I'm from X
You're from Y
Perfect strangers in the night
Here we are, come together
To the world we'll testify
You're from Y
Perfect strangers in the night
Here we are, come together
To the world we'll testify
Ashton Irwin był osobą, której
najmniej się tu spodziewałam. Był też tym, kogo najmniej chciałam widzieć.
–Witaj, panikaro – powiedział, a
z jego głosu biło ironią i kpiną.
Moje zdumienie szybko przerodziło
się we wściekłość. Oto stoi przede mną przyczyna dzisiejszej porażki. Nawet
Kopernik, teleskopem, nie mógłby znaleźć w nim śladu skruchy. Uśmiechnięty od
ucha do ucha, mierzył mnie wzrokiem. Moje policzki natychmiast zapłonęły
czerwienią – bynajmniej nie z zawstydzenia, ale z czystej nienawiści. Ochoty
rozszarpania blondyna na strzępy. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie wstać i nie
zrealizować tych krwawych żądz. Wszystkie emocje, które zdążyły ochłonąć, teraz
odezwały się ze zdwojoną siłą.
– Co ty tu robisz, Irwin?
– Och, Hood, większość dziewczyn
oddałaby życie, żebym odwiedził je, tak ciężko chore, w szpitalu – powiedział nonszalancko,
podchodząc bliżej.
– Cóż, nie jestem typem
cheerleaderki śliniącej się na widok każdego przystojnego faceta – prychnęłam.
– Czyżbyś właśnie przyznała, że
jestem przystojny? – Chłopak uniósł brwi z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
Całą swoją siłę woli skupiałam na
tym, żeby nie wstać i nie wywalić go za drzwi.
– Boże, ty chyba jesteś jedynym
homo sapiens, który nie przeszedł testu lustra – westchnęłam z fałszywym
współczuciem.
– Nie powinnaś się martwić moimi
wynikami, a swoimi. Słyszałem, że nie dajesz lekarzom spać.
Jego głos brzmiał dziwnie.
Słyszałam w nim irytację, kpinę i coś jeszcze... Coś, co ledwo przebijało się
przez rosnące rozdrażnienie. Skupiłam się na tym ostatnim, dominującym uczuciu,
odczuwając niemałą satysfakcję. Dobrze było wyładować na kimś złość, a on był
do tego idealną osobą.
– O, tak, ty z pewnością
uzyskujesz pozytywne wyniki. Szkoda, że jedynie w testach na choroby
weneryczne.
– Interesujesz się moim życiem
seksualnym, Hood?
Sarknęłam z irytacją. Czemu
zwracamy się do siebie po nazwisku? Zresztą, nieważne. Mogłabym odbijać
piłeczkę dalej, ale gdy tylko na niego patrzyłam, widziałam dzisiejszą
katastrofę. Uczucie żalu łączyło się ze złością, a na ten wieczór zdecydowanie
mi ich wystarczy. Odkryłam, że nawet przyjemność z denerwowania Irwina nie
mogła równać się z błogostanem związanym z nieoglądaniem jego idiotycznej
osoby. A obecnie siedziałam (moja silna wola była naprawdę silna, skoro jeszcze
nie zerwałam się na nogi, by zetrzeć z twarzy chłopaka ten prześmiewczy wyraz)
na szpitalnym w łóżku w jego towarzystwie, nie mogąc nie myśleć o tym, jak
okropnie wyglądam. Wbrew pozorom, nie dostałam szpitalnej pidżamki, a rodzina
nie przywiozła mi żadnych ubrań na zmianę. Bufiasta suknia musiała wyglądać
zabawnie – nie to, żeby sama w sobie nie była piękna. Jednak teraz, cała
pomięta, nadawała białej sali atmosferę komizmu i karykaturalności. Blondyn jak
zwykle wyglądał perfekcyjnie i gdy tak nade mną stał, lustrując mnie wzrokiem,
czułam się wyjątkowo żałośnie.
– Spieprzaj stąd, Irwin –
powiedziałam, decydując się szybko pozbyć niechcianego towarzysza.
