Through
the fire I'll keep burning on
Will I hold myself together
When it all goes wrong?
Will I hold myself together
When it all goes wrong?
Mój palec wskazujący
rytmicznie uderzał o podłokietnik krzesła, a kciuk Johannes
pocierał skraj biurka. Tworzyłyśmy tę małą symfonię ruchów i
dźwięków przez co najmniej dwie minuty od momentu zajęcia miejsc,
aż do czasu, gdy kobieta westchnęła. Wiedziałam, że to sygnał
do rozpoczęcia przesłuchania, więc zmusiłam moją rękę do
bezruchu i uniosłam wzrok na nauczycielkę. Najlepszym, na co było
mnie jednak stać, okazało się utkwienie go gdzieś ponad jej
ramieniem.
– Martwię się –
oznajmiła. Zabrzmiało bardzo matczynie.
– Przykro mi. Przez to
zajście wszystko wygląda na poważną sprawę, ale to drobiazg i
nie powinna się pani przejmować.
Udało mi się zabrzmieć
szczerze, choć mój umysł krzyczał, że to zdecydowanie nie
drobiazg. Nie dla mnie, w każdym razie, bo nadal nie miałam
pojęcia, jak to wszystko mogło się wydarzyć, a wszechświat wciąż
stał w swoich fasadach. Nie spłonął, nie rozleciał się na
miliony ostrych kawałków, nie miał nawet rysy. Czułam, że to z
pewnością powinno zostawić jakiś ślad, widoczny chociaż dla
mnie.
– Doprawdy? – Wciąż
profesjonalny ton Johannes zdawał się jednocześnie ironiczny. –
Umieściłam nastolatkę w domku z chłopakiem, gdzie pozostają bez
niczyjego nadzoru przez znaczną część nocy i dnia. Teraz dochodzą
mnie słuchy, że wydarzyła się między nimi rzecz, za którą
biorę pełną odpowiedzialność, bo mimo swojego wieku wciąż
pozostajecie pod moją opieką. I nikt nie wie, co jeszcze się
stało lub może stać. Z powodu nierozsądnego zaufania, którym
obdarzyłam jedną osobę, mogę stracić zaufanie kilkudziesięciu
innych. – Wygłosiła, po czym posłała mi przeszywające
spojrzenie. – Drobiazg, czyż nie?
– Ono nie było
nierozsądne – zaoponowałam żywiołowo. – Nigdy nie zrobiłabym
niczego, co mogłoby panią postawić w złym świetle. Nie celowo.
– Czyli nie całowałaś
się z panem Irwinem?
Tym razem spojrzałam
kobiecie prosto w oczy. W niebieskich tęczówkach zawód nie był aż
tak widoczny; przeważało nad nim niezrozumienie.
– Nie, zrobiłam to.
Johannes odsunęła się
w fotelu i podparła głowę palcami – jeden spoczął nad łukiem
brwiowym, drugi na linii żuchwy.
– W takim razie
dlaczego tak przekonywająco zaprzeczałaś temu jeszcze piętnaście
minut temu?
Przełknęłam ślinę,
powstrzymując się przed zagryzieniem wargi. Plan działania
wymyślony przed wejściem do gabinetu wydawał mi się teraz jeszcze
bardziej żałosny, ale, przypomniałam sobie kolejny raz, lepszych
opcji nie miałam.
– Bo... chodziło
właśnie o to – odparłam, z każdym słowem nabierając pewności
w głosie. – Nie chciałam pani martwić, a to naprawdę nie było
istotne. Tak, pocałowałam się z Irwinem – te słowa wciąż
parzyły moje gardło – ale to kompletnie bez znaczenia. Nie nazwę
tego nawet błędem. Tylko głupotą, która nie powinna się
wydarzyć i której na pewno nie mam zamiaru powtarzać.
Kobieta siedziała z
nieprzeniknioną twarzą, a to nie było dobrym znakiem. Zamknęłam
oczy, lekko garbiąc ramiona i tym razem pozwoliłam sobie przygryźć
wargę.
– I... chciałam, żeby
jak najmniej osób o tym wiedziało, ponieważ to trochę żenujące.
Wywlekać przed wszystkimi to, z kim się całowałam.
