niedziela, 31 stycznia 2016

9. Pure Grinding


I've been some places
Places I never should've been
I caught some changes
Changes that made me who I am


W stołówce panował niesamowity harmider. Aż dziwne, że nasza grupa, licząca niewiele ponad czterdzieści osób, zdołała wywołać takie zamieszanie. Wszystkim musiał udzielić się nastrój podekscytowania. Pierwszy dzień długo wyczekiwanego obozu. Pierwszy dzień wspaniałych wakacji. Te myśli jakby wibrowały w powietrzu wokół i szamotały się wśród skrawków rozmów. Wywoływały uśmiechy na twarzach zgromadzonych i nakłaniały ich do energiczniejszego zajmowania miejsc. Sporo osób już siedziało i jadło posiłek w atmosferze wszechobecnego śmiechu i radości. Stanęłam w niedługiej kolejce i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ludzie zgromadzili się w jego jednej części, która obecnie tętniła życiem. Reszta sali, gdy już ktoś zdołał skupić na niej wzrok, wydawała się okropnie pusta. Kameralny nastrój emitowany był z każdego kąta. Oczywiście poszczególne osoby poskupiały się w mniejsze grupki i właśnie wypatrywałam takiej, do której mogłam się dosiąść. Katlyn siedziała w otoczeniu Liv, Sary oraz kilku innych osób i to tam postanowiłam się udać. Nałożyłam na tacę podstawowe produkty, postanowiwszy, że na cieszenie się bogactwem szwedzkiego stołu będę jeszcze miała czas. Ruszyłam do dziewczyn, witając się po drodze z kilkoma osobami. Andy rzecz jasna pokusił się o szeroki uśmiech i komentarz.
– Dobrze widzieć, że chociaż na śniadanie się nie spóźniasz.
– Nie mogłam znieść kolejnych chwil bez twojego widoku – ogłosiłam, puszczając mu oczko. Radosny humor musiał udzielić się i mi.
– W takim razie chłoń go, ile możesz – odparł, odsuwając stopą stojące przy nim puste krzesło i tym samym zapraszając mnie do dołączenia.
– Och, co za dużo, to nie zdrowo – obwieściłam tym samym górnolotnym tonem, po czym kiwnęłam głową w kierunku stolika dziewczyn, tłumacząc swoją odmowę.
Już po chwili usiadłam na krześle naprzeciwko Katlyn. Czułam na sobie mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Jak gdyby nigdy nic posłałam wszystkim uśmiech i zabrałam się za jedzenie. Przeżuwanie było jednak trudnym zadaniem, kiedy reszta osób siedzących przy stole porzuciła swoje posiłki i wyczekująco mnie obserwowała.
– Chyba się stęskniliście? – zapytałam, odłożywszy kanapkę.
Znalazłam się pod ostrzałem pytań.
„Czemu spóźniłaś się na pociąg?", „Podobno to Ashton Irwin odebrał cię z dworca?", „Gdzie cię zakwaterowali?", „Sara widziała, jak wychodzisz spod siedemnastki. To nie tam mieszka Irwin?".
Okazało się, że mój przyjazd owiała znacznie większa liczba plotek, niż bym mogła pomyśleć. Zapewne była to zasługa damskiej części obozu, a raczej kilku dziewczyn. Spowiadając się nad kromką z tuńczykiem, rzucałam nieprzychylne spojrzenia Sarze. Mogłam się założyć, że była to głównie jej zasługa.
Nie było za wiele do opowiadania, choć zadano mi kilka dziwnych pytań – niektórzy chcieli na przykład wiedzieć, jak wygląda Irwin zaraz po obudzeniu. Podejrzewałam, że byłam jedyną przedstawicielką płci pięknej w tym towarzystwie, która na myśl o Ashtonie dostawała nudności, a nie motylków w brzuchu.
W końcu, na całe szczęście, temat się wyczerpał i posiłek kończyłyśmy wśród przyjemniejszych rozmów. Właśnie dopijałam kakao, gdy Johannes stanęła na środku sali. Natychmiast zapadła cisza.
– Moi drodzy! Witam was na VI Obozie Teatralnym grupy „King's Group*". Wszyscy wiemy, co nas tutaj czeka: ciężka praca. – Przez salę przebiegło zbiorowe westchnienie wymieszane ze śmiechem. – Jak to jednak z obowiązkami bywa, myślę, że wszyscy zgodzą się, by przełożyć je na jutro – dodała Johannes z uśmiechem i puściła do nas oczko. Teraz już wszyscy wesoło się zaśmiali. – Dzisiejszy dzień spędzimy na zapoznaniu się z naszym nowym, uroczym otoczeniem. O trzynastej wspólnie wyjdziemy na plażę. Niemniej wcześniej, jak tylko skończycie śniadanie, poproszę was o przejście do audytorium. Musimy zapoznać się z wszystkimi żmudnymi regulaminami. I nie; nawet jeśli nieżyczliwie się o nich wyrażam, nie zwalnia was to z przestrzegania ich. – Pani Maria przejechała spojrzeniem po wszystkich obecnych. Zdawało się, że skończyła mówić i kilka osób zerwało się z krzeseł. Ta jednak zatrzymała ludzi ruchem ręki. – Jeszcze ostatnia wiadomość. Jutro... jutro zaznajomię was z projektem, którym będziemy się zajmować przez cały obóz.
Teraz wszyscy wpatrywali się w nauczycielkę, nastawiając uszu po więcej informacji. Ta jedynie tajemniczo się uśmiechnęła i wolnym krokiem opuściła stołówkę. Osoby, które wcześniej wstały, z trzaskiem odłożyły brudne naczynia do przeznaczonego do tego okienka i natychmiast wybiegły za nią. Większość pozostałych podniosła się z miejsc i ruszyła w stronę wyjścia. Tylko kilku maruderów nadal kończyło posiłek.
Obszerna sala znajdująca się na pierwszym piętrze szybko się zapełniła. Johannes stała przy ścianie wraz z ludźmi ubranymi w bordowe kostiumy. Zajęłam krzesło obok drewnianego filaru i dołączyłam do rozmowy na temat niespodziewanej zapowiedzi nauczycielki. Nie mogliśmy zbyt długo wymieniać się domysłami, gdyż gdy tylko na salę przestali przybywać spóźnialscy, głos zajął kierownik ośrodka. Po nim przyszedł czas na osobisty regulamin naszej opiekunki. Nie było w nim nic niespodziewanego: byliśmy prawie dorośli (nie licząc kilku pełnoletnich już osób), ale pani Maria sprawowała nad nami opiekę. Oznaczało to mniej więcej tyle, że jeśli ktoś chciał samodzielnie opuścić ośrodek, musiał to do niej zgłosić. Nie obyło się też bez przemowy oddziałującej na nasze sumienie. W końcu Johannes zdawała sobie sprawę, że nie da rady zapanować nad niespełna pięćdziesiątką szalonych nastolatków i apelowała o nieposyłanie jej do zakładów zamkniętych.
