wtorek, 20 marca 2018

25. All Goes Wrong


Through the fire I'll keep burning on
Will I hold myself together
When it all goes wrong?



Mój palec wskazujący rytmicznie uderzał o podłokietnik krzesła, a kciuk Johannes pocierał skraj biurka. Tworzyłyśmy tę małą symfonię ruchów i dźwięków przez co najmniej dwie minuty od momentu zajęcia miejsc, aż do czasu, gdy kobieta westchnęła. Wiedziałam, że to sygnał do rozpoczęcia przesłuchania, więc zmusiłam moją rękę do bezruchu i uniosłam wzrok na nauczycielkę. Najlepszym, na co było mnie jednak stać, okazało się utkwienie go gdzieś ponad jej ramieniem.
– Martwię się – oznajmiła. Zabrzmiało bardzo matczynie.
– Przykro mi. Przez to zajście wszystko wygląda na poważną sprawę, ale to drobiazg i nie powinna się pani przejmować.
Udało mi się zabrzmieć szczerze, choć mój umysł krzyczał, że to zdecydowanie nie drobiazg. Nie dla mnie, w każdym razie, bo nadal nie miałam pojęcia, jak to wszystko mogło się wydarzyć, a wszechświat wciąż stał w swoich fasadach. Nie spłonął, nie rozleciał się na miliony ostrych kawałków, nie miał nawet rysy. Czułam, że to z pewnością powinno zostawić jakiś ślad, widoczny chociaż dla mnie.
– Doprawdy? – Wciąż profesjonalny ton Johannes zdawał się jednocześnie ironiczny. – Umieściłam nastolatkę w domku z chłopakiem, gdzie pozostają bez niczyjego nadzoru przez znaczną część nocy i dnia. Teraz dochodzą mnie słuchy, że wydarzyła się między nimi rzecz, za którą biorę pełną odpowiedzialność, bo mimo swojego wieku wciąż pozostajecie pod moją opieką. I nikt nie wie, co jeszcze się stało lub może stać. Z powodu nierozsądnego zaufania, którym obdarzyłam jedną osobę, mogę stracić zaufanie kilkudziesięciu innych. – Wygłosiła, po czym posłała mi przeszywające spojrzenie. – Drobiazg, czyż nie?
– Ono nie było nierozsądne – zaoponowałam żywiołowo. – Nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby panią postawić w złym świetle. Nie celowo.
– Czyli nie całowałaś się z panem Irwinem?
Tym razem spojrzałam kobiecie prosto w oczy. W niebieskich tęczówkach zawód nie był aż tak widoczny; przeważało nad nim niezrozumienie.
– Nie, zrobiłam to.
Johannes odsunęła się w fotelu i podparła głowę palcami – jeden spoczął nad łukiem brwiowym, drugi na linii żuchwy.
– W takim razie dlaczego tak przekonywająco zaprzeczałaś temu jeszcze piętnaście minut temu?
Przełknęłam ślinę, powstrzymując się przed zagryzieniem wargi. Plan działania wymyślony przed wejściem do gabinetu wydawał mi się teraz jeszcze bardziej żałosny, ale, przypomniałam sobie kolejny raz, lepszych opcji nie miałam.
– Bo... chodziło właśnie o to – odparłam, z każdym słowem nabierając pewności w głosie. – Nie chciałam pani martwić, a to naprawdę nie było istotne. Tak, pocałowałam się z Irwinem – te słowa wciąż parzyły moje gardło – ale to kompletnie bez znaczenia. Nie nazwę tego nawet błędem. Tylko głupotą, która nie powinna się wydarzyć i której na pewno nie mam zamiaru powtarzać.
Kobieta siedziała z nieprzeniknioną twarzą, a to nie było dobrym znakiem. Zamknęłam oczy, lekko garbiąc ramiona i tym razem pozwoliłam sobie przygryźć wargę.
– I... chciałam, żeby jak najmniej osób o tym wiedziało, ponieważ to trochę żenujące. Wywlekać przed wszystkimi to, z kim się całowałam.