Nie mogłam dodać nic po
tych słowach – więcej wyjaśnień wyglądałoby na usilne
tłumaczenie się z rzeczy, którą należy się przejmować –
dlatego przeplatałam z milczeniem Johannes kolejne kłamstwa w mojej
głowie. Brzmiały dobrze, brzmiały prawdziwie. Były godną rolą
do odegrania.
– W takim razie, jak do
tego doszło?
Dałam pytaniu wybrzmieć
do końca, po czym ciężko odetchnęłam.
– Tak jak mówiła
Caroline, wszystko działo się u Jacka. Ale przedtem... przedtem
trochę wypiliśmy. – Niczym prawdziwa winowajczyni spuściłam
wzrok na kolana. Wiedziałam, że Johannes wie, że tak naprawdę nie
jesteśmy całkowicie posłuszni wszystkim regułom, ale o ile nie
przesadzamy, przymyka na to oko. – Naprawdę niewiele, ale już
wcześniej wszyscy mieli dobry humor. I, wie pani, to po prostu się
stało. Głupi pocałunek w głupich okolicznościach. Nawet nie
warty zapamiętania.
Brzmiało to lepiej niż
„byłam na tyle pijana, że tamte pół godziny jest jedną wielką
luką w mojej pamięci, a Ashton zapewne znajdował się w podobnym
stanie”. Szczerze, wszystko brzmiało lepiej niż prawda.
– Dobrze – odparła
Johannes po minucie niespokojnej ciszy i, wbrew moim obawom, jej
słowa rozproszyły napięcie, które rozłożyło się na kawowych
obiciach, ciemnych meblach i mojej skórze niczym satynowy koc. –
Dziękuje ci za to, że mi powiedziałaś, zwłaszcza że twoje
motywy i odczucia nie powinny mnie obchodzić. Chcę postawić sprawę
jasno. – Przysunęła się odrobinę i położyła dłonie na
biurku. – Nie mam ci za złe tego, co się stało. Nie chcę choć
w najmniejszym stopniu narzucać, jak masz się czuć. Nie mówię,
że to był błąd czy głupota. Na tej płaszczyźnie nie jest to
ani trochę moja sprawa. – Johannes upewniła się, że słucham
jej uważnie. – Rozumiesz jednak, że nie mogę tego tak po prostu
zostawić. Niezależnie od tego, jak przedstawiasz sprawy pomiędzy
wami, pozostawianie was razem w domku byłoby nieodpowiedzialne.
Przeżułam milczenie i
odkryłam, że na usta ciśnie mi się jedynie sprzeciw.
– Ale przecież nie ma
żadnych innych opcji. Nie ma wolnego pokoju ani osób chętnych na
zamianę, ani żadnej innej możliwości.
– Cóż,
przypuszczalnie wrócimy do planu, który przedstawiłam ci dwa
tygodnie temu – odparła powoli. – Pan Irwin dostanie apartament,
a ja przeniosę się na jego miejsce. Ironiczne, że tyle nam zajęło
wprowadzenie tego w życie.
Na ustach kobiety widniał
powściągliwy uśmiech, którego nie miałam zamiaru odwzajemnić.
– To naprawdę
niepotrzebne tak panią kłopotać – powiedziałam twardo.
– Jak inaczej sobie to
wyobrażasz, Amy?
– Wyobrażam to sobie –
wzięłam potężny oddech – normalnie. Nie powinnyśmy nic
zmieniać, bo nie ma takiej potrzeby. Ten pocałunek był bez
znaczenia i taka sytuacja nigdy się nie powtórzy, a poza tym obóz
zaraz się skończy. Nawet jeśli sprawa wyglądałaby inaczej, jeśli
faktycznie coś byłoby pomiędzy mną a Irwinem, nie byłoby
potrzeby robić takiego zamieszania, bo wiem, co to znaczy
odpowiedzialność. I zaufanie. Nie chcę zawieść pani zaufania. A
pomiędzy nami nic nie ma, tylko ta głupia gra. – Wyrzucałam z
siebie słowa, aż zorientowałam się, że wchodzę na grząski
grunt. – Naprawdę, to wszystko jest już wystarczająco idiotyczne
– podsumowałam z delikatnym uśmiechem, chcąc zapewnić Johannes,
że dla mnie to jeszcze większy żart niż można podejrzewać.
