You're at a loss, just because
It wasn't all that you thought it was
You are a fugitive
But you don't know what you're runnin away from
It wasn't all that you thought it was
You are a fugitive
But you don't know what you're runnin away from
W sali panował gwar. Na podłodze
rozłożone było kilka puf, ale większość osób nie doświadczyła luksusu
posiadania pod sobą czegoś więcej niż chłodne panele. Na szczęście podłoga była
wyszorowana tak, że lśniła w promieniach słońca wpadających przez okna, więc
nikt nie narzekał. Błyskotliwe refleksy padały na twarze kolejnych osób, powoli
wędrując przez materiał ich ubrań. Każdy był wysepką kolorów. Byliśmy
prześlizgującym się między mrugnięciem oczu wrażeniem. Plama czerwieni tu,
fioletu tam. Zatrzymanie obrazu nie było tak trudne, ale kto potrafił przestać
skupiać się na sobie? Zauważyć, że nie tak daleko, może dziesięć metrów od
niego, działo się coś dziwnego, gdyż wszystko było zbyt w porządku? Ręka oplatająca kark wyglądała zbyt naturalnie, a jedno ciało było zbyt przyciągane do drugiego. Gra
aktorska nie zna ograniczeń; mowa ciała nie jest dla niej przeszkodą, uczucia
nie są niczym więcej jak sekwencją odpowiednich ruchów, napięcia mięśni i
utrzymaniem spojrzenia wystarczająco długo. Dlaczego więc patrzyłam na
rozgrywającą się przede mną scenę i czułam, że nie jest właściwa?
Cóż, nie każdy opanował tajniki
aktorstwa na odpowiednim poziomie, a Jack raczej nie należał do grupy
szczególnie uzdolnionych.
Odwróciłam wzrok i pozwoliłam
ciału znaleźć większe oparcie w człowieku za mną. Wiedziałam, że widok Amelii
Hood szukającej pomocy w osobie Ashtona Irwin jest jeszcze bardziej niecodzienny
niż chłopak Emily wchodzący w bliższe relacje z Annabeth, ale… my przecież
jedynie odgrywaliśmy swoje role, a nikt nie był w stanie odczytać z mojego
umysłu myśli, że miło jest poczuć ramię przygarniające mnie do siebie.
Podniosłam głowę w górę, wprost na spotkanie przygnębiająco pustego sufitu, i
zdmuchnęłam włosy wpadające mi do oczu. Po nie tak łatwym dniu w końcu poczułam
rozluźnienie i postanowiłam póki co nie przejmować się zbytnio Jackiem. W końcu
i tak miałam z nim nieustanny kontakt, więc kontrolowałam sytuację na bieżąco.
Wielka Gra stawiała nas wszystkich w niepoprawnych sytuacjach – na przykład
dzisiaj rankiem na plaży, kiedy Irwin musiał posmarować moje plecy olejkiem, a
ja czułam się wyjątkowo niezręcznie i mogłam jedynie oprzeć głowę o kolana i
czekać, aż skończy – także zapewne tylko wyolbrzymiałam. Nie było potrzeby
niepokoić Emily, a na pewno nie do czasu, kiedy doradzę się Lory.
Choć wszystko w ośrodku wydawało
się ociekać nowością, drewniane schodki przy wejściu na podwyższenie zaskrzypiały,
kiedy wchodziła po nich Johannes. Kobieta miała włosy spięte w wymyślnego koka,
ale jej strój przeczył tej elegancji. Szeroka spódnica, długa do kostek,
zamiatała powietrze szarpanymi ruchami. Od razu można było zauważyć, że energia
pani Marii nie brała się znikąd; nasza mentorka była wyraźnie podekscytowana i,
nie zwlekając, stanęła na środku, by przekazać nam wieści.