Nie mogłam dodać nic po tych słowach – więcej wyjaśnień wyglądałoby na usilne tłumaczenie się z rzeczy, którą należy się przejmować – dlatego przeplatałam z milczeniem Johannes kolejne kłamstwa w mojej głowie. Brzmiały dobrze, brzmiały prawdziwie. Były godną rolą do odegrania.
– W takim razie, jak do tego doszło?
Dałam pytaniu wybrzmieć do końca, po czym ciężko odetchnęłam.
– Tak jak mówiła Caroline, wszystko działo się u Jacka. Ale przedtem... przedtem trochę wypiliśmy. – Niczym prawdziwa winowajczyni spuściłam wzrok na kolana. Wiedziałam, że Johannes wie, że tak naprawdę nie jesteśmy całkowicie posłuszni wszystkim regułom, ale o ile nie przesadzamy, przymyka na to oko. – Naprawdę niewiele, ale już wcześniej wszyscy mieli dobry humor. I, wie pani, to po prostu się stało. Głupi pocałunek w głupich okolicznościach. Nawet nie warty zapamiętania.
Brzmiało to lepiej niż „byłam na tyle pijana, że tamte pół godziny jest jedną wielką luką w mojej pamięci, a Ashton zapewne znajdował się w podobnym stanie”. Szczerze, wszystko brzmiało lepiej niż prawda.
– Dobrze – odparła Johannes po minucie niespokojnej ciszy i, wbrew moim obawom, jej słowa rozproszyły napięcie, które rozłożyło się na kawowych obiciach, ciemnych meblach i mojej skórze niczym satynowy koc. – Dziękuje ci za to, że mi powiedziałaś, zwłaszcza że twoje motywy i odczucia nie powinny mnie obchodzić. Chcę postawić sprawę jasno. – Przysunęła się odrobinę i położyła dłonie na biurku. – Nie mam ci za złe tego, co się stało. Nie chcę choć w najmniejszym stopniu narzucać, jak masz się czuć. Nie mówię, że to był błąd czy głupota. Na tej płaszczyźnie nie jest to ani trochę moja sprawa. – Johannes upewniła się, że słucham jej uważnie. – Rozumiesz jednak, że nie mogę tego tak po prostu zostawić. Niezależnie od tego, jak przedstawiasz sprawy pomiędzy wami, pozostawianie was razem w domku byłoby nieodpowiedzialne.
Przeżułam milczenie i odkryłam, że na usta ciśnie mi się jedynie sprzeciw.
– Ale przecież nie ma żadnych innych opcji. Nie ma wolnego pokoju ani osób chętnych na zamianę, ani żadnej innej możliwości.
– Cóż, przypuszczalnie wrócimy do planu, który przedstawiłam ci dwa tygodnie temu – odparła powoli. – Pan Irwin dostanie apartament, a ja przeniosę się na jego miejsce. Ironiczne, że tyle nam zajęło wprowadzenie tego w życie.
Na ustach kobiety widniał powściągliwy uśmiech, którego nie miałam zamiaru odwzajemnić.
– To naprawdę niepotrzebne tak panią kłopotać – powiedziałam twardo.
– Jak inaczej sobie to wyobrażasz, Amy?
– Wyobrażam to sobie – wzięłam potężny oddech – normalnie. Nie powinnyśmy nic zmieniać, bo nie ma takiej potrzeby. Ten pocałunek był bez znaczenia i taka sytuacja nigdy się nie powtórzy, a poza tym obóz zaraz się skończy. Nawet jeśli sprawa wyglądałaby inaczej, jeśli faktycznie coś byłoby pomiędzy mną a Irwinem, nie byłoby potrzeby robić takiego zamieszania, bo wiem, co to znaczy odpowiedzialność. I zaufanie. Nie chcę zawieść pani zaufania. A pomiędzy nami nic nie ma, tylko ta głupia gra. – Wyrzucałam z siebie słowa, aż zorientowałam się, że wchodzę na grząski grunt. – Naprawdę, to wszystko jest już wystarczająco idiotyczne – podsumowałam z delikatnym uśmiechem, chcąc zapewnić Johannes, że dla mnie to jeszcze większy żart niż można podejrzewać.