Kobieta przez chwilę
zdawała się jedynie analizować moje słowa. Wiedziałam, że
brzmiały szczerze i bardzo chciałam, żeby takie właśnie były –
zastanawianie się nad moimi rzeczywistymi odczuciami zostawiłam
sobie na potem, gdyż to wcale nie wyglądało prosto. Póki co
jedynie słuchałam instynktu i ignorowałam inne podszepty, które
chciały wydostać się z mojej głowy, ciasno opleść gardło i
sprawić, że czułam, jakbym tonęła.
– Nie wiem, Amy –
odpowiedziała w końcu nauczycielka. – Żałuję, że akurat dziś
nie ma tu pana Irwina, bo załatwilibyśmy to od razu. Tymczasem
muszę poczekać z porozmawianiem z nim do wieczora.
Spojrzała za okno, a ja
podążyłam za nią wzrokiem. Żaluzje były do połowy uniesione,
światło słoneczne nadawało framugom ciepłego odcienia. Obydwie
zapewne myślałyśmy o tym, co robi teraz Irwin, z tym że ja dotąd
nie miałam pojęcia, że przebywa gdzieś poza terenem ośrodka.
Świadomość tego, że jest daleko, powinna mi ułatwić oddychanie,
ale zamiast tego...
– Porozmawianiem? –
powtórzyłam niepewnie.
– Chyba zgodzisz się,
że jego dotyczy to w takim samym stopniu.
Przytaknęłam, ciesząc
się, że przedstawiona przeze mnie wersja wydarzeń brzmi jak coś,
co równie łatwo powinno przyjść do głowy Irwinowi. Los był
jednak ironiczny, zważywszy na to, że oboje o naszym pocałunku
mieliśmy najpierw rozmawiać z Johannes.
~.♦ .~.♦ .~
Pani Maria nie kazała mi
wracać na przeprowadzane właśnie przez Sarę zajęcia. Poświęciłam
sekundę na spojrzenie na grupkę ludzi rozmieszczonych na krzesłach
i wokół nich; byli skupieni i jednocześnie rozluźnieni,
zaangażowani i swobodnie rozmawiający. Kiedyś poczułabym, że
powinnam siedzieć tam razem z nimi. Teraz, gdy zostawiałam drzwi do
sali za sobą, towarzyszyła mi głównie ulga. Wyszedłszy na świeże
powietrze, wbrew południowej spiekocie nie skierowałam się do
domku, a podążyłam ścieżką dalej, aby po chwili skręcić w
las. Drzewa szybko otuliły mnie cieniem i zablokowały promienie
słońca wypalające dotąd swoją obecność na moich plecach.
Wyjęłam telefon z kieszeni dżinsowych spodenek – trzymanie go
tam było wyjątkowo niewygodne, ale cieszyłam się, że tego dnia
wzięłam go ze sobą – i wysłałam krótkiego smsa do Emily i
Lory. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy gdybym miała
numer Ashtona, odważyłabym się teraz zadzwonić i spróbować
wyjaśnić tę sprawę, uzgodnić, co powinien powiedzieć Johannes,
oznajmić że wszyscy już wiedzą, a ja nie pamiętałam. O ironio,
nigdy nie pojawiła się potrzeba, żebym zapisała jego numer, i nie
musiałam teraz zajmować się tym problemem.
Ledwo przebiłam się
poprzez brązowy gąszcz poprzetykany zielenią rozmaitych krzewów,
których pędy oplatały się wokół kostek, i znalazłam miejsce
wystarczająco odległe i malownicze, ciszę zagajnika zburzył
donośny dzwonek telefonu. Nawet nie patrząc, której z dziewczyn
udało się pierwszej wyjść z szoku i wybrać mój numer, usiadłam
na powalonym drzewie leżącym tuż obok i szybkim ruchem odebrałam
połączenie.
– Przelizałaś się z
Irwinem? Ty? – Głos Delavigne dobitnie pokazywał jej zaskoczenie.
– Mój Boże, Lora, to
nie było tak – westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłońmi.
