I'm
just waiting for my day to come
And
I think oh, I don't wanna let you down
Cause
something inside has changed
And
maybe we don't wanna stay the same
Znacie to irytujące uczucie, które pojawia się,
gdy wszyscy szaleją z troski o was, ale nie dają wam nawet dojść do słowa?
Dokładnie tak było po odzyskaniu przeze mnie przytomności. Przez kilka
pierwszych sekund nie miałam pojęcia, gdzie jestem. W końcu przyszło olśnienie
i zrozumiałam, dlaczego wciąż znajduję się pod sceną, a wokół mnie kręci się
kilkoro ludzi. Ktoś próbował uspokoić publiczność, ale nic nie zdołało
powstrzymać dochodzącego stamtąd rumoru. Hałas atakował mnie z każdej strony, a
w dojściu do siebie nie pomagały nieustające zawroty głowy. Rzucono nie
najgorszą propozycję wyprowadzenia mnie stąd. Naraz odezwały się głosy
sprzeciwu, które zabroniły mi ruszyć się chociaż o milimetr. Zaczęłam sypać
zapewnieniami o moim stanie zdrowia. Nie, moja noga nie jest złamana. Nie, nie
skręciłam karku, jak widać nadal żyję. Nie, nic mnie nie boli. Owszem, nazywam
się Amelia Hood.
W końcu w asyście dwójki chłopaków podniesiono
mnie z ziemi i wyprowadzono za kulisy. Nie oponowałam w związku z tą pomocą,
bo... czułam się jeszcze dość niepewnie na własnych nogach. Posadzono mnie na
krześle, podano wodę i rozluźniono zabójczy chwyt gorsetu.
Nadal słyszałam wrzawę wywoływana przez
publiczność. Coś ścisnęło mnie za gardło. Jak mogłam tak spieprzyć sprawę? To
była moja wielka szansa, a ten idiota zniszczył wszystko tak, jak niszczy się
domek z kart. Dałam się podpuścić, a teraz będę musiała porządnie się postarać,
by naprawić tę całą sytuację. W dodatku przeklęłam na cały teatr. Nie ma co.
Pokazałam się naprawdę we wspaniałym świetle. Jaka instytucja będzie chciała
przyjąć pod swoje skrzydła niewychowaną nastolatkę, która nie umie sobie radzić
w trudnych sytuacjach?
– Amy, słońce, wszystko w porządku? – Pani
Johannes znalazła się obok z troską wymalowaną na twarzy. – Nie martw się, pan
Marks jest już gotowy do drogi.
Automatycznie kiwnęłam głową. Dopiero po chwili
doszedł do mnie sens wypowiedzianych przez nauczycielkę słów. Spojrzałam na nią
z szeroko otwartymi oczami.
– Słucham?
– Jazda samochodem będzie zdecydowanie szybsza od
wzywania karetki.
– Jazda gdzie? – zapytałam, niczego nie
rozumiejąc.
Kobieta spojrzała na mnie z troską i strachem w
oczach. W jej spojrzeniu było coś, co pozwalało mi sądzić, że ma mnie za
niespełna rozumu.
– Amy, pojedziesz do szpitala na kilka badań.
Musimy się upewnić co do stanu twojego zdrowia – powiedziała, nie spuszczając
ze mnie wzroku.
Widziałam, że stara się brzmieć spokojnie, ale
można było dostrzec jej zdenerwowanie.
– Tak, tak – przytaknęłam bezwiednie, choć wizytę
w klinice uznałam za niepotrzebną.– Tylko najpierw muszę dokończyć
przedstawienie – wypowiedziałam najoczywistszą, jak dla mnie, rzecz na świecie.
– Słońce, nie masz się czym martwić. Caroline
wszystkim się zajmie.
Otworzyłam usta ze zdumienia, ale po chwili
zacisnęłam je w cienką linię.
– Wykluczone.
Starałam się mówić nieugiętym tonem, ale nawet
dla mnie zabrzmiało to zbyt piskliwie i słabo. A może była to wina szumu w
uszach?
–Wykluczone jest to, żebyś teraz wyszła na scenę
– oznajmiła nauczycielka.
