścić okazji do lekkiego podrwienia z
Irwina.
– Czy to był kolejny etap twojego
genialnego planu? Coś jak „upchnijmy klucz w miejscu niedostępnym dla innych
wersja dwa zero"?
Brwi chłopaka poszły w górę, a on
sam zbliżył się o krok... i nagle mogłam już poczuć obejmujące mnie ramiona,
które ciasno przycisnęły mnie do klatki piersiowej blondyna.
– Twoje teksty robią się coraz
słabsze, kotku. Może potrzebujesz lekcji? W pakiecie mogę załatwić także te z innego zakresu.
Natychmiastowo wyplątałam się
spomiędzy otaczającego mnie ciepłego i mokrego ciała. Wbrew oczekiwaniom udało
mi się to bez żadnych problemów i mogłam z oburzeniem otrzepać własne ręce, co
rzecz jasna niewiele dało. Na tym niespodziewanym uścisku najbardziej ucierpiał
mój podkoszulek oraz lewa strona twarzy, w którą jeszcze przed chwilą łaskotały
mnie mokre włosy Irwina.
– Co ci do cholery odbija? –
warknęłam, nie kryjąc zgorszenia i złości.
– Ale o co chodzi? Ja tylko
przytulam moją dziewczynę.
Daję słowo, takiej ochoty, żeby
zetrzeć ten przewrotny uśmiech z jego twarzy jeszcze nigdy nie czułam. Wiem, że
kiedyś mogłam mówić to samo, ale właśnie w tym momencie czara wzburzenia się
przelewała.
– Czy widzisz tu gdzieś kogoś,
przed kim musielibyśmy grać? Nie? Wspaniale, bo ja też, więc cieszmy się
ostatnimi chwilami z dala od siebie – wygłosiłam, ruszając w stronę pokoju.
Potrzebowałam się przebrać, a także zwiększyć moją przestrzeń osobistą co
najmniej do kilku metrów kwadratowych.
– Ostatnie chwile wolności minęły
dziesięć minut temu. I to nie moja wina, że mamy opóźnienie.
Przewróciłam oczami, powstrzymując
się od komentarza. W dziwny sposób mnie samej zaczynało to przypominać kłótnię
małżeństwa, a tego wolałam uniknąć.
– Zapamiętaj: bez widowni nie ma
show. – Rzuciłam jeszcze przez ramię, zanim zniknęłam za drzwiami. Odprowadziło
mnie rozbawione „Doprawdy?".
~.♦.~.♦.~
Dotarcie na stołówkę okazało się
czasem potrzebnym do przyzwyczajenia na nowo do dotyku Irwina na moim ciele.
Póki dotyczyło to tylko naszych splecionych dłoni, było całkiem znośne, ale
jako że faktycznie mieliśmy małe opóźnienie, po wejściu do oszklonego
pomieszczenia wiele spojrzeń zwróciło się prosto na nas. Cóż, mogło też chodzić
o fakt, że, jak sama zauważyłam, wzbudzaliśmy małą sensację nawet wśród
przyzwyczajonych do dziwacznych sytuacji aktorów, co zapewne było zasługą tego,
że nigdy wcześniej nie ukrywałam mojego negatywnego nastawienia do Ashtona, a
potem planu Johannes. Teraz natomiast wszyscy mogli obserwować, jak z uśmiechem
wtulam się w jego ramię, daję obejmować w talii i szeptać czułe słówka o tym,
jak niesamowicie musimy razem wyglądać, skoro przyciągamy spojrzenia wszystkich
wokół. Jednym słowem – bleh. Byłam z siebie jednak dumna, gdyż przychodziło mi
to o wiele łatwiej niż poprzedniego dnia. I zapewne zastanawiałabym się,
dlaczego Ashtonowi wszystko idzie z taką samą łatwością, ale cóż... To był
właśnie Irwin, a podrywanie dziewczyn i sypanie dwuznacznymi tekstami stanowiło
jego specjalność. W dodatku mimo tego, że z zewnątrz wyglądaliśmy na idealną
parę, w rzeczywistości wyglądało to tak, że on świetnie bawił się, doprowadzając
mnie na skraj wytrzymałości, a ja musiałam utrzymać na twarzy uśmiech. Uroczo,
czyż nie?