– Nie? – Teraz była
jeszcze bardziej zdezorientowana. Cóż, mogła dołączyć do mojego
klubu.
Poprawiłam się na
pniaku, rysując paznokciami po jego chropowatej powierzchni.
– No, technicznie rzecz
biorąc, to było – wyjaśniłam. – Ale nawet tego nie
pamiętałam.
Przez chwilę po drugiej
stronie było cicho. Wpatrywałam się w zarys drzew przede mną.
Jedna gałąź była naderwana i smętnie zwisała, jednak liście na
niej wciąż były zielone. Zaczęłam je liczyć, ale zanim
przekroczyłam pierwszą dziesiątkę, dziewczyna znów się
odezwała.
– Nieźle –
podsumowała.
– Jakbym nie wiedziała.
Ciężko było mi
odgadnąć, co właściwie myśli – bez widoku jej twarzy i ze
zremiksowanym przez połączenie głosem czułam się jedynie
bardziej niepewnie. Może lepszym narzędziem terapeutycznym
faktycznie byłoby liczenie kołysanych przez wiatr drobnych liści.
Kontakt z naturą, to jest to. Jeśli tylko postanowiłabym zająć
się jedną dziesiątą tego lasu, nie musiałabym wracać do domku i
konfrontować się z Irwinem.
– Ale – ciemnowłosa
przeszkodziła mi w snuciu genialnego planu – mam teraz szykować
grób dla twojego złamanego serca czy coś? – zapytała z
wahaniem.
– Co? Dlaczego?
– Bo to Irwin.
Zmarszczyłam brwi.
– I?
– I? – Niemal
widziałam, jak Lora w zirytowaniu rzuca poduszką w drugi kąt
pokoju. Delavigne miała pokój pełen poduszek, które regularnie
obijały się o szare ściany. – Mówimy o tym samym Irwinie,
prawda?
Dziewczyna widocznie
czekała na moją odpowiedź, więc przytaknęłam.
– Więc co widzisz, gdy
słyszysz to nazwisko?
Zacisnęłam wargi,
skupiając się na jej słowach, a obrazy w mojej głowie przesuwały
się jeden za drugim jak w starym, zabawkowym aparacie – jego
ironiczny uśmiech, gdy znów sprzeczaliśmy się podczas
szczotkowania zębów, podnosząca mnie w górę ręka, kiedy nie
miałam siły wstać po kilku godzinach ćwiczeń, zmrużone od
słońca oczy podczas kolejnego popołudnia spędzonego plaży.
– Bo ja widzę
chłopaka, który zachowywał się względem ciebie jak dupek. Który
myśląc tylko o sobie i dobrej zabawie, ma gdzieś innych. Pamiętasz
Kelsey, z którą zadawałam się w pierwszej klasie? Przez kilka
tygodni musiałam znosić jej ryczenie, kiedy po miesiącu umawiania
się z Irwinem powiedział jej, że to nie miało żadnego znaczenia
i powinna o tym wiedzieć. Więc... Boże, Ams, mam po prostu
nadzieję, że ty nie zmarnujesz tyle czasu.
Paznokcie boleśnie
wbijały mi się w skórę dłoni, gdy szufladkowałam te wszystkie
informacje w swojej głowie. To nie było tak, że nie wiedziałam o
tych rzeczach. Nie wyparłam ich ze świadomości Czułam jednak,
jakby każde wypowiedziane przez Lorę słowo obniżyło temperaturę
wokół o pięć stopni, ponieważ niektóre fakty wypowiedziane na
głos przez kogoś innego brzmią sto razy dotkliwiej i tysiąc razy
bardziej prawdziwie. Są jak pchnięcia w kierunku właściwej
decyzji, od której usilnie odwracaliśmy twarz. Podświadomie
zdawałam sobie sprawę, że dokładnie z tego powodu liczyłam na
rozmowę z dziewczynami. Potrzebowałam, aby ktoś skonfrontował
mnie z istotą wydarzeń, które miały miejsce.
– Nie zmarnuję żadnego
czasu – odpowiedziałam półgłosem.
– Amy, przecież wiesz,
jak to wygląda. – Głos dziewczyny za to stawał się coraz
bardziej twardy.