Nie, to nie mogło tak wyglądać. Wiedziałam, że
prawdopodobieństwo na docenienie mnie przez krytyków jest obecnie znikome, ale
zamierzałam walczyć do końca. To była moja rola i moje przedstawienie. Nie
zamierzałam z tego zrezygnować, a już na pewno nie na rzecz tej zołzy. Od
początku rywalizowałam z Caroline o główną rolę. Kosztowało mnie to wiele trudu
i nerwów, ale wygrałam. Nie ma opcji, żebym teraz to straciła.
Podniosłam głośny protest, ale pani Johannes
szybko uciszyła mnie swoim stanowczym głosem. Ta kobieta wydawała się być
sympatyczną i ciepłą osobą, ale cechował ją także olbrzymi posłuch i autorytet.
Nie można było się z nią sprzeczać, a wszystkie argumenty były niczym wobec
surowego spojrzenia rzucanego zza okularów.
– Amelio, to nie było zwyczajne, krótkie
omdlenie. Upadłaś z niemałej wysokości! – powiedziała ostro. – To byłaby rażąca
nieodpowiedzialność z mojej strony, gdybym nie wysłała cię na badania.
– Pójdę na badania, ale po przedstawieniu –
odparłam płaczliwie, wkładając w to ogromną prośbę.
Pani Johannes pokręciła głową. W tym samym
momencie zjawił się Aaron, który otrzymał rozkaz niezwłocznego ewakuowania mnie
do samochodu Marksa. Chłopak wydawał się zaniepokojony, a mój brak reakcji na
jego pytania i zaczepki nie był zbyt uspokajający. Za wszelką cenę starałam się
powstrzymać napływające mi do oczu łzy. To miał być wspaniały wieczór, a okazał
się kompletną porażką. Mogłam jedynie bezradnie przyglądać się, jak Caroline
zabiera mi sukces sprzed nosa. Nie miałam nic do powiedzenia we własnej
sprawie! Johannes odesłała mnie, jakbym była pięcioletnim dzieckiem, a jakiś
uporczywy głos w mojej głowie mówił, że zrobiła to dlatego, że zawiodłam. Nie
chciała, żebym jeszcze bardziej zrujnowała spektakl.
Byłam wściekła na cały świat.
Nie, chwila.
Byłam wściekła na Ashtona Iwina.
To wszystko była jego wina. Gdyby nie te
pijackie wybryki, nic by się nie stało. Lektor Szkoły Teatralnej by mnie
zauważył. Dostałabym miejsce na najbardziej prestiżowej uczelni. Spełniałabym
swoje marzenia.
A teraz, przez jednego idiotę, moja przyszła
kariera stała nad urwiskiem i z pogardliwym uśmiechem machała mi ręką na
pożegnanie. Z każdym kilometrem przebytym przez samochód pana Marksa, ona
zbliżała się do krawędzi.
Dotarliśmy do szpitala. Ja zajęłam krzesło w
poczekalni, a nauczyciel poszedł mnie zarejestrować. Aaron przez chwilę nie
wiedział, co robić, a potem opadł na siedzenie obok. Niedobrze. Byłam wściekła
i załamana, a to najgorsza możliwa mieszanka. Za chwilę albo zacznę płakać,
albo krzyczeć. I wolałabym to robić bez towarzystwa.
O dziwo, personel szpitalny zajął się mną dość
szybko. Lekarka zaczęła przeprowadzać standardowy wywiad, na który odpowiadałam
monosylabami, cały czas będąc myślami przy przedstawieniu i uważając tę wizytę
za bezsensowną. Całą historię streścił Ron. Gdy dowiedzieli się, że wciąż boli
mnie głowa, zarządzili badania. Widocznie w ich mniemaniu nie mogło się to
łączyć z okropnym nastrojem i natłokiem pesymistycznych myśli.
EKG, z tymi wszystkim kolorowymi elektrodami
poprzyczepianymi do mojego ciała, było ciekawym doświadczeniem. Haczykiem było
to, że musiałam być spokojna. Całe moje życiowe plany legły w gruzach, ale
kazano mi się zrelaksować. Zero zrozumienia.
Po kilku innych badaniach dali mi spokój, o ile
można tak nazwać własną salę szpitalną. Liczyłam na powrót do domu i chwilę wytchnienia
we własnych czterech ścianach, ale poinformowano mnie, że przede mną tomografia
komputerowa, czyli w gruncie rzeczy najistotniejsze badanie. Musiałam czekać na
jego wykonanie z powodu spożytych posiłków, a skoro dochodziła już dwudziesta
druga, zaplanowali je na ranek.
