niedziela, 6 września 2015

2. Spirits



I'm just waiting for my day to come
And I think oh, I don't wanna let you down
Cause something inside has changed
And maybe we don't wanna stay the same

Znacie to irytujące uczucie, które pojawia się, gdy wszyscy szaleją z troski o was, ale nie dają wam nawet dojść do słowa? Dokładnie tak było po odzyskaniu przeze mnie przytomności. Przez kilka pierwszych sekund nie miałam pojęcia, gdzie jestem. W końcu przyszło olśnienie i zrozumiałam, dlaczego wciąż znajduję się pod sceną, a wokół mnie kręci się kilkoro ludzi. Ktoś próbował uspokoić publiczność, ale nic nie zdołało powstrzymać dochodzącego stamtąd rumoru. Hałas atakował mnie z każdej strony, a w dojściu do siebie nie pomagały nieustające zawroty głowy. Rzucono nie najgorszą propozycję wyprowadzenia mnie stąd. Naraz odezwały się głosy sprzeciwu, które zabroniły mi ruszyć się chociaż o milimetr. Zaczęłam sypać zapewnieniami o moim stanie zdrowia. Nie, moja noga nie jest złamana. Nie, nie skręciłam karku, jak widać nadal żyję. Nie, nic mnie nie boli. Owszem, nazywam się Amelia Hood.
W końcu w asyście dwójki chłopaków podniesiono mnie z ziemi i wyprowadzono za kulisy. Nie oponowałam w związku z tą pomocą, bo... czułam się jeszcze dość niepewnie na własnych nogach. Posadzono mnie na krześle, podano wodę i rozluźniono zabójczy chwyt gorsetu.
Nadal słyszałam wrzawę wywoływana przez publiczność. Coś ścisnęło mnie za gardło. Jak mogłam tak spieprzyć sprawę? To była moja wielka szansa, a ten idiota zniszczył wszystko tak, jak niszczy się domek z kart. Dałam się podpuścić, a teraz będę musiała porządnie się postarać, by naprawić tę całą sytuację. W dodatku przeklęłam na cały teatr. Nie ma co. Pokazałam się naprawdę we wspaniałym świetle. Jaka instytucja będzie chciała przyjąć pod swoje skrzydła niewychowaną nastolatkę, która nie umie sobie radzić w trudnych sytuacjach?
– Amy, słońce, wszystko w porządku? – Pani Johannes znalazła się obok z troską wymalowaną na twarzy. – Nie martw się, pan Marks jest już gotowy do drogi.
Automatycznie kiwnęłam głową. Dopiero po chwili doszedł do mnie sens wypowiedzianych przez nauczycielkę słów. Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
– Słucham?
– Jazda samochodem będzie zdecydowanie szybsza od wzywania karetki.
– Jazda gdzie? – zapytałam, niczego nie rozumiejąc.
Kobieta spojrzała na mnie z troską i strachem w oczach. W jej spojrzeniu było coś, co pozwalało mi sądzić, że ma mnie za niespełna rozumu.
– Amy, pojedziesz do szpitala na kilka badań. Musimy się upewnić co do stanu twojego zdrowia – powiedziała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Widziałam, że stara się brzmieć spokojnie, ale można było dostrzec jej zdenerwowanie.
– Tak, tak – przytaknęłam bezwiednie, choć wizytę w klinice uznałam za niepotrzebną.– Tylko najpierw muszę dokończyć przedstawienie – wypowiedziałam najoczywistszą, jak dla mnie, rzecz na świecie.
– Słońce, nie masz się czym martwić. Caroline wszystkim się zajmie.
Otworzyłam usta ze zdumienia, ale po chwili zacisnęłam je w cienką linię.
– Wykluczone.
Starałam się mówić nieugiętym tonem, ale nawet dla mnie zabrzmiało to zbyt piskliwie i słabo. A może była to wina szumu w uszach?
–Wykluczone jest to, żebyś teraz wyszła na scenę – oznajmiła nauczycielka.
Nie, to nie mogło tak wyglądać. Wiedziałam, że prawdopodobieństwo na docenienie mnie przez krytyków jest obecnie znikome, ale zamierzałam walczyć do końca. To była moja rola i moje przedstawienie. Nie zamierzałam z tego zrezygnować, a już na pewno nie na rzecz tej zołzy. Od początku rywalizowałam z Caroline o główną rolę. Kosztowało mnie to wiele trudu i nerwów, ale wygrałam. Nie ma opcji, żebym teraz to straciła.
Podniosłam głośny protest, ale pani Johannes szybko uciszyła mnie swoim stanowczym głosem. Ta kobieta wydawała się być sympatyczną i ciepłą osobą, ale cechował ją także olbrzymi posłuch i autorytet. Nie można było się z nią sprzeczać, a wszystkie argumenty były niczym wobec surowego spojrzenia rzucanego zza okularów.
– Amelio, to nie było zwyczajne, krótkie omdlenie. Upadłaś z niemałej wysokości! – powiedziała ostro. – To byłaby rażąca nieodpowiedzialność z mojej strony, gdybym nie wysłała cię na badania.
