I've been some places
Places I never should've been
I caught some changes
Changes that made me who I am
Places I never should've been
I caught some changes
Changes that made me who I am
W stołówce panował niesamowity
harmider. Aż dziwne, że nasza grupa, licząca niewiele ponad czterdzieści osób,
zdołała wywołać takie zamieszanie. Wszystkim musiał udzielić się nastrój
podekscytowania. Pierwszy dzień długo wyczekiwanego obozu. Pierwszy dzień
wspaniałych wakacji. Te myśli jakby wibrowały w powietrzu wokół i szamotały się
wśród skrawków rozmów. Wywoływały uśmiechy na twarzach zgromadzonych i
nakłaniały ich do energiczniejszego zajmowania miejsc. Sporo osób już siedziało
i jadło posiłek w atmosferze wszechobecnego śmiechu i radości. Stanęłam w
niedługiej kolejce i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ludzie zgromadzili się w
jego jednej części, która obecnie tętniła życiem. Reszta sali, gdy już ktoś
zdołał skupić na niej wzrok, wydawała się okropnie pusta. Kameralny nastrój
emitowany był z każdego kąta. Oczywiście poszczególne osoby poskupiały się w
mniejsze grupki i właśnie wypatrywałam takiej, do której mogłam się dosiąść.
Katlyn siedziała w otoczeniu Liv, Sary oraz kilku innych osób i to tam
postanowiłam się udać. Nałożyłam na tacę podstawowe produkty, postanowiwszy, że
na cieszenie się bogactwem szwedzkiego stołu będę jeszcze miała czas. Ruszyłam
do dziewczyn, witając się po drodze z kilkoma osobami. Andy rzecz jasna pokusił
się o szeroki uśmiech i komentarz.
– Dobrze widzieć, że chociaż na
śniadanie się nie spóźniasz.
– Nie mogłam znieść kolejnych
chwil bez twojego widoku – ogłosiłam, puszczając mu oczko. Radosny humor musiał
udzielić się i mi.
– W takim razie chłoń go, ile
możesz – odparł, odsuwając stopą stojące przy nim puste krzesło i tym samym
zapraszając mnie do dołączenia.
– Och, co za dużo, to nie zdrowo
– obwieściłam tym samym górnolotnym tonem, po czym kiwnęłam głową w kierunku
stolika dziewczyn, tłumacząc swoją odmowę.
Już po chwili usiadłam na krześle
naprzeciwko Katlyn. Czułam na sobie mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Jak gdyby
nigdy nic posłałam wszystkim uśmiech i zabrałam się za jedzenie. Przeżuwanie
było jednak trudnym zadaniem, kiedy reszta osób siedzących przy stole porzuciła
swoje posiłki i wyczekująco mnie obserwowała.
– Chyba się stęskniliście? – zapytałam,
odłożywszy kanapkę.
Znalazłam się pod ostrzałem
pytań.
„Czemu spóźniłaś się na
pociąg?", „Podobno to Ashton Irwin odebrał cię z dworca?", „Gdzie cię
zakwaterowali?", „Sara widziała, jak wychodzisz spod siedemnastki. To nie
tam mieszka Irwin?".
Okazało się, że mój przyjazd
owiała znacznie większa liczba plotek, niż bym mogła pomyśleć. Zapewne była to
zasługa damskiej części obozu, a raczej kilku dziewczyn. Spowiadając się nad
kromką z tuńczykiem, rzucałam nieprzychylne spojrzenia Sarze. Mogłam się założyć,
że była to głównie jej zasługa.
Nie było za wiele do opowiadania,
choć zadano mi kilka dziwnych pytań – niektórzy chcieli na przykład wiedzieć,
jak wygląda Irwin zaraz po obudzeniu. Podejrzewałam, że byłam jedyną
przedstawicielką płci pięknej w tym towarzystwie, która na myśl o Ashtonie
dostawała nudności, a nie motylków w brzuchu.
W końcu, na całe szczęście, temat
się wyczerpał i posiłek kończyłyśmy wśród przyjemniejszych rozmów. Właśnie
dopijałam kakao, gdy Johannes stanęła na środku sali. Natychmiast zapadła
cisza.