-
Witajcie, moi kochani! – Odpowiedziały jej ciche pomruki przywitań. –
Mam nadzieję, że bawicie się odpowiednio dobrze, a wasze zdolności są
szlifowane niczym diament. Jako wasz jubiler, zastrzegłam sobie prawo do oceny
poziomu, na jakim się znajdujecie i właśnie w tym celu zwołałam dzisiejsze
spotkanie. No, i chciałam jeszcze przekazać, że niestety nie mam wpływu na
kostiumy naszych uroczych kelnerek i od kogokolwiek ta prośba wyszła, nie
zmienią się one na „bardziej apetyczne”. – Kilka osób rozejrzało się wokoło, a
grupka chłopaków z Tomem na czele zaczęła się wzajemnie przekrzykiwać i
szturchać. – Tak, wiem, że to niezwykle ważna sprawa, ale przejdźmy teraz do
tego, co nas dotyczy. Czeka was test. I nie bójcie się, nie będziecie musieli
pisać epopei na temat zmarłego zwierzaczka swoich partnerów. Przeprowadzimy coś
na zasadzie symulacji. Inne otoczenie, wyjątkowa okazja, a w centrum tego wy
jako para, której każdy krok podlega ocenie. Podzieliłam was na cztery bloki;
każdy z nich przeżyje swój wielki dzień w innym terminie. Wyznaczyłam też kilka
osób, które pomogą mi wszystko nadzorować i oceniać, oczywiście w czasie, kiedy
same nie przechodzą właśnie egzaminu. Jako że czas nieustannie przelewa się
przez naczynie zwane życiem, zaczynamy już jutro. Rozpiskę znajdziecie przy
drzwiach wejściowych. I nie ma się czym martwić — w gruncie rzeczy macie
zachowywać się tak jak do tej pory, po prostu znajdziecie się tymczasowo pod
pilniejszym ostrzałem spojrzeń. Ale kto by się tym przejmował, kiedy będzie
przebywał w takim wspaniałym miejscu jak wesołe miasteczko? – Kobieta mrugnęła
do nas. – Wyjeżdżamy po obiedzie, a powrót planowany jest na godziny wieczorne.
Sam test będzie trwał cztery godziny. O wynikach porozmawiamy na osobności
następnego dnia. Chciałam powiedzieć coś jeszcze… Ach tak, pamiętajcie o dobrej
zabawie!
Kobieta zeszła ze sceny i wszyscy
zaczęli podnosić się na nogi. Stanęłam naprzeciwko Irwina, a ten poruszył
brwiami w sposób mający zapewne być zabawnym.
– Szykuje się ciekawy dzień, co? –
powiedział sugestywnym tonem.
~.♦.~.♦.~
Ludzie zaczęli wypadać z autobusu
w tempie porównywalnym do piłeczek pingpongowych wyrzucanych przez robota. Nasz
kierowca zaparkował odrobinę dalej, dlatego musieliśmy przejść długość jednej
ulicy, aby znaleźć się przed bramą, nad którą rozciągał się szyld o kolorze
zgniłej zieleni z namalowanymi na nim dużymi, białymi literami układającymi się
w hasło „Witamy w krainie zabawy”. Zamiast zwykłych kropek nad literami „i”
widniały rysunki kolorowych balonów. Całość wyglądała odrobinę tandetnie, ale
idealnie pasowała do widocznych dalej atrakcji. Na tle szarego nieba odcinał
się okrąg diabelskiego młynu, mogącego się pochwalić naprawdę pokaźnymi
rozmiarami. W otoczeniu chmur, falistymi ruchami płynęły tory piekielnego
rollercoastera, który od razu został wykluczony z moje listy atrakcji. Nie
skończyłam nawet dwudziestki, dlatego stwierdzenie, że na zawał serca mam
jeszcze czas, uznałam za jak najbardziej trafne. Widać było też kilka
pomniejszych kolejek, niektórych nie mniej przerażających od swoich olbrzymich
kuzynów. Tańczyły one swój nieustający taniec, wirując w towarzystwie
rozbrzmiewającej zewsząd muzyki. Poszczególne utwory zlały się w jeden poemat,
z którego wybijał się głos spikera, przesycony entuzjazmem i gwarantujący
wieczór wspaniałej zabawy.
Stojący obok mnie Ashton
zagwizdał przeciągle. Przeniosłam na niego wzrok i zsunęłam swoje okulary
przeciwsłoneczne na nos.
– Co ty na to, by podążyć żółtą
drogą? – zapytał, wyciągając w moją stronę dłoń.
