Bring on your bows and
arrows
Bring on your plagues
and pharaohs
Cause if you get lost
in the shadows
There's a fire inside
you
And you know that I'll
find you
Prawdopodobnie
najważniejszym z elementów dnia był poranek. Noc mogła być
magiczna, dzień pracowity, a zmierzch tajemniczy, ale to moment
przebudzenia się rzutował na nasz humor. Istniały więc leniwe
poranki, kiedy ciało tak splątywało się z kołdrą, jakby miały
pozostać zrośnięte na wieki. Zdarzały się pobudki w ciemności,
w której czaiło się widmo niedojedzonego śniadania i spóźnionego
autobusu. Istniały poranki słoneczne, kiedy światło tańczyło na
niedomkniętych powiekach powolnego walca, wybudzając nas z
przyjemnych snów. Zdarzały się gwałtowne wyrwania z koszmarów,
które sprawiały, że chciwie szukaliśmy obok ręki mogącej
wyciągnąć nas na powierzchnię. Były też te najzwyklejsze
przebudzenia, kiedy otwarcie oczu zajmowało nam kilka sekund,
podczas których bodźce z zewnątrz powoli do nas docierały.
Czuliśmy, że prawa łydka wynurzyła się spod przykrycia, a
koszulka podwinęła za pępek. Wystarczyło tylko odwrócić się na
drugi bok, uchylić powieki i...
Odskoczyć w drugą
stronę, widząc przed sobą twarz znienawidzonego współlokatora.
Mój śpiący umysł nie
był w stanie znieść zbyt wiele. Złote loki i delikatne worki pod
brązowymi oczami stanowiły już chwiejne maksimum, a ciepła ręka
i szorstkie palce momentalnie znajdujące się na mojej wpół
odsłoniętej talii okazały się nieznośnie elektryzującym
doświadczeniem. Nie byłam w stanie zrobić nic innego niż patrzeć
przed siebie, prosto w twarz Irwina osnutą przyniesionym przez
wschód słońca rozkojarzeniem.
– Dzień dobry, Hood.
Poranki były też
niebezpieczną porą – pełną zachrypniętego głosu i opóźnionych
reakcji.
– Co ty robisz? –
fuknęłam.
– Właśnie tego
anielskiego głosu tuż po obudzeniu brakowało mi całe życie –
zakpił.
Przeskanowałam otoczenie
kontrolnym spojrzeniem. W mojej głowie wszystko powoli zaczęło się
układać.
Film. Po prostu zasnęłam
podczas filmu.
Do płuc wtoczyło mi się
powietrze wypełnione ulgą i w końcu mogłam poruszyć jakąkolwiek
kończyną. Lub sprawić, by ktoś inny to zrobił.
– Weź tę rękę –
mruknęłam nieprzyjaźnie.
– Nie sądzę, by to
był dobry pomysł – odnotował blondyn z niejasną nutą
zadowolenia.
– Puść mnie, Irwin.
– Wtedy...
Szarpnęłam się do
tyłu, chcąc wyswobodzić z uścisku chłopaka. Szybko zorientowałam
się, że materac nie sięga tak daleko, jak bym tego chciała i
poleciałam w dół. Syknęłam, kiedy moje plecy gwałtownie
spotkały się z podłogą.
–... spadniesz.
Wyprostowałam się tak,
by moja twarz znajdowała się na tym samym poziomie, co Ashtona.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami – moje było wściekłe,
jego rozbawione.
Może ta noc nie wynikła
z winy Irwina. Może siniaki miały być jedynie świadkami mojej
własnej impulsywności. Ale nic z tego nie powinno się wydarzyć i
świadomość ta wbijała długie, kujące kolce wprost pod moją
skórę.
– Czemu mnie nie
obudziłeś? – zapytałam z wyrzutem.
– A miałem? – odparł
niewinnie, podpierając się na łokciach i znów uzyskując przewagę
wzrostu.
Przewróciłam oczami.