– Moi drodzy! Witam was na VI
Obozie Teatralnym grupy „King's Group*". Wszyscy wiemy, co nas tutaj
czeka: ciężka praca. – Przez salę przebiegło zbiorowe westchnienie wymieszane
ze śmiechem. – Jak to jednak z obowiązkami bywa, myślę, że wszyscy zgodzą się,
by przełożyć je na jutro – dodała Johannes z uśmiechem i puściła do nas oczko.
Teraz już wszyscy wesoło się zaśmiali. – Dzisiejszy dzień spędzimy na
zapoznaniu się z naszym nowym, uroczym otoczeniem. O trzynastej wspólnie
wyjdziemy na plażę. Niemniej wcześniej, jak tylko skończycie śniadanie,
poproszę was o przejście do audytorium. Musimy zapoznać się z wszystkimi
żmudnymi regulaminami. I nie; nawet jeśli nieżyczliwie się o nich wyrażam, nie
zwalnia was to z przestrzegania ich. – Pani Maria przejechała spojrzeniem po
wszystkich obecnych. Zdawało się, że skończyła mówić i kilka osób zerwało się z
krzeseł. Ta jednak zatrzymała ludzi ruchem ręki. – Jeszcze ostatnia wiadomość.
Jutro... jutro zaznajomię was z projektem, którym będziemy się zajmować przez
cały obóz.
Teraz wszyscy wpatrywali się w
nauczycielkę, nastawiając uszu po więcej informacji. Ta jedynie tajemniczo się
uśmiechnęła i wolnym krokiem opuściła stołówkę. Osoby, które wcześniej wstały,
z trzaskiem odłożyły brudne naczynia do przeznaczonego do tego okienka i
natychmiast wybiegły za nią. Większość pozostałych podniosła się z miejsc i
ruszyła w stronę wyjścia. Tylko kilku maruderów nadal kończyło posiłek.
Obszerna sala znajdująca się na
pierwszym piętrze szybko się zapełniła. Johannes stała przy ścianie wraz z
ludźmi ubranymi w bordowe kostiumy. Zajęłam krzesło obok drewnianego filaru i
dołączyłam do rozmowy na temat niespodziewanej zapowiedzi nauczycielki. Nie
mogliśmy zbyt długo wymieniać się domysłami, gdyż gdy tylko na salę przestali
przybywać spóźnialscy, głos zajął kierownik ośrodka. Po nim przyszedł czas na
osobisty regulamin naszej opiekunki. Nie było w nim nic niespodziewanego:
byliśmy prawie dorośli (nie licząc
kilku pełnoletnich już osób), ale pani Maria sprawowała nad nami opiekę.
Oznaczało to mniej więcej tyle, że jeśli ktoś chciał samodzielnie opuścić
ośrodek, musiał to do niej zgłosić. Nie obyło się też bez przemowy
oddziałującej na nasze sumienie. W końcu Johannes zdawała sobie sprawę, że nie
da rady zapanować nad niespełna pięćdziesiątką szalonych nastolatków i
apelowała o nieposyłanie jej do zakładów zamkniętych.
– Pozostało mi jedynie przedstawić naszą szanowną kadrę – oznajmiła. Zaczęła wymieniać nazwiska wraz z informacjami, w jakich sytuacjach powinniśmy się zwrócić do danych osób, a dorośli krótko się kłaniali. – Niestety, personel medyczny jeszcze nie dotarł...
– Pozostało mi jedynie przedstawić naszą szanowną kadrę – oznajmiła. Zaczęła wymieniać nazwiska wraz z informacjami, w jakich sytuacjach powinniśmy się zwrócić do danych osób, a dorośli krótko się kłaniali. – Niestety, personel medyczny jeszcze nie dotarł...
– Powinna pani skorygować swoje
informacje. – Na sali rozbrzmiał gruby, męski głos.
– Henk! – krzyknęła zaskoczona kobieta, by po sekundzie zasłonić sobie usta i pospiesznie się poprawić: – Doktorze Marshall, jak dobrze, że się pan zjawia.
– Henk! – krzyknęła zaskoczona kobieta, by po sekundzie zasłonić sobie usta i pospiesznie się poprawić: – Doktorze Marshall, jak dobrze, że się pan zjawia.
