You push and you push and I'm pulling away
Pulling away from you
I give and I give and I
give and you take
Give and you take
Drzwi.
Były wyjątkowo bogate w
symbolikę, a jednocześnie tak proste. Ile razy człowiek myślał o
kolejnym etapie życia czy musiał dokonać znaczącego wyboru,
wyobrażał sobie drzwi. Przejście z jednej rzeczywistości do
drugiej, którą ukształtowaliśmy swoimi decyzjami. Inny wymiar
naszej egzystencji. Przekraczając wyimaginowany próg, często
odzieraliśmy się z możliwości powrotu do tego, co było, i
oddawaliśmy wydarzenia w ręce losu, który właśnie
przypieczętowaliśmy. Dlatego też ten krok, niezależnie jak błahej
sprawy dotyczył, potrafił być cholernie trudny.
Od czterech minut
próbowałam go wykonać. Z marnym, marnym skutkiem.
Za drewnianą powłoką
czekał na mnie nowy dzień, z którym musiałam się zmierzyć.
Zapraszająco otwierał ramiona – ostatni dzień Wielkiej Gry oraz
pierwszy dzień spędzony z Irwinem po tamtej imprezie (przyjęłam
zasadę nienazywania bezpośrednio tego, co się wydarzyło, nawet w
myślach. To znacznie uproszczało przebywanie razem, patrzenie mu w
oczy czy chociażby oddychanie). Wiedziałam, że czas płynie, a
moje zwlekanie niczego nie zmienia, więc w końcu, ruszywszy do
przodu, nacisnęłam klamkę.
I, oczywiście, musiał
być to moment, w którym to samo zrobił Ashton.
Drzwi zamknęły się za
nim z niegłośnym kliknięciem. Rozmierzwione włosy miał
odgarnięte do tyłu, przez co na widok zostało wystawione
zmarszczone czoło. Szybko jednak wygładziło się ono pod wpływem
uśmiechu, który wypłynął na jego twarz, przepłynął przez
duszącą przestrzeń pokoju i spróbował zatopić moje myśli.
Ale rzecz jasna wszystko
miałam pod kontrolą i mu na to nie pozwoliłam.
– Amy. – Kiwnął
głową na przywitanie.
– Cześć.
Irwin powlókł
spojrzenie w kierunku łazienki.
– Możesz iść
pierwsza – oznajmił wielkodusznym tonem.
Zdobyłam się na
przewrócenie oczami, ale oderwałam stopy od podłogi. Szybko
pokonałam minimalną odległość dzielącą mnie od brązowych
drzwi.
– Tylko później na
mnie zaczekaj, co?
Oparłam się na klamce i
spojrzałam przez lewe ramię.
– No nie wiem. Wygląda
na to, że twoje włosy będą potrzebowały dziś dużo uwagi –
odparłam z sugestywnie uniesionymi brwiami.
Dłoń chłopaka
automatycznie powędrowała w górę, a ja z uśmiechem zniknęłam
za ścianą.
~.♦ .~.♦ .~
Mimo swoich
wcześniejszych słów i miliona obaw co do nadchodzących chwil, nie
poszłam na śniadanie sama, zamiast tego zajmując miejsce na ławce
przed domkiem. Słońce tego dnia wydawało się mieć litość nad
moją osobą. Jego promienie były co prawda porażająco jasne,
jednak straciły moc spopielania wszystkiego wokół. Z założonymi
na nos okularami bawiłam się telefonem, przekładając go z ręki
do ręki. Przez słabej jakości, ciemne szkła na ekranie mogłam
dostrzec niewiele, ale był to idealny rozpraszacz uwagi, dzięki
któremu mogłam wyglądać na zajętą. Taki właśnie był mój
plan, ale legł w gruzach tak szybko, jak drzwi obok otworzyły się
i Irwin zaczął grzebać przy zamku. Kiedy tylko udało mu się
przekręcić klucz, obrócił się w moim kierunku i zatrzymał. On
także miał założone okulary, więc wszelkie emocje mogłam
odczytać jedynie z ust, ale chyba nie spodziewał się, że
faktycznie tu czekam.