Chciałam wygarnąć mu jego głupotę i niedomyślność, chciałam
samą siebie przywrócić do porządku nieprzyjemnymi epitetami... a
tymczasem jedynie podskoczyłam w miejscu na dźwięk zamykających
się drzwi wejściowych.
Ale skoro nasza dwójka
była w tym pokoju, to kto pojawił się w domku?
– Amy, wchodzę! – Do
moich uszu dotarł niepewny krzyk Katlyn.
Natychmiast poderwałam
się na nogi i żywiołowo rozejrzałam wokół. Co dziewczyna tu
robiła? Dlaczego akurat teraz?
– Czemu ona tu jest?
Mój głos brzmiał zbyt
burzliwie jak na szept, ale instynkt kazał mi nie pozwolić żadnym
odgłosom opuścić pomieszczenia.
– Nie wiem, to nie ja
mam na imię „Amy” – żachnął się chłopak, skopując kołdrę
z nóg. – Prawdopodobnie to twój osobisty budzik.
Zmarszczyłam brwi.
– Która tak właściwie
jest godzina?
Jedno spojrzenie na
Irwina uświadomiło mi, że obydwoje nie mamy o tym żadnego
pojęcia. Sytuacja zaczynała się robić coraz ciekawsza.
Jęknęłam, kiedy
wołanie rozległo się znowu.
– Jest tu ktoś?
Żyjecie?
Przez sekundę miałam
zamiar kazać chłopakowi coś zrobić albo wprost przeciwnie –
siedzieć cicho i się nie ruszać. Ostatecznie nic już nie
powiedziałam. Powstrzymując ochotę przygładzenia włosów,
podeszłam do drzwi.
Kiedy obejrzałam się
przez ramię, Ashton siedział na łóżku. Na jego twarzy gościł
zaintrygowany uśmiech, który był tak daleko od dodania mi
wsparcia, jak tylko możliwe. Mimo wszystko przybrałam na usta
podobny grymas, by wyjść z nim na spotkanie Kate.
Blondynka odwróciła się
w moją stronę, kiedy tylko drewno skrzypnęło. Spojrzałam na nią,
szybko zamykając za sobą drzwi.
– Cześć, Kate.
– Hej – powiedziała
przeciągle, rozejrzała się jeszcze raz wokół, po czym
przekrzywiła głowę. – Czemu nie było was na śniadaniu?
Natychmiast ruszyłam do
swojego pokoju. Zgodnie z moimi przewidywaniami dziewczyna poszła za
mną, wciąż mając na twarzy wyraz niezrozumienia. Zauważyłam,
jak ogląda się za siebie, wprost w stronę pomieszczenia, z którego
wyszłam. Z widocznym wysiłkiem próbowała poukładać w głowie
fakty, a ja łudziłam się, że jej się to nie uda.
– Właśnie go budziłam
– Ubiegłam jej pytanie. – Zaspaliśmy.
Pochyliłam się nad
szafą. Moje kolana spotkały się z szorstką, starą wykładziną.
Spieszyłam się, chcąc w tym pośpiechu zgubić wątpliwości
Katlyn. Przecież nie mogła tak po prostu zorientować się, że
spędziłam calutką noc z Irwinem w jednym łóżku, tak? Mnie samej
ciężko było do tego spokojnie podejść, a dla świętoszkowatej
Richardson stanowiłoby to niezły skandal.
Nie patrzyłam
dziewczynie w oczy, dopóki nie zgarnęłam w dłonie ubrań i
kosmetyczki. Stanęłam na środku pokoju, wytężając swoje
umiejętności aktorskie w celu skłonienia blondynki do uwierzenia w
tę zwykłą, prawdopodobną wersję wydarzeń, którą jej
zaserwowałam. Cóż, dla mnie samej była ona bardziej prawdopodobna
niż to, co wydarzyło się w rzeczywistości.
Gdy ta myśl do mnie
dotarła, wyparła zdenerwowanie, które dotychczas czaiło się
głęboko w komórkach ciała oraz pomiędzy podrygującymi palcami.