Spojrzenia wszystkich skierowały
się ku drzwiom wejściowym. Stał w nich na oko czterdziestoletni mężczyzna
ubrany w sztruksowy garnitur. Jego kasztanowe włosy były przerzedzone, a twarz
poznaczona zmarszczkami, ale wciąż można było go uznać za przystojnego. Jakimś
cudem nawet opierając się na czarnej jak węgiel lasce, wyglądał niesamowicie...
potężnie. I mimo że przykuwał uwagę, to nie na nim skupił się mój wzrok.
Za mężczyzną stała postać, którą
momentalnie rozpoznałam. Wysoka sylwetka, brązowe włosy zaczesane do góry i
czarujący uśmiech na twarzy nie pozostawiły wątpliwości, że właśnie widzę
kogoś, kogo już nie spodziewałam się zobaczyć. Cudownym zrządzeniem losu praktykant
ze szpitala, który miał przyjemność oglądać wnętrze mojej głowy, znalazł się na
tym samym obozie.
Chłopak właśnie wszedł do środka
za swoim mentorem i zaczął lustrować salę wzrokiem, gdy ja otrząsnęłam się z
zaskoczenia.
No, o ile można tak było nazwać
myśl, że student nie może mnie zauważyć, i towarzyszący temu błyskotliwy
pomysł.
Podziękowałam bogom za miejsce
blisko filaru i powoli odchyliłam się na krześle. Wystarczyło trochę przesunąć
się do tyłu i mogłam pozostać niewidoczna dla niespodziewanego gościa.
Trzymałam dłońmi drewnianą kolumnę, która chowała mnie w swoim cieniu, i
balansowałam na dwóch nogach krzesła. Wszystko szło wspaniale, ale pani
Johannes poczuła ochotę uściśnięcia dłoni nowo przybyłym. Nie był to aż taki
problem, musiałam jedynie wychylić się odrobinę bardziej. Przygryzłam w
skupieniu wargi i przechyliłam plecy.
Wtedy właśnie poczułam, że tracę
równowagę.
– Szlag! – pisnęłam cicho i
zacisnęłam powieki.
Czekałam na upadek i gratulowałam
sobie w myślach własnego geniuszu. Teraz
już na pewno pozostanę niezauważona. Zamiast praktykanta, który mógł nawet
mnie nie rozpoznać, cała sala skupi tu spojrzenia. Zamrugałam, gdy oczekiwany
huk nie nadszedł. Powinnam leżeć na podłodze, a cały czas znajdowałam się w
pozycji burzącej prawa fizyki. Przekręciłam ciało i zauważyłam dłoń zaciskającą
się na oparciu mojego krzesła.
– Trochę niebezpieczna ta twoja
zabawa.
Irwin patrzył na mnie z
uniesionymi brwiami. Otworzyłam usta i po chwili je zamknęłam. Chciałam,
tradycyjnie, poprosić chłopaka o odpieprzenie się, ale skoro już utrzymywał
mnie w równowadze i gwarantował niewidoczność ze strony personelu...
– Czym jest życie bez ryzyka? –
mruknęłam.
Spojrzałam na Johannes. Na
szczęście żegnała się już z całą kadrą, która zaczęła opuszczać pomieszczenie.
Nasza służba medyczna znajdowała się najbliżej drzwi i pierwsza przez nie
przeszła. Odetchnęłam z ulgą. Teren czysty.
– Nie wiem, czy właśnie czerpiesz
przyjemność z demonstracji siły czy coś w tym stylu, ale możesz mnie odłożyć na
miejsce? – zapytałam, nie odwróciwszy się.
– A magiczne słowo?
– Pieprz się – burknęłam.
Nogi krzesła uderzyły o parkiet,
a ja natychmiast się podniosłam.
– Och, widzę, że przemawia przez
ciebie magia miłości.
Prychnęłam i ruszyłam za
opuszczającym salę tłumem. Samą siebie zdziwiłam brakiem odpowiedzi na uwagę
chłopaka, ale byłam zbyt zajęta analizowaniem sytuacji, by dać się wciągnąć w
głupie gry słowne.