– Pozostało mi jedynie przedstawić naszą szanowną kadrę – oznajmiła. Zaczęła wymieniać nazwiska wraz z informacjami, w jakich sytuacjach powinniśmy się zwrócić do danych osób, a dorośli krótko się kłaniali. – Niestety, personel medyczny jeszcze nie dotarł...
– Powinna pani skorygować swoje informacje. – Na sali rozbrzmiał gruby, męski głos.
– Henk! – krzyknęła zaskoczona kobieta, by po sekundzie zasłonić sobie usta i pospiesznie się poprawić: – Doktorze Marshall, jak dobrze, że się pan zjawia.
Spojrzenia wszystkich skierowały się ku drzwiom wejściowym. Stał w nich na oko czterdziestoletni mężczyzna ubrany w sztruksowy garnitur. Jego kasztanowe włosy były przerzedzone, a twarz poznaczona zmarszczkami, ale wciąż można było go uznać za przystojnego. Jakimś cudem nawet opierając się na czarnej jak węgiel lasce, wyglądał niesamowicie... potężnie. I mimo że przykuwał uwagę, to nie na nim skupił się mój wzrok.
Za mężczyzną stała postać, którą momentalnie rozpoznałam. Wysoka sylwetka, brązowe włosy zaczesane do góry i czarujący uśmiech na twarzy nie pozostawiły wątpliwości, że właśnie widzę kogoś, kogo już nie spodziewałam się zobaczyć. Cudownym zrządzeniem losu praktykant ze szpitala, który miał przyjemność oglądać wnętrze mojej głowy, znalazł się na tym samym obozie.
Chłopak właśnie wszedł do środka za swoim mentorem i zaczął lustrować salę wzrokiem, gdy ja otrząsnęłam się z zaskoczenia.
No, o ile można tak było nazwać myśl, że student nie może mnie zauważyć, i towarzyszący temu błyskotliwy pomysł.
Podziękowałam bogom za miejsce blisko filaru i powoli odchyliłam się na krześle. Wystarczyło trochę przesunąć się do tyłu i mogłam pozostać niewidoczna dla niespodziewanego gościa. Trzymałam dłońmi drewnianą kolumnę, która chowała mnie w swoim cieniu, i balansowałam na dwóch nogach krzesła. Wszystko szło wspaniale, ale pani Johannes poczuła ochotę uściśnięcia dłoni nowo przybyłym. Nie był to aż taki problem, musiałam jedynie wychylić się odrobinę bardziej. Przygryzłam w skupieniu wargi i przechyliłam plecy.
Wtedy właśnie poczułam, że tracę równowagę.
– Szlag! – pisnęłam cicho i zacisnęłam powieki.
Czekałam na upadek i gratulowałam sobie w myślach własnego geniuszu. Teraz już na pewno pozostanę niezauważona. Zamiast praktykanta, który mógł nawet mnie nie rozpoznać, cała sala skupi tu spojrzenia. Zamrugałam, gdy oczekiwany huk nie nadszedł. Powinnam leżeć na podłodze, a cały czas znajdowałam się w pozycji burzącej prawa fizyki. Przekręciłam ciało i zauważyłam dłoń zaciskającą się na oparciu mojego krzesła.
– Trochę niebezpieczna ta twoja zabawa.
Irwin patrzył na mnie z uniesionymi brwiami. Otworzyłam usta i po chwili je zamknęłam. Chciałam, tradycyjnie, poprosić chłopaka o odpieprzenie się, ale skoro już utrzymywał mnie w równowadze i gwarantował niewidoczność ze strony personelu...
– Czym jest życie bez ryzyka? – mruknęłam.
Spojrzałam na Johannes. Na szczęście żegnała się już z całą kadrą, która zaczęła opuszczać pomieszczenie. Nasza służba medyczna znajdowała się najbliżej drzwi i pierwsza przez nie przeszła. Odetchnęłam z ulgą. Teren czysty.
– Nie wiem, czy właśnie czerpiesz przyjemność z demonstracji siły czy coś w tym stylu, ale możesz mnie odłożyć na miejsce? – zapytałam, nie odwróciwszy się.
– A magiczne słowo?
– Pieprz się – burknęłam.
Nogi krzesła uderzyły o parkiet, a ja natychmiast się podniosłam.
– Och, widzę, że przemawia przez ciebie magia miłości.
Prychnęłam i ruszyłam za opuszczającym salę tłumem. Samą siebie zdziwiłam brakiem odpowiedzi na uwagę chłopaka, ale byłam zbyt zajęta analizowaniem sytuacji, by dać się wciągnąć w głupie gry słowne.
Moje ukrywanie się było dziecinne i bezsensowne. W ciągu nadchodzących trzech tygodni musiałam w końcu skonfrontować się z praktykantem. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że miałam olbrzymią ochotę go unikać. Zamierzałam trzymać się na odległość tak długo, jak to możliwe. Co z tego, że w szpitalu chciałam wydusić z niego wytłumaczenie – teraz pozostało tylko drobne zażenowanie w związku z tamtą sytuacją i z pewnością nie domagało się ono spotkania z osobą, która je wywołała.
Zbiegłam po schodach i wyszłam z klimatyzowanego pomieszczenia. Było jeszcze wcześnie, ale już można było poczuć, że słońce nas dzisiaj nie oszczędzi. Mimo wszystko, przebywanie na zewnątrz okazało się przyjemne. Świat rozpływał się w wakacyjnej, leniwej aurze. Ptaki cicho śpiewały, przelatując pomiędzy zielonymi gałęziami. Powietrze było rześkie i pachniało sosnami. W dodatku lekki wietrzyk przepływał wokół i wywoływał niewielkie fale na jeziorze. Zobaczywszy pierwszą ofiarę mającą utonąć w ciemnej toni, cicho się zaśmiałam. Widok chłopców kibicujących Jacobowi, który trzymał szamoczącą się dziewczynę, dobitnie uświadomił mi, że obóz właśnie się zaczyna.