– Aha – odparła
jedynie Kate.
Nie wiedziałam, dlaczego
aż tak zależało mi na tym, by przyjaciółka nie poznała prawdy,
ale liczyło się tylko to, że byłam na dobrej drodze do zatajenia
jej. Spławianie Katlyn stało się ostatnio moją specjalnością –
czułam się z tym jedynie odrobinę źle; źle na tyle, by zagryzać
dolną wargę, ale nie wystarczająco, by nie pragnąć zniknięcia
blondynki.
– Jakim cudem oboje tak
zaspaliście? – Zmarszczyła brwi. – Wiesz, która jest godzina?
Otworzyłam usta, ale...
nie, wciąż nie wiedziałam, ile godzin z poranka wykradłam w
pokoju z brązowymi zasłonami i w towarzystwie chłopaka z oczami o
kilka odcieni jaśniejszymi.
– Śpiący czasu nie
liczą – bąknęłam.
Nagle moje spojrzenie
przeskoczyło z dziewczyny na otwierające się drzwi. Ona też się
odwróciła i zamarła, równie zaskoczona, co ja ułamki sekund
wcześniej.
Dobry Boże, czemu
zsyłasz do mojego pokoju Ashtona Irwina w samych bokserkach i z
intryganckim uśmiechem na ustach?
– Amy, kotku, prosiłem,
żebyś zbierała po nocy swoje rzeczy – wymruczał, unosząc rękę
z laptopem.
Wytłumaczenie tego,
czemu ten idiota pojawia się tutaj, tak, w momencie, kiedy
niemal przekonałam Katlyn, że może wierzyć w moje doskonałe
kłamstwa, było proste. Irwin kochał mnie denerwować.
A błysk w jego oczach
świadczył o tym, że doskonale wiedział, iż zaczyna wojnę.
~.♦ .~.♦ .~
Johannes zdecydowała się
przyspieszyć akcję, a informacja o tym musiała mi w którejś
chwili umknąć. Było to całkiem prawdopodobną opcją, biorąc pod
uwagę fakt, że wczorajsze ogłoszenia spędziłam głównie na
uporczywym szczypaniu dłoni Irwina, który odkrył drażliwy punkt
na moim ciele – miejsce pod żebrami, którego dotknięcie
nieuchronnie groziło łaskotkami. Wykorzystywał tę wiedzę z
uśmiechem promiennym jak słońce padające na pierwsze pąki
wiosennych kwiatów i nie mogłam się oszukiwać, że szeptane
przeze mnie groźby przynoszą inny skutek niż dodanie kilku
kolejnych różowych płatków do tego grymasu. Dodatkowo podczas
dzisiejszego śniadania, cóż, spałam, dlatego byłam
zaskoczona, gdy Kate z wciąż widoczną konsternacją i zmieszaniem
przekazała nam, że wieczorem będzie się odbywać kolejny test,
podczas którego mam być uzupełniającym jurorem. Gdyby nie to, że
mój żołądek wciąż skręcało od szalejących na twarzy
blondynki domysłów, a serce upadło i zostało gdzieś pod wątrobą
na widok urazy zapoczątkowanej moim kłamstwem, poczułabym się
zapewne wyjątkowo dumna i doceniona. Cały niefortunny poranek
spowodował jednak, że nawet ulga ogarniająca mnie na wieść o
tym, iż nie muszę spędzać zaplanowanej imprezy na plaży na
graniu – a więc jestem wolna od towarzystwa Irwina na kilka
błogich, wieczornych godzin – była nieadekwatna do wolności,
która była jej przyczyną.
A w połowie wyjaśnień
Kate Irwin tak po prostu wyszedł z pokoju, mówiąc, że faktycznie
miał zgłosić się do pomocy Johannes i nie dając mi tym samym
szansy na zadźganie go szczoteczką do zębów, które to morderstwo
z przyjemnością planowałam.