Cóż, o wiele prościej
byłoby po prostu sobie pójść, unikając wszelkich kontaktów, ale
nie zamierzałam zaprzepaszczać podjętych przez ostatnie dwa
tygodnie heroicznych wysiłków w ostatni dzień Wielkiej Gry. Byłam
dojrzała i rozsądna; rozsądek wprost ze mnie emanował,
promieniował przez każdy por ciała razem z poczuciem kontroli nad
sytuacją. Tak właśnie lubiłam widzieć swoją osobę – jako
niezależną i skupioną na grze, dlatego z pełnym zdecydowaniem
wyparłam uczucie ciepła, które pojawiło się, gdy chwyciłam
wyciągniętą dłoń Ashtona. Utrzymałam aktorstwo na najwyższym
poziomie przez cały czas potem – choć było to niesamowicie
ciężkie, kiedy Irwin trwał w swoim niedawno wykształconym
zwyczaju szeptania mi rzeczy do ucha podczas wybierania wędlin na
kanapkę zamiast powiedzieć je jak normalny człowiek. Dotarliśmy
jednak do stolika i jeśli przez chwilę pomyślałam, że będzie to
względnie bezpieczny bastion, to było to bardzo mylne przekonanie.
Annabeth i Jack patrzyli na nas jak na materiał wybuchowy, a
przecież wszystko było w porządku.
No, może nie wszystko, o
czym przypomniała nam Johannes, dyskretnie zapraszając do swojego
biura zaraz po wyjściu ze stołówki. Zagryzłam wargę, głęboko
odetchnęłam i znacząco spojrzałam na Ashtona, trącając łokciem
jego rękę na mojej talii. Odsunął się bez zbędnych protestów,
a ja z lekkim zaskoczeniem odnotowałam, że widok nauczycielki w nim
także obudził świadomość tego, że istniało coś, czym należało
się choć trochę przejmować. Był to chyba moment, w którym
wyglądał na najmniej rozluźnionego od dłuższego czasu. Nie
chodziło o to, że zdawał się spięty, jednak brakowało w nim
śmiałości sięgania po cokolwiek, co akurat w jego oczach błysnęło
kolorami.
Znaleźliśmy się w
gabinecie i poczułam, jakby jego ściany próbowały udusić mnie
ciężarem wszystkich wygłoszonych tu monologów oraz podjętych
decyzji. Tradycyjnie jednak zajęłam swoje miejsce na fotelu z
prawej, mając Johannes naprzeciwko i Ashtona tuż obok. Jak to
również zwykle się zdarzało, zapadła krótkotrwała cisza.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to jakiś chwyt psychologiczny
stosowany przez kobietę.
– Dobrze –
powiedziała w końcu. – Czeka mnie jeszcze trochę pracy przed
dzisiejszym wieczorem, więc przejdźmy do konkretów. Czy
podtrzymujecie swoje stanowiska z wczorajszego dnia?
– Oczywiście –
odparłam.
Ashton jedynie kiwnął
głową, co ledwo zauważyłam, skupiając się w pełni na słowach
Johannes i wstrzymując oddech.
– Jeśli tak... –
Poprawiła okulary na swoim nosie. – Skoro Wielka Gra się dzisiaj
kończy, ten problem odpada z głowy. Wszystkie wyniki, które udało
wam się uzyskać, nawet wyłączając ostatnie dwa dni, wystarczą
do wystawienia oceny. Natomiast nie będziemy wprowadzać żadnych
zmian co do zakwaterowania. Postanowiłam wam zaufać. Obojgu.
Wzrok Johannes najpierw
osiadł na mnie. Niebieskie oczy były spokojne, ale spojrzenie
przeforsowało sobie drogę poprzez moją skórę i kości,
przepchało się przez mięśnie oraz przepłynęło tkanką
nerwową, dopóki nie znalazło chwiejącego się gdzieś w środku
postanowienia, by jej nie zawieść. Wytrzymałam to z uniesionym
czołem, które rozluźniło się dopiero, gdy kobieta obróciła się
w bok, w stronę Irwina. On przez chwilę spoglądał na swoje palce,
które zaplótł na brzuchu – bardziej półleżał niż siedział
w fotelu – ale w końcu uniósł głowę. Jego wyraz twarzy był
uprzejmy w dość wymuszony sposób; niechęć do krzyżowania
spojrzenia z Johannes kryła się w wąskich zmarszczkach wokół
oczu i specyficznym zakrzywieniu ust. Mimo wszystko, pozostał pewny
siebie, jak zawsze.
