niedziela, 20 września 2015

3. Firestone

I'm from X
You're from Y
Perfect strangers in the night
Here we are, come together
To the world we'll testify


Ashton Irwin był osobą, której najmniej się tu spodziewałam. Był też tym, kogo najmniej chciałam widzieć.
–Witaj, panikaro – powiedział, a z jego głosu biło ironią i kpiną.
Moje zdumienie szybko przerodziło się we wściekłość. Oto stoi przede mną przyczyna dzisiejszej porażki. Nawet Kopernik, teleskopem, nie mógłby znaleźć w nim śladu skruchy. Uśmiechnięty od ucha do ucha, mierzył mnie wzrokiem. Moje policzki natychmiast zapłonęły czerwienią – bynajmniej nie z zawstydzenia, ale z czystej nienawiści. Ochoty rozszarpania blondyna na strzępy. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie wstać i nie zrealizować tych krwawych żądz. Wszystkie emocje, które zdążyły ochłonąć, teraz odezwały się ze zdwojoną siłą.
– Co ty tu robisz, Irwin?
– Och, Hood, większość dziewczyn oddałaby życie, żebym odwiedził je, tak ciężko chore, w szpitalu – powiedział nonszalancko, podchodząc bliżej.
– Cóż, nie jestem typem cheerleaderki śliniącej się na widok każdego przystojnego faceta – prychnęłam.
– Czyżbyś właśnie przyznała, że jestem przystojny? – Chłopak uniósł brwi z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
Całą swoją siłę woli skupiałam na tym, żeby nie wstać i nie wywalić go za drzwi.
– Boże, ty chyba jesteś jedynym homo sapiens, który nie przeszedł testu lustra – westchnęłam z fałszywym współczuciem.
– Nie powinnaś się martwić moimi wynikami, a swoimi. Słyszałem, że nie dajesz lekarzom spać.
Jego głos brzmiał dziwnie. Słyszałam w nim irytację, kpinę i coś jeszcze... Coś, co ledwo przebijało się przez rosnące rozdrażnienie. Skupiłam się na tym ostatnim, dominującym uczuciu, odczuwając niemałą satysfakcję. Dobrze było wyładować na kimś złość, a on był do tego idealną osobą.
– O, tak, ty z pewnością uzyskujesz pozytywne wyniki. Szkoda, że jedynie w testach na choroby weneryczne.
– Interesujesz się moim życiem seksualnym, Hood?
Sarknęłam z irytacją. Czemu zwracamy się do siebie po nazwisku? Zresztą, nieważne. Mogłabym odbijać piłeczkę dalej, ale gdy tylko na niego patrzyłam, widziałam dzisiejszą katastrofę. Uczucie żalu łączyło się ze złością, a na ten wieczór zdecydowanie mi ich wystarczy. Odkryłam, że nawet przyjemność z denerwowania Irwina nie mogła równać się z błogostanem związanym z nieoglądaniem jego idiotycznej osoby. A obecnie siedziałam (moja silna wola była naprawdę silna, skoro jeszcze nie zerwałam się na nogi, by zetrzeć z twarzy chłopaka ten prześmiewczy wyraz) na szpitalnym w łóżku w jego towarzystwie, nie mogąc nie myśleć o tym, jak okropnie wyglądam. Wbrew pozorom, nie dostałam szpitalnej pidżamki, a rodzina nie przywiozła mi żadnych ubrań na zmianę. Bufiasta suknia musiała wyglądać zabawnie – nie to, żeby sama w sobie nie była piękna. Jednak teraz, cała pomięta, nadawała białej sali atmosferę komizmu i karykaturalności. Blondyn jak zwykle wyglądał perfekcyjnie i gdy tak nade mną stał, lustrując mnie wzrokiem, czułam się wyjątkowo żałośnie.
– Spieprzaj stąd, Irwin – powiedziałam, decydując się szybko pozbyć niechcianego towarzysza.
Nie powinno go tu być i nie rozumiałam, czemu się zjawił. Nie była to wyczekiwana wizyta, więc wolałam ją szybko przerwać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jedynym celem jego obecności tutaj wydawało się być żartowanie ze mnie.
– Czy to jedyne słowa w twoim repertuarze? – Chłopak, zgodnie z moimi podejrzeniami, kontynuował konkurs w prześmiewaniu się.