Moje ukrywanie się było dziecinne
i bezsensowne. W ciągu nadchodzących trzech tygodni musiałam w końcu
skonfrontować się z praktykantem. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że
miałam olbrzymią ochotę go unikać. Zamierzałam trzymać się na odległość tak
długo, jak to możliwe. Co z tego, że w szpitalu chciałam wydusić z niego
wytłumaczenie – teraz pozostało tylko drobne zażenowanie w związku z tamtą
sytuacją i z pewnością nie domagało się ono spotkania z osobą, która je
wywołała.
Zbiegłam po schodach i wyszłam z klimatyzowanego pomieszczenia. Było jeszcze wcześnie, ale już można było poczuć, że słońce nas dzisiaj nie oszczędzi. Mimo wszystko, przebywanie na zewnątrz okazało się przyjemne. Świat rozpływał się w wakacyjnej, leniwej aurze. Ptaki cicho śpiewały, przelatując pomiędzy zielonymi gałęziami. Powietrze było rześkie i pachniało sosnami. W dodatku lekki wietrzyk przepływał wokół i wywoływał niewielkie fale na jeziorze. Zobaczywszy pierwszą ofiarę mającą utonąć w ciemnej toni, cicho się zaśmiałam. Widok chłopców kibicujących Jacobowi, który trzymał szamoczącą się dziewczynę, dobitnie uświadomił mi, że obóz właśnie się zaczyna.
Czasu do zbiórki nie zostało za wiele, więc udałam się do domku. Chciałam choć po części się rozpakować, a widok mojego pokoju tylko utwierdził mnie w tej decyzji. Zaczęłam przenosić rzeczy z walizki do szafy, umilając sobie czas cichą muzyką puszczaną z telefonu. W pewnym momencie usłyszałam szczęk zamka, ale melodia szybko zagłuszyła szmer dochodzący zza drzwi. Chyba odkryłam sposób na spędzenie następnych tygodni.
Zbiegłam po schodach i wyszłam z klimatyzowanego pomieszczenia. Było jeszcze wcześnie, ale już można było poczuć, że słońce nas dzisiaj nie oszczędzi. Mimo wszystko, przebywanie na zewnątrz okazało się przyjemne. Świat rozpływał się w wakacyjnej, leniwej aurze. Ptaki cicho śpiewały, przelatując pomiędzy zielonymi gałęziami. Powietrze było rześkie i pachniało sosnami. W dodatku lekki wietrzyk przepływał wokół i wywoływał niewielkie fale na jeziorze. Zobaczywszy pierwszą ofiarę mającą utonąć w ciemnej toni, cicho się zaśmiałam. Widok chłopców kibicujących Jacobowi, który trzymał szamoczącą się dziewczynę, dobitnie uświadomił mi, że obóz właśnie się zaczyna.
Czasu do zbiórki nie zostało za wiele, więc udałam się do domku. Chciałam choć po części się rozpakować, a widok mojego pokoju tylko utwierdził mnie w tej decyzji. Zaczęłam przenosić rzeczy z walizki do szafy, umilając sobie czas cichą muzyką puszczaną z telefonu. W pewnym momencie usłyszałam szczęk zamka, ale melodia szybko zagłuszyła szmer dochodzący zza drzwi. Chyba odkryłam sposób na spędzenie następnych tygodni.
W końcu ruszyłam do łazienki. Bez
entuzjazmu przebrałam się w bikini i posmarowałam ciało kremem z filtrem –
jeśli dobrze pójdzie, powinnam obyć się bez oparzeń. Perspektywa paradowania po
gorącej plaży w samym stroju sprawiała, że chciałam ukryć się w bezpiecznej,
ciemnej piwnicy. Moja skóra zdecydowanie nie przepadała słońcem, a z doświadczenia
wiedziałam, że pierwsze dni będą najgorsze. Poza tym, nie lubiłam swojego
ciała. Nawet mimo szczerych chęci, wciąż pozostawało zbyt kościste.
Zarzuciłam na siebie przewiewną koszulkę i spodenki, po czym upewniłam się, że wszystko spakowałam. Związałam włosy w luźną kitkę i wyszłam na zewnątrz.