Kobieta powoli kiwnęła
głową – raz, a potem drugi. Na pożegnanie poczęstowała nas
uśmiechem, który zapewne jedynie w moich oczach miał w sobie
odrobinę pocieszenia.
~.♦ .~.♦ .~
Sala została
przygotowana z dużo większą dbałością niż kiedykolwiek. Na
każdego czekało krzesło; ich rzędy stworzyły na drewnianym
parkiecie ciemne pasma. Pomieszczenie szybko wypełniało się
ludźmi. Większość z nich niezwłocznie zajmowała swoje miejsce,
ale przy oknach wychodzących na zachód, z którego słońce
wysyłało ostatnie na dzisiaj, ciepłe promienie, także zgromadziło
się kilka grupek – widocznie nie starczyło im popołudniowego
grzania się na plaży. Ta sytuacja jednak zmieniła się, gdy tylko
na scenie pojawiła się Johannes. Niecierpliwość spłynęła na
każdego razem z jej widokiem. Chyba że, rzecz jasna, ten ktoś był
Irwinem. Blondyn siedział na krześle obok mnie – zgodnie z
zaleceniami, które wcześniej dostaliśmy od Johannes, aby pozostać
w parach stworzonych do Wielkiej Gry – i z zaangażowaniem pisał
coś na telefonie. Jego rzeczywiście niewiele mógł interesować
ogłaszany wynik, skoro z nagrodą miał zdecydowanie nie po drodze.
Mimo wszystko, była to nasza wspólna praca i dlatego przez chwilę
miałam ochotę kopnąć go w kostkę. Z ociąganiem obróciłam się
jednak w prawo, gdzie swoje podekscytowanie mogłam dzielić z Andym.
Nie zostało nam jednak dane wymienić więcej niż kilka słów, po
czym Johannes zabrała głos. Jej monolog, choć nie zawierał
żadnych nadzwyczajnych elementów, przyciągnął żywe
zainteresowanie wszystkich. Po raz kolejny kobieta pokazała swoją
umiejętność motywowania nas poprzez wcale-nie-puste pochwały,
które popychały do walki o swoje marzenia, wyciągania rąk wciąż
dalej i dalej, aż w końcu znalazło się w nich coś więcej od
gryzącego powietrza porażek czy utkanej z nierealistycznych
wyobrażeń mgły. Mimo że wcześniej każdy czekał jedynie na
ogłoszenie zwycięzców, teraz nawet moje galopujące serce zwolniło
i pozwoliło płucom spokojnie napełniać się tlenem. I kiedy każdy
już bardziej uśmiechał się niż gryzł wargi ze zdenerwowania,
Johannes zatrzymała potok kojących słów. Niespiesznie rozejrzała
się po całej sali, wyglądając, jakby cieszyła się z każdej
pojedynczej, przebywającej tu osoby.
– Jestem z was
wszystkich dumna. Ogromnie. Dziękuję za to, że wciąż
zaskakujecie mnie swoją ciężką pracą, nawet podczas wakacji. A
wiem, że wcale nie byłam podczas nich zbyt miłosierna. – Błysk
w jej oczach jeszcze bardziej się wzmógł. – Mogłabym
powiedzieć, że wyłonić spośród was zwycięzców nie było
rzeczą łatwą. Cóż, oczywiście nie było, ale sądzę, że wybór
jest w pełni uzasadniony. Za niesamowity wysiłek w kreowaniu
postaci, a jednocześnie nie zatracenie siebie samych, pierwsze
miejsce przyznaję Jeannie i Marcusowi.
Burza oklasków wybuchła
naokoło, wdzierając się do mojej głowy. Nie od razu zauważyłam,
że sama też klaskam, a mój wzrok skupiony jest na zamieszaniu z
przodu – odrobinę po lewej szczęśliwi zwycięzcy poderwali się
z miejsc. Marcus zagarnął drobną szatynkę w ramiona. Wyglądało
na to, jakby chciał obrócić się z nią dookoła, ale w porę
przypomniał sobie o otaczających ich krzesłach. Ludzie klaskali,
klaskali, klaskali, kilka krzyków przedarło się przez nieustający
szum aplauzu i to wszystko było tak ogłuszające, że dopiero po
chwili udało mi się złapać oddech, który wcale nie wydawał się
potrzebny – krew w moich żyłach i tak zastygła, była ciężka
niczym świadomość przegranej. Kolejne parę sekund wystarczyło
jednak, żeby otrząsnąć się z tego stanu i tym razem szczerze
pogratulować parze ostatnim klaśnięciem.