Czasu do zbiórki nie zostało za wiele, więc udałam się do domku. Chciałam choć po części się rozpakować, a widok mojego pokoju tylko utwierdził mnie w tej decyzji. Zaczęłam przenosić rzeczy z walizki do szafy, umilając sobie czas cichą muzyką puszczaną z telefonu. W pewnym momencie usłyszałam szczęk zamka, ale melodia szybko zagłuszyła szmer dochodzący zza drzwi. Chyba odkryłam sposób na spędzenie następnych tygodni.
W końcu ruszyłam do łazienki. Bez entuzjazmu przebrałam się w bikini i posmarowałam ciało kremem z filtrem – jeśli dobrze pójdzie, powinnam obyć się bez oparzeń. Perspektywa paradowania po gorącej plaży w samym stroju sprawiała, że chciałam ukryć się w bezpiecznej, ciemnej piwnicy. Moja skóra zdecydowanie nie przepadała słońcem, a z doświadczenia wiedziałam, że pierwsze dni będą najgorsze. Poza tym, nie lubiłam swojego ciała. Nawet mimo szczerych chęci, wciąż pozostawało zbyt kościste.
Zarzuciłam na siebie przewiewną koszulkę i spodenki, po czym upewniłam się, że wszystko spakowałam. Związałam włosy w luźną kitkę i wyszłam na zewnątrz.
Na werandzie, plecami do ściany, stał Irwin. Obrócił się w moją stronę. Na oczach miał okulary przeciwsłoneczne – o nich rzecz jasna zapomniałam, ale nie chciało mi się wracać. Spojrzenie chłopaka zza ciemnych szkieł było nieodgadnione. Wyglądał jednak, jakby na mnie czekał.
– Wiesz, że mamy tylko jeden klucz? – napomknął.
– Serio? – jęknęłam skwaszona.
To komplikowało życie. Pewnie zazwyczaj współlokatorzy robią coś... no, wspólnie. U nas to mogłoby pokrywać się z jakimiś dziesięcioma procentami przypadków, w których zawierały się ustalone przez harmonogram sprawy – posiłki czy próby. Choć w sumie nie byłam pewna, czy na te drugie chłopak będzie uczęszczał. Albo czy na cokolwiek będzie uczęszczał punktualnie.
W każdym innym wypadku nasze drogi będą się rozmijać, a przynajmniej na to liczyłam.
– Może porozmawiam z Johannes i dam radę coś zorganizować – stwierdziłam.
– Tak, bo los Amelii Hood jest ważniejszy od losu każdej innej osoby na tym obozie – prychnął chłopak kpiąco.
Zacisnęłam zęby i powstrzymałam wypieki cisnące się na moje policzki.
Nie, bo los Amelii Hood został horrendalnie spleciony z losem Ashtona Uprzykszającego-Życie Irwina.
– Zapewne masz milion lepszych pomysłów? – sarknęłam.
– Cóż, skoro pytasz. – Blondyn szelmowsko się uśmiechnął. – Pomyślałem, że skoro nie mamy żadnych szalenie cennych przedmiotów, możemy zostawiać klucz w jakimś umówionym miejscu.
Na mojej twarzy musiały pojawić się wątpliwości, gdyż Irwin przewrócił oczami.
– Wszystko jest monitorowane – dopowiedział i zatoczył ręką koło.
Rozejrzałam się wokół. Na pobliskiej latarni faktycznie dostrzegłam migającą diodę niewielkiej kamery. Nie znalazłszy alternatywnych rozwiązań, zgodziłam się na to wysunięte przez chłopaka. Po ustaleniu miejsca ukrycia klucza – zagłębienia w nadbudówce – ruszyłam w kierunku punktu zbiórki, który niefortunnie znajdował się na drugim brzegu jeziora. Z tego co się zorientowałam, wśród zamieszkiwanych domków to nasz był wysunięty najbardziej na północ. Znacznie bliżej wydawało się obejść rozległy zbiornik wodny ze strony przeciwnej do tej, którą uda się większość obozowiczów. Miałam jedynie nadzieję, że zamknięcie drzwi zajmie Irwinowi tyle czasu, by mógł iść daleko za mną.
On oczywiście okazał się nie mieć dość wyczucia, by choć pozostać w tyle. Zbiegł po schodkach i po kilku szybkich krokach zrównał się ze mną.
– Więc... – zaczął zdawkowym tonem. – O co chodziło z twoją ryzykancką zabawą?
Głęboko odetchnęłam w duchu. Świetnie, Irwin był świadkiem mojej kolejnej kompromitacji. Dostał kolejną okazję do swoich prześmiewczych komentarzy
– Bo odniosłem wrażenie, jakbyś kogoś unikała i zastanawiałem się...
– A nie powinieneś – przerwałam mu, dzielnie idąc do przodu. – To raczej nie twoja sprawa.
– Tak, tylko trochę się w to wplątałem. – Spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Wiesz, złapałem krzesło.
– Powinnam paść na kolana? – prychnęłam.
– Małe „dziękuję" by nie zaszkodziło.
Zatrzymałam się i odwróciłam przodem do Irwina.
– Nie chcę być ci wdzięczna za cokolwiek.
Naprawdę, wolałam już spędzić kilka godzin sam na sam z Caroline. Wszystko we mnie burzyło się na myśl o czuciu wdzięczności wobec Ashtona. Byłby to swoisty atak na moją dumę, która w jego obecności i tak cały czas upominała się o swoje prawa.
– Czyli następnym razem po prostu pozwolić ci poobijać głowę o podłogę? – zapytał sceptycznie.
– Dokładnie! – podsumowałam i ruszyłam do przodu. – Ostatnio nie miałeś problemów ze sprawą mojego poobijania.
Po sekundzie skrytykowałam się w myślach. Nie powinnam wracać do tematu przedstawienia. Miałam wrażenie, że wychodzę przez to na dziecinną. Nie moja wina, że, jeśli chodzi o to zajście, naprawdę czułam się jak dzieciak pozbawiony wymarzonego lizaka.
– Właściwie, dobrze, że wspominasz. Teraz chyba mam czysty rachunek.
– To tak nie działa – parsknęłam.
– Jesteś pewna?
Spojrzałam na niego krytycznie, by odkryć, że sobie ze mnie żartuje. Powstrzymałam cisnące się na usta słowa i przyspieszyłam. Całe szczęście, tym razem zrozumiał, że ma zostać w tyle i jedynie odprowadził mnie rozbawionym spojrzeniem. Zresztą, byliśmy już na miejscu.