Zarzuciłam na siebie przewiewną koszulkę i spodenki, po czym upewniłam się, że wszystko spakowałam. Związałam włosy w luźną kitkę i wyszłam na zewnątrz.
Na werandzie, plecami do ściany,
stał Irwin. Obrócił się w moją stronę. Na oczach miał okulary przeciwsłoneczne
– o nich rzecz jasna zapomniałam, ale nie chciało mi się wracać. Spojrzenie
chłopaka zza ciemnych szkieł było nieodgadnione. Wyglądał jednak, jakby na mnie
czekał.
– Wiesz, że mamy tylko jeden
klucz? – napomknął.
– Serio? – jęknęłam skwaszona.
To komplikowało życie. Pewnie
zazwyczaj współlokatorzy robią coś... no, wspólnie. U nas to mogłoby pokrywać
się z jakimiś dziesięcioma procentami przypadków, w których zawierały się
ustalone przez harmonogram sprawy – posiłki czy próby. Choć w sumie nie byłam
pewna, czy na te drugie chłopak będzie uczęszczał. Albo czy na cokolwiek będzie
uczęszczał punktualnie.
W każdym innym wypadku nasze
drogi będą się rozmijać, a przynajmniej na to liczyłam.
– Może porozmawiam z Johannes i
dam radę coś zorganizować – stwierdziłam.
– Tak, bo los Amelii Hood jest
ważniejszy od losu każdej innej osoby na tym obozie – prychnął chłopak kpiąco.
Zacisnęłam zęby i powstrzymałam
wypieki cisnące się na moje policzki.
Nie, bo los Amelii Hood został
horrendalnie spleciony z losem Ashtona Uprzykszającego-Życie Irwina.
– Zapewne masz milion lepszych
pomysłów? – sarknęłam.
– Cóż, skoro pytasz. – Blondyn szelmowsko się uśmiechnął. – Pomyślałem, że skoro nie mamy żadnych szalenie cennych przedmiotów, możemy zostawiać klucz w jakimś umówionym miejscu.
Na mojej twarzy musiały pojawić się wątpliwości, gdyż Irwin przewrócił oczami.
– Cóż, skoro pytasz. – Blondyn szelmowsko się uśmiechnął. – Pomyślałem, że skoro nie mamy żadnych szalenie cennych przedmiotów, możemy zostawiać klucz w jakimś umówionym miejscu.
Na mojej twarzy musiały pojawić się wątpliwości, gdyż Irwin przewrócił oczami.
– Wszystko jest monitorowane –
dopowiedział i zatoczył ręką koło.
Rozejrzałam się wokół. Na
pobliskiej latarni faktycznie dostrzegłam migającą diodę niewielkiej kamery.
Nie znalazłszy alternatywnych rozwiązań, zgodziłam się na to wysunięte przez
chłopaka. Po ustaleniu miejsca ukrycia klucza – zagłębienia w nadbudówce –
ruszyłam w kierunku punktu zbiórki, który niefortunnie znajdował się na drugim
brzegu jeziora. Z tego co się zorientowałam, wśród zamieszkiwanych domków to
nasz był wysunięty najbardziej na północ. Znacznie bliżej wydawało się obejść
rozległy zbiornik wodny ze strony przeciwnej do tej, którą uda się większość
obozowiczów. Miałam jedynie nadzieję, że zamknięcie drzwi zajmie Irwinowi tyle
czasu, by mógł iść daleko za mną.
On oczywiście okazał się nie mieć
dość wyczucia, by choć pozostać w tyle. Zbiegł po schodkach i po kilku szybkich
krokach zrównał się ze mną.
– Więc... – zaczął zdawkowym
tonem. – O co chodziło z twoją ryzykancką zabawą?
Głęboko odetchnęłam w duchu.
Świetnie, Irwin był świadkiem mojej
kolejnej kompromitacji. Dostał kolejną
okazję do swoich prześmiewczych komentarzy
– Bo odniosłem wrażenie, jakbyś
kogoś unikała i zastanawiałem się...
– A nie powinieneś – przerwałam
mu, dzielnie idąc do przodu. – To raczej nie twoja sprawa.
– Tak, tylko trochę się w to
wplątałem. – Spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Wiesz, złapałem krzesło.