– Jeannie, Marcus,
zapraszam tu do mnie. – Johannes wskazała ręką miejsce po swojej
prawej, a w czasie, gdy wspomniani ruszyli do niej, otoczeni
gratulacjami, kontynuowała: – Kolejne miejsce, również w pełni
zasłużone, przysługuje – jej niebieskie oczy odnalazły moje –
Amy i Ashtonowi.
Tym razem świat przez
chwilę był cichy. Dopiero Andrew potrząsający moim ramieniem
zadziałał jak włącznik. Dotarły do mnie oklaski, odrobinę mniej
żywe niż te wcześniejsze, jednak wciąż mówiące o sukcesie.
Ludzie siedzący w rzędzie przede mną odwrócili się, co
przypomniało mi o tym, żeby wstać i wystawić się na widok
wszystkich – odebrać najlepszą nagrodę, która dawała siłę na
dalsze zmagania. Tym razem, mimo nieuniknionego szoku, oddychanie
było łatwe. Płuca same wypełniały się cudownie orzeźwiającym
powietrzem w ilościach, które, zdawałoby się, mogły uczynić
mnie lekką i wynieść pod sam sufit. Tę łatwość zachwiało
jednak jedno spojrzenie w lewo. Ashton też podniósł się na nogi.
Uśmiech na jego twarzy mówił, że byłam wspaniała, a ja chciałam
powiedzieć, że my byliśmy; że bez niego nic by się nie udało,
że cieszę się, że tu był, że choć nienawidzę słońca,
pokochałam blask i ciepło od niego; ale jednocześnie jak w szpony
schwytało i unieruchomiło mnie przekonanie, żeby pod żadnym
pozorem nie robić niczego. Zastygłam, przerażona tym, jak chłopak
w mgnieniu oka może rozkruszyć cały nasz sukces – wszyscy
patrzyli i część z nich już myślała, że wcale nie zasłużyłam
na drugie miejsce, że przestałam grać dawno temu, a ja wiedziałam,
że gdy Irwin mnie dotknie, obejmie, zagarnie do siebie, to wtopię
się w niego i każdy to zobaczy.
Musiało w moim
spojrzeniu być coś takiego, co sprawiło, że chłopak zachował
dystans. Pozwolił sobie jedynie na dotknięcie mojego ramienia,
kiedy przepuścił mnie przed siebie – a ruszyłam dopiero po
lekkim popchnięciu przez Andy'ego. Johannes w tym czasie ogłosiła
ostatnie miejsce na podium, lecz jej słowa zatrzymały się gdzieś
przy krańcu mojej świadomości i tam zostały. Dotarłam do sceny,
na której z wyciągniętą dłonią czekał na mnie Marcus. Z
drugiej strony chwyciłam za rękę Ashtona. Staliśmy wszyscy razem,
a oklaski tłumu tworzyły słodką pieśń, której dźwięki
wyzwalały we mnie mieszaninę szczęścia, ulgi i niedowierzania.
~.♦ .~.♦ .~
Zdecydowanie był to
dzień świętowania. Najpierw, po oficjalnej części, Johannes
ogłosiła, że bardzo ucieszy się, jeśli zostaniemy jeszcze
trochę, żeby wspólnie uczcić zakończenie Wielkiej Gry. Obyło
się bez szampana, ale za to z toną czekoladowych babeczek i
solonych prażynek. Gdy nauczycielka posłała w naszą stronę
ostatnie podziękowania oraz wyszła z sali, rozdzieliliśmy się na
mniejsze grupki, po czym zgromadziliśmy w różnych domkach.
