środa, 5 lipca 2017

19. Torches


Bring on your bows and arrows
Bring on your plagues and pharaohs
Cause if you get lost in the shadows
There's a fire inside you
And you know that I'll find you



Prawdopodobnie najważniejszym z elementów dnia był poranek. Noc mogła być magiczna, dzień pracowity, a zmierzch tajemniczy, ale to moment przebudzenia się rzutował na nasz humor. Istniały więc leniwe poranki, kiedy ciało tak splątywało się z kołdrą, jakby miały pozostać zrośnięte na wieki. Zdarzały się pobudki w ciemności, w której czaiło się widmo niedojedzonego śniadania i spóźnionego autobusu. Istniały poranki słoneczne, kiedy światło tańczyło na niedomkniętych powiekach powolnego walca, wybudzając nas z przyjemnych snów. Zdarzały się gwałtowne wyrwania z koszmarów, które sprawiały, że chciwie szukaliśmy obok ręki mogącej wyciągnąć nas na powierzchnię. Były też te najzwyklejsze przebudzenia, kiedy otwarcie oczu zajmowało nam kilka sekund, podczas których bodźce z zewnątrz powoli do nas docierały. Czuliśmy, że prawa łydka wynurzyła się spod przykrycia, a koszulka podwinęła za pępek. Wystarczyło tylko odwrócić się na drugi bok, uchylić powieki i...
Odskoczyć w drugą stronę, widząc przed sobą twarz znienawidzonego współlokatora.
Mój śpiący umysł nie był w stanie znieść zbyt wiele. Złote loki i delikatne worki pod brązowymi oczami stanowiły już chwiejne maksimum, a ciepła ręka i szorstkie palce momentalnie znajdujące się na mojej wpół odsłoniętej talii okazały się nieznośnie elektryzującym doświadczeniem. Nie byłam w stanie zrobić nic innego niż patrzeć przed siebie, prosto w twarz Irwina osnutą przyniesionym przez wschód słońca rozkojarzeniem.
– Dzień dobry, Hood.
Poranki były też niebezpieczną porą – pełną zachrypniętego głosu i opóźnionych reakcji.
– Co ty robisz? – fuknęłam.
– Właśnie tego anielskiego głosu tuż po obudzeniu brakowało mi całe życie – zakpił.
Przeskanowałam otoczenie kontrolnym spojrzeniem. W mojej głowie wszystko powoli zaczęło się układać.
Film. Po prostu zasnęłam podczas filmu.
Do płuc wtoczyło mi się powietrze wypełnione ulgą i w końcu mogłam poruszyć jakąkolwiek kończyną. Lub sprawić, by ktoś inny to zrobił.
– Weź tę rękę – mruknęłam nieprzyjaźnie.
– Nie sądzę, by to był dobry pomysł – odnotował blondyn z niejasną nutą zadowolenia.
– Puść mnie, Irwin.
– Wtedy...
Szarpnęłam się do tyłu, chcąc wyswobodzić z uścisku chłopaka. Szybko zorientowałam się, że materac nie sięga tak daleko, jak bym tego chciała i poleciałam w dół. Syknęłam, kiedy moje plecy gwałtownie spotkały się z podłogą.
–... spadniesz.
Wyprostowałam się tak, by moja twarz znajdowała się na tym samym poziomie, co Ashtona. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami – moje było wściekłe, jego rozbawione.
Może ta noc nie wynikła z winy Irwina. Może siniaki miały być jedynie świadkami mojej własnej impulsywności. Ale nic z tego nie powinno się wydarzyć i świadomość ta wbijała długie, kujące kolce wprost pod moją skórę.
– Czemu mnie nie obudziłeś? – zapytałam z wyrzutem.
– A miałem? – odparł niewinnie, podpierając się na łokciach i znów uzyskując przewagę wzrostu.
Przewróciłam oczami. Chciałam wygarnąć mu jego głupotę i niedomyślność, chciałam samą siebie przywrócić do porządku nieprzyjemnymi epitetami... a tymczasem jedynie podskoczyłam w miejscu na dźwięk zamykających się drzwi wejściowych.
Ale skoro nasza dwójka była w tym pokoju, to kto pojawił się w domku?
– Amy, wchodzę! – Do moich uszu dotarł niepewny krzyk Katlyn.
Natychmiast poderwałam się na nogi i żywiołowo rozejrzałam wokół. Co dziewczyna tu robiła? Dlaczego akurat teraz?
– Czemu ona tu jest?
Mój głos brzmiał zbyt burzliwie jak na szept, ale instynkt kazał mi nie pozwolić żadnym odgłosom opuścić pomieszczenia.