– Powinnam paść na kolana? –
prychnęłam.
– Małe „dziękuję" by nie
zaszkodziło.
Zatrzymałam się i odwróciłam
przodem do Irwina.
– Nie chcę być ci wdzięczna za
cokolwiek.
Naprawdę, wolałam już spędzić
kilka godzin sam na sam z Caroline. Wszystko we mnie burzyło się na myśl o
czuciu wdzięczności wobec Ashtona. Byłby to swoisty atak na moją dumę, która w
jego obecności i tak cały czas upominała się o swoje prawa.
– Czyli następnym razem po prostu
pozwolić ci poobijać głowę o podłogę? – zapytał sceptycznie.
– Dokładnie! – podsumowałam i
ruszyłam do przodu. – Ostatnio nie miałeś problemów ze sprawą mojego
poobijania.
Po sekundzie skrytykowałam się w
myślach. Nie powinnam wracać do tematu przedstawienia. Miałam wrażenie, że
wychodzę przez to na dziecinną. Nie moja wina, że, jeśli chodzi o to zajście,
naprawdę czułam się jak dzieciak pozbawiony wymarzonego lizaka.
– Właściwie, dobrze, że
wspominasz. Teraz chyba mam czysty rachunek.
– To tak nie działa – parsknęłam.
– Jesteś pewna?
Spojrzałam na niego krytycznie,
by odkryć, że sobie ze mnie żartuje. Powstrzymałam cisnące się na usta słowa i
przyspieszyłam. Całe szczęście, tym razem zrozumiał, że ma zostać w tyle i
jedynie odprowadził mnie rozbawionym spojrzeniem. Zresztą, byliśmy już na
miejscu.
Andy przywitał mnie zmarszczonymi
brwiami. Przewróciłam oczami, które miały przekazać, że przyjście tu z Irwinem
było tylko niepomyślnym zbiegiem okoliczności, który mężnie przyjęłam na klatę.
Swoją drogą, troska Andy'ego była nawet urocza, ale czułam się z nią odrobinę
nieswojo. Chłopak miał skłonność do przejmowania się wszystkimi sprawami wokół.
Miałam jednak wrażenie, że ostatnio poświęca mi za dużo uwagi. Przed
„Alicją" byliśmy jedynie zwykłymi znajomymi. Potem co prawda zaczęliśmy
spędzać ze sobą coraz więcej czasu. I to nie tak, że przyjaźń z nim była mi nie
na rękę. Po prostu zastanawiałam się, jakie pobudki kierują tym wiecznie
uśmiechniętym rudzielcem. Czułam się głupio z myślą, że się nade mną lituje i
to właśnie popycha go do pełnienia roli osobistego obrońcy.
Niemniej, Andy umiał skutecznie
poprawiać humor, co było przydatne po rozmowie z Irwinem. Razem z nim i grupką
jego bliższych znajomych pokonałam drogę na plażę. Nie była ona tak oddalona od
ośrodka; trzeba było przedrzeć się przez iglasty las, którego podłoże stawało
się coraz bardziej piaszczyste. Współczułam turystom, którzy postanowili udać
się nad morze boso. Na każdym kroku czekały kłujące, brązowe igły, a teren
wokół był cmentarzyskiem szyszek.
W końcu znaleźliśmy się na
wydmach i cała nasza grupka wtoczyła się na podbitą deskami ścieżkę. Drewno
tworzące barierkę było już tak wyschnięte, że niemalże rozsypywało się pod
dotykiem palców. Pokrywały je chropowate porosty, których zieleń odcinała się
od wyblakłych poręczy i jasnego piasku. Wszystko przede mną wydawało się być
wypłowiałe. Niebo było stalowoniebieskie, a wynurzające się zza horyzontu morze
jakby zapomniało o szafirowym kolorze i przybrało bardziej stonowany odcień. O
twarz rozbijała mi się słona bryza, a szum morza wydawał się niesamowicie
głośny. Przez kilka sekund wszyscy staliśmy w bezruchu, chłonąc krajobraz.