Kobieta przez chwilę zdawała się jedynie analizować moje słowa. Wiedziałam, że brzmiały szczerze i bardzo chciałam, żeby takie właśnie były – zastanawianie się nad moimi rzeczywistymi odczuciami zostawiłam sobie na potem, gdyż to wcale nie wyglądało prosto. Póki co jedynie słuchałam instynktu i ignorowałam inne podszepty, które chciały wydostać się z mojej głowy, ciasno opleść gardło i sprawić, że czułam, jakbym tonęła.
– Nie wiem, Amy – odpowiedziała w końcu nauczycielka. – Żałuję, że akurat dziś nie ma tu pana Irwina, bo załatwilibyśmy to od razu. Tymczasem muszę poczekać z porozmawianiem z nim do wieczora.
Spojrzała za okno, a ja podążyłam za nią wzrokiem. Żaluzje były do połowy uniesione, światło słoneczne nadawało framugom ciepłego odcienia. Obydwie zapewne myślałyśmy o tym, co robi teraz Irwin, z tym że ja dotąd nie miałam pojęcia, że przebywa gdzieś poza terenem ośrodka. Świadomość tego, że jest daleko, powinna mi ułatwić oddychanie, ale zamiast tego...
– Porozmawianiem? – powtórzyłam niepewnie.
– Chyba zgodzisz się, że jego dotyczy to w takim samym stopniu.
Przytaknęłam, ciesząc się, że przedstawiona przeze mnie wersja wydarzeń brzmi jak coś, co równie łatwo powinno przyjść do głowy Irwinowi. Los był jednak ironiczny, zważywszy na to, że oboje o naszym pocałunku mieliśmy najpierw rozmawiać z Johannes.

~.♦ .~.♦ .~

Pani Maria nie kazała mi wracać na przeprowadzane właśnie przez Sarę zajęcia. Poświęciłam sekundę na spojrzenie na grupkę ludzi rozmieszczonych na krzesłach i wokół nich; byli skupieni i jednocześnie rozluźnieni, zaangażowani i swobodnie rozmawiający. Kiedyś poczułabym, że powinnam siedzieć tam razem z nimi. Teraz, gdy zostawiałam drzwi do sali za sobą, towarzyszyła mi głównie ulga. Wyszedłszy na świeże powietrze, wbrew południowej spiekocie nie skierowałam się do domku, a podążyłam ścieżką dalej, aby po chwili skręcić w las. Drzewa szybko otuliły mnie cieniem i zablokowały promienie słońca wypalające dotąd swoją obecność na moich plecach. Wyjęłam telefon z kieszeni dżinsowych spodenek – trzymanie go tam było wyjątkowo niewygodne, ale cieszyłam się, że tego dnia wzięłam go ze sobą – i wysłałam krótkiego smsa do Emily i Lory. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy gdybym miała numer Ashtona, odważyłabym się teraz zadzwonić i spróbować wyjaśnić tę sprawę, uzgodnić, co powinien powiedzieć Johannes, oznajmić że wszyscy już wiedzą, a ja nie pamiętałam. O ironio, nigdy nie pojawiła się potrzeba, żebym zapisała jego numer, i nie musiałam teraz zajmować się tym problemem.
Ledwo przebiłam się poprzez brązowy gąszcz poprzetykany zielenią rozmaitych krzewów, których pędy oplatały się wokół kostek, i znalazłam miejsce wystarczająco odległe i malownicze, ciszę zagajnika zburzył donośny dzwonek telefonu. Nawet nie patrząc, której z dziewczyn udało się pierwszej wyjść z szoku i wybrać mój numer, usiadłam na powalonym drzewie leżącym tuż obok i szybkim ruchem odebrałam połączenie.
– Przelizałaś się z Irwinem? Ty? – Głos Delavigne dobitnie pokazywał jej zaskoczenie.
– Mój Boże, Lora, to nie było tak – westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi.
