You've got me surrounded,
It feels like I'm drowning
and I don't want to come up for air.
Stres to pojęcia każdemu
dobrze znane, ale jednak trudne do jednoznacznego określenia. Sama
jego definicja nie jest jasna – można mówić o uczuciu, o bodźcu,
o stanie, a w psychologii pojawia się nawet określenie „relacja
adaptacyjna”. Zdawałoby się, że mnogość sposobów, w jakich
każda osoba radzi sobie ze stresem, jest adekwatna do ilości
określeń, które można było nadać temu pojęciu.
Dla mnie stres był
obecnie delikatnym drżeniem dłoni, przygryzaniem warg i myślami
panoszącymi się w głowie bez pozwolenia. Nie miałam się czym
denerwować, ale wszystko zaczęło się od proroctw, które
nieproszone wdarły się do mojego umysłu. Potem dołączyły do
nich analizy i wyrzuty, jakby sama świadomość zbliżającej się
oceny nie wystarczała. Od kilku minut kursowałam więc wzdłuż
korytarza przed gabinetem Johannes, próbując uciszyć rozdygotane
wnętrze. Gdy w końcu stwierdziłam, że nie uda mi się przekonać
siebie samej do tego, że starałam się wystarczająco, a myśli o
tym, iż rozdanie ról zależy głównie od punktów otrzymanych za
ten test, nie znikną, uciekłam się do najbardziej prymitywnej
metody – zaczęłam powtarzać wierszyk wyuczony w dzieciństwie
przez babcię. Była to moja mantra i nawet jeśli życie wokół się
waliło, kryzys zbliżał się nieubłaganymi krokami lub siedzący
na krzesłach obok Irwin patrzył na mnie coraz bardziej jak na
wariatkę, nie zamierzałam jej porzucać. Uspokajała mnie i
pomagała wyprowadzić myśli na uporządkowany tor, a o to właśnie
chodziło.
Z recytowania kilku
linijek w kółko wyrwało mnie gwałtowne pociągnięcie za
nadgarstek. Odbiwszy się od uda Ashtona, wylądowałam na białym
krzesełku obok. Wydałam z siebie oburzone prychnięcie.
– To tylko rozmowa z Johannes, wiesz, Hood? To
taka kobieta, z którą spędzasz znaczną część swojego czasu od
kilku lat. Niecały metr siedemdziesiąt, okulary na nosie i
serdeczna aura, choć przyznaję, również pełna respektu. Mówi ci
to coś? – powiedział, nonszalancko pochylając się w moją
stronę i zakładając ramię na oparcie mebla. Wydawał się
rozbawiony.
– Oczywiście, że dla
ciebie to tylko rozmowa.
Mój ton był wyniosły i
ledwo powstrzymałam się od dodania na końcu „głąbie”. Bo
jasne, wyzywałam nieraz Irwina, głównie w swoich myślach, ale
teraz wydawało mi się to dziwnie... poufałe. Jakby razem z tym
jednym, głupim słowem z moich ust miała wylecieć zmiana odczuć
wobec jego osoby, której zaprzeczałam w ostatnich dniach.
Przypomniawszy sobie o
tym, wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku. Uniósł brwi w górę,
ale nic nie powiedział.
Trzymałam uparcie wzrok
w beżowej ścianie przed sobą, dopiero po chwili orientując się,
że przestałam się już niepokoić wystawianą oceną. Pokręciłam
głową, także to biorąc za zły znak. Dlaczego Irwin potrafił
nagle nieproszony wprosić się do moich myśli i zająć je w pełni?
Zachowując się jak dziecko, posłałam mu nieprzychylne spojrzenie,
a gdy ten odpowiedział mi puszczeniem oczka, przypomniałam sobie,
że to wszystko wcale nie było takie nagłe i nowe. Jego idiotyczne
zachowanie od początku sprawiało, że musiałam martwić się tym,
jakie kłopoty na mnie sprowadzi.
Jakiekolwiek dalsze
rozmyślania przerwał trzask otwieranych drzwi. Z gabinetu Johannes
wyszła Angelica z Davidem. Ich uśmiechy nie pasowały do ról,
które mieli odgrywać – z tego, co pamiętałam, im w przydziale
przypadła wzajemna nienawiść. Widocznie jednak spotkanie
przebiegło zadziwiająco dobrze. Po chwili w progu stanęła także
sama kobieta i zachęcającym gestem zaprosiła nas do środka.