Coraz bardziej zdenerwowana odgarnęłam blond włosy z czoła i się wyprostowałam.
– Staram się używać słownika dopasowanego do twoich umysłowych możliwości, ale jak widać nawet tych dwóch słów nie potrafisz zrozumieć. – Uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie modląc się o wzrok bazyliszka. – Czemu po prostu nie wyjdziesz?
– Moja rycerskość mi na to nie pozwala, Amelio – oznajmił patetycznie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Tak, jasne, już wierzę w jego, choćby minimalne, szlachetne odruchy. Szczerze powiedziawszy, wolałam chyba wersję pijanego błazna niż pompatycznego faceta. Tamta przynajmniej nie wywoływała zdezorientowania.
– Od kiedy to strach o własną dupę nazywamy rycerskością? – zapytałam.
Chłopak zapewne bał się konsekwencji swoich działań, o ile był w ogóle zdolny do myślenia dalekosiężnego. Nawet nie wiedział, że kilka chwil wcześniej uratowałam go od posiedzonka na komisariacie, czego właśnie zaczęłam żałować.
Na co mi było być dobroduszną?
Widziałam, że Irwin ledwo powstrzymał się od ironicznej odpowiedzi. Ciężko westchnął, utkwiwszy spojrzenie w punkcie gdzieś za mną. Włożył ręce do kieszeni, ale jego zaciśnięte usta przeczyły tej luźnej postawie. Chyba naprawdę udało mi się wyprowadzić go z równowagi.
– Słuchaj, ty opowiesz mi nieco o swoim stanie zdrowia, a ja dam ci spokój – powiedział względnie ugodowym tonem.
Przez kilka sekund patrzyłam na niego podejrzliwie, wahając się. Czemu chciał to wiedzieć? Jeśli jednak miało mi to zapewnić wyzwolenie od jego obecności...
Streściłam szybko ogół informacji uzyskanych od lekarzy. Sprowadzało się to głównie do wyników, które nie mówiły zbyt wiele. Tomografia, która pokaże, czy moja głowa nie została uszkodzona w wyniku upadku (lub natłoku myśli i rozpaczy, jak kto woli), miała odbyć się dopiero jutro. Lekarka powiedziała jednak, że prawdopodobieństwo wstrząsu mózgu jest niewielkie.
– Widzisz – powiedział triumfalnie Ashton. – Nie wiadomo, po co robiłaś wokół tego tyle szumu. Naprawdę nie mogłaś wrócić do domu? Musiałaś ściągać na siebie uwagę pobytem w szpitalu? – zarzucił mnie pretensjami.
W końcu na mnie spojrzał. W jego oczach widoczna była niechęć i złośliwa satysfakcja.
– Czyli to moja wina? – wydusiłam z siebie z niedowierzaniem i gniewem.
Zerwałam się na równe nogi. Nie mogłam dłużej siedzieć nieruchomo.
Jak on śmiał robić mi jakiekolwiek wyrzuty?!
– Myślisz, że ja jestem z tego zadowolona? Szpital to ostatnie miejsce, w jakim chcę być! Powinnam spędzić ten wieczór na scenie – wyrzucałam z siebie, podchodząc do chłopaka. – Ale nie! Oczywiście trafił mi się impertynencki bęcwał, który wszystko zniszczył!
Ciężko oddychałam i mierzyłam go rozwścieczonym spojrzeniem. Chyba załamanie emocjonalne, którego udało mi się uniknąć po spektakularnej porażce na deskach teatru, teraz postanowiło ukazać się światłu dziennemu. Nie mogłam powstrzymać wrzących we mnie uczuć. Blondyn przez chwilę wyglądał na zszokowanego. Może i nie spodziewał się takiego wybuchu, ale w takim razie na co liczył? Miałam grzecznie wysłuchiwać jego niczym niepopartych zażaleń, podczas gdy on nie okazuje ani odrobiny skruchy? Dla niego to może było nic takiego, po prostu kolejna zabawa. Ale czy choć przez chwilę nie pomyślał, jakie to miało znaczenie dla mnie?
– Bęcwał? To słowo używane przez moją babcię za czasów jej przedszkola – prychnął. – Przesadzasz, panikaro. Gdy wychodziłem, jakaś blondyna świetnie sobie radziła w twojej roli. Niczego nie zepsułem – usprawiedliwił się.