W wielkim skrócie dzień
wcale nie zaczął się dobrze, a popołudnie było wypełnione
unikającą mnie Richardson (martwiące) i przyglądającą się
Caroline (jeszcze bardziej martwiące). Przyszedł jednak wieczór i
– śmiejąc się na krzyki Andy'ego o spektakularnej zabawie w
blasku zachodzącego słońca oraz pokazując środkowy palec
Irwinowi każącemu mi się odstawić – wróciłam do domku, by po
chwili wybiec z niego w pełni gotową i wpaść na spacerującego
Jerome'a Morrinsona.
Najwidoczniej udzielił
mi się nastrój nadchodzącej imprezy, bo nie wahałam się
zaciągnąć studenta pod biuro Johannes i wyprosić u niej zgodę na
uczestnictwo chłopaka w zabawie. Szybko dołączyliśmy do
zmierzających na plażę ludzi, pełnych uśmiechu i młodzieńczej
energii.
Czułam się cudownie
wolna bez chodzącego tuż obok Ashtona Irwina.
~.♦ .~.♦ .~
Okazało się, że
najlepszym aspektem imprezy na plaży jest to, że nie musisz męczyć
się z wysokimi butami, bo dla każdego chodzenie w nich po sypkim
gruncie było kompletną abstrakcją. Oczywiście nastrój też był
niesamowity – słońce szybko zaszło, zostawiając po sobie
jedynie wąski kawałek różowego horyzontu i jego odbicie w
szumiących falach. Mini bar, przy którym cała rzecz została
zorganizowana, został obwieszony uroczymi lampionami, a w
bezpiecznej odległości od drewnianego podestu płonęło ognisko.
Płomienie z trzaskiem przeskakiwały po gałęziach i smażących
się kiełbaskach. Mimo iż z głośników ustawionych przy białym
budynku płynęła energiczna muzyka, wystarczyło odejść kawałek
dalej, by usłyszeć fale rozbijające się o brzeg. Śmiechy ludzi
rozbrzmiewały jeszcze wyraźniej. Również naszej grupie wyjątkowo
dopisywał humor, a ponadto kręciło się tu kilka osób „z
zewnątrz” – Johannes przecież nie wynajęła plaży ani baru.
Razem z Jerome'm u boku i
kilkoma innymi osobami wokół okupowaliśmy miejsce przy barierkach.
Mimo zaangażowania w rozmowę, moje oczy raz po raz skanowały
parkiet i wyłapywały pary zdające egzamin. Teoretycznie miałam
nawet prawo mieć swój zeszyt na prowadzenie notatek, ale moja
nadgorliwość nie sięgała aż tak daleko. Wystarczyło, żebym
była czujna. Wbrew pozorom kubki w naszych dłoniach w żaden sposób
temu nie przeczyły. Jak się dowiedziałam, zabawa przy ognisku
wcale nie miała być tą legendarną imprezą, na którą szykował
się Jack. Wprost przeciwnie, wydawało się, że większość osób
trzyma fason i tylko raz widziałam podejrzanie wyglądające
negocjacje z barmanem, ostatecznie zakończone dolewką do kubka
czegoś, co raczej nie było słodkim soczkiem.
– Miałaś rację –
mruknął Jerome do mojego ucha, gdy rozmowa samoistnie przycichła.
– Wszyscy jesteście teatralnymi świrami.
Roześmiałam się
głośno.
– Nie zainteresował
cię temat doboru oświetlania do epoki, w jakiej jest osadzona
sztuka?
– Och, ależ był
bardzo interesujący. Po prostu czułem się tak, jak zapewne ty byś
się czuła, gdybym zaczął gadać o klipsach na tętniakach w
mózgu.
Zmarszczyłam brwi i
zaczęłam zastanawiać się, o jak bardzo skomplikowanej rzeczy
chłopak mówił.
– Czyli jak?
– Jak najbardziej
niezorientowana w temacie osoba pod słońcem – oznajmił z
uśmiechem pokazującym białe zęby, ale szybko dodał: –
Nieważne. – Jego wzrok uciekł w kierunku parkietu. Zaplótł
jedną rękę za plecami, a drugą wyciągnął w moją stronę.