– Nie wiem, to nie ja mam na imię „Amy” – żachnął się chłopak, skopując kołdrę z nóg. – Prawdopodobnie to twój osobisty budzik.
Zmarszczyłam brwi.
– Która tak właściwie jest godzina?
Jedno spojrzenie na Irwina uświadomiło mi, że obydwoje nie mamy o tym żadnego pojęcia. Sytuacja zaczynała się robić coraz ciekawsza.
Jęknęłam, kiedy wołanie rozległo się znowu.
– Jest tu ktoś? Żyjecie?
Przez sekundę miałam zamiar kazać chłopakowi coś zrobić albo wprost przeciwnie – siedzieć cicho i się nie ruszać. Ostatecznie nic już nie powiedziałam. Powstrzymując ochotę przygładzenia włosów, podeszłam do drzwi.
Kiedy obejrzałam się przez ramię, Ashton siedział na łóżku. Na jego twarzy gościł zaintrygowany uśmiech, który był tak daleko od dodania mi wsparcia, jak tylko możliwe. Mimo wszystko przybrałam na usta podobny grymas, by wyjść z nim na spotkanie Kate.
Blondynka odwróciła się w moją stronę, kiedy tylko drewno skrzypnęło. Spojrzałam na nią, szybko zamykając za sobą drzwi.
– Cześć, Kate.
– Hej – powiedziała przeciągle, rozejrzała się jeszcze raz wokół, po czym przekrzywiła głowę. – Czemu nie było was na śniadaniu?
Natychmiast ruszyłam do swojego pokoju. Zgodnie z moimi przewidywaniami dziewczyna poszła za mną, wciąż mając na twarzy wyraz niezrozumienia. Zauważyłam, jak ogląda się za siebie, wprost w stronę pomieszczenia, z którego wyszłam. Z widocznym wysiłkiem próbowała poukładać w głowie fakty, a ja łudziłam się, że jej się to nie uda.
– Właśnie go budziłam – Ubiegłam jej pytanie. – Zaspaliśmy.
Pochyliłam się nad szafą. Moje kolana spotkały się z szorstką, starą wykładziną. Spieszyłam się, chcąc w tym pośpiechu zgubić wątpliwości Katlyn. Przecież nie mogła tak po prostu zorientować się, że spędziłam calutką noc z Irwinem w jednym łóżku, tak? Mnie samej ciężko było do tego spokojnie podejść, a dla świętoszkowatej Richardson stanowiłoby to niezły skandal.
Nie patrzyłam dziewczynie w oczy, dopóki nie zgarnęłam w dłonie ubrań i kosmetyczki. Stanęłam na środku pokoju, wytężając swoje umiejętności aktorskie w celu skłonienia blondynki do uwierzenia w tę zwykłą, prawdopodobną wersję wydarzeń, którą jej zaserwowałam. Cóż, dla mnie samej była ona bardziej prawdopodobna niż to, co wydarzyło się w rzeczywistości.
Gdy ta myśl do mnie dotarła, wyparła zdenerwowanie, które dotychczas czaiło się głęboko w komórkach ciała oraz pomiędzy podrygującymi palcami.
– Aha – odparła jedynie Kate.
Nie wiedziałam, dlaczego aż tak zależało mi na tym, by przyjaciółka nie poznała prawdy, ale liczyło się tylko to, że byłam na dobrej drodze do zatajenia jej. Spławianie Katlyn stało się ostatnio moją specjalnością – czułam się z tym jedynie odrobinę źle; źle na tyle, by zagryzać dolną wargę, ale nie wystarczająco, by nie pragnąć zniknięcia blondynki.
– Jakim cudem oboje tak zaspaliście? – Zmarszczyła brwi. – Wiesz, która jest godzina?
Otworzyłam usta, ale... nie, wciąż nie wiedziałam, ile godzin z poranka wykradłam w pokoju z brązowymi zasłonami i w towarzystwie chłopaka z oczami o kilka odcieni jaśniejszymi.
– Śpiący czasu nie liczą – bąknęłam.
Nagle moje spojrzenie przeskoczyło z dziewczyny na otwierające się drzwi. Ona też się odwróciła i zamarła, równie zaskoczona, co ja ułamki sekund wcześniej.
Dobry Boże, czemu zsyłasz do mojego pokoju Ashtona Irwina w samych bokserkach i z intryganckim uśmiechem na ustach?
– Amy, kotku, prosiłem, żebyś zbierała po nocy swoje rzeczy – wymruczał, unosząc rękę z laptopem.
Wytłumaczenie tego, czemu ten idiota pojawia się tutaj, tak, w momencie, kiedy niemal przekonałam Katlyn, że może wierzyć w moje doskonałe kłamstwa, było proste. Irwin kochał mnie denerwować.
A błysk w jego oczach świadczył o tym, że doskonale wiedział, iż zaczyna wojnę.