Potem pierwszy szereg wyłamał się z tej zadumy i ludzie hurtem rzucili się na
plażę. Kilka osób, nie zwlekając, podbiegło do brzegu wody, a reszta zaczęła
zajmować miejsca na piasku.
Już niemal zapomniałam, jak to
jest chodzić po piaszczystym podłożu. Czułam milion prześlizgujących się między
moimi stopami drobinek. Śmiejąc się i potykając, dotarłam do Katlyn i opadłam
na już rozłożony koc.
– Jezu, niech słońce wyjdzie w
końcu zza tych chmur – stęknęła dziewczyna.
– Jak dla mnie może chować się,
ile chce. – Oparłam głowę na jej ramieniu.
Tarcza słońca gdzieś tam
majaczyła, ale nie pokazywała się w całej okazałości. Błogosławieństwo w
panującej spiekocie.
– Nie dziwię się, że ty nie
chcesz się opalić – zaśmiała się – ale reszta właśnie po to przyszła na plażę.
– Reszta może się wypchać –
mruknęłam. – Nie mam zamiaru znów przeobrazić się w czerwoną poczwarę.
– Czerwone miałaś wtedy tylko
plecy i uda – zauważyła blondynka. – Na czole nie było nic widać.
– Ale było czuć! Wiesz, jak to
jest nie móc marszczyć brwi przez kilka dni? – powiedziałam wzburzona.
Po chwili obie parsknęłyśmy
śmiechem. Chociaż tamten obóz z tym dzieliło sporo lat, nadal lubiliśmy
wspominać, jakimi to dzieciakami byłyśmy w szóstej klasie.
– Pomóc ci z kremem? – zapytała
Katlyn, wygrzebując z torby pomarańczową tubkę.
– Jasne. – Wzruszyłam ramionami.
Ochrony nigdy nie za wiele – pomyślałam i ściągnęłam koszulkę.
Dziewczyna zaczęła wmasowywać balsam w moje plecy, a ja oparłam głowę o kolana
i zamknęłam oczy.
– Wiesz... Mam wrażenie, że ten
obóz będzie się kompletnie różnił od poprzedniego – wymamrotała.
– To raczej oczywiste –
mruknęłam.
– Nie, nie rozumiesz. –
Westchnęła cicho, po czym dodała z wahaniem: – Chodzi mi o nas. Dużo się
zmieniło.
– O nas? Nie jestem już święcie
przekonaną o swojej racji małolatą, a ty nie masz dwóch sterczących warkoczy.
Jest czego żałować? – Odwróciłam się w jej stronę.
Blondynka uciekła spojrzeniem w
dół. Potem z oporem podniosła głowę i utkwiła spojrzenie w okolicy mojego ucha.
– Po prostu ostatnio nie robimy
nic razem.
Przygryzłam wargę. Takiej rozmowy
się nie spodziewałam.
– Daj spokój – odparłam
automatycznie.
– Nie mówię, że to źle –
wyrzuciła szybko. – Ja tylko pomyślałam, że ten obóz już nie będzie naszym obozem. – Nerwowym ruchem
odgarnęła kosmyki miodowych włosów z czoła. – I nie musi być. Ty nie musisz...
„...się ze mną przyjaźnić".
Wiedziałam, że ta rozmowa nie
była łatwa dla Katlyn. Ona nie lubiła mówić o swoich problemach z relacjami.
Zanim powiedziała mi o jej pierwszej miłości, przez dwie godziny krążyła wokół
tematu niczym sęp nad zdobyczą. Mówienie o mnie do mnie pewnie było jeszcze
trudniejsze.
– Katy – jęknęłam sfrustrowana.
Czułam się źle, musząc prowadzić
tę rozmowę.
– Zapomnij. – Uśmiechnęła się
niemrawo i podniosła na kolana.
– Nie, posłuchaj. – Zatrzymałam
ją, po czym odkryłam, że nie mam pojęcia, co powiedzieć. – Przecież jestem tu z
tobą, nie? – stwierdziłam błyskotliwie.
Dziewczyna kiwnęła głową.
– Więc nie gadaj głupot –
podsumowałam, licząc, że to wystarczy.