Oczywiście, w moim przypadku padło na dom Jacka. Podobnego wyboru
dokonała chyba większość grupy, gdyż pokoje wydawały się
niesłychanie zatłoczone. Obserwowałam, siedząc po turecku na
łóżku i rozmawiając z coraz to innymi dosiadającymi się
osobami, jak reszta ludzi krąży wokół. Przenosili się od drzwi
do okna, od okna do stolika, a stamtąd znowu do drzwi; przekazywali
sobie kubki, fajki oraz uściski dłoni, a powietrze brzęczało od
słów i śmiechu, prostych stwierdzeń i deklamacji Szekspira.
Poczułam się gwałtownie
wyrwana z tego świata, gdy rozdzwonił się mój telefon.
Niezgrabnie podniosłam tyłek, by wyjąć urządzenie z kieszeni i,
mrucząc przeprosiny, przeszłam nad siedzącą przy mnie Beth.
Dzwoniła Emily; rozmowa była krótka, ale żeby mieć do niej
jakiekolwiek warunki, musiałam wyjść na zewnątrz i zrobić kilka
kroków w głąb lasku, w którym szare powietrze wieczora kładło
się ciężkimi pasami pomiędzy drzewa. Machinalnie sprawdziłam
jeszcze skrzynkę odbiorczą, ale rodzice najwidoczniej nie odczytali
jeszcze wiadomości o moim małym sukcesie lub nie zdecydowali się
na nią odpowiedzieć – obydwie opcje wydawały się równie
prawdopodobne. Westchnęłam i postukałam paznokciem o szklany
ekran, zanim zdecydowałam się schować telefon. Chwilę stałam z
gąszczem wypłowiałej zieleni twarzą w twarz, nie myśląc
właściwie o niczym w ten pozytywny sposób, którego nie
doświadczałam za często. W końcu jednak odwróciłam się na
piętach i skierowałam z powrotem do domku. Wyszłam po schodkach, a
gdy stanęłam naprzeciwko otwartych zapraszająco drzwi, zza progu
wypadł Irwin.
– Ams – powiedział i
zatrzymał się, lekko zaskoczony moim widokiem.
Odpowiedziałam
uśmiechem, który ukrywał resztki nerwowości w kąciku ust. Ashton
rozejrzał się i przesunął na bok, przestając blokować przejście
– nie to, żeby ktokolwiek obecnie się zbliżał, z powodu czego
musiałam założyć, że to ten moment, w którym rozmawiam z
chłopakiem pierwszy raz po zakończeniu Wielkiej Gry. On widocznie
doszedł do tego samego wniosku, gdyż pierwszym, co powiedział,
było:
– Drugie miejsce, co?
– Tak, nie poszło nam
tak źle, jak oczekiwałam. – Słowa wydobyły się z moich ust
łatwo i ucieszyłam się, bo takie to właśnie powinno być. Łatwe.
– Widzisz, naprawdę
nie jestem tak złym aktorem, jak zakładałaś. Musisz popracować
nad tendencją do oceniania ludzi z góry.
Przewróciłam oczami,
nie pozbywając się jednak z nich wesołości.
– Może od razu
dołączysz do naszej grupy teatralnej, wschodzący talencie? –
zażartowałam.
Latarnie przy ścieżce
momentalnie zapaliły się, a ich blask odbił się w źrenicach
Ashtona, kiedy ten oparł się bokiem o drewnianą balustradę.
– Miałabyś mnie
zawsze pod ręką. Czy to nie byłoby wspaniałe?
Odchyliłam się
delikatnie do tyłu, a mój wzrok pobiegł w kierunku dobrze
widocznego przedpokoju. Anabeth machała ręką, jakby chciała
przywołać mnie do siebie. Rozproszona wróciłam wzrokiem do
Ashtona i zauważyłam, że wpatruje się we mnie. Uśmiech na jego
twarzy był rozbrajający, ale zdawał się też pełen autentycznego
przekonania o słuszności swoich słów – jakby blondyn naprawdę
mógł stać się częścią grupy i miało to komuś wyjść na
dobre.
– Prędzej
wyczerpujące. Już było wystarczająco ciężko, nie każ mi myśleć
o przeżywaniu tego jeszcze dłużej.
Posłałam mu ostatnie,
przelotne spojrzenie, kiwnęłam głową w stronę wnętrza domku i
przeszłam przez drzwi.
~.♦ .~.♦ .~