~.♦ .~.♦ .~

Johannes zdecydowała się przyspieszyć akcję, a informacja o tym musiała mi w którejś chwili umknąć. Było to całkiem prawdopodobną opcją, biorąc pod uwagę fakt, że wczorajsze ogłoszenia spędziłam głównie na uporczywym szczypaniu dłoni Irwina, który odkrył drażliwy punkt na moim ciele – miejsce pod żebrami, którego dotknięcie nieuchronnie groziło łaskotkami. Wykorzystywał tę wiedzę z uśmiechem promiennym jak słońce padające na pierwsze pąki wiosennych kwiatów i nie mogłam się oszukiwać, że szeptane przeze mnie groźby przynoszą inny skutek niż dodanie kilku kolejnych różowych płatków do tego grymasu. Dodatkowo podczas dzisiejszego śniadania, cóż, spałam, dlatego byłam zaskoczona, gdy Kate z wciąż widoczną konsternacją i zmieszaniem przekazała nam, że wieczorem będzie się odbywać kolejny test, podczas którego mam być uzupełniającym jurorem. Gdyby nie to, że mój żołądek wciąż skręcało od szalejących na twarzy blondynki domysłów, a serce upadło i zostało gdzieś pod wątrobą na widok urazy zapoczątkowanej moim kłamstwem, poczułabym się zapewne wyjątkowo dumna i doceniona. Cały niefortunny poranek spowodował jednak, że nawet ulga ogarniająca mnie na wieść o tym, iż nie muszę spędzać zaplanowanej imprezy na plaży na graniu – a więc jestem wolna od towarzystwa Irwina na kilka błogich, wieczornych godzin – była nieadekwatna do wolności, która była jej przyczyną.
A w połowie wyjaśnień Kate Irwin tak po prostu wyszedł z pokoju, mówiąc, że faktycznie miał zgłosić się do pomocy Johannes i nie dając mi tym samym szansy na zadźganie go szczoteczką do zębów, które to morderstwo z przyjemnością planowałam.
W wielkim skrócie dzień wcale nie zaczął się dobrze, a popołudnie było wypełnione unikającą mnie Richardson (martwiące) i przyglądającą się Caroline (jeszcze bardziej martwiące). Przyszedł jednak wieczór i – śmiejąc się na krzyki Andy'ego o spektakularnej zabawie w blasku zachodzącego słońca oraz pokazując środkowy palec Irwinowi każącemu mi się odstawić – wróciłam do domku, by po chwili wybiec z niego w pełni gotową i wpaść na spacerującego Jerome'a Morrinsona.
Najwidoczniej udzielił mi się nastrój nadchodzącej imprezy, bo nie wahałam się zaciągnąć studenta pod biuro Johannes i wyprosić u niej zgodę na uczestnictwo chłopaka w zabawie. Szybko dołączyliśmy do zmierzających na plażę ludzi, pełnych uśmiechu i młodzieńczej energii.
Czułam się cudownie wolna bez chodzącego tuż obok Ashtona Irwina.