Gdy Katlyn nie zareagowała,
poczułam irracjonalną złość. Może i nasza relacja nie wyglądała już tak jak
przedtem, ale co miało dać przypominanie o tym i psucie nam humoru? Tak jak ona
stwierdziła, nie miałam obowiązku utrzymywać z wszystkimi dobrego kontaktu.
Normalną koleją rzeczy było wykruszanie się niektórych znajomych i zajmowanie
ich miejsc przez innych.
Szukasz usprawiedliwienia –
oznajmił cierpki głos w mojej głowie.
– Masz rację – mruknęła w końcu
Kate, a ja odetchnęłam z ulgą. Temat był skończony.
~.♦.~.♦.~
Nad morzem siedzieliśmy aż do
pory obiadokolacji. Wróciliśmy do ośrodka o takiej godzinie, by mieć chwilę na odświeżenie
się, którą skrzętnie wykorzystałam na zmycie z siebie plażowego pyłu. Z Irwinem
jedynie minęłam się w drzwiach. Po posiłku pomyślałam, że dobrze byłoby
utrzymać ten stan – czułam się wyśmienicie, kiedy nasz kontakt ograniczył się
niemalże do zera.
Miałam w pamięci słowa Katlyn i
myślałam nawet, by spędzić ten wieczór z nią, ale gdy wychodziłam ze stołówki,
zaczepił mnie Andy. Powiedział, że w jego domku organizują małe posiedzenie i
tak, nie zastanawiając się zbytnio i odsuwając od siebie ciche wyrzuty
sumienia, wylądowałam pod numerem dwunastym. „Małe posiedzenie" nie
okazało się takie znów małe – dziewięć osób z trudem mieściło się w niewielkim
przedpokoju, zajmując wszelkie dostępne miejsca. Wygoda nie miała jednak
zbytniego znaczenia, gdyż okazało się, że krąg bliższych znajomych Andy'ego był
świetnie dobranym towarzystwem. Dlatego też nasze spotkanie przeciągnęło się do
nieprzyzwoitej godziny. Wracałam do siebie otoczona ciszą. W większości
budynków światła były zgaszone, a mój nie stanowił wyjątku. Schodki skrzypiały,
gdy po nich wchodziłam. Następnie rozległ się metaliczny zgrzyt zamka. Dźwięki
te wydawały się nadzwyczaj głośne w niezmąconym ludzką obecnością otoczeniu.
Zdziwiłam się zamkniętymi
drzwiami. Czyżby Irwin nie wrócił jeszcze do domu? Całe szczęście, że rankiem
ustaliliśmy sprawę klucza. Zbliżyłam się do umówionego miejsca i wyciągnęłam
rękę.
Idioci.
Byli z nas niesamowici idioci.
No, tym razem była to raczej moja
wina. A właściwie kilku brakujących mi centymetrów.
Moje palce prawie dosięgały
drewna nadbudówki. Dzieliły je dosłownie milimetry. Nie dziwiłam się, że źle
oceniliśmy sytuację. Gdyby tylko nie fakt, że dostępu do klucza blokowała
jeszcze ozdobna, ażurowa płytka drewna wyrastająca w górę, podskoczyłabym i
wszystko było by dobrze.
Mimo marnych szans, spróbowałam.
Rezultatem okazała się jedynie wzrastającą irytacja.
Rozglądnęłam się, szukając
czegoś, co by mi pomogło, i niemal umarłam na zawał. Przed budynkiem stała
przyglądająca mi się osoba.
– Może pomóc? – Usłyszałam rozbawiony
głos.
Postać wyszła z cienia i mogłam
ją rozpoznać.
Lepiej być nie mogło.
~.♦.~.♦.~
* Poszalałam i w końcu wymyśliłam
nazwę grupy teatralnej. Wedle wskazówek pewnej persony nawiązuje ona do czegoś,
ale to może przydać się później, więc nie podaję na razie szczegółów.
No i hej, mamy za sobą kolejny
rozdział. Jest on takim małym wprowadzeniem do całego obozu. Pewnie
przewidujecie, kto poratuje Amy w ostatnim fragmencie (który wyszedł niefajnie,
przepraszam). Myślę jednak, że niespodzianki Johannes się nie domyślicie, bo to
taki mój tandetny wkład własny. Do następnego, skarby xx