Podniosłam się z miejsca, aby po chwili usiąść w wygodniejszym
fotelu przed biurkiem nauczycielki. Miejsce po mojej lewej zajął
Irwin. Kobieta opadła naprzeciwko nas i przez kilka sekund po prostu
patrzyła. Nie mogłam wyczytać za wiele z jej spojrzenia, dlatego
ucieszyłam się, gdy chłopak przerwał milczenie, choć oczywiście
zrobił to w nie najlepszy sposób.
– Jak podoba się pani
nasz misterny teatrzyk? – zapytał, rozsiadając się wygodnie.
Ja sama odebrałabym jego
pozę jako pozbawioną szacunku, lecz Johannes zdawała się nie
widzieć w tym niczego złego.
– Bardzo, panie Irwin,
bardzo – odparła prosto, patrząc na Ashtona.
Wyglądali, jakby
prowadzili jakąś bezsłowną dyskusję i uderzyło we mnie to, że
moja mentorka lubi Irwina. Może nie pokazywała sympatii otwarcie –
nigdy tego nie robiła – ale widoczna między nimi była pewna nić
porozumienia. Wydało mi się to okropnie niesprawiedliwe – on był
dupkiem, który uwielbiał uprzykrzać ludziom życie, a ja jej
oddaną uczennicą, która na szacunek pracowała dwa lata. Tymczasem
siedzieliśmy w jej gabinecie i nie dość, że uwaga Johannes
skoncentrowana była na chłopaku, to jeszcze pozwalała mu na o
wiele więcej, niż zwykle mieściło się w jej normach dobrego
wychowania. Tak jakby coś w nim widziała i czerpała przyjemność,
mogąc wydobywać to na wierzch.
– Doceniam
zaangażowanie was wszystkich – zwróciła się w końcu także do
mnie. – Wielka Gra nabiera zdecydowanie ciekawszych kształtów,
niż mogłam podejrzewać. Większość osób naprawdę wkłada w to
serce i, o ile się nie mylę, należycie właśnie do tego grona.
Ciężko mi było słuchać
o wkładaniu serca w mój wymyślony związek z Irwinem. Trud i
owszem, czas oraz cierpliwość również, zapewne nawet zdrowie
psychiczne, ale serce... brzmiało to zbyt uczuciowo. Brzmiało to
tak, jakbyśmy angażowali w grę prawdziwie emocje.
Jeszcze ciężej było mi
przyznać się, że gdzieś w mojej podświadomości tkwiło
przekonanie, iż gra bez emocji nie ma sensu. Aktor może nadać
postaci kształt, ale to uczucia ją wypełniają i sprawiają, że
ożywa, stając się czymś namacalnym, zdolnym wyrywać z tłumu ich
własne dusze i wsadzać je w sztuczne realia. A żeby to zrobić,
trzeba czuć, trzeba dać się pochłonąć bijącemu w innym
świecie sercu, trzeba się nim stać.
– Och, oczywiście, że
należymy, prawda, kotku? – Irwin sięgnął po moją dłoń i
splótł nasze palce razem, nie pozbywając się zaczepnej,
rozbawionej nutki z głosu.
Przewróciłam oczami,
ale zdecydowałam się odpowiedzieć.
– Robię, co w mojej
mocy – zapewniłam, a po chwili dodałam dociekliwie: – Czy teraz
też musimy grać?
Widziałam, że uśmiech
miga w kącikach ust Johannes, ale ostatecznie kobieta pokręciła
głową.
– Nie. Jesteśmy tu,
żeby omówić wyniki waszej wczorajszej próby i w tej sytuacji
możemy odstawić na bok udawanie. – Kiedy tylko to powiedziała,
cofnęłam dłoń z powrotem na własne kolano. Od razu poczułam się
lepiej. Okazywanie bezpośrednio przed nauczycielką czułości,
nawet tych udawanych, było niezręczne. – Zacznę od krótkich
wyjaśnień, dobrze?
Nastąpił potok słów,
podczas których Irwin dwa razy szturchnął kolanem o to moje. Gdy
posłałam mu zirytowane spojrzenie, przywołał na twarz zbolały
wyraz, mający zapewne insynuować ból wywołany moim wcześniejszym
zachowaniem. Nie poświęcając mu za wiele uwagi, wróciłam do
wysłuchiwania Johannes. Blondyn mógł mieć gdzieś cały ten test,
ale dla mnie oznaczał on wejściówkę do przygotowanego
przedstawienia, a może i całej przyszłej kariery. Nie ma co
ukrywać, iż liczyłam na kartę VIP.
