And thought I know that I won't get no answers, I
I just can't stop from
indulging my lean eyes on you
My fool eyes on you
Trudności zaczęły się
już niemalże od samego rana. Podczas drogi na stołówkę udało mi
się jeszcze pamiętać o konieczności zachowania dystansu –
narodzonego na nowo, rozrastającego się niczym konary drzew na
przestrzeni wieków, tak szorstkiego w swojej obecności, jak ich
faktura w dotyku. Rozmowa z Irwinem przebiegała niczym każda
niezobowiązująca pogawędka i stwierdziłam, że tylko wmawiam
sobie wrażenie, jakby czegoś w niej brakowało. Moje myśli
zresztą szybko zajęła inna kwestia, a mianowicie to, przy jakim
stoliku przyjdzie mi usiąść. Miejsce obok Kathlyn sprzed
rozpoczęcia Wielkiej Gry odpadało z oczywistych względów. Innych
opcji nie widziałam; może u Andy'ego wygospodarowałoby się wolne
siedzenie. Po pchnięciu szklanych drzwi okazało się jednak, że
moje rozważania pozbawione były rzeczywistego odniesienia, bo
praktycznie wszyscy postanowili pozostać przy wcześniejszym
ułożeniu. Jedynie kilkoro ludzi przesiadło się, zajęło
nieużywane dotąd stoliki, zostawiło po sobie pojedyncze puste
miejsca. Ze swojego stałego krzesła przy oknach energicznie machała
do nas Beth; rzemyki podrygiwały w tańcu wokół jej nadgarstka.
Skwitowałam to kiwnięciem głowy oraz przelotnym uśmiechem. Mogło
się okazać, że zmiana otoczenia przy śniadaniu wyszłaby mi na
plus, ale póki co cieszyłam się z możliwości zachowania
komfortowej rutyny. Poza tym, naprawdę polubiłam nieutemperowaną
bezpośredniość Annabeth i zdążyłam przywyknąć do
podkradającego mi jedzenie Jacka (musiałam przyznać, że wspólne
posiłki bardziej zbliżyły mnie z chłopakiem niż jego
kilkumiesięczny związek z Emily). W nagłym przypływie szczęścia
oraz optymizmu nałożyłam sobie tak obfite śniadanie, jakiego mój
talerz nie widział prawdopodobnie od lat.
– Nie jestem pewien,
czy twoja jajecznica polubi się z tą owsianką – powiedział
Ashton sceptycznie, zerkając mi przez ramię.
– Nie jestem pewna, czy
to twoje śniadanie – odgryzłam się.
Chłopak uniósł rękę
w obronnym geście. Dla odmiany on sam ograniczył się dzisiaj tylko
do dwóch tostów, które już zaczął podskubywać. Zanim
dotarliśmy do stolika, zdążył zjeść połowę ciemniejszej
kanapki.
– Witamy naszych
prawie-zwycięzców!
Przewróciłam oczami na
okrzyk Jacka i wsunęłam się na krzesło.
– Nie przejmujcie się.
On jest gotowy wymyślić wszelkie teorie spiskowe, które w jego
oczach pozbawiły nas wygranej – oznajmiła lekceważąco Beth.
– Tak? Doszedł do
jakichś interesujących? – Ashton wykazał umiarkowane
zaciekawienie.
– Nieszczególnie. Choć
jedna uwzględnia udział pingwinów i Putina.
– Każda teoria
spiskowa w końcu uwzględnia Rosjan – zauważyłam, unosząc
widelec z jajecznicą.
Annabeth parsknęła,
niemal pozbywając się z gardła przełykanego właśnie kakao.
– Johannes powiedziała
wam, co z przydziałem ról? – zapytała po chwili.
– Nie –
odpowiedzieliśmy równocześnie z Ashtonem, po czym on kontynuował:
– Osobiście liczę na Demetriusza. – Puścił nam oczko, a
następnie odsunął się trochę na krześle, by móc obrócić się
w moją stronę, i wyprostował ramiona. – Jeśli masz serce,
przybądź, tu cię wołam. Ale uciekasz, bo trwoga cię toczy, nie
masz odwagi raz spojrzeć mi w oczy.