Nie powinno go tu być i nie
rozumiałam, czemu się zjawił. Nie była to wyczekiwana wizyta, więc wolałam ją
szybko przerwać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jedynym celem jego obecności tutaj
wydawało się być żartowanie ze mnie.
– Czy to jedyne słowa w twoim
repertuarze? – Chłopak, zgodnie z moimi podejrzeniami, kontynuował konkurs w
prześmiewaniu się.
Coraz bardziej zdenerwowana
odgarnęłam blond włosy z czoła i się wyprostowałam.
– Staram się używać słownika
dopasowanego do twoich umysłowych możliwości, ale jak widać nawet tych dwóch
słów nie potrafisz zrozumieć. – Uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie modląc
się o wzrok bazyliszka. – Czemu po prostu nie wyjdziesz?
– Moja rycerskość mi na to nie
pozwala, Amelio – oznajmił patetycznie.
Spojrzałam na niego z
niedowierzaniem.
Tak, jasne, już wierzę w jego,
choćby minimalne, szlachetne odruchy. Szczerze powiedziawszy, wolałam chyba
wersję pijanego błazna niż pompatycznego faceta. Tamta przynajmniej nie
wywoływała zdezorientowania.
– Od kiedy to strach o własną
dupę nazywamy rycerskością? – zapytałam.
Chłopak zapewne bał się
konsekwencji swoich działań, o ile był w ogóle zdolny do myślenia
dalekosiężnego. Nawet nie wiedział, że kilka chwil wcześniej uratowałam go od
posiedzonka na komisariacie, czego właśnie zaczęłam żałować.
Na co mi było być dobroduszną?
Widziałam, że Irwin ledwo
powstrzymał się od ironicznej odpowiedzi. Ciężko westchnął, utkwiwszy
spojrzenie w punkcie gdzieś za mną. Włożył ręce do kieszeni, ale jego
zaciśnięte usta przeczyły tej luźnej postawie. Chyba naprawdę udało mi się
wyprowadzić go z równowagi.
– Słuchaj, ty opowiesz mi nieco o
swoim stanie zdrowia, a ja dam ci spokój – powiedział względnie ugodowym tonem.
Przez kilka sekund patrzyłam na
niego podejrzliwie, wahając się. Czemu chciał to wiedzieć? Jeśli jednak miało
mi to zapewnić wyzwolenie od jego obecności...
Streściłam szybko ogół informacji
uzyskanych od lekarzy. Sprowadzało się to głównie do wyników, które nie mówiły
zbyt wiele. Tomografia, która pokaże, czy moja głowa nie została uszkodzona w
wyniku upadku (lub natłoku myśli i rozpaczy, jak kto woli), miała odbyć się
dopiero jutro. Lekarka powiedziała jednak, że prawdopodobieństwo wstrząsu mózgu
jest niewielkie.
– Widzisz – powiedział
triumfalnie Ashton. – Nie wiadomo, po co robiłaś wokół tego tyle szumu.
Naprawdę nie mogłaś wrócić do domu? Musiałaś ściągać na siebie uwagę pobytem w
szpitalu? – zarzucił mnie pretensjami.
W końcu na mnie spojrzał. W jego
oczach widoczna była niechęć i złośliwa satysfakcja.
– Czyli to moja wina? – wydusiłam
z siebie z niedowierzaniem i gniewem.
Zerwałam się na równe nogi. Nie
mogłam dłużej siedzieć nieruchomo.
Jak on śmiał robić mi jakiekolwiek wyrzuty?!
– Myślisz, że ja jestem z tego
zadowolona? Szpital to ostatnie miejsce, w jakim chcę być! Powinnam spędzić ten
wieczór na scenie – wyrzucałam z siebie, podchodząc do chłopaka. – Ale nie!
Oczywiście trafił mi się impertynencki bęcwał, który wszystko zniszczył!