– Nie? – Teraz była jeszcze bardziej zdezorientowana. Cóż, mogła dołączyć do mojego klubu.
Poprawiłam się na pniaku, rysując paznokciami po jego chropowatej powierzchni.
– No, technicznie rzecz biorąc, to było – wyjaśniłam. – Ale nawet tego nie pamiętałam.
Przez chwilę po drugiej stronie było cicho. Wpatrywałam się w zarys drzew przede mną. Jedna gałąź była naderwana i smętnie zwisała, jednak liście na niej wciąż były zielone. Zaczęłam je liczyć, ale zanim przekroczyłam pierwszą dziesiątkę, dziewczyna znów się odezwała.
– Nieźle – podsumowała.
– Jakbym nie wiedziała.
Ciężko było mi odgadnąć, co właściwie myśli – bez widoku jej twarzy i ze zremiksowanym przez połączenie głosem czułam się jedynie bardziej niepewnie. Może lepszym narzędziem terapeutycznym faktycznie byłoby liczenie kołysanych przez wiatr drobnych liści. Kontakt z naturą, to jest to. Jeśli tylko postanowiłabym zająć się jedną dziesiątą tego lasu, nie musiałabym wracać do domku i konfrontować się z Irwinem.
– Ale – ciemnowłosa przeszkodziła mi w snuciu genialnego planu – mam teraz szykować grób dla twojego złamanego serca czy coś? – zapytała z wahaniem.
– Co? Dlaczego?
– Bo to Irwin.
Zmarszczyłam brwi.
– I?
– I? – Niemal widziałam, jak Lora w zirytowaniu rzuca poduszką w drugi kąt pokoju. Delavigne miała pokój pełen poduszek, które regularnie obijały się o szare ściany. – Mówimy o tym samym Irwinie, prawda?
Dziewczyna widocznie czekała na moją odpowiedź, więc przytaknęłam.
– Więc co widzisz, gdy słyszysz to nazwisko?
Zacisnęłam wargi, skupiając się na jej słowach, a obrazy w mojej głowie przesuwały się jeden za drugim jak w starym, zabawkowym aparacie – jego ironiczny uśmiech, gdy znów sprzeczaliśmy się podczas szczotkowania zębów, podnosząca mnie w górę ręka, kiedy nie miałam siły wstać po kilku godzinach ćwiczeń, zmrużone od słońca oczy podczas kolejnego popołudnia spędzonego plaży.
– Bo ja widzę chłopaka, który zachowywał się względem ciebie jak dupek. Który myśląc tylko o sobie i dobrej zabawie, ma gdzieś innych. Pamiętasz Kelsey, z którą zadawałam się w pierwszej klasie? Przez kilka tygodni musiałam znosić jej ryczenie, kiedy po miesiącu umawiania się z Irwinem powiedział jej, że to nie miało żadnego znaczenia i powinna o tym wiedzieć. Więc... Boże, Ams, mam po prostu nadzieję, że ty nie zmarnujesz tyle czasu.
Paznokcie boleśnie wbijały mi się w skórę dłoni, gdy szufladkowałam te wszystkie informacje w swojej głowie. To nie było tak, że nie wiedziałam o tych rzeczach. Nie wyparłam ich ze świadomości Czułam jednak, jakby każde wypowiedziane przez Lorę słowo obniżyło temperaturę wokół o pięć stopni, ponieważ niektóre fakty wypowiedziane na głos przez kogoś innego brzmią sto razy dotkliwiej i tysiąc razy bardziej prawdziwie. Są jak pchnięcia w kierunku właściwej decyzji, od której usilnie odwracaliśmy twarz. Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że dokładnie z tego powodu liczyłam na rozmowę z dziewczynami. Potrzebowałam, aby ktoś skonfrontował mnie z istotą wydarzeń, które miały miejsce.
– Nie zmarnuję żadnego czasu – odpowiedziałam półgłosem.
– Amy, przecież wiesz, jak to wygląda. – Głos dziewczyny za to stawał się coraz bardziej twardy.
– Wiem.