– Wiem.
– Nie możesz...
Chwila, masz na myśli... – Lora zatrzymała się, by odetchnąć
ze słabo ukrywaną nadzieją i kontynuować wolno: – Mówisz, że
dla ciebie też to nic nie znaczyło?
Podniosłam się na nogi,
czując, jak całe moje ciało drętwieje.
– Oczywiście, nic a
nic – potwierdziłam.
Usłyszałam autentyczną
radość w głosie Lory, która utwierdziła mnie w tym, że jestem
dobrą aktorką. A skoro się tak określałam, to była to dla mnie
najwyższa pora, by zacząć odróżniać grę od rzeczywistości. Na
poważnie i w pełni.
– Mimo wszystko,
wydawałaś się nieźle roztrzęsiona – powiedziała na koniec.
– Przelizałam się z
kimś takim jak Irwin, jak się miałam zachowywać? – roześmiałam
się.
Tak, byłam niezłą
aktorką, więc przyszła pora, by zagrać we własnym
przedstawieniu.
~.♦ .~.♦ .~
Nie dało się nie
zauważyć, że zmierzch ze swoją ciemną peleryną przychodził
każdego dnia coraz wcześniej. Kładł niewyraźne cienie dyskretnie
i z gracją, tak, że nawet uliczne lampy go przeoczały, zapalając
się o kilkanaście minut za późno. Kiedy tego dnia w końcu
wracałam do domku, noc zdążyła przykryć już wyróżniające go
szczegóły, takie jak zwisający z balustrady niebieski ręcznik
plażowy czy brakującą dachówkę w trzecim rzędzie od frontu. Nie
zdołała jednak ukryć jednego – błysku żarzącego się
papierosa tuż nad niewielką ławką stojącą pod oknem.
Dostrzegłam go, będąc niemal na schodach, i raptownie się
zatrzymałam. Wystarczyły jednak trzy sekundy, żebym uświadomiła
sobie, jak głupie to było. Kontynuowałam więc marsz do przodu, a
moje oczy wyłapywały coraz więcej detali. Wyodrębniły się linie
między deskami budującymi domek, widoczna stała się klamka do
drzwi. Nie skupiłam się zbytnio na Irwinie – tylko na tyle, żeby
zauważyć, że wciąż miał na sobie jedynie koszulkę, a obok
niego na ławeczce było wystarczająco miejsca, bym usiadła tam bez
większego wahania.
Chłopak wyciągnął w
moją stronę papierosa, ale pokręciłam głową. Kilka chwil
siedzieliśmy w ciszy, ze spojrzeniami utkwionymi przed siebie.
Ścieżka przed nami skąpana była w żółtym świetle, które
otulało też jezioro. W zasięgu naszego wzroku znajdował się
jedynie jego mały fragment; niewielkie fale zdobiły czarną
powierzchnię, migotając. Duży świerk rosnący na prawo osłaniał
jednak werandę, dlatego wokół nas powietrze wydawało się
cięższe, pozbawione blasku. Tonęliśmy w komfortowej, ciemnej
szarości. Może dzięki temu nie było ani trochę niezręcznie.
Jakieś słowa musiały w końcu paść, wiedziałam to, ale ta wizja
nie napełniała już moich wnętrzności kamieniami. Po prostu
czekałam.
Ashton zgasił papierosa,
przydeptawszy go butem.
– Johannes ma podjąć
decyzję i dać nam znać jutro – odezwał się.
Przytaknęłam; ramiona
bezwiednie podążyły za resztą ciała, gdy zachwiałam się na
ławce.
– Jak myślisz, co
zrobi?
Nie było to pytanie,
które chciałam zadać, ale wydawało się odpowiedniejsze.
Bezpieczniejsze.
Tym razem to Irwin
wzruszył ramionami, co bardziej poczułam, niż zobaczyłam.
– Sądzę, że będzie
w porządku.
W porządku. Czy
to w porządku dla Ashtona oznaczało brak zmian, czy
korzystne zmiany – tego chciałam się dowiedzieć. Mój wzrok
wciąż jednak utkwiony był na falującym jeziorze i spostrzegłam,
że ciężko mi to zmienić. Siedzenie tu obok siebie wciąż zdawało
się naturalne, ale chyba nie byłam tak spokojna, jak początkowo
zakładałam.