Andy przywitał mnie zmarszczonymi brwiami. Przewróciłam oczami, które miały przekazać, że przyjście tu z Irwinem było tylko niepomyślnym zbiegiem okoliczności, który mężnie przyjęłam na klatę. Swoją drogą, troska Andy'ego była nawet urocza, ale czułam się z nią odrobinę nieswojo. Chłopak miał skłonność do przejmowania się wszystkimi sprawami wokół. Miałam jednak wrażenie, że ostatnio poświęca mi za dużo uwagi. Przed „Alicją" byliśmy jedynie zwykłymi znajomymi. Potem co prawda zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. I to nie tak, że przyjaźń z nim była mi nie na rękę. Po prostu zastanawiałam się, jakie pobudki kierują tym wiecznie uśmiechniętym rudzielcem. Czułam się głupio z myślą, że się nade mną lituje i to właśnie popycha go do pełnienia roli osobistego obrońcy.
Niemniej, Andy umiał skutecznie poprawiać humor, co było przydatne po rozmowie z Irwinem. Razem z nim i grupką jego bliższych znajomych pokonałam drogę na plażę. Nie była ona tak oddalona od ośrodka; trzeba było przedrzeć się przez iglasty las, którego podłoże stawało się coraz bardziej piaszczyste. Współczułam turystom, którzy postanowili udać się nad morze boso. Na każdym kroku czekały kłujące, brązowe igły, a teren wokół był cmentarzyskiem szyszek.
W końcu znaleźliśmy się na wydmach i cała nasza grupka wtoczyła się na podbitą deskami ścieżkę. Drewno tworzące barierkę było już tak wyschnięte, że niemalże rozsypywało się pod dotykiem palców. Pokrywały je chropowate porosty, których zieleń odcinała się od wyblakłych poręczy i jasnego piasku. Wszystko przede mną wydawało się być wypłowiałe. Niebo było stalowoniebieskie, a wynurzające się zza horyzontu morze jakby zapomniało o szafirowym kolorze i przybrało bardziej stonowany odcień. O twarz rozbijała mi się słona bryza, a szum morza wydawał się niesamowicie głośny. Przez kilka sekund wszyscy staliśmy w bezruchu, chłonąc krajobraz. Potem pierwszy szereg wyłamał się z tej zadumy i ludzie hurtem rzucili się na plażę. Kilka osób, nie zwlekając, podbiegło do brzegu wody, a reszta zaczęła zajmować miejsca na piasku.
Już niemal zapomniałam, jak to jest chodzić po piaszczystym podłożu. Czułam milion prześlizgujących się między moimi stopami drobinek. Śmiejąc się i potykając, dotarłam do Katlyn i opadłam na już rozłożony koc.
– Jezu, niech słońce wyjdzie w końcu zza tych chmur – stęknęła dziewczyna.
– Jak dla mnie może chować się, ile chce. – Oparłam głowę na jej ramieniu.
Tarcza słońca gdzieś tam majaczyła, ale nie pokazywała się w całej okazałości. Błogosławieństwo w panującej spiekocie.
– Nie dziwię się, że ty nie chcesz się opalić – zaśmiała się – ale reszta właśnie po to przyszła na plażę.
– Reszta może się wypchać – mruknęłam. – Nie mam zamiaru znów przeobrazić się w czerwoną poczwarę.
– Czerwone miałaś wtedy tylko plecy i uda – zauważyła blondynka. – Na czole nie było nic widać.
– Ale było czuć! Wiesz, jak to jest nie móc marszczyć brwi przez kilka dni? – powiedziałam wzburzona.
Po chwili obie parsknęłyśmy śmiechem. Chociaż tamten obóz z tym dzieliło sporo lat, nadal lubiliśmy wspominać, jakimi to dzieciakami byłyśmy w szóstej klasie.
– Pomóc ci z kremem? – zapytała Katlyn, wygrzebując z torby pomarańczową tubkę.
– Jasne. – Wzruszyłam ramionami.
Ochrony nigdy nie za wiele – pomyślałam i ściągnęłam koszulkę. Dziewczyna zaczęła wmasowywać balsam w moje plecy, a ja oparłam głowę o kolana i zamknęłam oczy.
– Wiesz... Mam wrażenie, że ten obóz będzie się kompletnie różnił od poprzedniego – wymamrotała.
– To raczej oczywiste – mruknęłam.
– Nie, nie rozumiesz. – Westchnęła cicho, po czym dodała z wahaniem: – Chodzi mi o nas. Dużo się zmieniło.
– O nas? Nie jestem już święcie przekonaną o swojej racji małolatą, a ty nie masz dwóch sterczących warkoczy. Jest czego żałować? – Odwróciłam się w jej stronę.
Blondynka uciekła spojrzeniem w dół. Potem z oporem podniosła głowę i utkwiła spojrzenie w okolicy mojego ucha.
– Po prostu ostatnio nie robimy nic razem.
Przygryzłam wargę. Takiej rozmowy się nie spodziewałam.
– Daj spokój – odparłam automatycznie.
– Nie mówię, że to źle – wyrzuciła szybko. – Ja tylko pomyślałam, że ten obóz już nie będzie naszym obozem. – Nerwowym ruchem odgarnęła kosmyki miodowych włosów z czoła. – I nie musi być. Ty nie musisz...
„...się ze mną przyjaźnić".
Wiedziałam, że ta rozmowa nie była łatwa dla Katlyn. Ona nie lubiła mówić o swoich problemach z relacjami. Zanim powiedziała mi o jej pierwszej miłości, przez dwie godziny krążyła wokół tematu niczym sęp nad zdobyczą. Mówienie o mnie do mnie pewnie było jeszcze trudniejsze.
– Katy – jęknęłam sfrustrowana.
Czułam się źle, musząc prowadzić tę rozmowę.
– Zapomnij. – Uśmiechnęła się niemrawo i podniosła na kolana.
– Nie, posłuchaj. – Zatrzymałam ją, po czym odkryłam, że nie mam pojęcia, co powiedzieć. – Przecież jestem tu z tobą, nie? – stwierdziłam błyskotliwie.
Dziewczyna kiwnęła głową.
– Więc nie gadaj głupot – podsumowałam, licząc, że to wystarczy.
Gdy Katlyn nie zareagowała, poczułam irracjonalną złość. Może i nasza relacja nie wyglądała już tak jak przedtem, ale co miało dać przypominanie o tym i psucie nam humoru? Tak jak ona stwierdziła, nie miałam obowiązku utrzymywać z wszystkimi dobrego kontaktu. Normalną koleją rzeczy było wykruszanie się niektórych znajomych i zajmowanie ich miejsc przez innych.
Szukasz usprawiedliwienia – oznajmił cierpki głos w mojej głowie.
– Masz rację – mruknęła w końcu Kate, a ja odetchnęłam z ulgą. Temat był skończony.