– Nie możesz... Chwila, masz na myśli... – Lora zatrzymała się, by odetchnąć ze słabo ukrywaną nadzieją i kontynuować wolno: – Mówisz, że dla ciebie też to nic nie znaczyło?
Podniosłam się na nogi, czując, jak całe moje ciało drętwieje.
– Oczywiście, nic a nic – potwierdziłam.
Usłyszałam autentyczną radość w głosie Lory, która utwierdziła mnie w tym, że jestem dobrą aktorką. A skoro się tak określałam, to była to dla mnie najwyższa pora, by zacząć odróżniać grę od rzeczywistości. Na poważnie i w pełni.
– Mimo wszystko, wydawałaś się nieźle roztrzęsiona – powiedziała na koniec.
– Przelizałam się z kimś takim jak Irwin, jak się miałam zachowywać? – roześmiałam się.
Tak, byłam niezłą aktorką, więc przyszła pora, by zagrać we własnym przedstawieniu.

~.♦ .~.♦ .~

Nie dało się nie zauważyć, że zmierzch ze swoją ciemną peleryną przychodził każdego dnia coraz wcześniej. Kładł niewyraźne cienie dyskretnie i z gracją, tak, że nawet uliczne lampy go przeoczały, zapalając się o kilkanaście minut za późno. Kiedy tego dnia w końcu wracałam do domku, noc zdążyła przykryć już wyróżniające go szczegóły, takie jak zwisający z balustrady niebieski ręcznik plażowy czy brakującą dachówkę w trzecim rzędzie od frontu. Nie zdołała jednak ukryć jednego – błysku żarzącego się papierosa tuż nad niewielką ławką stojącą pod oknem. Dostrzegłam go, będąc niemal na schodach, i raptownie się zatrzymałam. Wystarczyły jednak trzy sekundy, żebym uświadomiła sobie, jak głupie to było. Kontynuowałam więc marsz do przodu, a moje oczy wyłapywały coraz więcej detali. Wyodrębniły się linie między deskami budującymi domek, widoczna stała się klamka do drzwi. Nie skupiłam się zbytnio na Irwinie – tylko na tyle, żeby zauważyć, że wciąż miał na sobie jedynie koszulkę, a obok niego na ławeczce było wystarczająco miejsca, bym usiadła tam bez większego wahania.
Chłopak wyciągnął w moją stronę papierosa, ale pokręciłam głową. Kilka chwil siedzieliśmy w ciszy, ze spojrzeniami utkwionymi przed siebie. Ścieżka przed nami skąpana była w żółtym świetle, które otulało też jezioro. W zasięgu naszego wzroku znajdował się jedynie jego mały fragment; niewielkie fale zdobiły czarną powierzchnię, migotając. Duży świerk rosnący na prawo osłaniał jednak werandę, dlatego wokół nas powietrze wydawało się cięższe, pozbawione blasku. Tonęliśmy w komfortowej, ciemnej szarości. Może dzięki temu nie było ani trochę niezręcznie. Jakieś słowa musiały w końcu paść, wiedziałam to, ale ta wizja nie napełniała już moich wnętrzności kamieniami. Po prostu czekałam.
Ashton zgasił papierosa, przydeptawszy go butem.
– Johannes ma podjąć decyzję i dać nam znać jutro – odezwał się.
Przytaknęłam; ramiona bezwiednie podążyły za resztą ciała, gdy zachwiałam się na ławce.
– Jak myślisz, co zrobi?
Nie było to pytanie, które chciałam zadać, ale wydawało się odpowiedniejsze. Bezpieczniejsze.
Tym razem to Irwin wzruszył ramionami, co bardziej poczułam, niż zobaczyłam.
– Sądzę, że będzie w porządku.
W porządku. Czy to w porządku dla Ashtona oznaczało brak zmian, czy korzystne zmiany – tego chciałam się dowiedzieć. Mój wzrok wciąż jednak utkwiony był na falującym jeziorze i spostrzegłam, że ciężko mi to zmienić. Siedzenie tu obok siebie wciąż zdawało się naturalne, ale chyba nie byłam tak spokojna, jak początkowo zakładałam.