– Ani słowa o Caroline – syknęłam.
To niesamowite, że jedna, praktycznie obca osoba potrafi doprowadzić cię na skraj całkowitej utraty kontroli. Wiedziałam, że ochota rzucenia się na Irwina niebezpiecznie we mnie urosła, a nie mogłam do tego dopuścić. Wątpliwe, żeby chłopak postanowił wnieść pozew o pobicie, ale uciekanie się do agresji było poniżej moich możliwości. Oznaczało okazanie słabości. Jeżeli pokażę mu, jak bardzo wpływają na mnie jego słowa, zyska nade mną przewagę.
– Czy to twoja definicja spokoju? Dołowanie mnie jeszcze bardziej?
Cudem powstrzymałam się od wysyczenia słów niczym wąż. Szorstki ton był czymś, z czego mogłam być dumna.
– Nie, to definicja stwierdzania faktów. – Irwin wzruszył ramionami.
– Och, więc podsunę ci jeden niepodważalny fakt – powiedziałam twardym tonem. – W tej sekundzie opuszczasz tę salę albo wzywam ochronę.
Kiwnęłam głową w kierunku drzwi. Blondyn rzucił na nie spojrzenie, ale szybko powrócił wzrokiem do mnie. Patrzył na mnie z góry, czego rzecz jasna nie dało się uniknąć, ale co jednak było niezmiernie denerwujące. Otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
– Jak sobie życzysz – odparł w końcu.
Odwrócił się i wyszedł. Przez moment stałam jeszcze w miejscu, jak gdyby spodziewając się, że chłopak znów wskoczy do sali, by obrzucić mnie kolejną porcja cynizmu. Nic takiego jednak się nie stało. Drzwi pozostały zamknięte, a ich irytująca biel kusiła do wyładowania kipiącego we mnie gniewu. Prychnęłam ze złością i skierowałam się do łóżka. Buzujące we mnie emocje nie pozwoliły mi się położyć, więc usiadłam i nienawistnym wzrokiem próbowałam wypalić dziurę w ścianie. Myśli napędzane wzburzeniem wpadały i wypadały mi z głowy z prędkością światła. W niczym to nie pomagało. Niespodziewanie szybko poczułam się zmęczona i ze zrezygnowaniem opadłam na poduszkę.

~..~..~

Wczesne wstawanie w niedzielne poranki należy do najgorszych rzeczy na świecie, ale personel medyczny szpitala imienia świętego Barholomewa bynajmniej tak nie uważał. Zostałam obudzona jakiś czas przed badaniem, żebym zdążyła się odświeżyć. Jako że nie miałam tu żadnych rzeczy, nie zajęło mi to tyle, ile przewidywali. Znudzona siedziałam na łóżku, gdy usłyszałam pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły.
– Dzień dobry. – Tata wślizgnął się do środka.
– Hej.
Już myślałam, że rodzinka o mnie zapomniała, ale widocznie zmusili tatę do oderwania się od komputera. Ludzie myślą, że własne biuro architektoniczne zapewnia ci dużą swobodę w dysponowaniu czasem, ale efekt był dokładnie odwrotny. Ojciec wiecznie miał coś do zrobienia i nawet niedziele spędzał we własnym gabinecie. Zawsze musiał być do dyspozycji klientów. Nawet teraz był ubrany tak, jakby spodziewał się delegacji chińczyków wyskakującej ze szpitalnej łazienki.
– Pomyślałem, że się przyda. – Rzucił we mnie torbą.
Złapałam ją w locie i z ciekawością zajrzałam do środka. Uśmiechnęłam się na widok równo złożonych ubrań i szczoteczki do zębów (bo mycie zębów palcem wcale nie było taką dobrą zabawą). Można by pomyśleć, że wytrzymałabym jeszcze kilka godzin bez tych udogodnień i ojciec podjął zbędny trud. Cóż, zapewne bym to ścierpiała, ale dobrze, że w kwestii higieny nie różniliśmy się z tatą tak bardzo.
– Jesteś wspaniały – zapewniłam i zniknęłam za drzwiami do łazienki.