Tak więc przykuli mnie do łóżka.
Ciszę w białej szpitalnej sali przerwała
pielęgniarka, przynosząc kolację (skoro i tak nie było szans na wykonanie
tomografii, postanowili przetestować moje skłonności do odruchów wymiotnych).
Brak apetytu zwalili rzecz jasna na karb wstrząśnienia mózgu, a nie braku
talentu ich kucharek.
Nie dane mi było narzekać na nudę. Aaron zniknął,
by jak się okazało, sprowadzić tu mamę i babcię. Rodzicielka wpadła do sali i
od razu było widać, że umierała ze zmartwienia. Musiała zwolnić się wcześniej
ze służby. Zarzuciła mnie pytaniami, a potem wypadła na korytarz, zapewne po
to, by wydusić informacje z personelu medycznego, który tylko nawinie jej się
pod rękę. Babcia z uśmiechem zrozumienia podeszła do łóżka i chwyciła mnie za
rękę. Odetchnęłam z ulgą, choć naraz poczułam łzy cisnące mi się do oczu.
Towarzystwo babci tak właśnie na mnie działało. Miałam ochotę wypłakać się jej
na ramieniu. Cieszyłam się z jej obecności, choć szybko przypomniałam sobie, że
wcale nie powinnam. Nie pozwoliłam jej przyjść na spektakl z obawy o jej
zdrowie, któremu nocna wycieczka do szpitala na pewno się nie przysłużyła... A
po ostatnim zapaleniu płuc naprawdę nie powinna się jeszcze ruszać z domu...
– Jak się trzymasz, aniołku? – zapytała, a ja
wiedziałam, że jako jedynej nie chodzi jej o stan zdrowia.
Zdusiłam w sobie ochotę do wybuchnięcia szlochem.
Dorośnij, Amelio.
– Jak ktoś, kto pracą własnych rak zbudował
wspaniały most. Przyjechały ważne osobistości, przecięły czerwoną wstęgę
wielkimi nożycami. Nagle pojawił się rozpędzony kierowca, który staranował dół
konstrukcji. Most zawalił się. Cały trud poszedł na marne.
Babcia Ana chwilę mi się przyglądała, a potem
powiedziała poważnym tonem:
– Nieprawda. Następnym razem budowniczy nie
popełni błędów, które do tego doprowadziły.
– Ale to nie była jego wina! – zaoponowałam
głośno.
– A kogo?
– Pijanego idioty – warknęłam.
– Ach, tak. Wielu takich jeździ po naszych
drogach.
Po sekundzie obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Trzeba wiedzieć, jak sobie z takimi idiotami
radzić – podsumowała kobieta. – A najlepiej po prostu trzymać się z daleka.
Rozmawiałam z nią jeszcze chwilę, usiłując
oddalić od siebie smutek i złość. Babcia była moją czarodziejką – nawet jej
imię, Anastazja, było pełne magii – i jako jedyna potrafiła tak szybko poprawić
mi humor. Po kilku minutach do sali znów wpadła mama, a za nią Ron.
– Wiem już wszystko – powiedziała głośno.
Posłałam jej pytające spojrzenie.
– Artur obecnie dopracowuje szczegóły naszego
oskarżenia. Wsadzimy tego chuligana za kraty – oznajmiła swoim służbowym tonem
z niemałą dumą w głosie.
Wciąż na nią patrzyłam, gdy usłyszałam życzliwy
śmiech z prawej strony.
– Georgio, od zawsze miałaś skłonności do
wyolbrzymiania.
Babcia podniosła się na nogi, patrząc z rozbawieniem
na rosnące oburzenie na twarzy swojej córki.
– O co ci chodzi?
Głos mojej rodzicielki był pełen urazy, a na jej
twarzy widniało zirytowanie. Nigdy nie mogła przeboleć krytyki ze strony babci
Any, a ta, w żartobliwej formie, pojawiała się dość często.
– Chyba nie zamierzacie wsadzić tego młodzieńca
do więzienia za jeden niewinny, błazeński wybryk?