– Ostatecznie
otrzymaliście czterdzieści trzy punkty, co daje wyniki bardzo
dobry. Nie będzie żadnego oficjalnego rankingu, ale wszystko to
jest zapisywane o tu. – Kobieta postukała palcem w leżący na
ciemnym biurku zeszyt.
Z mojej klatki piersiowej
uleciało westchnienie ulgi, choć nie było ono pełne. Ocena
wydawała się dobra, ale jak miałam to stwierdzić, nie mogąc
porównać się do innych?
– A już myślałem, że
dostanę moją pierwszą od lat szóstkę. – Irwin widocznie kpił
sobie sam z siebie.
– Nikomu nie udało się
uzyskać oceny celującej – powiedziała Johannes z uniesionymi
brwiami, jakby zdając sobie sprawę z tego, że nie miała w planie
tego mówić, ale niewiele sobie z tego robiąc.
Tym razem naprawdę
wypełniła mnie radość i przez sekundę, dopóki się nie
opamiętałam, nawet uśmiechałam się promiennie do Irwina. Bądź
co bądź była to nasza wspólna praca i w życiu nie podejrzewałam,
że pójdzie nam tak dobrze. Nadal uważałam za niesprawiedliwy
fakt, iż oceny wystawiane są parze, a nie poszczególnym osobom,
ale póki co nie miałam na co narzekać. Ostateczny ranking i tak
będzie przypisany do członków grupy teatralnej i wydawało się,
że mam szansę zająć w nim naprawdę wysokie miejsce.
Z wyobrażeń o mojej
osobie w głównej roli wyrwał mnie głos Johannes.
– Z oficjalnych spraw
to byłoby wszystko – oznajmiła. – Mam dla was jednak jeszcze
niespodziankę. Te wakacje są dość wyjątkowe, prawda? Jak
mówiłam, wasza praca przerasta moje najśmielsze wyobrażenia, ale
ufam, że stworzyłam okazję nie tylko do podszlifowania
umiejętności aktorskich, ale też zmiany spojrzenia na pewne tematy
i nawiązania nowych relacji. Mam szczerą nadzieję, że będziecie
dobrze wspominać te kilka tygodni. – Nauczycielka patrzyła na nas
uważnie, a ja starałam się, by nie zauważyła mojej rzednącej
miny. Jakie wspomnienia właśnie tworzyłam? Bałam się odpowiedzi
na to pytanie. – Z tego powodu chętnie skorzystałam ze specjalnej
oferty wesołego miasteczka.
Z cichym pyknięciem
Johannes otworzyła szufladę ze swojej prawej strony i starannie
wypielęgnowanymi dłońmi położyła coś przed nami. Pochyliłam
się do przodu, żeby przyjrzeć się dwóm kartkom... nie, zdjęciom.
Z każdego spoglądała na mnie ta sama scena. Papier lekko się
błyszczał, przez co kolorowe otoczenie utrwalone na fotografii
zdawało się jeszcze bardziej magiczne. Gdzieś w tle unosiły się
balony, a groteskowy drogowskaz wskazywał drogę do domu strachów.
W centrum znajdowała się migocząca, złota karuzela, której część
zasłanialiśmy... my. Irwin opierał łokieć na moim ramieniu, a ja
patrzyłam na niego z mieszanką irytacji i rozbawienia. Wyglądaliśmy
uroczo i... prawdziwie.
– Nie wiedziałam, że
byliśmy fotografowani – zauważyłam głosem bez wyrazu, zapadając
się z powrotem w beżowy fotel.
Ashton dopiero teraz
spojrzał na zdjęcia. Nie poświęcił im więcej niż dwóch sekund
uwagi, po czym znów usiadł w swojej w pełni wyluzowanej pozie.
– No tak, zdjęcia z
zaskoczenia chyba nie są twoją mocną stroną. – Uśmiechnął
się zawadiacko.
Przypomniałam sobie,
dlaczego tak nienawidzę siedzącego tuż obok blondyna i
spiorunowałam go wzrokiem, ale zanim zdążyłam otworzyć usta,
wtrąciła się Johannes.
– Takie komentarze są
zbędne – oznajmiła ostro i łagodniejszym już tonem przeszła do
wyjaśnień: – Robiliśmy zdjęcia każdej parze, bo uznałam, że
może to być ciekawa pamiątka. Dlatego zachęcam wszystkich do
wzięcia sobie po jednej sztuce, ale równie dobrze możemy je teraz
wrzucić do kosza. To wasza decyzja.