Wyrecytował słowa
chłodno, z pewnością w głosie, i tylko błysk w jego oku
utwierdził mnie w przekonaniu, że to wciąż żarty.
– No, no, ktoś tu zna
cytaty z Szekspira. Bo to Szekspir, nie?
Na słowa Jacka w mojej
głowie pojawiło się wspomnienie książki widzianej w pokoju
Irwina. Wychodziło na to, że zapoznał się z nią bardzo dobrze,
lepiej niż podejrzewałabym o to kogokolwiek przy stoliku, nawet
mnie samą. Nie był to też pierwszy raz, kiedy Ashton recytował
Szekspira. Zmarszczyłam brwi.
– Szkoda, że nie
będziesz mógł uczestniczyć w przedstawieniu – westchnęła
Beth.
– Szkoda? –
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
– No co? Ma świetną
dykcję – usprawiedliwiła się.
Zdrajczyni.
Ashton objął mnie
ramieniem. Biło od niego ciepło – przyjemne, biorąc pod uwagę
dzisiejszą, niższą niż zwykle temperaturę.
– Amy nie akceptuje
mnie jako aktora – oznajmił. – Pewnie boi się, że stałbym się
lepszy od niej.
– O tak, właśnie o to
chodzi. Umieram z niepokoju.
– To bardzo możliwe, z
moją świetna dykcją i tak dalej – kontynuował, jakbym wcale mu
nie przerwała i nie próbowała zrzucić jego nadgarstka z mojego
przedramienia. – Powinienem ci podziękować, Beth, za
uświadomienie mi tego. Taka wiara wiele znaczy, szczególnie dla
jednostki tak wzgardzonej jak ja.
Nie potrafiąc
powstrzymać śmiechu, dałam sobie spokój z siłowaniem się z ręką
Irwina i mocniej się o niego oparłam.
– Ach, widzicie, nawet
ta przełomowa chwila musi zostać okpiona – odetchnął
cierpiętniczo.
– Hej, gardzę tobą
tylko trochę, nie dramatyzuj.
– Widocznie nie
zasługuję na więcej niż to „trochę”.
Ashton dramatycznie
odwrócił głowę i zaczął wpatrywać się w szybę, pozostawiając
nas w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Ten jednak chyba nie zamierzał
nadejść, nad czym szybko przeszliśmy do porządku dziennego.
– Stary, naprawdę
szkoda, że nie możesz się do nas dopisać – rzekł Jack poważnym
tonem, a następnie sięgnął przez stół po tosta Ashtona.
~.♦.~.♦.~
– Wiesz, nigdy nie
rozmawialiśmy o tym, co chcesz robić po wakacjach. Albo… ogółem
w przyszłości.
– O twoich planach też
nic nie mówiliśmy.
– Tak, ale zważywszy
na okoliczności, one są dość oczywiste.
Ashton leżał na kocu i
przekładał telefon w rękach. Rzucił mi krótkie spojrzenie,
akurat żeby zobaczyć, jak przewracam z oczami.
– Nigdy nie pytałaś.
– Zarzucił kolejną, jakże trafną myślą.
– Bo nigdy nie przyszło
mi to do głowy – wyjaśniłam cierpliwie. – Kiedy tu jesteśmy,
to trochę tak, jakby normalne życie nie istniało. Albo chociaż
nie miało znaczenia. Prawda?
Chłopak przetoczył się
na brzuch i obrócił w moją stronę.
– Tylko trochę.
– Nie czujesz tego?
Jesteśmy od wszystkiego oderwani, od przeszłości, przyszłości.
Od teraźniejszości też, bo codzienność tu jest zupełnie inna.
Wyobrażasz sobie dzisiejszy dzień w Branxton*?
– Mógłbym sobie
wyobrazić.
– Proszę cię –
parsknęłam. – Zaczynając od początku, na pewno nie zjedlibyśmy
śniadania z Jackiem i Annabeth, a teraz to rutyna każdego posiłku.