Zmierzaliśmy już do stolika,
kiedy zatrzymałam się na środku sali. Irwin spojrzał na mnie zirytowany, ale
mój wzrok utkwiony był w innej osobie.
– Chcę ci tylko przypomnieć, że
wszyscy na nas patrzą, więc po prostu posłuchaj mnie i zanieś nasze śniadania
na miejsce – wyrecytowałam, bezceremonialnie pakując mu do wolnej ręki swój
talerz. Nie miałam czasu nad tym pomyśleć, ale chcąc zachować pozory, w
roztargnieniu stanęłam na palcach i postarawszy się, by wyglądało to na
subtelny pocałunek w policzek, zbliżyłam usta do twarzy chłopaka, po czym, nie
oglądając się już za siebie, ruszyłam do przodu.
Byłam tak skupiona na swoim celu,
że nawet jeśli chłopak zaprotestował, nie dotarło to do mnie. Im dłużej
patrzyłam na Katlyn, która właśnie usiłowała podnieść trzy talerze, nie
zrzucając ich zawartości na podłogę ani swój kanarkowy podkoszulek, tym
bardziej się denerwowałam. Dziwnym trafem domyślałam się, że blondynka wcale
nie ma zamiaru sama wchłonąć tych porcji żywności, zwłaszcza, że już teraz
niemalże uginała się pod ich ciężarem. Wniosek płynął z tego jeden i to on
podnosił mi ciśnienie. Gdy dziewczyna poddała się i pozwoliła, by kromka z
dżemem oparła się o jej t-shirt, poczułam tę sławną pulsującą u nasady szyi
żyłkę. Momentalnie znalazłam się przy niej i chwyciłam dwa talerze w dłonie.
– Czy to jest to, o czym myślę? –
syknęłam.
– Amy. – Zaskoczona blondynka
szeroko otworzyła oczy tak, że błękit jej tęczówek niemalże zniknął. – Co ty...
– Co ja? Ja zaraz urządzę scenę
Caroline, ale wiedz, że na ciebie też jestem wściekła.
Obróciłam się na pięcie i chociaż
Katlyn stała w miejscu, wciąż niepewna, co robić, ja podeszłam do miejsca, przy
którym miała siedzieć. Stając przed Knight, poczułam, że blondynka przybiega w
ślad za mną. Wzdrygnęła się, kiedy talerze z hukiem uderzyły o plastikową
nawierzchnię. Pieczołowicie przygotowane kanapki podskoczyły w górę; z
większości zsunęły się plasterki ogórka i razem z pomidorami utworzyły na
talerzu kolorową mozaikę.
– Czy tobie do końca odbiło?
~.♦.~.♦.~
Dzień dobry, ktoś tęsknił? ❤
Wiem, że zrobiłam sobie
nieprzyzwoicie długie wakacje, i naprawdę za to przepraszam. Powodów do tego
istniało zapewne kilka. Sporo się w moim życiu zmieniło – i mam wrażenie, że
zmieni jeszcze więcej. Szkoła bardziej niż zwykle nie daje żyć– druga klasa
liceum nie rozpieszcza. No i mam kota, który najchętniej 90% życia spędziłby na
moich kolanach, a ja nie umiem opierać się jego urokowi.
Nie mogę Wam obiecać, że się
poprawię, bo nie wiem, jak to będzie, ale czuję, że ta przerwa trochę mi
pomogła. Zdążyłam zatęsknić za tą historią i czuję ochotę, by ją tworzyć, czego
wcześniej mi brakowało. Próbuję więc od nowa nauczyć się pisać, a Wy możecie
trzymać kciuki!
I JESZCZE JEDNO. JEŚLI KTOŚ TU
JEST, TO FAJNIE BYŁO BY ZOSTAWIĆ PO SOBIE CHOCIAŻ PRZYSŁOWIOWĄ KROPKĘ, ŻEBYM
WIEDZIAŁA, ILE OSÓB PRZETRWAŁO TĘ PRZERWĘ.
Dziękuję i kocham,
Dee ♥