Wyszłam w ekspresowym tempie, wiedząc, że ani lekarze, ani ojciec nie lubią czekać. Już w drodze na tomografię mój rodziciel kilka razy zerkał na zegarek. Wiedziałam, że jest zniecierpliwiony i sama się zdenerwowałam. Czas to pieniądz to bardzo trafne przysłowie, ale czy pobyt córki w szpitalu nie był wystarczający, by oderwać myśli od spraw firmy?
Znaleźliśmy się w sali pełnej ekranów, skąd sprowadzili mnie w dół. Wstrzyknięto mi radioaktywny płyn, który miał sprawić, że prześwietlenie będzie bardziej efektywne. W głowie pojawił mi się obraz samej siebie świecącej jak bożonarodzeniowa choinka, ale medycyna zadbała o to, by odebrać pacjentom całą frajdę. Mimo że dotąd nie brałam udziału w tym badaniu, oglądnęłam dostatecznie dużo odcinków doctora House'a, żeby bez oporów wsunąć się do pokaźnych rozmiarów tuby.
W gruncie rzeczy nie musiałam robić wiele więcej. Szybko dobrnęliśmy do końca, a wyniki były dostępne od razu. Mimo pewności co do stanu mojego zdrowia poczułam nadpływający strach. Aż wzdrygnęłam się na myśli o możliwych pęknięciach czaszki. Okropne obrazy powstające w moim umyśle nie pomagały w uspokojeniu się. Splotłam palce i zajęłam miejsce przed sporym ekranem, tuż obok taty. Mężczyzna rzucał zza okularów analizujące spojrzenia, ale dla mnie rzuty białych plam na czarnym tle wydawały się kompletną abstrakcją. Przełknęłam ślinę i próbowałam odnaleźć jakieś prawidłowości. Trudno było uwierzyć, że naprawdę patrzę na wnętrze własnej głowy.
Lekarze zarzucili nas typowym naukowym bełkotem. Raz po raz pokazywali wskaźnikami dane miejsca na obrazach. Coraz bardziej zdezorientowana rozejrzałam się wokół, aż natrafiłam na rozbawione oczy młodego praktykanta. Jego szczupłą twarz rozjaśniał życzliwy uśmiech, a brązowa grzywka zaczesana była do tyłu. Wyglądał schludnie i sympatycznie. Zrobił krok w moją stronę, a ja objęłam wzrokiem jego wysoką postać. Sprawiał wrażenie serdecznego, ale też uprzejmie rozbawionego całą sytuacją. Uniosłam w górę brwi w niemym pytaniu.
– Z twoją głową wszystko w porządku – poinformował mnie cicho. – Jedyną anomalią jest nieprzeciętnie mały mózg.
Nie wiedziałam, że mogę poczuć się jeszcze bardziej zagubiona. Patrzyłam na bruneta szeroko otwartymi oczami. Czyżbym się przesłyszała? Jego grzeczna postawa przeciwstawiała się usłyszanym przeze mnie słowom. Ale ten psotny błysk w oku... Nie, z moim słuchem było wszystko w porządku. To tylko "nieprzeciętnie mały mózg" nie wiedział, jak zinterpretować ten wtrącony uprzejmym tonem komentarz.
Odwróciłam się i rzuciłam okiem na zdjęcia mojej głowy. Naprawdę był mały? Czy może chłopak tylko żartował? Wesołe iskierki w jego oczach by to potwierdzały, ale przekazał mi to tonem lekarza stwierdzającego fakt...
Otworzyłam usta, zamierzając podjąć próby wyjaśnienia całej tej sytuacji, ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Świetnie, teraz potwierdzałam jego teorie o moim umysłowym opóźnieniu.
– To wszystko, tak? – Tata podniósł się, a ja automatycznie zrobiłam to samo.
Młody praktykant wycofał się do tyłu, ustępując miejsca lekarzom, którzy podnieśli się na nogi. Pomiędzy nas weszło kilka osób, uniemożliwiając mi zareagowanie na stwierdzenie stażysty. A to, że powinnam zareagować, było pewne. Choćby miało to być oburzenie jego słowami, prośba o wytłumaczenie się czy kontratak, musiałam coś zrobić. Tymczasem mogłam jedynie z roztargnieniem próbować złapać z nim kontakt wzrokowy, dopóki nie wrócił do swoich zajęć i nie opuścił sali bocznym wejściem. Odprowadziłam go zafrapowanym spojrzeniem, aż zniknął za drzwiami. Był tylko dziwnym nieznajomym, ale teraz do końca życia będzie miał mnie za idiotkę.