Spojrzałam na chodnik, którego
fragmenty, wybrukowane gdzieniegdzie żółtą kostką, tworzyły ścieżkę wiodącą w
głąb wesołego miasteczka. Większość naszej grupy od razu rzuciła się w objęcia
lunaparku, pewnie nawet nie dostrzegając tego barwnego akcentu. Rozejrzałam się
wokół, wiedząc, że muszę przestać myśleć o uśmiechającym się tuż obok Andym i
Katlyn znikającej za rogiem z Caroline pod ręką. Musiałam ten dzień w pełni
poświęcić Irwinowi. Zostawić wszystko za sobą i dać się poprowadzić żółtą
drogą, niezależnie od tego, gdzie ona nas zabierze. W końcu był to nasz test.
– Mam nadzieję, że nie pokładasz
nadziei na sukces w czarnoksiężniku* – odparłam, splatając palce z jego.
– Nie, sukces zapewnimy sobie
sami.
Poczułam, jak chłopak przyciąga
mnie bliżej. Spojrzałam w jego twarz i uśmiechnęłam się, chcąc potwierdzić tym
wypowiedziane przez niego słowa.
~.♦.~.♦.~
Po krótkiej, acz szalonej jeździe
elektrycznymi samochodzikami, podczas której Irwin zaklinał mnie, bym nigdy nie
robiła prawa jazdy, podeszliśmy do stoiska z watą cukrową. Choć była to udawana
randka, nie musiałam nawet prosić o różową watę w rozmiarze L, a już miałam ją
w rękach. Nie wypadało mi kolejny raz powtarzać, że nie jestem w stanie jej
zjeść, więc po prostu co drugą porcją wziętą do ręki wpychałam do ust Irwinowi,
szczerząc przy tym zęby w szczerym uśmiechu. Naprawdę zabawnie karmiło się
kogoś chmurą cukru, która za cel egzystencji wybrała sobie wybrudzenie
wszystkiego wokół. Co prawda gdyby nie krany i sprawdzające nas osoby spotykane
na każdym rogu, Ashton pewnie miałby większe trudności z utrzymaniem
sympatycznego wyrazu twarzy, ale i tak cieszyłam się chwilami, w których
pozwalałam sobie myśleć, że mam wszystko pod kontrolą. Zanim dotarliśmy na
strzelnicę, patyk od waty wylądował w koszu, a nasze ręce znów lśniły
czystością. Mogłam więc w stanie pełnej gotowości przystąpić do zestrzeliwania
puszek ułożonych w srebrne piramidki. Po kilkunastu minutach, mimo iż los
próbował pokazać mi, że nie jest to moja specjalność, ja kolejny raz wyłożyłam
żetony, które otrzymaliśmy na wstępie, i podjęłam następną próbę.
– Nie jestem matematycznym
geniuszem, ale według wszelkich zasad prawdopodobieństwa powinnaś już trafić –
oznajmił Irwin.
Obrzuciłam go krytycznym
spojrzeniem, by następnie odwrócić się z powrotem i nacisnąć na spust po raz
ostatni. Poczułam, jak za sprawą siły odrzutu wiatrówka wbija się w moje ramię.
Pocisk przeleciał tuż obok górnej krawędzi piramidy. Zrezygnowana wyciągnęłam
strzelbę w kierunku brodatego właściciela budki, który, byłam pewna,
niezmiernie cieszył się z mojego braku talentu.
– Możesz spróbować sam, skoro tak się na tym
znasz – zwróciłam się do Ashtona, a ten wzruszył ramionami i zajął moje
miejsce.
Dostał do rąk naładowaną broń,
ale zamiast od razu strzelać, zważył ją w dłoni i poświęcił chwilę na
ustawienie się. Obserwowałam pracę jego mięśni, kiedy pochylił się i starannie
wymierzył. Pocisk ze świstem przeleciał tuż obok lewego krańca celu. Drobny
uśmieszek wpełzł na moje usta. Jakby to wyczuwając, Irwin przeniósł na mnie spojrzenie
i bezgłośnie powiedział „nie martw się”. Skorygował odrobinę swoje położenie,
po czym oddał kolejny strzał. Trafił niemal w środek piramidy, tak że kilka
puszek z trzaskiem upadło na kremowy blat.
– Sądzę, że możesz zacząć
zastanawiać się nad wyborem pluszaka. Z trzeciego rzędu, tak obstawiam.
Podeszłam bliżej, by przejechać
wzrokiem po maskotkach mniejszych gabarytów. Oparłam łokieć o ladę, a głowę o
dłoń i przygryzłam wargi. Skupiłam spojrzenie na blondynie.