Staruszka powiodła spojrzeniem po twarzach
wszystkich zgromadzonych w sali, zatrzymując się na każdej przez chwilę. Gdy
spojrzała na mnie, od razu zrozumiałam przesłanie. Angażowanie policji w
"młodzieńcze wariactwa" było dla niej niewiarygodne. Widziałam, jak
patrzy na nas z lekką naganą i poczułam zawstydzenie. Przez chwilę byłam za
aprobatą pomysłu mamy. Naprawdę odczuwałam satysfakcję, wyobrażając sobie Irwina
na ławie oskarżonych, ale babcia miała rację. To byłaby przesada.
– Dlaczego nie? Czy ty nie widzisz, że Amy jest
przez niego w szpitalu?!
Kobieta zbyła ją machnięciem ręki.
– Amelia czuje się dobrze, prawda?
Kiwnęłam głową. Mama rzuciła mi mordercze
spojrzenie.
– O tym będą mówić lekarze, a nie wy – syknęła i
ruszyła w moją stronę. – Amy, decyzja należy do ciebie. Sama dobrze wiesz, że
przez tego chłopaka mogło ci się stać coś poważnego.
Westchnęłam. Fizycznie czułam się dobrze.
Kablowanie na policję nie wchodziło w grę, ale wiedziałam, że mama będzie
musiała mieć moją pełna medyczną dokumentację, żeby całkowicie odpuścić.
– Ukaranie go zostawimy szkole, dobrze? –
powiedziałam bez przekonania.
Babcia posłała mi uśmiech, na co odpowiedziałam
jej podobnym grymasem. Rzuciła słowa pożegnania i swoim stanowczym głosem oraz
postawą wyprowadziła rodzinę z sali.
To nie był jednak koniec niespodzianek na ten
dzień.
Kilka minut po wyjściu moich bliskich, ktoś
zapukał do drzwi. Lekarzom się to nie zdarzało, ale przecież godzina odwiedzin
minęła wieki temu. Co prawda, do sali umieszczonej tuż obok wejścia na Izbę
Przyjęć nie było trudno się przemknąć... Ale kto to mógł być?
– Proszę – powiedziałam, podnosząc się do pozycji
siedzącej.
Drzwi otworzyły się, a ja zaniemówiłam. Blond
włosy, czarny strój i cwaniacki uśmiech na twarzy.
Przede mną stał Ashton Irwin.
– Witaj, panikaro.
~.♦.~.♦.~
Mimo początku roku szkolnego i niespodziewanej
wycieczki dodaję rozdział na czas (ledwo, ale jednak!), więc
możecie być ze mnie dumni :D
Wiem, że nie jest on idealnie dopracowany, za wiele
też się nie dzieje i mi jakoś średnio przypada do gustu, ale nie
mam już co na to poradzić. Liczę, że Was nie zniechęci, a może
spowoduje, że zaczekacie na następny... Powinnam się wdrożyć w
szkołę i nie mieć problemów z dodaniem trzeciego na czas (chcę
to robić przynajmniej raz na dwa tygodnie). Wiem, że rozdziały nie
są zbyt długie, ale tak mi pasuje i dzięki temu mogę mieć
nadzieję, że dam radę trzymać się wyznaczonych terminów.
Tradycyjnie zapraszam do komentowania (to naprawdę
dużo motywacji dla mnie) i ślę mnóstwo otuchy na ten
"ukochany" początek września!
O matko! Nieźle się lekarze koło niej zakręcili :D Może to dlatego, że przywieźli ją z teatru pod opieką nauczyciela? No nie wiem co o tym myśleć, ale upadek z metra czy nawet czy nawet dwóch to nie powód do tylu badań xd Dramatyzują :p
OdpowiedzUsuńNo i ta powaga ze strony matki dziewczyny mnie trochę zirytowała. No wydaje mi się, że babcia powiedziała to w żartach, a ona już wszystko na poważnie... tak trochę nie pasuje.
Pozdrawiam :*
Teoretycznie każda utratę przytomności powinno się skonsultować z lekarzem, ale oczywiście nikt nie panikuje na tyle, żeby to robić. Amy jednak, jak trafnie zauważyłaś, przebywała pod opieka nauczyciela, a uderzenie w głowę wystarczyło, żeby wszystkich postawić na nogi.