Szybko podpisano papiery wypisujące mnie ze szpitala i w końcu mogłam opuścić to miejsce. Szopka wokół mojej osoby dobiegła końca. Teraz musiałam stawić czoła życiu, w którym moje przedstawienie okazało się fiaskiem, a ja sama zapewne stałam się szkolnym pośmiewiskiem. Na szczęście, miałam jeszcze cały dzień na użalanie się nad sobą we własnym wygodnym łóżku.

~..~..~



Przeeepraaszaam. Mnie samej nie podoba się ten rozdział, więc wybaczcie publikowanie czegoś, z czego nawet ja nie jestem zadowolona. Nie martwcie się, następne rozdziały wydają się być lepsze, przynajmniej w mojej subiektywnej opinii, więc liczę, że jeszcze tu zaglądniecie.
Ogromna liczba komentarzy pod ostatnim rozdziałem działała bardzo motywująco :))) Tak, chyba wiecie, o co mi chodzi... No cóż, nie marudzę, chcę tylko ładnie prosić o wysilenie się na chociaż kilka znaków, żebym wiedziała, czy ktokolwiek tu zagląda (o ile tak jest haha).
To by było na tyle, do następnego xx
+ zauważcie, że zawsze zdążam na czas, choćby miały to być ostatnie minuty dnia! Ktoś jest dumny? ♥




niedziela, 6 września 2015

2. Spirits



I'm just waiting for my day to come
And I think oh, I don't wanna let you down
Cause something inside has changed
And maybe we don't wanna stay the same

Znacie to irytujące uczucie, które pojawia się, gdy wszyscy szaleją z troski o was, ale nie dają wam nawet dojść do słowa? Dokładnie tak było po odzyskaniu przeze mnie przytomności. Przez kilka pierwszych sekund nie miałam pojęcia, gdzie jestem. W końcu przyszło olśnienie i zrozumiałam, dlaczego wciąż znajduję się pod sceną, a wokół mnie kręci się kilkoro ludzi. Ktoś próbował uspokoić publiczność, ale nic nie zdołało powstrzymać dochodzącego stamtąd rumoru. Hałas atakował mnie z każdej strony, a w dojściu do siebie nie pomagały nieustające zawroty głowy. Rzucono nie najgorszą propozycję wyprowadzenia mnie stąd. Naraz odezwały się głosy sprzeciwu, które zabroniły mi ruszyć się chociaż o milimetr. Zaczęłam sypać zapewnieniami o moim stanie zdrowia. Nie, moja noga nie jest złamana. Nie, nie skręciłam karku, jak widać nadal żyję. Nie, nic mnie nie boli. Owszem, nazywam się Amelia Hood.
W końcu w asyście dwójki chłopaków podniesiono mnie z ziemi i wyprowadzono za kulisy. Nie oponowałam w związku z tą pomocą, bo... czułam się jeszcze dość niepewnie na własnych nogach. Posadzono mnie na krześle, podano wodę i rozluźniono zabójczy chwyt gorsetu.
Nadal słyszałam wrzawę wywoływana przez publiczność. Coś ścisnęło mnie za gardło. Jak mogłam tak spieprzyć sprawę? To była moja wielka szansa, a ten idiota zniszczył wszystko tak, jak niszczy się domek z kart. Dałam się podpuścić, a teraz będę musiała porządnie się postarać, by naprawić tę całą sytuację. W dodatku przeklęłam na cały teatr. Nie ma co. Pokazałam się naprawdę we wspaniałym świetle. Jaka instytucja będzie chciała przyjąć pod swoje skrzydła niewychowaną nastolatkę, która nie umie sobie radzić w trudnych sytuacjach?
– Amy, słońce, wszystko w porządku? – Pani Johannes znalazła się obok z troską wymalowaną na twarzy. – Nie martw się, pan Marks jest już gotowy do drogi.
Automatycznie kiwnęłam głową. Dopiero po chwili doszedł do mnie sens wypowiedzianych przez nauczycielkę słów. Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
– Słucham?
– Jazda samochodem będzie zdecydowanie szybsza od wzywania karetki.