– Ta panda jest słodka –
zauważyłam.
Chłopak nacisnął spust, ale
spudłował. Ciche przekleństwo wyrwało się z jego ust. Nie zwlekał jednak i po
chwili oddał trzy kolejne trafne strzały, pozostawiając stojące jedynie dwie
puszki. Biorąc pod uwagę ilość zrzuconych, był to naprawdę dobry wynik.
Mężczyzna rezydujący w strzelnicy podał nam więc wybranego pluszaka, jedynie
mrucząc pod nosem ciche gratulacje, i ruszyliśmy dalej.
– Faktycznie nie poszło ci tak
źle – przyznałam.
– Tobie też by tak nie szło, ale
lufa była skrzywiona – odszepnął Irwin. – Zapewne umyślnie.
Wydałam z siebie pomruk zaskoczenia.
Choć czego można się było spodziewać po zabawach w wesołym miasteczku?
– Kanciarz nie postarał się
zbytnio. Można to było łatwo zauważyć, jeśli tylko miało się wcześniej kontakt
z taką bronią. Kiedy byłem młodszy, ojciec czasem zabierał mnie na polowania.
Ja… nie jeżdżę z nim już od dłuższego czasu, ale mimo to nadal wyczułem
różnicę. – Ton głosu Ashtona był miarowy, ale wzrok biegał po zapalających się
wokół kolorowych światłach. – Naprawdę się nie postarał, by chociaż zachować
pozory.
Powoli pokiwałam głową, także
lustrując wzrokiem otoczenie. Nasz czas płynął powoli, ale jednak nieustannie
zbliżał się do końca, a żółta droga wciąż prowadziła nas przed siebie.
~.♦.~.♦.~
Przestępowałam z nogi na nogę,
obserwując, jak tłum ludzi przed nami coraz bardziej się przerzedza. Każda
osoba znikająca za stalowymi barierkami przybliżała mnie do własnej śmierci, na
którą sama się zgodziłam. Będąc już bliżej potężnej maszyny i wiedząc, że za
chwilę przyjdzie kolej na mnie, by do niej wsiąść i dać się porwać w przestworza,
miałam ochotę wykonać taktyczny zwrot na pięcie i ukryć się gdzieś w otoczeniu
bajecznych jednorożców, których wygodne siodła nie groziły zawałem serca ani
upadkiem z wysokości. Powstrzymywała mnie jednak ręka na mojej talii i fakt, że
przystałam na ten pomysł, bo Irwin faktycznie zasłużył na to, by po całym dniu,
kiedy bez dyskusji zgadzał się robić to, co powinniśmy… i to, czego ja chciałam,
dostać przejażdżkę na upragnionym przez niego rollercoasterze. W końcu mimo iż
wciąż był niezwykle sarkastycznym oraz irytującym towarzyszem, wypełnianie
zadania szło nam bardzo dobrze i nie mogłam przypisać sobie wszystkich zasług.
I choć wewnętrznie nad tym płakałam, a zewnętrznie zaczynałam się trząść,
twardo postanowiłam odbyć ostatnią dzisiaj przejażdżkę właśnie tutaj.
Tłum przesunął się jeszcze
bardziej do przodu i wiedziałam, że nasza kolej będzie już w następnej turze.
Aby odwrócić swoją uwagę, rozejrzałam się wokół. Wesołe miasteczko wyglądało
teraz naprawdę niezwykle. Zapalono już wszystkie światła, a w ciemne, nocne niebo
wystrzeliwały kolorowe lasery. Muzyka była jeszcze głośniejsza niż wcześniej;
wypełniała swoim mocnym biciem mój żołądek i uzupełniała szum krwi w uszach.
Gdzie nie spojrzałam, widziałam błyszczące refleksy i uśmiechy mijających mnie
osób. I nagle jeden uśmiech szczególnie przykuł moją uwagę; uśmiech i machająca
ręka.
Annabeth dostrzegła moje
spojrzenie i coś powiedziała. Z powodu głośnej muzyki zarejestrowałam tylko
ruch jej warg, więc zrezygnowana pokręciła głową i podbiegła bliżej.