– Udało ci się ją przekonać? – zapytałam, decydując, że przekonywanie Johannes było równie ważne niezależnie od interpretacji wydarzeń, którą przyjmiemy.
Spotkałam się z przedłużającą ciszą. To było milczenie z rodzaju tych, które ewidentnie czekają na wypełniające je słowa, ale zanim one nadejdą, coś musi się wydarzyć, myśli muszą zostać zebrane, oddech wyciszony. Nie wiedziałam jednak, czego oczekuje Irwin, więc w końcu przekręciłam głowę i na niego spojrzałam. Siedział lekko przygarbiony – nie to, żeby drewniana ławka dawała wiele wygodnych opcji do wyboru – a dłonie splótł pomiędzy kolanami. Jego profil rysował się pół-wyraźną linią na tle iglastych gałęzi, które świerk wyciągał w naszą stronę. Po kolejnej chwili chłopak niespiesznie obrócił się w moją stronę i odwzajemnił spojrzenie. Jego źrenice błyszczały, ale nie był to rozemocjonowany wzrok. Patrzył prosto na mnie z odrobiną skupienia i zaciekawienia, nade wszystko jednak widziałam w brązowych tęczówkach odbicie siebie, mnie i jego. Czas leniwie przepływał wokół razem z naszymi oddechami.
– Potwierdziłem to, co jej powiedziałaś. Myślę, że mi uwierzyła.
Wciąż nie spuszczaliśmy z siebie oczu. Serce kołatało mi się w klatce piersiowej, rozpychało na całą jej objętość, uciskając żebra i płuca. Mimo wszystko, to była tylko rozmowa. Nie ruszyłam się z miejsca, nie spłynęłam na podłogę, żaden sztylet nie był przyłożony do mojego gardła. To były tylko słowa, których oczekiwałam. Mogłyby być inne, mogły skierować świat w innym kierunku, ale tak też było w porządku. Ashton usłyszał, co powiedziałam pani Marii, i w dodatku się z tym zgadzał. O to chodziło.
Wargi Irwina uniosły się w drobnym uśmiechu.
– Nie było trudno, tak naprawdę. Johannes zaczęła od tego, co już wiedziała, czy to od ciebie, czy Caroline. Dość naiwne podczas zaczynania przesłuchania, jeśli ktoś by mnie pytał o zdanie. – Wyprostował się i spojrzał z powrotem przed siebie. – Praktycznie wsadziła mi odpowiedzi w usta.
– Zaskakująco... nieoczekiwane i miłe z jej strony. – Zmarszczyłam nieznacznie brwi.
– Tak myślisz? Miłe?
Był śmiech w jego głosie i swoboda w sylwetce. Mogłam dostrzec pokręcone włosy na karku i wystający płatek ucha. Poczułam jednak, jakby stał się odległy. Ten irracjonalny moment, kiedy chcesz dotknąć kogoś tylko po to, żeby upewnić się, że faktycznie tu jest – chyba właśnie go doświadczyłam.
– Nie wiem – odparłam, także odwracając wzrok.
Wyjęłam dłonie z kieszeni bluzy i rozprostowałam palce, uważnie im się przypatrując. Lekko wystające paliczki, krótkie paznokcie, srebrny pierścionek. Blizna po ospie na serdecznym palcu prawej ręki, świeże zadrapanie niżej.
Pomyślałam o leżeniu na miłej pościeli na łóżku, o mijaniu się na korytarzu, myciu zębów, kilku słonecznych pozostałych dniach. Nie chciałam, żeby wszystko to było przykryte na wpół strawionymi słowami, których nie wypowiedzieliśmy. Niektóre zdania nie musiały pojawić się między nami, sprawy były jasne nawet bez nich, ale właściwie, pomimo iż o tym rozmawialiśmy, żadne z nas nie odwołało się bezpośrednio do wczoraj, nie dało znać, że to naprawdę się między nami wydarzyło.