– Popieram drugą opcję
– ogłosiłam od razu, zaplatając ręce na piersi.
Zdecydowanie nie podobały
mi się te fotografie, poza tym zachowywanie pamiątek związanych z
Irwinem w żadnym wypadku nie znajdowało się na liście moich
pragnień. Zwłaszcza jeśli miały to być tak zakłamane
wspomnienia.
Spodziewałam się
kolejnych komentarzy ze strony chłopaka, tymczasem jedynie Johannes
zapytała, czy jestem pewna swojej decyzji.
– W takim razie to
wszystko na dzisiaj – oznajmiła po moim przytaknięciu. – Mam
nadzieję, że nadal będzie wam tak dobrze szło. Amy, możesz
wyjść, a ciebie, Ashtonie, prosiłabym o zostanie jeszcze na
chwilę.
Przez chwilę w moich
myślach królowało zaciekawienie, ale gdy jeszcze raz spojrzałam
na zdjęcia i blondyna, poczułam, że wyjście stąd jest najlepszą
opcją.
Wolno wstałam i,
kiwnąwszy głową przed nauczycielką, opuściłam gabinet.
~.♦ .~.♦ .~
Wpatrywałam się w
sufit, na którym, słowo daję, zacieki układały się w kształt
pandy z poważną chorobą genetyczną. Niemal słyszałam śmiech
Emily oraz Lory, który na pewno rozbrzmiewałby w pustym pokoju,
stanowiąc miły kontrast dla żmudnego szumu deszczu obijającego
się o szybę, ale nie miałam tego szczęścia. Utknęłam w naszym
domku na cały wieczór i umierałam z nudy. Jedynym moim zajęciem
było wybijanie irytującego rytmu na obudowie laptopa, który
wgniatał się w moją klatkę piersiową. Urządzenie było
oczywiście bezużyteczne z powodu braku zasięgu i zera zapisanych
na nim filmów. Wiedziałam jednak, że mogę to szybko zmienić i
coraz bardziej kusiła mnie ta opcja.
Z jęknięciem podniosłam
się do pozycji siedzącej, myśląc o tym, że w mojej diecie
widocznie brakuje owocowych galaretek i słodkich kisielów, gdyż
kości strzelały mi przy każdym ruchu. Drugi raz dzisiejszego dnia
do mojej głowy wpadła myśl o babci. Twardo postanowiłam, że po
powrocie do domu postaram się przywrócić tradycję, którą
ustanowiłyśmy gdzieś w czwartej klasie podstawówki, kiedy to
ojciec pracował jeszcze w drugiej części miasta, a Aaron próbował
robić coś ze swoim życiem i uczęszczał na dodatkowe zajęcia.
Mój dom świecił pustkami, więc pierwszym przystankiem na drodze
ze szkoły stał się stół babci Anastasi, przy którym spożywałam
niezobowiązujące, ale, jak się okazuje, niezbędne w mojej diecie
podwieczorki.
Chwyciłam laptopa i z
niespodziewaną determinacją opuściłam pokój. Nuda robiła z
człowiekiem dziwne rzeczy.
Tradycyjnie zapukałam do
drzwi Irwina, a on tradycyjnie odkrzyknął „proszę”, jednak
przechodząc przez próg, byłam gotowa na wszystko. Tym razem
okazało się to niepotrzebne. Kiedy spojrzałam na chłopaka,
właśnie chował plik papierów do szuflady w komodzie stojącej
obok łóżka. Widać było, że jego wieczór też nie opływa we
wrażenia – leżał rozwalony tak, że jego nogi znajdowały się
na ziemi, a głowa opierała o ścianę w sposób wymagający od
karku niebotycznych poświęceń.
– Amelio Hood, czyżbyś
przybyła uratować mnie od beznadziejnego marazmu samotnej nocy?
Przewróciłam oczami, w
myślach nakazując sobie uprzejmość.
„Czy miałbyś coś
przeciwko...” – sformułowałam zdanie w głowie, by następnie
parsknąć śmiechem na samą siebie.
– Zostawię tu laptopa,
żeby film pobierał się na pełnym zasięgu, okej?
Prosto i bez zbędnych
komentarzy – tak planowałam załatwić cokolwiek z Ashtonem
Irwinem.
Coś błysnęło w oczach
chłopaka i podniósł się do góry.
– Naprawdę
przychodzisz z nadzieją – oznajmił z widocznym zadowoleniem. –
Jaki film?