– Udało ci się ją
przekonać? – zapytałam, decydując, że przekonywanie Johannes
było równie ważne niezależnie od interpretacji wydarzeń, którą
przyjmiemy.
Spotkałam się z
przedłużającą ciszą. To było milczenie z rodzaju tych, które
ewidentnie czekają na wypełniające je słowa, ale zanim one
nadejdą, coś musi się wydarzyć, myśli muszą zostać zebrane,
oddech wyciszony. Nie wiedziałam jednak, czego oczekuje Irwin, więc
w końcu przekręciłam głowę i na niego spojrzałam. Siedział
lekko przygarbiony – nie to, żeby drewniana ławka dawała wiele
wygodnych opcji do wyboru – a dłonie splótł pomiędzy kolanami.
Jego profil rysował się pół-wyraźną linią na tle iglastych
gałęzi, które świerk wyciągał w naszą stronę. Po kolejnej
chwili chłopak niespiesznie obrócił się w moją stronę i
odwzajemnił spojrzenie. Jego źrenice błyszczały, ale nie był to
rozemocjonowany wzrok. Patrzył prosto na mnie z odrobiną skupienia
i zaciekawienia, nade wszystko jednak widziałam w brązowych
tęczówkach odbicie siebie, mnie i jego. Czas leniwie przepływał
wokół razem z naszymi oddechami.
– Potwierdziłem to, co
jej powiedziałaś. Myślę, że mi uwierzyła.
Wciąż nie spuszczaliśmy
z siebie oczu. Serce kołatało mi się w klatce piersiowej,
rozpychało na całą jej objętość, uciskając żebra i płuca.
Mimo wszystko, to była tylko rozmowa. Nie ruszyłam się z miejsca,
nie spłynęłam na podłogę, żaden sztylet nie był przyłożony
do mojego gardła. To były tylko słowa, których oczekiwałam.
Mogłyby być inne, mogły skierować świat w innym kierunku, ale
tak też było w porządku. Ashton usłyszał, co powiedziałam
pani Marii, i w dodatku się z tym zgadzał. O to chodziło.
Wargi Irwina uniosły się
w drobnym uśmiechu.
– Nie było trudno, tak
naprawdę. Johannes zaczęła od tego, co już wiedziała, czy to od
ciebie, czy Caroline. Dość naiwne podczas zaczynania przesłuchania,
jeśli ktoś by mnie pytał o zdanie. – Wyprostował się i
spojrzał z powrotem przed siebie. – Praktycznie wsadziła mi
odpowiedzi w usta.
– Zaskakująco...
nieoczekiwane i miłe z jej strony. – Zmarszczyłam nieznacznie
brwi.
– Tak myślisz? Miłe?
Był śmiech w jego
głosie i swoboda w sylwetce. Mogłam dostrzec pokręcone włosy na
karku i wystający płatek ucha. Poczułam jednak, jakby stał się
odległy. Ten irracjonalny moment, kiedy chcesz dotknąć kogoś
tylko po to, żeby upewnić się, że faktycznie tu jest – chyba
właśnie go doświadczyłam.
– Nie wiem –
odparłam, także odwracając wzrok.
Wyjęłam dłonie z
kieszeni bluzy i rozprostowałam palce, uważnie im się
przypatrując. Lekko wystające paliczki, krótkie paznokcie, srebrny
pierścionek. Blizna po ospie na serdecznym palcu prawej ręki,
świeże zadrapanie niżej.
Pomyślałam o leżeniu
na miłej pościeli na łóżku, o mijaniu się na korytarzu, myciu
zębów, kilku słonecznych pozostałych dniach. Nie chciałam, żeby
wszystko to było przykryte na wpół strawionymi słowami, których
nie wypowiedzieliśmy. Niektóre zdania nie musiały pojawić się
między nami, sprawy były jasne nawet bez nich, ale właściwie,
pomimo iż o tym rozmawialiśmy, żadne z nas nie odwołało się
bezpośrednio do wczoraj, nie dało znać, że to naprawdę się
między nami wydarzyło.