~..~..~

Nad morzem siedzieliśmy aż do pory obiadokolacji. Wróciliśmy do ośrodka o takiej godzinie, by mieć chwilę na odświeżenie się, którą skrzętnie wykorzystałam na zmycie z siebie plażowego pyłu. Z Irwinem jedynie minęłam się w drzwiach. Po posiłku pomyślałam, że dobrze byłoby utrzymać ten stan – czułam się wyśmienicie, kiedy nasz kontakt ograniczył się niemalże do zera.
Miałam w pamięci słowa Katlyn i myślałam nawet, by spędzić ten wieczór z nią, ale gdy wychodziłam ze stołówki, zaczepił mnie Andy. Powiedział, że w jego domku organizują małe posiedzenie i tak, nie zastanawiając się zbytnio i odsuwając od siebie ciche wyrzuty sumienia, wylądowałam pod numerem dwunastym. „Małe posiedzenie" nie okazało się takie znów małe – dziewięć osób z trudem mieściło się w niewielkim przedpokoju, zajmując wszelkie dostępne miejsca. Wygoda nie miała jednak zbytniego znaczenia, gdyż okazało się, że krąg bliższych znajomych Andy'ego był świetnie dobranym towarzystwem. Dlatego też nasze spotkanie przeciągnęło się do nieprzyzwoitej godziny. Wracałam do siebie otoczona ciszą. W większości budynków światła były zgaszone, a mój nie stanowił wyjątku. Schodki skrzypiały, gdy po nich wchodziłam. Następnie rozległ się metaliczny zgrzyt zamka. Dźwięki te wydawały się nadzwyczaj głośne w niezmąconym ludzką obecnością otoczeniu.
Zdziwiłam się zamkniętymi drzwiami. Czyżby Irwin nie wrócił jeszcze do domu? Całe szczęście, że rankiem ustaliliśmy sprawę klucza. Zbliżyłam się do umówionego miejsca i wyciągnęłam rękę.
Idioci.
Byli z nas niesamowici idioci.
No, tym razem była to raczej moja wina. A właściwie kilku brakujących mi centymetrów.
Moje palce prawie dosięgały drewna nadbudówki. Dzieliły je dosłownie milimetry. Nie dziwiłam się, że źle oceniliśmy sytuację. Gdyby tylko nie fakt, że dostępu do klucza blokowała jeszcze ozdobna, ażurowa płytka drewna wyrastająca w górę, podskoczyłabym i wszystko było by dobrze.
Mimo marnych szans, spróbowałam. Rezultatem okazała się jedynie wzrastającą irytacja.
Rozglądnęłam się, szukając czegoś, co by mi pomogło, i niemal umarłam na zawał. Przed budynkiem stała przyglądająca mi się osoba.
– Może pomóc? – Usłyszałam rozbawiony głos.
Postać wyszła z cienia i mogłam ją rozpoznać.
Lepiej być nie mogło.

~..~..~


* Poszalałam i w końcu wymyśliłam nazwę grupy teatralnej. Wedle wskazówek pewnej persony nawiązuje ona do czegoś, ale to może przydać się później, więc nie podaję na razie szczegółów.
No i hej, mamy za sobą kolejny rozdział. Jest on takim małym wprowadzeniem do całego obozu. Pewnie przewidujecie, kto poratuje Amy w ostatnim fragmencie (który wyszedł niefajnie, przepraszam). Myślę jednak, że niespodzianki Johannes się nie domyślicie, bo to taki mój tandetny wkład własny. Do następnego, skarby xx

poniedziałek, 4 stycznia 2016

8. Snap Out of It

Forever isn't for everyone
Is forever for you?
It sounds like settling down or giving up
But it don't sound much like you girl