Tylko on mógł w tej sytuacji, w otoczeniu plastikowych kubków
przysypanych szarym piaskiem i klubowej muzyki dobiegającej ze
starych głośników, wyglądać elegancko. – Zatańczymy?
– Z przyjemnością,
sir – odparłam z rozbawieniem, podając mu dłoń.
Miał gładką, ciepłą
skórę. Spojrzałam w dół, na nasze splecione palce i
przypomniałam sobie wszystkie sekundy, w których też na nie
patrzyłam. Było coś w naszej relacji, coś, co prowadziło moje
myśli na dziwne tory. Nie mogłam zinterpretować tego uczucia,
ale... obecna chwila była przyjemna, a to się liczyło, prawda?
Przecisnęliśmy się
między spoconymi ciałami. Skrawek wolnego miejsca znaleźliśmy
dopiero na drugim końcu podestu, tuż obok baru. Odgarnęłam włosy
do tyłu, odchyliłam głowę i zauważyłam Irwina siedzącego przy
ladzie.
Miał na sobie jasne,
wytarte jeansy, koszulkę z logo jakiegoś zespołu i flirciarski
uśmiech. Wyglądał jak uosobienie współczesnego Romea. Nie było
się czemu dziwić – miejsce tuż obok niego zajmowała dziewczyna,
która zdecydowanie nie należała do naszej grupy. Jej opalone,
długie nogi były założone na siebie, a brązowe włosy opadały
falami na plecy.
Kosmosie, ich mowa ciała
była taka oczywista.
Nie wiedziałam, w którym
dokładnie momencie wpadłam na ten pomysł, ale kiedy Jerome chwycił
mnie za łokieć i zapytał, czy wszystko gra, ja jak najbardziej
przekonująco odpowiedziałam, że wrócę za sekundę. Upewniłam
się, czy w jego oczach nie widnieje uraza, jeszcze raz powtórzyłam,
że tylko coś załatwię, po czym stopy poniosły mnie po dwóch
schodkach w górę, siedmiu deskach do przodu i już stałam przed
drewnianą ladą.
Gdyby mi zależało,
powiedziałabym, że mam nadzieję, iż Irwin wiedział, w co się
pakuje. Mało mnie to jednak obchodziło. Byłam osobą, która na
polu bitwy stawała się bezwzględna. Wcale nie stanowiło to efektu
zaciętej rywalizacji przy doborze ról, choć ciągła wojna z
Caroline sprawiła, że granice między małymi podchodami a
prawdziwym polowaniem praktycznie się zatarły. A fakt, że moim
obecnym przeciwnikiem był Ashton Przyczyna Wszystkich Nieszczęść
Irwin sprawił, że hamulce zostawiłam na parkiecie, przy
przystojnym studencie medycyny, który, co podświadomie wiedziałam,
czekał na mnie.
Dlatego też nie
zwlekałam i zanim Irwin zdążył mnie chociażby zauważyć (choć
były na to małe szanse, gdyż jego wzrok był definitywnie utkwiony
gdzieś indziej), dla efektu roztrzepałam swoje włosy oraz,
potknąwszy się krok od ławki, zawiesiłam ręce na szyi blondyna i
opadłam na jego kolana całym ciężarem ciała, idiotycznie przy
tym chichocząc.
– Kochanie –
powiedziałam, wyciągając samogłoski. – Szukałam cię wszędzie.
Źrenice chłopaka
rozszerzyły się, gdy na mnie spojrzał. Potem rzucił nerwowe
spojrzenie w stronę przetaczającego się wokół nas tłumu, a
następnie swojej nowej przyjaciółki, ale ostatecznie jego twarz
znów znalazła się naprzeciwko mojej; wszystkie nierówności na
jego skórze wypełnione były przez pytania, a z ledwo widocznych
piegów emanowało zaskoczenie. Moje jednoznaczne zachowanie oraz
przekonujący, nie dający mu spokoju wzrok szybko upewniły go w
przeświadczeniu, że gra z jakichś powodów znów trwa i nie
zwlekał z położeniem mi ręki na talii. Tym razem było to
niewystarczające, gdyż para uważnych oczu obserwowała nas z
bardzo bliska, więc splotłam palce z jego i przesunęłam dłonie
na moje udo.