– Jazda gdzie? – zapytałam, niczego nie rozumiejąc.
Kobieta spojrzała na mnie z troską i strachem w oczach. W jej spojrzeniu było coś, co pozwalało mi sądzić, że ma mnie za niespełna rozumu.
– Amy, pojedziesz do szpitala na kilka badań. Musimy się upewnić co do stanu twojego zdrowia – powiedziała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Widziałam, że stara się brzmieć spokojnie, ale można było dostrzec jej zdenerwowanie.
– Tak, tak – przytaknęłam bezwiednie, choć wizytę w klinice uznałam za niepotrzebną.– Tylko najpierw muszę dokończyć przedstawienie – wypowiedziałam najoczywistszą, jak dla mnie, rzecz na świecie.
– Słońce, nie masz się czym martwić. Caroline wszystkim się zajmie.
Otworzyłam usta ze zdumienia, ale po chwili zacisnęłam je w cienką linię.
– Wykluczone.
Starałam się mówić nieugiętym tonem, ale nawet dla mnie zabrzmiało to zbyt piskliwie i słabo. A może była to wina szumu w uszach?
–Wykluczone jest to, żebyś teraz wyszła na scenę – oznajmiła nauczycielka.
Nie, to nie mogło tak wyglądać. Wiedziałam, że prawdopodobieństwo na docenienie mnie przez krytyków jest obecnie znikome, ale zamierzałam walczyć do końca. To była moja rola i moje przedstawienie. Nie zamierzałam z tego zrezygnować, a już na pewno nie na rzecz tej zołzy. Od początku rywalizowałam z Caroline o główną rolę. Kosztowało mnie to wiele trudu i nerwów, ale wygrałam. Nie ma opcji, żebym teraz to straciła.
Podniosłam głośny protest, ale pani Johannes szybko uciszyła mnie swoim stanowczym głosem. Ta kobieta wydawała się być sympatyczną i ciepłą osobą, ale cechował ją także olbrzymi posłuch i autorytet. Nie można było się z nią sprzeczać, a wszystkie argumenty były niczym wobec surowego spojrzenia rzucanego zza okularów.
– Amelio, to nie było zwyczajne, krótkie omdlenie. Upadłaś z niemałej wysokości! – powiedziała ostro. – To byłaby rażąca nieodpowiedzialność z mojej strony, gdybym nie wysłała cię na badania.
– Pójdę na badania, ale po przedstawieniu – odparłam płaczliwie, wkładając w to ogromną prośbę.
Pani Johannes pokręciła głową. W tym samym momencie zjawił się Aaron, który otrzymał rozkaz niezwłocznego ewakuowania mnie do samochodu Marksa. Chłopak wydawał się zaniepokojony, a mój brak reakcji na jego pytania i zaczepki nie był zbyt uspokajający. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać napływające mi do oczu łzy. To miał być wspaniały wieczór, a okazał się kompletną porażką. Mogłam jedynie bezradnie przyglądać się, jak Caroline zabiera mi sukces sprzed nosa. Nie miałam nic do powiedzenia we własnej sprawie! Johannes odesłała mnie, jakbym była pięcioletnim dzieckiem, a jakiś uporczywy głos w mojej głowie mówił, że zrobiła to dlatego, że zawiodłam. Nie chciała, żebym jeszcze bardziej zrujnowała spektakl.
Byłam wściekła na cały świat.
Nie, chwila.
Byłam wściekła na Ashtona Iwina.
To wszystko była jego wina. Gdyby nie te pijackie wybryki, nic by się nie stało. Lektor Szkoły Teatralnej by mnie zauważył. Dostałabym miejsce na najbardziej prestiżowej uczelni. Spełniałabym swoje marzenia.
A teraz, przez jednego idiotę, moja przyszła kariera stała nad urwiskiem i z pogardliwym uśmiechem machała mi ręką na pożegnanie. Z każdym kilometrem przebytym przez samochód pana Marksa, ona zbliżała się do krawędzi.
Dotarliśmy do szpitala. Ja zajęłam krzesło w poczekalni, a nauczyciel poszedł mnie zarejestrować. Aaron przez chwilę nie wiedział, co robić, a potem opadł na siedzenie obok. Niedobrze. Byłam wściekła i załamana, a to najgorsza możliwa mieszanka. Za chwilę albo zacznę płakać, albo krzyczeć. I wolałabym to robić bez towarzystwa.