Świat zdawał się uczynić wyjątek i zatrzymać na te kilka nocnych chwil. Wszystko stanęło w miejscu – nie mogłam zarejestrować żadnego dźwięku czy ruchu. Moment jednak minął, przerwany przez poruszenie się postaci na werandzie. Irwin musiał nas zauważyć i unoszące się przy jego głowie światło żarzącego się papierosa zgasło. Nie mogłam dostrzec wyrazu twarzy chłopaka, ale wiedziałam, w którą stronę spogląda. Z pewnością był ciekawy mojej reakcji, tylko że ja sama nie wiedziałam, co mam zrobić.
Wspólny z Ashtonem domek zdecydowanie nie mieścił się w moich wyobrażeniach o tych wakacjach. Wszystko we mnie burzyło się przed tą ewentualnością, ale nie byłam głucha na racjonalne słowa Johannes. Faktycznie, tak naprawdę nie było to nic szczególnego. Gdybyśmy mieszkali w ośrodku i mój pokój znajdowałby się obok pokoju Irwina, nie miałabym żadnego powodu do zgłaszania zastrzeżeń. Na pewno nie byłabym zadowolona, ale nie zawsze wszystko jest po naszej myśli i trzeba się z tym pogodzić. Wtedy dziecinne protesty nie wchodziłyby w grę, ale teraz... Co mi szkodziło spróbować?
– Nie wiedziałam, że koedukacyjne mieszkania są dopuszczalne – powiedziałam zdawkowo.
Pani Maria serdecznie się uśmiechnęła.
– Co do waszej dwójki nie mam wątpliwości w tej kwestii – odparła wesołym tonem. – Poza tym, obie wiemy, że wspólny domek to nie to samo co wspólny pokój.
Przyjęłam te słowa ze spokojem. Nie liczyłam na inne rezultaty, a Johannes widocznie spodziewała się takich pytań. Żadne inne racjonalne argumenty nie pojawiły mi się w głowie – uzasadnienie w stylu „nie lubię go" nie wypadało zbyt dobrze nawet w moich myślach. Ponadto z tego faktu nauczycielka zdawała sobie doskonale sprawę. Stawiając mnie w takim położeniu, nie mogła mieć innych opcji – byłam pewna, że starała się zadowolić każdego na miarę swoich możliwości. Jeszcze raz jednak postanowiłam poszukać szczęścia i zadać pytanie, mimo że odpowiedź była mi znana.
– Naprawdę nie ma żadnej alternatywy?
– Cóż, zawsze możemy przenieść Ashtona do mojego apartamentu, a my zajmiemy ten domek...
Pani Maria pozwoliła tym słowom wybrzmieć, a potem, kiedy pokręciłam przecząco głową, posłała mi pokrzepiający uśmiech. Takie bezpośrednie angażowanie nauczycielki nie wchodziło w grę – robiło mi się głupio na samą myśl o wyrzucaniu jej z własnego mieszkania w imię szczeniackich zatargów. W dodatku, mieszkanie z Irwinem najprawdopodobniej było opcją pełną niepewności, wrogości oraz jego wydumanego ego, ale mieszkanie z opiekunką to beznadziejny wybór z wielu innych, bardziej znaczących względów.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w stronę domku. Chłopak nadal stał na werandzie, opierając się dwiema dłońmi o barierkę. Jeszcze raz odwróciłam się do kobiety, a ta głową wskazała mi małą drużkę prowadzącą na schodki. Przewróciłam oczami i posłałam jej uśmiech, po czym ruszyłam do przodu.
– Śniadanie mamy o ósmej! – zawołała za mną i kątem oka zobaczyłam, jak idzie w stronę głównego budynku.
Starałam się jak najbardziej opóźnić moment konfrontacji z Irwinem, ale byłam już tuż przy drewnianych schodkach i nie widziałam żadnego sposobu, by oddalić w czasie to spotkanie. Duży problem stanowił fakt, że nie miałam pojęcia, jak się zachować. Wiadomość o tożsamości mojego współlokatora dotarła do mnie dopiero przed chwilą i mój mózg jeszcze nie poradził sobie z ta informacją. Może i byłam nawet w lekkim szoku. W mojej głowie widniało dokładnie zero pomysłów, zarówno odnośnie do najbliższej przyszłości, jak i dalszej. Na pewno były one ze sobą związane. Może właśnie ta chwila – nasza pierwsza od przyjazdu rozmowa – zdeterminuje następne wypadki. Jeśli teraz skoczymy sobie do gardeł, trudno liczyć na przeżycie obozu w atmosferze innej niż wzajemnej nienawiści. Obojętność nie byłaby zła, zdawałam sobie z tego sprawę, ale czy Ashton był osobą, która zgodzi się na ignorowanie? Czy ja byłam w stanie beznamiętnie przejść obok wszystkich jego cynicznych tekstów i dziecinnych zachowań?
Idąc dalej, zakopanie broni w naszym wypadku wydawało się co najmniej nierealne.
Wiedziałam jedno – jeśli za chwilę miał nastąpić moment, w którym zadecyduję o pomyślności całego obozu, to zdecydowanie nie byłam na to gotowa.
Tymczasem postawiłam stopę na pierwszym stopniu, a potem na czterech kolejnych. Stałam w miejscu przez sekundę, aż mój umysł przeszyła jasna błyskawica i podjęłam decyzję. Mogłam przejść obok i chociaż dzisiaj postarać się ignorować Irwina. Wiem, było to unikanie problemu, ale o pierwszej w nocy, po całym tym dniu, wydawało się uzasadnionym wyborem.
Od drzwi dzieliły mnie trzy kroki. Drewno skrzypiało, gdy przemierzałam tę odległość. Wiedziałam, że Irwin stoi obok i mnie obserwuje. Mimo twardego zamiaru lekceważenie chłopaka, jakby wbrew woli odwróciłam głowę w jego stronę i nasze spojrzenia się spotkały. W słabym świetle dostrzegłam jedynie zarys jego twarzy, więc nie mogłam z niej nic odczytać.