A skoro Irwin już wpadł
w sieć, mogłam zająć się tą dziewczyną.
Odwróciłam się w jej
stronę z szerokim uśmiechem. Byłam pewna, że fałsz wycieka mi z
kąciku ust oraz oczu.
– A kto to? –
zapytałam, nim zdążyli coś powiedzieć.
– To Angelica.
Nie spodobał mi się
sposób, w jaki głos Ashtona prześlizgnął się po jej imieniu,
więc pokręciłam się na jego kolanach i oparłam głowę o ramię.
Zrobiłam zawiedzioną minę.
– Och, chciałam iść
potańczyć, ale skoro rozmawiacie...
– Nie krępujcie się.
– Brunetka w końcu się odezwała i podniosła z ławeczki.
Wydawała się odrobinę zmieszana, ale pochwaliłam ją w myślach
za natychmiastową reakcję.
– Zaczekaj, może...
– Świetnie! –
Rozjaśniłam się, przerywając chłopakowi. – Wiesz, że
uwielbiam tę piosenkę, prawda?
Zaczęłam trajkotać, aż
dziewczyna nie zniknęła z naszego pola widzenia, a Irwin nie
spojrzał na mnie z lekkim zirytowaniem.
– Johannes zmieniła
plany?
Wstałam i pokręciłam
głową z uśmiechem, tym razem prawdziwym.
– Punkt dla mnie, Irwin
– oznajmiłam dobitnie.
Blondyn prychnął i
spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
Jeszcze bardziej się
wyszczerzyłam i przytaknęłam, nie zważając na to, że musiałam
wyglądać bardzo dziecinnie. Chłopak też podniósł się na nogi.
Stał niespodziewanie blisko, a w jego oczach zamigotało
rozbawienie.
– Nieźle rozegrane,
Hood – przyznał, pochylając się. – A skoro już przegoniłaś
moją znajomą, to chodźmy na ten parkiet.
Pełna satysfakcja
spłynęła na mnie razem z wyciągniętą ręką Ashtona. Krótka gierka była zdecydowanie warta tej chwili.
– Niestety dla ciebie,
ja nie należę do grona porzuconych. – Udało mi się powiedzieć
to wprost do jego ucha, zanim odsunęłam się na bok. – A teraz
przepraszam, ktoś na mnie czeka.
Utrzymałam jego wzrok
jeszcze przez kilka sekund, pozwalając, by emocje przelewające się
w miodowych tęczówkach pogłębiły moje zadowolenie. Następnie
odwróciłam się na pięcie i skierowałam na bok, tam, gdzie czekał
na mnie Jerome. Student wciąż stał w tym samym miejscu i chwycił
moją dłoń, gdy tylko się zbliżyłam.
– Co to było? –
zapytał.
– Zwykła gra –
zapewniłam, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię.
Ashton Irwin, pokonany i
odarty ze zdobyczy, wciąż uważnie mnie obserwował.
~.♦ .~.♦ .~
Trochę zwlekałam z dodaniem, a im dłużej czekam, tym mniej mi się podoba to, co napisałam. Mam jednak nadzieję, że Wy nie odnosicie tego wrażenia :D
Wbrew moim pragnieniom, te wakacje nie upływają mi tylko na lenieniu się w domu, więc nie mogę obiecać, kiedy pojawi się nowy rozdział. Mimo tego ostatnio odczuwam ochotę na skończenie tego fanfiction, więc mam zamiar wziąć się do pracy i przestać wszystko przedłużać (choć jeszcze daleka droga przed duetem A&A, nic na to nie poradzę!).
Spędzajcie miło ten letni czas ♥