– Laptop będzie stał
tutaj – wskazałam ręką na krzesło – a ty możesz zostać tam.
Nie musisz wiedzieć, co to za film.
– Daj spokój, Hood.
Jak masz coś oglądać, to po prostu oglądnijmy to razem.
– Niby dlaczego
mielibyśmy to robić? – Nie ukrywałam sceptycyzmu.
Blondyn płynnym ruchem
wstał, po czym znalazł się przede mną. Zanim zrozumiałam, co ma
zamiar zrobić, wyjął laptopa z moich rąk i od razu wrócił na
łóżko.
– Bo jesteśmy dobrymi
współlokatorami – zadeklamował. Spojrzał na mnie z uśmiechem i
poklepał miejsce obok siebie. – No dalej, Amy, siadaj.
Moje wahanie trwało dwie
sekundy. Po tym czasie, nie szczędząc wywracania oczami i jęków
zrezygnowania, dowlokłam się do mebla. Opadłam na miękką pościel
w stosownej odległości od Ashtona.
– Mogę? – Kiwnął
głową na urządzenie i, otrzymawszy zgodę, wybudził laptopa ze
stanu uśpienia. Nie zwlekając, uruchomił przeglądarkę. Jego
opalone palce biegały po klawiaturze z prędkością światła. –
Jest taki film, który chciałem zobaczyć. Powinien już być w
Internecie… tak, to ten – powiedział usatysfakcjonowany, po czym
odwrócił ekran bardziej w moją stronę. – Może być?
Nie, nie może. W moich
planach na wieczór nie mieścił się seans z Irwinem ani wybieranie
przez niego repertuaru. Nie miałam siedzieć na jego łóżku,
w jego pokoju ani przesuwać się w jego stronę, żeby
móc dobrze widzieć laptop leżący na jego kolanach.
Nic nie powinno takie
być, ale właśnie było. Wszystko to sprawiało, że miałam ochotę
mruknąć w odpowiedzi „cokolwiek” i zapaść się głębiej w
pościeli, ale nie mogłam.
– Horror? – Uniosłam
więc brwi w górę.
– Najlepszy od czasów
„Obecności” – zapewnił chłopak.
Uniosłam się na
łokciach.
– Chyba nie planujesz
wystraszyć niewinnej dziewczyny na śmierć i sprawić, by wpadła w
twoje ramiona?
– O ile nie planujesz
odstawić szopki z piszczeniem i wpadaniem w moje ramiona, to nie –
odpowiedział prowokacyjnie. – Poza tym, Hood, ty i niewinność?
– Dokładnie to, ja i
niewinność, zawsze obok siebie, naprzeciw złu i dupkom tego świata
– wygłosiłam patetycznie, robiąc wyraźne odstępy pomiędzy
częściami zdania.
Irwin się roześmiał.
Odłożył laptopa i wstał, żeby zgasić światło. Po chwili z
powrotem usiadł obok mnie, już w kompletnych ciemnościach,
zakłócanych jedynie migającym światłem emitowanym przez ekran.
– Pamiętaj w takim
razie, że ramiona tego dupka są zawsze dla ciebie otwarte –
wyszeptał.
Kopnęłam go w kostkę.
Naprawdę mocno; tak, że znów poczułam się jak totalny dzieciak.
Tego uczucia chciałam unikać i to dlatego zgodziłam się na
wspólny seans – żeby nie wychodzić na upartą dziewczynkę. Bo w
końcu w oglądaniu razem filmu nie było nic złego, ale ja chciałam
utrzymać moje relacje z Irwinem na możliwie najchłodniejszym
poziomie, a z tym kłóciło się spędzanie razem czasu wolnego. Nie
byłam też trzynastolatką myślącą, że siedzenie na łóżku z
chłopakiem jest najbardziej podniecającym doświadczeniem w życiu,
a mimo tego, w jakiś sposób, czułam się niezręcznie, gdy
leżeliśmy tak blisko siebie.
Przez pierwsze minuty
filmu, kiedy, jak to na horrorze bywa, z laptopa nie wydobywały się
praktycznie żadne dźwięki ani światło, w pokoju słychać było
głównie nasze oddechy. Próbowałam nie skupiać się ani na nich,
ani na intensywnym zapachu wody kolońskiej, jednak udało mi się to
dopiero wtedy, gdy akcja odrobinę się zagęściła. I faktycznie,
zgodnie ze słowami Ashtona, film zapowiadał się na naprawdę dobry
horror, co z jednej strony było świetne, a z drugiej okropne. Nie
zamierzałam przecież piszczeć przed Irwinem, a nawet nie miałam
za czym schować twarzy, kiedy kolejne upiorne postacie wyskakiwały
przed kamerę w momentach przyprawiających o zawał serca. Rzucałam
więc co jakiś czas komentarze w stylu „fuj” czy „ała”,
podczas gdy reżyserzy prezentowali nam naprawdę makabryczne sceny,
ale chłopak nie dawał się wciągnąć w rozmowę, która mogłaby
odwrócić moją uwagę.