Besztając się w myślach za to, że w ogóle mnie to interesuje, przerzuciłam wzrok na drzwi i natychmiast je otworzyłam. Po sekundzie znalazłam się w środku, a ciężkie drewno zatrzasnęło się za mną. Spowiła mnie ciemność znacznie gęstsza od tej na zewnątrz. Tu nie dochodziło światło księżyca ani pobliskich latarni. Nie dopatrzyłam się żadnego okna, jedynie po prawej stronie jakieś szkło lekko mieniło się, jakby wyłapując ostatnie skrawki światła. Wzięłam głęboki oddech i wytknęłam sobie w myślach własną reakcję. Moje dłonie były zbyt zimne, za to na policzki wkradł się lekki rumieniec. Powinnam mieć w głębokim poważaniu całą osobę Irwina, ale tak nie było. Przejmowałam się... sama nie wiem czym. Tym, co o mnie pomyśli, a może tylko tym, co w związku z tym zrobi? Niewykluczone, że moje ciało po prostu wykształciło odruch warunkowy i przygotowywało się na atak zawsze, gdy czułam się choć odrobinę niepewna, a on znajdował się w pobliżu. Na pewno trzeba było z tym skończyć. Postanowiłam zacząć od razu i nawet w głowie nie poruszać już tego tematu.
Jeszcze raz rozglądnęłam się wokół. Mój wzrok nieco się przyzwyczaił do niezbyt dobrych warunków i mogłam dostrzec kontury sofy stojącej przy przeciwległej ścianie. Właśnie zamierzałam poszukać włącznika światła, gdy usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi. Nie zdążyłam zrobić nawet kroku, gdy uderzyło we mnie ciepłe ciało. Zachwiałam się, pochylając do przodu, ale jednocześnie poczułam ręce obejmujące mnie i przyciskające łokcie do tułowia. Mój zduszony krzyk zlał się z wiązanką przekleństw wylatujących z ust chłopaka.
Chwila zaskoczenia minęła. Gdy tylko poczułam, że stoję stabilnie, znikły otaczające mnie ramiona.
– Wszystko w porządku? – Dobiegł do mnie aksamitny głos.
– Jest okej. – Wzruszyłam ramionami.
Poprawiwszy plecak na ramieniu, odwróciłam się do nowego współlokatora.
– To czemu, do cholery, stoisz tu w takich ciemnościach?
Po usłyszeniu irytacji w głosie Irwina wykrzywiłam wargi.
– Właśnie miałam...
Przerwał mi niespodziewany błysk jasnego światła. Zmrużyłam oczy i odruchowo przysłoniłam je dłonią. Dokładnie nade mną znajdował się drewniany żyrandol, który rzucał teraz światło na ściany i panele wykonane z tej samej nawierzchni. Tuż przy moich stopach leżał czerwony dywan w złote wzory, który z pewnością nie pomagał mi wcześniej w utrzymaniu równowagi. Podniosłam wzrok. Irwin trzymał dłoń na białym włączniku światła.
– Lecieć do Johannes i poinformować ja, że napastuję cię już po 5 minutach? – Dokończył moją wypowiedź w specyficznym dla siebie, nonszalanckim stylu.
– Tego byś raczej nie chciał, prawda? – zauważyłam, uśmiechając się słodko.
Omijając spojrzeniem jego osobę, która teraz odpowiedziała mi krzywym uśmiechem, zlustrowałam otoczenie. Po lewej stronie widziałam drzwi, przed którymi stała należąca do mnie czarna walizka. Nad nimi wisiała jasna tabliczka ze starannie wyrytymi literami. Zmrużyłam oczy, ale napis pozostał nieczytelny. Miałam przejść do dalszych oględzin, ale moją uwagę odciągnął beztroski głos Irwina.
– Skarbie, to byłoby zbyt szybkie tempo nawet jak dla mnie.
Rozdrażniona spojrzałam na blondyna, a ten puścił mi oczko.
– Dobrze wiesz, że nie to mi chodziło.
Ledwie pozwalając mi dokończyć zdanie, chłopak perliście się zaśmiał. Kolejny raz dzisiejszego wieczoru. Pokręciłam głową, będąc jednocześnie zirytowana, ale i zdziwiona pozytywnym nastawieniem blondyna. Jego uśmiech wydawał się szczery i niewymuszony – pozbawiony zwyczajnej złośliwości. A przynajmniej ja go takim pierwszy raz odebrałam. Błyszczące ogniki w oczach tylko potęgowały wrażenie naturalności. Może i nie podzielałam jego poczucia humoru, jako że śmiał się głównie ze mnie, ale musiałam mu jedno oddać – do twarzy mu było z tymi rozciągniętymi w uśmiechu ustami, odchyloną do tyłu głową i światłem błyszczącym w rozwichrzonych włosach. Chyba chodziło o to, że był po prostu sobą – wciąż tym irytującym i złośliwym Ashtonem wiem-wszystko Irwinem, ale jednak sobą.
Mimo tego zdecydowanie nie podobał mi się jego stosunek do mnie, więc, zaplótłszy ręce na piersi, zrobiłam krok w jego stronę. Czułam się absurdalnie i pewnie tak wyglądałam. Zagryzłam jednak wargi i podeszłam bliżej. Ashton zamarł z uprzejmym wyrazem twarzy, jakby oczekując na to, co mam do powiedzenia – rzecz u niego dość niezwykła.
– Posłuchaj, Irwin. Nie zaczynaj ze mną rozmowy, jeśli nie znasz podstawowych zasad jej prowadzenia. – Jego jedyną reakcją było lekkie zmarszczenie brwi. To sprawiło, że poczułam się jeszcze dziwniej, prowadząc tę rozmowę. – Chodzi mi o to całe przerywanie, wiesz? – Przewróciłam oczami, decydując się nie dać po sobie poznać zmieszania.
Chłopak postarał się wyglądać na zaskoczonego.
– Och, w porządku. – Uniósł ręce w geście poddania się.
Popatrzyłam na niego ze zwątpieniem, ale ten już mnie wyminął i wolnym krokiem przemierzał pomieszczenie. Nie usłyszawszy żadnego komentarza, mimowolnie się odprężyłam.
– Musisz być zmęczona – rzucił luźno blondyn, jakby całej wcześniejszej wymiany zdań nie było. Jakbyśmy byli w stosunku do siebie uprzejmymi nieznajomymi. – Mój pokój jest tu, a łazienka tam – powiedział, wskazując dłonią kolejne drzwi znajdujące się przy jednej ścianie. – Radzę uważać na prysznic, lubi zaskakiwać zimną wodą.
Przez sekundę obserwowałam, jak chłopak zaplata ręce na karku i krzywi się na nieprzyjemne wspomnienie, po czym wycofałam się pod mój pokój.
– Jasne, dzięki – odparłam sucho.
Odwróciłam się i, chwyciwszy walizkę, weszłam do pokoju. Poczułam się nieswojo, odchodząc bez zwyczajowego pożegnania, które w bardziej normalnej sytuacji skierowałabym do nowego współlokatora. Irwin widocznie pomyślał o tym samym, gdyż tuż przed zamknięciem drzwi dobiegło do mnie stłumione "Dobranoc, Amy".