– Dlaczego? Mamy kilka
fajnych knajpek w mieście, gdzie można by się spotkać. – Im
bardziej Ashton podnosił się na łokciach, tym więcej przekonania
nabierał jego głos.
– Ale byśmy tego nie
zrobili. Tak samo nie oglądalibyśmy razem filmu ani nie poszlibyśmy
na spacer. Każdy miałby na głowie własne sprawy i nie myślałby
o innych, jeśli nasze drogi same by się nie krzyżowały, tak jak
robią to tutaj.
– Więc co, teraz
jesteśmy w jakimś odizolowanym od rzeczywistości bąbelku i w
ogóle nie decydujemy, co i z kim robimy? – W Irwinie zakiełkowała
ironia.
– Tego nie mówię –
westchnęłam. – Po prostu, kiedy wrócimy do domu, siłą rzeczy
przestaniemy robić te rzeczy wspólnie i to będzie się wydawało
normalne. Nienormalne znowu będzie leżenie z tobą na kocu. –
Szturchnęłam go stopą.
– Racja, bo po powrocie
nie będziesz na mnie skazana i natychmiastowo wrócimy do stanu
„sprzed”.
Przygryzłam wargę. Stan
„sprzed” nie był tym, o co mi chodziło, ale przecież miałam
rację. Naprawdę nie widziałam siebie z Irwinem leżakujących w
ogródku i popijających kompot babci.
– To może ja od razu
oszczędzę ci mąk.
Chłopak podniósł się
na nogi i ruszył w stronę chodnika, a ja powtórzyłam sobie w
myślach, że miałam rację, podczas gdy Irwin zgrywał primadonnę.
~.♦.~.♦.~
Miejsce po Ashtonie nie
pozostało długo puste. Zdążyłam jedynie chwilę poobserwować
kaczki, które czyściły pióra w zaroślach po prawej – pośród
sterty brudno-brązowego pierza mignął czasami niebieski błysk,
tak metaliczny, że zdawał się nie pasować do żadnej istoty żywej
– kiedy od strony stołówki podszedł do mnie Andrew. Miał na
sobie powyciąganą białą koszulkę i wyglądał po prostu marnie.
– Kłopoty w raju? –
zapytał, przywołując na twarz uśmiech.
Musiał widzieć
odchodzącego Irwina i, na Boga, czy ten gnojek obraził się tak, że
aż tym emanował? Nie dałam się jednak odciągnąć od własnych
spostrzeżeń i, poklepawszy koc obok siebie, nakazałam:
– Lepiej powiedz, o co
chodzi z tobą.
– Nie wyspałem się –
oznajmił, siadając.
– Andy – powiedziałam
ostrzegawczo.
To z pewnością nie
wyglądało na zwykłe niewyspanie się.
– Naprawdę, to zwykłe
niewy… – zaczął, ale na swoje szczęście przerwał i
odetchnął.
Postarałam się zachęcić
go spojrzeniem.
– Trochę pokłóciłem
się z Jacobem. – Wolno wypuścił słowa z ust.
– Chwila, on wciąż ma
problemy z wybranym soundtrackiem? – Zmarszczyłam czoło,
przypominając sobie usilne próby chłopaka co do przeforsowania
własnych utworów.
– Nie, nie chodzi o
spektakl.
– Och.
Poświęciliśmy
falującej tafli wody chwile uwagi, podczas której ja ostatecznie
przyznałam w myślach, że nigdy nie zwróciłam uwagi na to, by
Andy utrzymywał bliższy kontakt z Jacobem, a Andy… cóż, grymas
na jego twarzy nie zmalał ani trochę.
– Wiesz, nie musisz z
każdym i zawsze pozostawać w przyjacielskich stosunkach.
– Naprawdę? –
Chłopak przerzucił na mnie wzrok; jedną brew miał uniesioną, a
na ustach majaczył cień uśmiechu.