– Czas wolny – zakomunikowała. –
Mamy – spojrzała na złoty zegarek na ręce – jeszcze pół godziny, ale test się
skończył. Przekażcie innym, jeśli ich spotkacie.
Światła zmieniły swój kolor z
niebieskiego na czerwony, a dziewczyna ruszyła chodnikiem dalej.
Spojrzałam na Ashtona, który
natychmiast odwzajemnił mój wzrok. W dokładnie tej samej sekundzie odsunęliśmy
się od siebie, pozostawiając pomiędzy naszymi ciałami odpowiednią przestrzeń,
która w dziwny sposób wypełniła się niezręcznością. Moje oczy powędrowały w
lewą stronę, gdzie wężyk tworzący kolejkę miał swój koniec.
– Nawet o tym nie myśl, Hood.
Zrezygnowana wróciłam wzrokiem do
blondyna, który patrzył na mnie z rozbawieniem.
– O czym mam nie myśleć?
– Nie zrezygnujesz z przejażdżki.
Nie po to staliśmy tu kilkanaście minut, żeby teraz odpaść.
– Stałam tu kilkanaście minut, bo
musiałam – zauważyłam.
– Dokładnie, więc teraz zbierzesz
zasiane twym niesamowitym trudem i wytrwałością plony.
Przewróciłam oczami, ale nie
ruszyłam się z miejsca. Skoro już powiedziałam, że będę mu towarzyszyć na tym
głupim rollercoasterze, nie zamierzałam teraz wymięknąć. Wyprostowałam plecy i
wzięłam głębszy oddech. To była tylko przejażdżka i nie musiała skończyć się
katastrofą.
W końcu wagoniki z przeciągłym
piskiem zatrzymały się przed nami. Ludzie wysiedli z nich i udali się zejściem
w drugą stronę – większość z nich nie wyglądała jakby była po zawale serca, ale
moje już teraz waliło jak oszalałe.
– Od dziecka bałam się takich
kolejek.
Nie zdawałam sobie sprawy, że
powiedziałam to zdanie na głos, dopóki Irwin nie poklepał mnie niezręcznie po
plecach i nie mruknął, że wejdzie w takim razie pierwszy. Jakby miało to
cokolwiek dać. Nie marudząc już jednak, zajęłam drugie miejsce i rozejrzałam
się dookoła. Kilka siedzeń za nami sadowili się Jacob z Liv. Maszyna, odnowiona
czerwoną farbą, która nie zdołała przykryć wszystkich śladów starości, była
praktycznie cała wypełniona. Kontrolerzy sprawnie zebrali od wszystkich żetony,
jakby nawet oni zaprzysięgli się przeciwko mnie i postanowili przyspieszyć
moment zguby. Z drugiej strony wiedziałam, że im szybciej ma się coś za sobą,
tym w niektórych sytuacjach lepiej. Tym razem czas zdecydowanie nie sprzyjał
podstawce pod łokieć, na której moje palce wystukiwały niespokojny rytm z taką intensywnością,
że zaczęłam się zastanawiać, czy będzie mnie stać na pokrycie kosztów, jeśli
wybiję w skóropodobnym materiale dziurę. W końcu jednak metalowe zabezpieczenia
opadły w dół. Wiedziałam, że powinno to sprawić, iż poczuję się bezpieczniej,
ale irracjonalny strach w głębi mnie jeszcze bardziej wzrósł.
~.♦.~.♦.~
*odwołanie do Czarnoksiężnika z Krainy Oz (tak
szczerze to nigdy nie widziałam tego filmu ani nie czytałam książki, ale mi
pasowało, więc jest)
Dzień dobry, stokrotki, jak się macie?
Co mi powiecie o długości rozdziałów? Wolicie czytać dłuższe czy krótsze? Oczywiście mówimy tu o formie 2k lub 3k słów, bo ostatnio mniej więcej pomiędzy tymi wartościami mam dylemat. Zdradzając tajemnicę, powiem, że ten rozdział miał mieć jeszcze 700 słów, ale przerzuciłam je do następnego... Więc wiecie, może uda mi się go napisać szybciej! (tak, też średnio sobie wierzę, ale nie traćmy nadziei)
Możecie też zauważyć małe zmiany – rozdziały w końcu mają tytuły, które tworzą swoistą playlistę. Z danej piosenek są też cytaty na początku.
Buziaki xx