~.♦ .~.♦ .~

Okazało się, że najlepszym aspektem imprezy na plaży jest to, że nie musisz męczyć się z wysokimi butami, bo dla każdego chodzenie w nich po sypkim gruncie było kompletną abstrakcją. Oczywiście nastrój też był niesamowity – słońce szybko zaszło, zostawiając po sobie jedynie wąski kawałek różowego horyzontu i jego odbicie w szumiących falach. Mini bar, przy którym cała rzecz została zorganizowana, został obwieszony uroczymi lampionami, a w bezpiecznej odległości od drewnianego podestu płonęło ognisko. Płomienie z trzaskiem przeskakiwały po gałęziach i smażących się kiełbaskach. Mimo iż z głośników ustawionych przy białym budynku płynęła energiczna muzyka, wystarczyło odejść kawałek dalej, by usłyszeć fale rozbijające się o brzeg. Śmiechy ludzi rozbrzmiewały jeszcze wyraźniej. Również naszej grupie wyjątkowo dopisywał humor, a ponadto kręciło się tu kilka osób „z zewnątrz” – Johannes przecież nie wynajęła plaży ani baru.
Razem z Jerome'm u boku i kilkoma innymi osobami wokół okupowaliśmy miejsce przy barierkach. Mimo zaangażowania w rozmowę, moje oczy raz po raz skanowały parkiet i wyłapywały pary zdające egzamin. Teoretycznie miałam nawet prawo mieć swój zeszyt na prowadzenie notatek, ale moja nadgorliwość nie sięgała aż tak daleko. Wystarczyło, żebym była czujna. Wbrew pozorom kubki w naszych dłoniach w żaden sposób temu nie przeczyły. Jak się dowiedziałam, zabawa przy ognisku wcale nie miała być tą legendarną imprezą, na którą szykował się Jack. Wprost przeciwnie, wydawało się, że większość osób trzyma fason i tylko raz widziałam podejrzanie wyglądające negocjacje z barmanem, ostatecznie zakończone dolewką do kubka czegoś, co raczej nie było słodkim soczkiem.
– Miałaś rację – mruknął Jerome do mojego ucha, gdy rozmowa samoistnie przycichła. – Wszyscy jesteście teatralnymi świrami.
Roześmiałam się głośno.
– Nie zainteresował cię temat doboru oświetlania do epoki, w jakiej jest osadzona sztuka?
– Och, ależ był bardzo interesujący. Po prostu czułem się tak, jak zapewne ty byś się czuła, gdybym zaczął gadać o klipsach na tętniakach w mózgu.
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam zastanawiać się, o jak bardzo skomplikowanej rzeczy chłopak mówił.
– Czyli jak?
– Jak najbardziej niezorientowana w temacie osoba pod słońcem – oznajmił z uśmiechem pokazującym białe zęby, ale szybko dodał: – Nieważne. – Jego wzrok uciekł w kierunku parkietu. Zaplótł jedną rękę za plecami, a drugą wyciągnął w moją stronę. Tylko on mógł w tej sytuacji, w otoczeniu plastikowych kubków przysypanych szarym piaskiem i klubowej muzyki dobiegającej ze starych głośników, wyglądać elegancko. – Zatańczymy?
– Z przyjemnością, sir – odparłam z rozbawieniem, podając mu dłoń.
Miał gładką, ciepłą skórę. Spojrzałam w dół, na nasze splecione palce i przypomniałam sobie wszystkie sekundy, w których też na nie patrzyłam. Było coś w naszej relacji, coś, co prowadziło moje myśli na dziwne tory. Nie mogłam zinterpretować tego uczucia, ale... obecna chwila była przyjemna, a to się liczyło, prawda?
Przecisnęliśmy się między spoconymi ciałami. Skrawek wolnego miejsca znaleźliśmy dopiero na drugim końcu podestu, tuż obok baru. Odgarnęłam włosy do tyłu, odchyliłam głowę i zauważyłam Irwina siedzącego przy ladzie.
Miał na sobie jasne, wytarte jeansy, koszulkę z logo jakiegoś zespołu i flirciarski uśmiech. Wyglądał jak uosobienie współczesnego Romea. Nie było się czemu dziwić – miejsce tuż obok niego zajmowała dziewczyna, która zdecydowanie nie należała do naszej grupy. Jej opalone, długie nogi były założone na siebie, a brązowe włosy opadały falami na plecy.
Kosmosie, ich mowa ciała była taka oczywista.
Nie wiedziałam, w którym dokładnie momencie wpadłam na ten pomysł, ale kiedy Jerome chwycił mnie za łokieć i zapytał, czy wszystko gra, ja jak najbardziej przekonująco odpowiedziałam, że wrócę za sekundę. Upewniłam się, czy w jego oczach nie widnieje uraza, jeszcze raz powtórzyłam, że tylko coś załatwię, po czym stopy poniosły mnie po dwóch schodkach w górę, siedmiu deskach do przodu i już stałam przed drewnianą ladą.