Ciężko oddychałam i mierzyłam go
rozwścieczonym spojrzeniem. Chyba załamanie emocjonalne, którego udało mi się
uniknąć po spektakularnej porażce na deskach teatru, teraz postanowiło ukazać
się światłu dziennemu. Nie mogłam powstrzymać wrzących we mnie uczuć. Blondyn
przez chwilę wyglądał na zszokowanego. Może i nie spodziewał się takiego
wybuchu, ale w takim razie na co liczył? Miałam grzecznie wysłuchiwać jego
niczym niepopartych zażaleń, podczas gdy on nie okazuje ani odrobiny skruchy?
Dla niego to może było nic takiego, po prostu kolejna zabawa. Ale czy choć
przez chwilę nie pomyślał, jakie to miało znaczenie dla mnie?
– Bęcwał? To słowo używane przez
moją babcię za czasów jej przedszkola – prychnął. – Przesadzasz, panikaro. Gdy
wychodziłem, jakaś blondyna świetnie sobie radziła w twojej roli. Niczego nie
zepsułem – usprawiedliwił się.
– Ani słowa o Caroline –
syknęłam.
To niesamowite, że jedna,
praktycznie obca osoba potrafi doprowadzić cię na skraj całkowitej utraty
kontroli. Wiedziałam, że ochota rzucenia się na Irwina niebezpiecznie we mnie
urosła, a nie mogłam do tego dopuścić. Wątpliwe, żeby chłopak postanowił wnieść
pozew o pobicie, ale uciekanie się do agresji było poniżej moich możliwości.
Oznaczało okazanie słabości. Jeżeli pokażę mu, jak bardzo wpływają na mnie jego
słowa, zyska nade mną przewagę.
– Czy to twoja definicja spokoju?
Dołowanie mnie jeszcze bardziej?
Cudem powstrzymałam się od
wysyczenia słów niczym wąż. Szorstki ton był czymś, z czego mogłam być dumna.
– Nie, to definicja stwierdzania
faktów. – Irwin wzruszył ramionami.
– Och, więc podsunę ci jeden
niepodważalny fakt – powiedziałam twardym tonem. – W tej sekundzie opuszczasz
tę salę albo wzywam ochronę.
Kiwnęłam głową w kierunku drzwi.
Blondyn rzucił na nie spojrzenie, ale szybko powrócił wzrokiem do mnie. Patrzył
na mnie z góry, czego rzecz jasna nie dało się uniknąć, ale co jednak było
niezmiernie denerwujące. Otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
– Jak sobie życzysz – odparł w
końcu.
Odwrócił się i wyszedł. Przez
moment stałam jeszcze w miejscu, jak gdyby spodziewając się, że chłopak znów
wskoczy do sali, by obrzucić mnie kolejną porcja cynizmu. Nic takiego jednak
się nie stało. Drzwi pozostały zamknięte, a ich irytująca biel kusiła do
wyładowania kipiącego we mnie gniewu. Prychnęłam ze złością i skierowałam się
do łóżka. Buzujące we mnie emocje nie pozwoliły mi się położyć, więc usiadłam i
nienawistnym wzrokiem próbowałam wypalić dziurę w ścianie. Myśli napędzane
wzburzeniem wpadały i wypadały mi z głowy z prędkością światła. W niczym to nie
pomagało. Niespodziewanie szybko poczułam się zmęczona i ze zrezygnowaniem
opadłam na poduszkę.
~.♦.~.♦.~
Wczesne wstawanie w niedzielne
poranki należy do najgorszych rzeczy na świecie, ale personel medyczny szpitala
imienia świętego Barholomewa bynajmniej tak nie uważał. Zostałam obudzona jakiś
czas przed badaniem, żebym zdążyła się odświeżyć. Jako że nie miałam tu żadnych
rzeczy, nie zajęło mi to tyle, ile przewidywali. Znudzona siedziałam na łóżku,
gdy usłyszałam pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły.
– Dzień dobry. – Tata wślizgnął
się do środka.
– Hej.