Szturchnęłam go
łokciem, ale mimo oczywistej ironii w jego minie ucieszyłam się,
że choć trochę poprawił mu się humor.
– Tu nie ma nic
śmiesznego. Jestem pewna, że masz jakiś kompleks Mesjasza, który
chce zbawić ludzkość przez bycie dla każdego miłym.
– Może. – Wzruszył
ramionami. – Ale masz rację, nie powinienem się tym przejmować.
To nie ma znaczenia.
– W skali wszechświata,
rzeczywiście nie. – Przytaknęłam. – Pomyśl tylko o głodzie,
niedźwiedziach polarnych czy planecie właśnie połykanej przez
czarną dziurę. To są problemy.
Andy roześmiał się i
wstał. Otrzepał spodnie, a potem wyciągnął rękę do mnie.
Chwyciłam jego dłoń i po chwili też stałam na nogach, ale z
zaskoczeniem odnotowałam, że chłopak mnie nie puszcza, a przyciąga
do siebie. Gdy mnie przytulił, pomyślałam, że tamta kłótnia
jednak miała dla niego znaczenie, tak jak i dla mnie trochę
znaczenia miała sprzeczka z Irwinem. Mogłam tylko liczyć, że
pomagam mu teraz, podobnie jak on mi.
– Dzięki, pani
ekolożko. Co ty na to, żeby iść do mnie i przedyskutować resztę
światowych problemów?
~.♦.~.♦.~
Na zewnątrz było już
ciemno, a światło z lampy w pokoju wydawało się nadzwyczaj
ciepłe. Siedziałam na łóżku, oparta o ścianę, i słuchałam,
jak za oknem szumi wiatr. Krótko po tym, jak wróciłam od Andrewa,
niebo wypuściło z siebie hektolitry deszczu. Ulewa okazała się
krótkotrwała, ale tylko spotęgowała nieprzyjemną aurę panująca
poza przytulnym budynkiem, dusząc jakiekolwiek chęci opuszczania
go. A przynajmniej dla mnie tak prezentowała się sytuacja, bo
Ashton wciąż nie pokazał się w domku.
Westchnęłam z
podirytowaniem, kiedy na telefonie pokazał się komunikat o niskim
poziomie baterii, i sięgnęłam za łóżko po ładowarkę. Kabel
jednak nie zadziałał, nawet pomimo wyginania go na wszystkie strony
i podpinania wciąż od nowa – czyli najlepszych znanych ludzkości
metod – co zasłużyło na moje kolejne westchnięcie.
Podniosłam się z łóżka,
przeklinając w myślach to, że Irwina nie ma akurat wtedy, kiedy by
się przydał. Mimo wszystko, skierowałam się do niego do pokoju,
mgliście przypominając sobie, skąd wyjmował własną ładowarkę
podczas naszych milutkich seansów filmowych. Zawahałam się jeszcze
przed drzwiami do chłopaka i z nadzieją spojrzałam na wejście do
domku, ale nikt się w nim nie pojawiał. Ostatecznie, Ashton sam
pozwolił mi korzystać ze swojego pokoju, kiedy tylko poczuję
potrzebę, prawda? A teraz nie miałam niczego oprócz telefonu do
zajęcia myśli, tymczasem poszukiwania ładowarki poza domkiem
warunki zdecydowanie nie sprzyjały.
Weszłam do
pomieszczenia, pełnego znajomego zapachu i porozrzucanych bluz. (Nie
miałam pojęcia, jak ktoś mógłby potrzebować tylu bluz w tych
tropikach. Dla mnie ciągle było gorąco jak w piekle i narzekać
przestawałam jedynie wieczorami). Rozejrzałam się i kierowana
impulsem podeszłam do okna, żeby otworzyć je na oścież.