O dziwo, personel szpitalny zajął się mną dość szybko. Lekarka zaczęła przeprowadzać standardowy wywiad, na który odpowiadałam monosylabami, cały czas będąc myślami przy przedstawieniu i uważając tę wizytę za bezsensowną. Całą historię streścił Ron. Gdy dowiedzieli się, że wciąż boli mnie głowa, zarządzili badania. Widocznie w ich mniemaniu nie mogło się to łączyć z okropnym nastrojem i natłokiem pesymistycznych myśli.
EKG, z tymi wszystkim kolorowymi elektrodami poprzyczepianymi do mojego ciała, było ciekawym doświadczeniem. Haczykiem było to, że musiałam być spokojna. Całe moje życiowe plany legły w gruzach, ale kazano mi się zrelaksować. Zero zrozumienia.
Po kilku innych badaniach dali mi spokój, o ile można tak nazwać własną salę szpitalną. Liczyłam na powrót do domu i chwilę wytchnienia we własnych czterech ścianach, ale poinformowano mnie, że przede mną tomografia komputerowa, czyli w gruncie rzeczy najistotniejsze badanie. Musiałam czekać na jego wykonanie z powodu spożytych posiłków, a skoro dochodziła już dwudziesta druga, zaplanowali je na ranek.
Tak więc przykuli mnie do łóżka.
Ciszę w białej szpitalnej sali przerwała pielęgniarka, przynosząc kolację (skoro i tak nie było szans na wykonanie tomografii, postanowili przetestować moje skłonności do odruchów wymiotnych). Brak apetytu zwalili rzecz jasna na karb wstrząśnienia mózgu, a nie braku talentu ich kucharek.
Nie dane mi było narzekać na nudę. Aaron zniknął, by jak się okazało, sprowadzić tu mamę i babcię. Rodzicielka wpadła do sali i od razu było widać, że umierała ze zmartwienia. Musiała zwolnić się wcześniej ze służby. Zarzuciła mnie pytaniami, a potem wypadła na korytarz, zapewne po to, by wydusić informacje z personelu medycznego, który tylko nawinie jej się pod rękę. Babcia z uśmiechem zrozumienia podeszła do łóżka i chwyciła mnie za rękę. Odetchnęłam z ulgą, choć naraz poczułam łzy cisnące mi się do oczu. Towarzystwo babci tak właśnie na mnie działało. Miałam ochotę wypłakać się jej na ramieniu. Cieszyłam się z jej obecności, choć szybko przypomniałam sobie, że wcale nie powinnam. Nie pozwoliłam jej przyjść na spektakl z obawy o jej zdrowie, któremu nocna wycieczka do szpitala na pewno się nie przysłużyła... A po ostatnim zapaleniu płuc naprawdę nie powinna się jeszcze ruszać z domu...
– Jak się trzymasz, aniołku? – zapytała, a ja wiedziałam, że jako jedynej nie chodzi jej o stan zdrowia.
Zdusiłam w sobie ochotę do wybuchnięcia szlochem.
Dorośnij, Amelio.
– Jak ktoś, kto pracą własnych rak zbudował wspaniały most. Przyjechały ważne osobistości, przecięły czerwoną wstęgę wielkimi nożycami. Nagle pojawił się rozpędzony kierowca, który staranował dół konstrukcji. Most zawalił się. Cały trud poszedł na marne.
Babcia Ana chwilę mi się przyglądała, a potem powiedziała poważnym tonem:
– Nieprawda. Następnym razem budowniczy nie popełni błędów, które do tego doprowadziły.
– Ale to nie była jego wina! – zaoponowałam głośno.
– A kogo?
– Pijanego idioty – warknęłam.
– Ach, tak. Wielu takich jeździ po naszych drogach.
Po sekundzie obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Trzeba wiedzieć, jak sobie z takimi idiotami radzić – podsumowała kobieta. – A najlepiej po prostu trzymać się z daleka.
Rozmawiałam z nią jeszcze chwilę, usiłując oddalić od siebie smutek i złość. Babcia była moją czarodziejką – nawet jej imię, Anastazja, było pełne magii – i jako jedyna potrafiła tak szybko poprawić mi humor. Po kilku minutach do sali znów wpadła mama, a za nią Ron.