Gdyby mi zależało, powiedziałabym, że mam nadzieję, iż Irwin wiedział, w co się pakuje. Mało mnie to jednak obchodziło. Byłam osobą, która na polu bitwy stawała się bezwzględna. Wcale nie stanowiło to efektu zaciętej rywalizacji przy doborze ról, choć ciągła wojna z Caroline sprawiła, że granice między małymi podchodami a prawdziwym polowaniem praktycznie się zatarły. A fakt, że moim obecnym przeciwnikiem był Ashton Przyczyna Wszystkich Nieszczęść Irwin sprawił, że hamulce zostawiłam na parkiecie, przy przystojnym studencie medycyny, który, co podświadomie wiedziałam, czekał na mnie.
Dlatego też nie zwlekałam i zanim Irwin zdążył mnie chociażby zauważyć (choć były na to małe szanse, gdyż jego wzrok był definitywnie utkwiony gdzieś indziej), dla efektu roztrzepałam swoje włosy oraz, potknąwszy się krok od ławki, zawiesiłam ręce na szyi blondyna i opadłam na jego kolana całym ciężarem ciała, idiotycznie przy tym chichocząc.
– Kochanie – powiedziałam, wyciągając samogłoski. – Szukałam cię wszędzie.
Źrenice chłopaka rozszerzyły się, gdy na mnie spojrzał. Potem rzucił nerwowe spojrzenie w stronę przetaczającego się wokół nas tłumu, a następnie swojej nowej przyjaciółki, ale ostatecznie jego twarz znów znalazła się naprzeciwko mojej; wszystkie nierówności na jego skórze wypełnione były przez pytania, a z ledwo widocznych piegów emanowało zaskoczenie. Moje jednoznaczne zachowanie oraz przekonujący, nie dający mu spokoju wzrok szybko upewniły go w przeświadczeniu, że gra z jakichś powodów znów trwa i nie zwlekał z położeniem mi ręki na talii. Tym razem było to niewystarczające, gdyż para uważnych oczu obserwowała nas z bardzo bliska, więc splotłam palce z jego i przesunęłam dłonie na moje udo.
A skoro Irwin już wpadł w sieć, mogłam zająć się tą dziewczyną.
Odwróciłam się w jej stronę z szerokim uśmiechem. Byłam pewna, że fałsz wycieka mi z kąciku ust oraz oczu.
– A kto to? – zapytałam, nim zdążyli coś powiedzieć.
– To Angelica.
Nie spodobał mi się sposób, w jaki głos Ashtona prześlizgnął się po jej imieniu, więc pokręciłam się na jego kolanach i oparłam głowę o ramię. Zrobiłam zawiedzioną minę.
– Och, chciałam iść potańczyć, ale skoro rozmawiacie...
– Nie krępujcie się. – Brunetka w końcu się odezwała i podniosła z ławeczki. Wydawała się odrobinę zmieszana, ale pochwaliłam ją w myślach za natychmiastową reakcję.
– Zaczekaj, może...
– Świetnie! – Rozjaśniłam się, przerywając chłopakowi. – Wiesz, że uwielbiam tę piosenkę, prawda?
Zaczęłam trajkotać, aż dziewczyna nie zniknęła z naszego pola widzenia, a Irwin nie spojrzał na mnie z lekkim zirytowaniem.
– Johannes zmieniła plany?
Wstałam i pokręciłam głową z uśmiechem, tym razem prawdziwym.
– Punkt dla mnie, Irwin – oznajmiłam dobitnie.
Blondyn prychnął i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
Jeszcze bardziej się wyszczerzyłam i przytaknęłam, nie zważając na to, że musiałam wyglądać bardzo dziecinnie. Chłopak też podniósł się na nogi. Stał niespodziewanie blisko, a w jego oczach zamigotało rozbawienie.
– Nieźle rozegrane, Hood – przyznał, pochylając się. – A skoro już przegoniłaś moją znajomą, to chodźmy na ten parkiet.
Pełna satysfakcja spłynęła na mnie razem z wyciągniętą ręką Ashtona. Krótka gierka była zdecydowanie warta tej chwili.
– Niestety dla ciebie, ja nie należę do grona porzuconych. – Udało mi się powiedzieć to wprost do jego ucha, zanim odsunęłam się na bok. – A teraz przepraszam, ktoś na mnie czeka.
Utrzymałam jego wzrok jeszcze przez kilka sekund, pozwalając, by emocje przelewające się w miodowych tęczówkach pogłębiły moje zadowolenie. Następnie odwróciłam się na pięcie i skierowałam na bok, tam, gdzie czekał na mnie Jerome. Student wciąż stał w tym samym miejscu i chwycił moją dłoń, gdy tylko się zbliżyłam.
– Co to było? – zapytał.
– Zwykła gra – zapewniłam, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię.
Ashton Irwin, pokonany i odarty ze zdobyczy, wciąż uważnie mnie obserwował.


~.♦ .~.♦ .~


Trochę zwlekałam z dodaniem, a im dłużej czekam, tym mniej mi się podoba to, co napisałam. Mam jednak nadzieję, że Wy nie odnosicie tego wrażenia :D
Wbrew moim pragnieniom, te wakacje nie upływają mi tylko na lenieniu się w domu, więc nie mogę obiecać, kiedy pojawi się nowy rozdział. Mimo tego ostatnio odczuwam ochotę na skończenie tego fanfiction, więc mam zamiar wziąć się do pracy i przestać wszystko przedłużać (choć jeszcze daleka droga przed duetem A&A, nic na to nie poradzę!).
Spędzajcie miło ten letni czas ♥