Wyostrzyłam wzrok, szukając skrawka morza, ale zniknął pośród
drzew i chmur. Te kotłowały się przede mną, przeplatały z
pasmami rzadkiej mgły, zdawały niemal wpychać własne cienie do
środka. I tak, akurat dziś był zimniejszy wieczór; chłodne
powietrze gwałtownie przeszywało skórę na moich odsłoniętych
przedramionach, kłuło w nos. Dlatego też przymknęłam okiennice i
ruszyłam do łóżka, ale kontakt przy nim okazał się pusty. Ten
za szafą także, więc cofnęłam się do nocnego stolika. Szuflada
w nim niezbyt chciała się odsunąć – musiałam kilka razy
pociągnąć ją do siebie, a kiedy to zrobiłam, wyłonił się z
niej stos papierów. Na samym wierzchu leżał scenariusz. Kartki
były zszyte, lecz rozkładały się we wszystkie strony, odsłaniając
obecne wszędzie przekreślenia, podkreślenia i dopiski. Ze
zmarszczonymi brwiami uniosłam plik papierów w górę, znajdując
niżej czystszą kopię. Wtedy mój wzrok przyciągnął biały kabel
i, przygryzając wargi, zrezygnowałam z kolejnych zerknięć na
zawartość szuflady, żeby go wyjąć.
Coś uderzyło o drzwi.
Trzasnęły, a ja podskoczyłam w miejscu, obróciłam się w ich
stronę i zamarłam.
Przez sekundę mój mózg
nie radził sobie z odczytaniem niespodziewanego widoku – nie
potrafiłam rozplątać kłębowiska rąk oraz gąszczu włosów, nie
mogłam rozdzielić ciał oraz dopasować ich do postaci. Ten stan
jednak szybko minął i sytuacja stała się nierealnie oczywista.
Mój oddech zachwiał się, gdy dotarło do mnie, że widzę Ashtona;
szum zalał uszy, kiedy zorientowałam się, że drugą osobą jest
Caroline. Krew otępiająco wrzała mi w głowie, nie pozwalając
odwrócić wzroku, każąc patrzeć, patrzeć, patrzeć. Patrzyłam
więc, jak Irwin odwraca się do mnie tyłem, przygniatając Caroline
do ściany. Jej palce zaciskały się na jego jasnych włosach, jego
dłonie znikały pod jej koszulką. Nie odrywali od siebie ust,
przesyceni pożądaniem i natarczywością, które sprawiły, że
poczułam w gardle gorzki smak. Wtedy Ashton zjechał wargami na
szyję dziewczyny, ona uniosła podbródek i, z sapnięciem,
otworzyła oczy.
Znajdowałam się prosto
na linii spojrzenia, przez co widziałam jej rozszerzające się
źrenice. Opuściła dłonie na ramiona Irwina i mocno je
przytrzymała, nadającym im ciałom milimetry przestrzeni.
– Mówiłeś, że jej
nie ma – oznajmiła z wyrzutem.
Na początku Irwin
znieruchomiał.
– Co?
Knight kiwnęła głową
w moją stronę – rusz się, rusz się, rusz, pomyślałam w
końcu – a wówczas Ashton gwałtownie się odwrócił.
Na jego twarzy rozlał
się szok. Oprócz tego wyglądała tak jak zawsze i gdy zobaczyłam
ją taką, z zielonymi plamkami w oczach i piegami, moją klatkę
piersiową przeszył rwący ból, jakby ktoś rozpruł mnie na pół.
A wtedy szok chłopaka zastąpiła wściekłość, wykrzywiając rysy
do postaci nieznanej maski. Zanim zdążyłam wziąć wdech, znalazł
się przy mnie.
– Co ty do cholery
robisz? – syknął.
Wyrwał z mojej dłoni
scenariusz – zapomniałam, że wciąż go trzymałam, kiedy wpadli
do pokoju. Przelotnie na niego spojrzał, po czym odrzucił na łóżko,
a kiedy znów obrócił się do mnie, zauważyłam, że jego szczęki
są jeszcze bardziej zaciśnięte.
– Co?!
– Chciałam…
Nie dokończyłam zdania,
bo Irwin chwycił mnie za nadgarstki i podciągnął w górę.