– Zimno mi –
powiedziałam w końcu, co skłoniło blondyna do reakcji.
– Leżysz na kołdrze –
zauważył, po czym rzucił mi przelotne spojrzenie. – Ale jeśli
uważasz, że efektywniejsze będzie przytulenie się, to śmiało.
– Przestań śnić –
burknęłam, natychmiastowo sięgając po leżący po mojej wolnej,
lewej stronie róg nakrycia. – W przeciwieństwie do ciebie, jestem
w pidżamie – dodałam na swoje usprawiedliwienie, przykrywszy się
pod samą brodę.
Leżałam obecnie na
boku, co średnio podobało się mojej podpierającej głowę ręce,
ale przynajmniej czułam się bezpieczna, bo pod przykryciem
zmieściły się też moje zgięte nogi. Tak było mi łatwiej
dotrwać do końca filmu, który zostawił mnie z szybko bijącym
sercem i zaciśniętymi oczami.
Kiedy na ekranie pojawiły
się napisy, a następnie obraz zastygł, przez dłuższą chwilę
nic nie mówiliśmy. Nasze oddechy tym razem wywierały jeszcze
gorsze wrażenie – jedyne odgłosy w ciszy utkanej z zastygłego
strachu, unoszące się pomiędzy mrokiem ukrywającym odbicia
demonów, tych własnych jak i zobaczonych na produkcji. Właśnie
wtedy, gdy lęk po horrorze jest jeszcze bardziej odczuwalny niż w
czasie jego trwania, Irwin westchnął i zaczął podnosić się na
nogi. Wiedziałam, że jeśli wstanie i podziękuje mi za seans w
jakikolwiek możliwy u niego sposób, ja będę musiała zrobić to
samo, a wychodzenie z bezpiecznego kokonu było na ostatnim miejscu
moich pragnień.
– Wiesz, że nie ma
szans, żebym teraz tak po prostu wróciła do siebie? –
powiedziałam twardo.
– Nie?
Zatrzymał się w połowie
drogi i odwrócił w moją stronę. Jego kolano dotykało mojego uda.
– Nie – odparłam, po
czym w mojej głowie pojawił się pomysł. – Ty wybrałeś horror,
więc ja wybiorę komedię.
Światło wycinało na
twarzy chłopaka paradę złożoną z głębokich cieni oraz
upiornej, niebieskiej poświaty, która skupiła się wokół
uniesionej brwi.
– Boisz się, Hood? –
zapytał z kpiącą nutą w głosie.
– Tak, Irwin –
zaakcentowałam jego nazwisko – to był cholerny horror, więc się
boję. A teraz oddaj mi tego laptopa i posadź swój tyłek.
Przez kilka sekund
mierzył mnie wzrokiem. Wyglądał, jakby coś analizował. W końcu
doszedł do wniosków, które widocznie go zadowoliły. Nie
wiedziałam, jakie były – czy była to satysfakcja równa wygraniu
zakładu wiążącego się z bieganiem nago po ulicy, czy radość
wywołana przekonaniem o słuszności swoich podejrzeń. Liczyło się
tylko to, że usiadł obok mnie – tym razem wzdłuż łóżka, a
nie w jego poprzek – a ja mogłam czuć obok siebie uspokajające
uderzenia serca zdające się pulsować w rytm kropel opadających na
ciemne okna. Nie miałam zbyt wiele czasu na podjęcie decyzji, więc
włączyłam pierwszy film, jaki wpadł mi do głowy.
Nie dostrzegłam chwili,
w której wichura na zewnątrz zamilkła, a moje powieki obsypał
piasek złożony z napięcia mięśni i zderzeń myśli zgromadzonych
w ciągu całego dnia. Nie rozpoznałam momentu, kiedy w pokoju
oświetlonym sztucznym światłem poczułam się na tyle bezpiecznie,
by zasnąć na ramieniu Ashtona.
~.♦ .~.♦ .~
Znów nic mi się nie podoba, a co tam u Was? :)))