~..~..~

Niechętnie otworzyłam sklejone snem powieki. Promienie słoneczne wpadające zza koronkowych zasłon tworzyły na suficie świetliste refleksy. Z pomrukiem niezadowolenia odwróciłam od nich wzrok i przewróciłam się na prawy bok. Wtulając twarz w poduszkę ozdobioną siecią niebieskich kwiatów, rozbudziłam się na tyle, by w końcu móc świadomie dokonać oględzin pokoju.
Na prostym krześle stojącym tuż obok łóżka znajdował się mój telefon, który właśnie pokazywał godzinę 7.00. Idąc w stronę drzwi, zauważyłam mały stolik. Pod meblem leżała moja walizka, obecnie otworzona i z ubraniami spadającymi na podłogę wokół – wczoraj byłam tak zmęczona, że dałam radę jedynie wygrzebać z niej kosmetyczkę i pidżamę. Rychłe zniknięcie bagażu z dywanu obiecywała dość pokaźna, drewniana szafa. Podniósłszy się na łokcie, zlustrowałam także ściany. Były w żółtym kolorze – nic oryginalnego, ale efekt okazał się przyjemny dla oka. Obrazy wiszące nad drzwiami i łóżkiem oraz ciepłe promienie słońca tylko potęgowały wrażenie przytulności.
Przeciągnęłam się i podniosłam na nogi. Ospałymi ruchami wyciągnęłam z walizki wszystkie niezbędne przedmioty. Łudziłam się, że odświeżający prysznic sprawi, iż przestanę się czuć jak zombie.
Stanęłam przed drzwiami i wzięłam głęboki wdech. Czułam się jak żołnierz zmierzający na pole bitwy. Po drugiej stronie drewnianej powłoki niewątpliwie czekał na mnie Irwin. Myśl, że będzie on pierwszą osobą, którą będę widzieć każdego ranka, opuściła mnie na kilka godzin błogiego snu, ale ostatecznie wróciła i wywoływała cyniczny uśmiech na mojej twarzy.
"Zaczynamy zabawę" – pomyślałam, wychodząc do przedpokoju.
Naprawdę nie wiem, czego się spodziewałam. Irwina bombardującego mnie porcją porannych złośliwości czy może tańczącego taniec hula w samych bokserkach w otoczeniu wzdychających dziewcząt? Moje chwilowe zaskoczenie spokojem panującym w pomieszczeniu wskazywałoby raczej drugą opcję. Pokój był pusty, a zza drzwi łazienki dochodził jednostajny szum prysznica. Zawahałam się, ale podeszłam bliżej i zapukałam. Cichy dźwięk nie zdołał przebić się przez nieustający szmer wody. Ponowiłam czynność bardziej natarczywie, gdyż doszłam do wniosku, że lekkie ponaglenie Irwina nie przekracza granic dobrego wychowania. Usłyszałam metaliczny odgłos zakręcania kranu i za drzwiami nastała cisza.
– Tak? – Dobiegł do mnie zachrypnięty głos chłopaka.
– Też chcę wziąć prysznic.
Nie przemyślałam zbytnio, co chcę powiedzieć, więc rzuciłam pierwsze, co mi przyszło do głowy. Nie zabrzmiało to zbyt dyplomatycznie i przestąpiłam z nogi na nogę, gdyż odpowiedziało mi milczenie. Uśmiechnęłam się gorzko na ten szybki koniec naszej wczorajszej uprzejmości. Dotarło do mnie, że chyba nawet przez chwilę wierzyłam, iż mógłby to być trwały stan. Uniosłam rękę, żeby ponownie załopotać w drzwi, a te nagle się otworzyły.
– I co, liczysz na zaproszenie?
Odskoczyłam do tyłu, gdy półnagi Ashton oparł się o framugę. Moja dłoń odruchowo powędrowała do oczu, zasłaniając je przed widokiem odsłoniętej klatki piersiowej chłopaka, na której wciąż było widać krople wody. Po sekundzie nawrzeszczałam na siebie w myślach za tą dziecinną reakcję i zmusiłam rękę do odpadnięcia. Blondyn – na marginesie, mokre włosy wydawały się teraz znacznie ciemniejsze – stał przede mną jedynie w ręczniku zawiązanym na biodrach i ze swawolnym uśmiechem na twarzy.
– Boże, Irwin, idioto – fuknęłam. – Chyba musimy omówić Kodeks Zachowań Współlokatorów.
– Istnieje taki? – Chłopak zmarszczył brwi, cudem utrzymując łobuzerski wyraz twarzy.
– Nie dziwi mnie twoja nieświadomość. – Przewróciłam teatralnie oczami, maskując zmieszanie. – A teraz przepraszam, idę wziąć prysznic.
– Jasne – odparł, przesunąwszy się na bok. Wsunęłam się do łazienki i chwyciłam za klamkę. – Urocza pidżamka, Hood – dodał, zanim zdążyłam zamknąć drzwi.
Posłałam mu przez ramię mordercze spojrzenie, po czym z ulgą odgrodziłam się od niego bezpieczną warstwą drewna. Wiedziałam, że moja pidżama była urocza. To dlatego ją kupiłam! Nie przewidziałam tylko, że wyląduję w pokoju z kretynem, który najwidoczniej woli naśmiewać się z kochanych pand niż okazywać im należną miłość.

~..~..~


Takiej długiej przerwy jeszcze nie było – widać, że skończyły się moje zapasy rozdziałów. Postaram się jednak trochę to nadrobić podczas nadchodzących ferii.
Prośby o komentarze nigdy się nie spełniają, więc pozostaje mi tylko życzyć wszystkim Czytelnikom szczęśliwego Nowego Roku! Spełniajcie w nim swoje marzenia, dużo się uśmiechajcie i niech na Waszej drodze zagości wiele wspaniałych fanfików! xx