Ktoś puścił muzykę,
która płynęła do nas przez jezioro. Zgrywała się z jego cichym
szumem, kołysała w rytmie chwianych przez wiatr gałęzi i ginęła
w lesie.
– Dlaczego mi nie
powiedziałeś?
Cóż, pieprzyć
bezpośredniość. Byłam dumna, że stać mnie chociaż na to.
Tym razem to Ashton
pierwszy spojrzał na mnie. Oderwałam wzrok od kostki na ścieżce i
podtrzymałam spojrzenie, w duchu modląc się, aby tętnice
przestały pompować krew wprost do moich policzków.
– Dzisiaj rano –
dodałam dla jasności.
– Myślałem, że może
nie chcesz wiedzieć.
– Znacznie by to
uprościło wszystko, gdybym wiedziała.
– Tak. – Otoczenie
wypełnił jego śmiech. – Słyszałem, że wynikła niezła scena,
gdy Caroline zaczęła temat. Wszystkiemu zaprzeczyłaś, chciałaś
jej dać w twarz i tak dalej.
– Ciężko mi było w
to uwierzyć – powiedziałam obronnie, ale nie powstrzymałam
krótkiego, rozbawionego parsknięcia. – Poza tym, ja zawsze chcę
dać jej w twarz.
Moje ciche stwierdzenie
nie wzmogło śmiechu Ashtona, ale w zamian poszerzyło jego uśmiech
skierowany wprost do mnie. Czasami miałam wrażenie, że jest to
uśmiech pełen niewypowiedzianych słów, uśmiech, który mówi, że
jestem niezwykła. Ale teraz idiotycznie było tak sądzić, więc
szybko odwróciłam twarz w kierunku nieszczęsnego jeziora i
skrupulatnie wyeliminowałam te myśli z głowy.
– Ostatecznie
uwierzyłaś, tak? – zapytał spokojniej.
– Bardziej sobie
przypomniałam. Nie wszystko i jak przez mgłę, ale wystarczająco,
żeby wiedzieć, że Knight mówi prawdę.
Wciąż jednak nie wiem,
dlaczego to zrobiliśmy. Dlaczego to zrobiłeś. Domyślam się, ale
domysły nie są wystarczające. Nie dają pewności. Lubię mieć
pewność, więc muszę to usłyszeć z twoich ust. Potrzebuję
usłyszeć, że to nic nie znaczyło.
Żadne zdanie nie padło
jednak aż do czasu, gdy Ashton ziewnął i wystawił ręce w górę,
przeciągając się.
– To zdecydowanie pora
się stąd ruszyć – oznajmił.
Podniósł się na nogi,
a ja zrobiłam to zaraz po nim. Otworzył drzwi, samemu stając z
boku i puszczając mnie pierwszą. Nie zdołałam przekroczyć progu;
po jednym kroku głos Ashtona sprawił, że moje mięśnie zastygły,
napięte.
– Amy.
Przymknęłam oczy na pół
sekundy, po czym wolno obróciłam głowę w jego stronę.
– Tak?
Sylwetkę chłopaka
oświetlał od tyłu pobłysk bijący od latarni, przez co wydawała
się otoczona złotem, ale jednocześnie zaciemniona z przodu. Udało
mi się jednak zobaczyć szelmowski uśmiech na jego twarzy.
– Chcesz może obejrzeć
film?
Podobny wyraz pojawił mi
się na ustach, gdy niespodziewana ulga rozlała się ciepłą falą
po moim ciele.
– Czemu nie.
Chwilę później Irwin
zgarnął rzeczy ze swojego łóżka i wrzucił je do szuflady, a ja
otworzyłam laptopa, zajmując wygodne miejsce. Blondyn usiadł po
prawej, wpadając swoim ramieniem na moje.
Było niespodziewanie w
porządku.
~.♦ .~.♦ .~
To absolutnie nie tak, że nie mogłam zabrać się do ostatnich poprawek przez jakieś trzy tygodnie. Absolutnie.
(Ale chociaż rozdział jest względnie długi).
Następnego można się spodziewać na 99% najwcześniej pod koniec maja. Chyba że macie jakiś genialny plan na życie, nie uwzględniający pisania matury. Wtedy wszystko jest dyskusyjne!