Chwiejnie stanęłam na nogach, wciąż w mocnym uścisku jego dłoni;
twarz Ashtona była teraz tuż nad moją i na jej widok ta dziwna
mieszanina zaszokowania oraz kłującego w płuca uczucia została
zastąpiona przez strach. Nigdy nie widziałam, by wyglądał na choć
w części tak rozeźlonego, nigdy nie wiedziałam, że może tak
wyglądać, z zaciemnionymi oczami i ukrytym w nich ostrzem
gniewu/nienawiści wymierzonym prosto we mnie. Biały kabel ładowarki
zwisał pomiędzy nami z mojej unieruchomionej ręki niczym cichy
winowajca, Ashton zdawał się go jednak nie dostrzegać.
– Mam gdzieś, co
chciałaś. Mam cię dość, kompletnie dość twojej głupoty i
obecności. – Puścił moje nadgarstki i odepchnął lekko w tył.
– Już nawet nie obchodzi mnie, co tu robiłaś, po prostu wyjdź.
Przygryzłam wargi,
powstrzymując szczypiące oczy od zrobienia czegokolwiek głupiego.
Część mnie chciała natychmiast podbiec do drzwi, ale stałam w
miejscu, zamrożona. I nie, tak naprawdę nie mogłam wyjść, bo
przecież musiałam jeszcze coś zrobić, powiedzieć, wytłumaczyć
się. Nie mogłam jednak znaleźć w głowie żadnych słów; jedynie
te wypowiedziane przez Irwina nieustannie rozpadały się i scalały
w niej od nowa w ostrą całość, wypełniały mój umysł,
obrastały język, zatykały przełyk.
– Jezu, co do ciebie
nie dociera?! Wyjdź stąd. I skoro nie wiesz, co to prywatność,
nie próbuj jeszcze kiedykolwiek tu wchodzić. – Jego głos jeszcze
bardziej się burzył i wznosił, aż w końcu wypełniająca go
pogarda sprawiła, że drgnęłam, odzyskując władzę nad ciałem.
Skrzyżowałam z nim
spojrzenie i utrzymałam je przez sekundę, szukając w brązowych
oczach jakiejś zmiany, która jednak nie nadeszła. Potem zrobiłam
mały krok w prawo. I jeszcze dwa kolejne, aż go wyminęłam, a
wtedy zobaczyłam wciąż opierającą się o ścianę Caroline. Na
jej twarz wypełzł złośliwy uśmieszek. Wodziła za mną wzrokiem,
więc otworzyłam usta, ale znów poczułam ucisk w krtani i zamiast
coś powiedzieć, przyspieszyłam. Chwyciłam klamkę i wypadłam na
korytarz. Drzwi zamknęły się za mną bez trzasku. Przemierzyłam
połowę przedpokoju, kiedy zorientowałam się, że zdecydowanie
zbyt gwałtownie oddycham, trzęsą mi się ręce oraz nie mogę po
prostu iść do siebie, bo „u siebie” było za blisko. Zacisnęłam
wargi jeszcze mocniej, po czym skręciłam ku wyjściu z domku.
Na zewnątrz oplotła
mnie ciemność i chłód, ale czułam tylko otrzeźwiające
powietrze w płucach i mokre krople na policzkach. Zeszłam po
schodkach w ścieżkę ze światła, decydując się iść, dopóki
nie będzie w porządku. Lub raczej dopóki nie uda mi się wmówić
sobie, że tak jest.
~.♦.~.♦.~
To jeden z tych
rozdziałów, których napisanie nie zajęło aż tyle czasu,
natomiast sprawa z przeredagowaniem ich i opublikowaniem okazała się
dużo cięższa. W końcu zmotywował mnie jutrzejszy wyjazd –
stanęłam przed „teraz albo nigdy”. Następny rozdział jest już
jednak calutki gotowy, więc pojawi się do dwóch tygodni.
Ps. Wchodzimy w etap,
gdzie będzie mi bardzo brakowało perspektywy Ashtona, więc chociaż
Wy postarajcie bardziej niż zwykle się skupić na tym, jak sytuacja
może wyglądać z jego strony. Polecam!