Ktoś puścił muzykę, która płynęła do nas przez jezioro. Zgrywała się z jego cichym szumem, kołysała w rytmie chwianych przez wiatr gałęzi i ginęła w lesie.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Cóż, pieprzyć bezpośredniość. Byłam dumna, że stać mnie chociaż na to.
Tym razem to Ashton pierwszy spojrzał na mnie. Oderwałam wzrok od kostki na ścieżce i podtrzymałam spojrzenie, w duchu modląc się, aby tętnice przestały pompować krew wprost do moich policzków.
– Dzisiaj rano – dodałam dla jasności.
– Myślałem, że może nie chcesz wiedzieć.
– Znacznie by to uprościło wszystko, gdybym wiedziała.
– Tak. – Otoczenie wypełnił jego śmiech. – Słyszałem, że wynikła niezła scena, gdy Caroline zaczęła temat. Wszystkiemu zaprzeczyłaś, chciałaś jej dać w twarz i tak dalej.
– Ciężko mi było w to uwierzyć – powiedziałam obronnie, ale nie powstrzymałam krótkiego, rozbawionego parsknięcia. – Poza tym, ja zawsze chcę dać jej w twarz.
Moje ciche stwierdzenie nie wzmogło śmiechu Ashtona, ale w zamian poszerzyło jego uśmiech skierowany wprost do mnie. Czasami miałam wrażenie, że jest to uśmiech pełen niewypowiedzianych słów, uśmiech, który mówi, że jestem niezwykła. Ale teraz idiotycznie było tak sądzić, więc szybko odwróciłam twarz w kierunku nieszczęsnego jeziora i skrupulatnie wyeliminowałam te myśli z głowy.
– Ostatecznie uwierzyłaś, tak? – zapytał spokojniej.
– Bardziej sobie przypomniałam. Nie wszystko i jak przez mgłę, ale wystarczająco, żeby wiedzieć, że Knight mówi prawdę.
Wciąż jednak nie wiem, dlaczego to zrobiliśmy. Dlaczego to zrobiłeś. Domyślam się, ale domysły nie są wystarczające. Nie dają pewności. Lubię mieć pewność, więc muszę to usłyszeć z twoich ust. Potrzebuję usłyszeć, że to nic nie znaczyło.
Żadne zdanie nie padło jednak aż do czasu, gdy Ashton ziewnął i wystawił ręce w górę, przeciągając się.
– To zdecydowanie pora się stąd ruszyć – oznajmił.
Podniósł się na nogi, a ja zrobiłam to zaraz po nim. Otworzył drzwi, samemu stając z boku i puszczając mnie pierwszą. Nie zdołałam przekroczyć progu; po jednym kroku głos Ashtona sprawił, że moje mięśnie zastygły, napięte.
– Amy.
Przymknęłam oczy na pół sekundy, po czym wolno obróciłam głowę w jego stronę.
– Tak?
Sylwetkę chłopaka oświetlał od tyłu pobłysk bijący od latarni, przez co wydawała się otoczona złotem, ale jednocześnie zaciemniona z przodu. Udało mi się jednak zobaczyć szelmowski uśmiech na jego twarzy.
– Chcesz może obejrzeć film?
Podobny wyraz pojawił mi się na ustach, gdy niespodziewana ulga rozlała się ciepłą falą po moim ciele.
– Czemu nie.
Chwilę później Irwin zgarnął rzeczy ze swojego łóżka i wrzucił je do szuflady, a ja otworzyłam laptopa, zajmując wygodne miejsce. Blondyn usiadł po prawej, wpadając swoim ramieniem na moje.
Było niespodziewanie w porządku.



~.♦ .~.♦ .~



To absolutnie nie tak, że nie mogłam zabrać się do ostatnich poprawek przez jakieś trzy tygodnie. Absolutnie.
(Ale chociaż rozdział jest względnie długi).

Następnego można się spodziewać na 99% najwcześniej pod koniec maja. Chyba że macie jakiś genialny plan na życie, nie uwzględniający pisania matury. Wtedy wszystko jest dyskusyjne!