Już myślałam, że rodzinka o mnie
zapomniała, ale widocznie zmusili tatę do oderwania się od komputera. Ludzie
myślą, że własne biuro architektoniczne zapewnia ci dużą swobodę w dysponowaniu
czasem, ale efekt był dokładnie odwrotny. Ojciec wiecznie miał coś do zrobienia
i nawet niedziele spędzał we własnym gabinecie. Zawsze musiał być do dyspozycji
klientów. Nawet teraz był ubrany tak, jakby spodziewał się delegacji chińczyków
wyskakującej ze szpitalnej łazienki.
– Pomyślałem, że się przyda. –
Rzucił we mnie torbą.
Złapałam ją w locie i z
ciekawością zajrzałam do środka. Uśmiechnęłam się na widok równo złożonych
ubrań i szczoteczki do zębów (bo mycie zębów palcem wcale nie było taką dobrą
zabawą). Można by pomyśleć, że wytrzymałabym jeszcze kilka godzin bez tych
udogodnień i ojciec podjął zbędny trud. Cóż, zapewne bym to ścierpiała, ale
dobrze, że w kwestii higieny nie różniliśmy się z tatą tak bardzo.
– Jesteś wspaniały – zapewniłam i
zniknęłam za drzwiami do łazienki.
Wyszłam w ekspresowym tempie,
wiedząc, że ani lekarze, ani ojciec nie lubią czekać. Już w drodze na
tomografię mój rodziciel kilka razy zerkał na zegarek. Wiedziałam, że jest
zniecierpliwiony i sama się zdenerwowałam. Czas to pieniądz to bardzo trafne
przysłowie, ale czy pobyt córki w szpitalu nie był wystarczający, by oderwać
myśli od spraw firmy?
Znaleźliśmy się w sali pełnej
ekranów, skąd sprowadzili mnie w dół. Wstrzyknięto mi radioaktywny płyn, który
miał sprawić, że prześwietlenie będzie bardziej efektywne. W głowie pojawił mi
się obraz samej siebie świecącej jak bożonarodzeniowa choinka, ale medycyna
zadbała o to, by odebrać pacjentom całą frajdę. Mimo że dotąd nie brałam
udziału w tym badaniu, oglądnęłam dostatecznie dużo odcinków doctora House'a,
żeby bez oporów wsunąć się do pokaźnych rozmiarów tuby.
W gruncie rzeczy nie musiałam
robić wiele więcej. Szybko dobrnęliśmy do końca, a wyniki były dostępne od
razu. Mimo pewności co do stanu mojego zdrowia poczułam nadpływający strach. Aż
wzdrygnęłam się na myśli o możliwych pęknięciach czaszki. Okropne obrazy
powstające w moim umyśle nie pomagały w uspokojeniu się. Splotłam palce i
zajęłam miejsce przed sporym ekranem, tuż obok taty. Mężczyzna rzucał zza
okularów analizujące spojrzenia, ale dla mnie rzuty białych plam na czarnym tle
wydawały się kompletną abstrakcją. Przełknęłam ślinę i próbowałam odnaleźć
jakieś prawidłowości. Trudno było uwierzyć, że naprawdę patrzę na wnętrze
własnej głowy.
Lekarze zarzucili nas typowym
naukowym bełkotem. Raz po raz pokazywali wskaźnikami dane miejsca na obrazach.
Coraz bardziej zdezorientowana rozejrzałam się wokół, aż natrafiłam na
rozbawione oczy młodego praktykanta. Jego szczupłą twarz rozjaśniał życzliwy
uśmiech, a brązowa grzywka zaczesana była do tyłu. Wyglądał schludnie i
sympatycznie. Zrobił krok w moją stronę, a ja objęłam wzrokiem jego wysoką
postać. Sprawiał wrażenie serdecznego, ale też uprzejmie rozbawionego całą
sytuacją. Uniosłam w górę brwi w niemym pytaniu.
– Z twoją głową wszystko w
porządku – poinformował mnie cicho. – Jedyną anomalią jest nieprzeciętnie mały
mózg.
Nie wiedziałam, że mogę poczuć
się jeszcze bardziej zagubiona. Patrzyłam na bruneta szeroko otwartymi oczami.