UsuńPani Hood rzeczywiście wypada na nadopiekuńczą. Matka i policjantka w jednym - nie za dobre połączenie :D
Dziękuję za komentarz - naprawdę fajnie, że zawarłaś tu całą opinię co do różnych fragmentów. Przeszyłam buziaki xx
Nawiązując do posłowia, taka długość rozdziałów jest odpowiadająca. Nie musisz pisać każdego na dziesięć tysięcy słów. Jeżeli tak Ci lepiej, to pisz krótsze. ;)
OdpowiedzUsuńTroszkę się jednak poczepiam:
Przez kilka pierwszych sekund nie miałam pojęcia, gdzie jestem.
Zdarza Ci się mieszać czasy. Podałam pierwszy lepszy przykład z tego rozdziału, ale zdarza Ci się naprawdę często. Całość, z tego co już można zauważyć, piszesz w czasie przeszył, więc takie słowa jak jestem, które są typowo teraźniejsze, mogą występować jedynie w wypowiedziach bohaterów, nie zaś w narracji. Albo tutaj:
Nie, to nie może tak wyglądać (teraźniejszy!). Wiedziałam (przeszły!), że prawdopodobieństwo na docenienie mnie przez krytyków jest obecnie znikome, ale zamierzałam (przeszły!) walczyć do końca.
A tutaj przeszłaś samą siebie, do narracji w czasie przeszłym dodając przyszły: Byłam wściekła i załamana, a to najgorsza możliwa mieszanka. Za chwilę albo zacznę płakać, albo krzyczeć.
Musisz się z tym bardziej pilnować, bo to niestety rzuca się w oczy. No chyba, że ktoś nie wczytuje się dokładnie w tekst, wtedy tego nie zauważy. Ale koniec tego, przejdę dalej. ;p
Kilka minut po wyjściu moich bliskich, ktoś zapukał do drzwi. Lekarzom się to nie zdarzało, ale przecież godzina odwiedzin minęła wieki temu.
A w szpitalu nie jest tak, że nawet rodzina może odwiedzać tylko w godzinach odwiedzin? Wtedy to by nie miało sensu, skoro godziny się skończyły, oni wyszli, a po kilku minutach pojawił się Ash. Ale może to tylko zwykłe czepialstwo z mojej strony. Po prostu wydaje mi się, że rodzinę też obowiązują te godziny.
Jak przeczytałam, że Amy ma na nazwisko Hood, serducho mi szybciej zabiło, że to siostra Caluma, ale potem sobie przypomniałam, że jej brat to Aaron. No cóż, nie można mieć wszystkiego. ;)
Mogłabym znów się pozachwycać nad zapisem dialogów i brakiem większych błędów interpunkcyjnych, ale zrobiłam to w poprzednim rozdziale, więc co się będę powtarzała z oczywistym. ;)
Pozdrawiam,
Koneko
Po pierwsze, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i wspaniałe rady! Naprawdę jestem wdzięczna za czas poświęcony na napisanie swojego zdania, a dodanie do tego "redakcyjnych" uwag jeszcze zwielokrotnia wartość komentarza ♥
UsuńJeśli chodzi o czasy, to faktycznie mam z tym problem i muszę bardziej uważać :') Z niektórymi Twoimi przykładami się jednak nie zgodzę. Fragment pierwszego przytoczonego zdania w czasie teraźniejszym według mnie jest jak najbardziej dopuszczalny. Natomiast jeśli chodzi o czas przyszły, to po prostu nie wiem, jak mogłabym to inaczej zapisać - w końcu to jeszcze się nie wydarzyło, a jest jedynie komentarzem Amy. W moim mniemaniu ta lekka swoboda w czasach wynika właśnie z narracji pierwszoosobowej.
Co do odwiedzin w szpitalu również masz rację. Napisałam to w taki sposób, bo z mojego doświadczenia wynika, że jeśli jesteś dopiero przyjmowana na oddział, to troszkę inaczej to wygląda. Mi na przykład długo towarzyszyła mama i ciocia, choć było to jakoś około północy XD
Ech po czasie zauważyłam tę nieprawidłowość z nazwiskiem Amy. Przepraszam wszystkie zawiedzione serduszka :D
Jeszcze raz dziękuję za Twoje komentarze i rady ♥
Buziaki,
Dee