– Wiem już wszystko – powiedziała głośno.
Posłałam jej pytające spojrzenie.
– Artur obecnie dopracowuje szczegóły naszego oskarżenia. Wsadzimy tego chuligana za kraty – oznajmiła swoim służbowym tonem z niemałą dumą w głosie.
Wciąż na nią patrzyłam, gdy usłyszałam życzliwy śmiech z prawej strony.
– Georgio, od zawsze miałaś skłonności do wyolbrzymiania.
Babcia podniosła się na nogi, patrząc z rozbawieniem na rosnące oburzenie na twarzy swojej córki.
– O co ci chodzi?
Głos mojej rodzicielki był pełen urazy, a na jej twarzy widniało zirytowanie. Nigdy nie mogła przeboleć krytyki ze strony babci Any, a ta, w żartobliwej formie, pojawiała się dość często.
– Chyba nie zamierzacie wsadzić tego młodzieńca do więzienia za jeden niewinny, błazeński wybryk?
Staruszka powiodła spojrzeniem po twarzach wszystkich zgromadzonych w sali, zatrzymując się na każdej przez chwilę. Gdy spojrzała na mnie, od razu zrozumiałam przesłanie. Angażowanie policji w "młodzieńcze wariactwa" było dla niej niewiarygodne. Widziałam, jak patrzy na nas z lekką naganą i poczułam zawstydzenie. Przez chwilę byłam za aprobatą pomysłu mamy. Naprawdę odczuwałam satysfakcję, wyobrażając sobie Irwina na ławie oskarżonych, ale babcia miała rację. To byłaby przesada.
– Dlaczego nie? Czy ty nie widzisz, że Amy jest przez niego w szpitalu?!
Kobieta zbyła ją machnięciem ręki.
– Amelia czuje się dobrze, prawda?
Kiwnęłam głową. Mama rzuciła mi mordercze spojrzenie.
– O tym będą mówić lekarze, a nie wy – syknęła i ruszyła w moją stronę. – Amy, decyzja należy do ciebie. Sama dobrze wiesz, że przez tego chłopaka mogło ci się stać coś poważnego.
Westchnęłam. Fizycznie czułam się dobrze. Kablowanie na policję nie wchodziło w grę, ale wiedziałam, że mama będzie musiała mieć moją pełna medyczną dokumentację, żeby całkowicie odpuścić.
– Ukaranie go zostawimy szkole, dobrze? – powiedziałam bez przekonania.
Babcia posłała mi uśmiech, na co odpowiedziałam jej podobnym grymasem. Rzuciła słowa pożegnania i swoim stanowczym głosem oraz postawą wyprowadziła rodzinę z sali.
To nie był jednak koniec niespodzianek na ten dzień.
Kilka minut po wyjściu moich bliskich, ktoś zapukał do drzwi. Lekarzom się to nie zdarzało, ale przecież godzina odwiedzin minęła wieki temu. Co prawda, do sali umieszczonej tuż obok wejścia na Izbę Przyjęć nie było trudno się przemknąć... Ale kto to mógł być?
– Proszę – powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Drzwi otworzyły się, a ja zaniemówiłam. Blond włosy, czarny strój i cwaniacki uśmiech na twarzy.
Przede mną stał Ashton Irwin.
– Witaj, panikaro.
~.♦.~.♦.~


Mimo początku roku szkolnego i niespodziewanej wycieczki dodaję rozdział na czas (ledwo, ale jednak!), więc możecie być ze mnie dumni :D
Wiem, że nie jest on idealnie dopracowany, za wiele też się nie dzieje i mi jakoś średnio przypada do gustu, ale nie mam już co na to poradzić. Liczę, że Was nie zniechęci, a może spowoduje, że zaczekacie na następny... Powinnam się wdrożyć w szkołę i nie mieć problemów z dodaniem trzeciego na czas (chcę to robić przynajmniej raz na dwa tygodnie). Wiem, że rozdziały nie są zbyt długie, ale tak mi pasuje i dzięki temu mogę mieć nadzieję, że dam radę trzymać się wyznaczonych terminów.
Tradycyjnie zapraszam do komentowania (to naprawdę dużo motywacji dla mnie) i ślę mnóstwo otuchy na ten "ukochany" początek września!