Czyżbym się przesłyszała? Jego grzeczna postawa przeciwstawiała się usłyszanym
przeze mnie słowom. Ale ten psotny błysk w oku... Nie, z moim słuchem było
wszystko w porządku. To tylko "nieprzeciętnie mały mózg" nie
wiedział, jak zinterpretować ten wtrącony uprzejmym tonem komentarz.
Odwróciłam się i rzuciłam okiem
na zdjęcia mojej głowy. Naprawdę był mały? Czy może chłopak tylko żartował?
Wesołe iskierki w jego oczach by to potwierdzały, ale przekazał mi to tonem
lekarza stwierdzającego fakt...
Otworzyłam usta, zamierzając
podjąć próby wyjaśnienia całej tej sytuacji, ale ostatecznie nie wydobył się z
nich żaden dźwięk. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Świetnie, teraz potwierdzałam
jego teorie o moim umysłowym opóźnieniu.
– To wszystko, tak? – Tata
podniósł się, a ja automatycznie zrobiłam to samo.
Młody praktykant wycofał się do
tyłu, ustępując miejsca lekarzom, którzy podnieśli się na nogi. Pomiędzy nas
weszło kilka osób, uniemożliwiając mi zareagowanie na stwierdzenie stażysty. A
to, że powinnam zareagować, było pewne. Choćby miało to być oburzenie jego
słowami, prośba o wytłumaczenie się czy kontratak, musiałam coś zrobić.
Tymczasem mogłam jedynie z roztargnieniem próbować złapać z nim kontakt
wzrokowy, dopóki nie wrócił do swoich zajęć i nie opuścił sali bocznym
wejściem. Odprowadziłam go zafrapowanym spojrzeniem, aż zniknął za drzwiami.
Był tylko dziwnym nieznajomym, ale teraz do końca życia będzie miał mnie za
idiotkę.
Szybko podpisano papiery
wypisujące mnie ze szpitala i w końcu mogłam opuścić to miejsce. Szopka wokół
mojej osoby dobiegła końca. Teraz musiałam stawić czoła życiu, w którym moje
przedstawienie okazało się fiaskiem, a ja sama zapewne stałam się szkolnym
pośmiewiskiem. Na szczęście, miałam jeszcze cały dzień na użalanie się nad sobą
we własnym wygodnym łóżku.
~.♦.~.♦.~
Przeeepraaszaam. Mnie samej nie podoba się ten
rozdział, więc wybaczcie publikowanie czegoś, z czego nawet ja nie
jestem zadowolona. Nie martwcie się, następne rozdziały wydają
się być lepsze, przynajmniej w mojej subiektywnej opinii, więc
liczę, że jeszcze tu zaglądniecie.
Ogromna liczba komentarzy pod ostatnim rozdziałem
działała bardzo motywująco :))) Tak, chyba wiecie, o co mi
chodzi... No cóż, nie marudzę, chcę tylko ładnie prosić o
wysilenie się na chociaż kilka znaków, żebym wiedziała, czy
ktokolwiek tu zagląda (o ile tak jest haha).
To by było na tyle, do następnego xx
+ zauważcie, że zawsze zdążam na czas, choćby
miały to być ostatnie minuty dnia! Ktoś jest dumny? ♥
No heej. ♥
OdpowiedzUsuńJestem tu po raz pierwszy, ale już przeczytałam poprzednie rozdziały. *-*
Ajj, bardzo ładnie piszesz. ^^ Czekam na kolejny rozdział. ♥
Troszę się wynudziłam przy drugiej części, ale początek zrobił na mnie tak dobre, przyjemne wrażenie, że końcówka wcale go nie zatarła. ;)
OdpowiedzUsuńAshton zachował się jak dupek, co tu więcej mówić. Rzadko kiedy podoba mi się jakaś damska postać w opowiadaniach, bo z reguły są to idiotki i Mary Sue, ale Twoją Amy polubiłam. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej! ;)
Pozdrawiam,
[angel-calum-fanfiction.blogspot.com]
Jeej, moje serce się raduje - ktoś lubi Amy! Martwiłam się właśnie tym, że może nie budzić zbytniej sympatii XD
UsuńDziękuję i całuję,
Dee