– Pójdę na badania, ale po przedstawieniu – odparłam płaczliwie, wkładając w to ogromną prośbę.
Pani Johannes pokręciła głową. W tym samym momencie zjawił się Aaron, który otrzymał rozkaz niezwłocznego ewakuowania mnie do samochodu Marksa. Chłopak wydawał się zaniepokojony, a mój brak reakcji na jego pytania i zaczepki nie był zbyt uspokajający. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać napływające mi do oczu łzy. To miał być wspaniały wieczór, a okazał się kompletną porażką. Mogłam jedynie bezradnie przyglądać się, jak Caroline zabiera mi sukces sprzed nosa. Nie miałam nic do powiedzenia we własnej sprawie! Johannes odesłała mnie, jakbym była pięcioletnim dzieckiem, a jakiś uporczywy głos w mojej głowie mówił, że zrobiła to dlatego, że zawiodłam. Nie chciała, żebym jeszcze bardziej zrujnowała spektakl.
Byłam wściekła na cały świat.
Nie, chwila.
Byłam wściekła na Ashtona Iwina.
To wszystko była jego wina. Gdyby nie te pijackie wybryki, nic by się nie stało. Lektor Szkoły Teatralnej by mnie zauważył. Dostałabym miejsce na najbardziej prestiżowej uczelni. Spełniałabym swoje marzenia.
A teraz, przez jednego idiotę, moja przyszła kariera stała nad urwiskiem i z pogardliwym uśmiechem machała mi ręką na pożegnanie. Z każdym kilometrem przebytym przez samochód pana Marksa, ona zbliżała się do krawędzi.
Dotarliśmy do szpitala. Ja zajęłam krzesło w poczekalni, a nauczyciel poszedł mnie zarejestrować. Aaron przez chwilę nie wiedział, co robić, a potem opadł na siedzenie obok. Niedobrze. Byłam wściekła i załamana, a to najgorsza możliwa mieszanka. Za chwilę albo zacznę płakać, albo krzyczeć. I wolałabym to robić bez towarzystwa.
O dziwo, personel szpitalny zajął się mną dość szybko. Lekarka zaczęła przeprowadzać standardowy wywiad, na który odpowiadałam monosylabami, cały czas będąc myślami przy przedstawieniu i uważając tę wizytę za bezsensowną. Całą historię streścił Ron. Gdy dowiedzieli się, że wciąż boli mnie głowa, zarządzili badania. Widocznie w ich mniemaniu nie mogło się to łączyć z okropnym nastrojem i natłokiem pesymistycznych myśli.
EKG, z tymi wszystkim kolorowymi elektrodami poprzyczepianymi do mojego ciała, było ciekawym doświadczeniem. Haczykiem było to, że musiałam być spokojna. Całe moje życiowe plany legły w gruzach, ale kazano mi się zrelaksować. Zero zrozumienia.
Po kilku innych badaniach dali mi spokój, o ile można tak nazwać własną salę szpitalną. Liczyłam na powrót do domu i chwilę wytchnienia we własnych czterech ścianach, ale poinformowano mnie, że przede mną tomografia komputerowa, czyli w gruncie rzeczy najistotniejsze badanie. Musiałam czekać na jego wykonanie z powodu spożytych posiłków, a skoro dochodziła już dwudziesta druga, zaplanowali je na ranek.
Tak więc przykuli mnie do łóżka.
Ciszę w białej szpitalnej sali przerwała pielęgniarka, przynosząc kolację (skoro i tak nie było szans na wykonanie tomografii, postanowili przetestować moje skłonności do odruchów wymiotnych). Brak apetytu zwalili rzecz jasna na karb wstrząśnienia mózgu, a nie braku talentu ich kucharek.
Nie dane mi było narzekać na nudę. Aaron zniknął, by jak się okazało, sprowadzić tu mamę i babcię. Rodzicielka wpadła do sali i od razu było widać, że umierała ze zmartwienia. Musiała zwolnić się wcześniej ze służby. Zarzuciła mnie pytaniami, a potem wypadła na korytarz, zapewne po to, by wydusić informacje z personelu medycznego, który tylko nawinie jej się pod rękę. Babcia z uśmiechem zrozumienia podeszła do łóżka i chwyciła mnie za rękę. Odetchnęłam z ulgą, choć naraz poczułam łzy cisnące mi się do oczu. Towarzystwo babci tak właśnie na mnie działało. Miałam ochotę wypłakać się jej na ramieniu. Cieszyłam się z jej obecności, choć szybko przypomniałam sobie, że wcale nie powinnam. Nie pozwoliłam jej przyjść na spektakl z obawy o jej zdrowie, któremu nocna wycieczka do szpitala na pewno się nie przysłużyła... A po ostatnim zapaleniu płuc naprawdę nie powinna się jeszcze ruszać z domu...
– Jak się trzymasz, aniołku? – zapytała, a ja wiedziałam, że jako jedynej nie chodzi jej o stan zdrowia.
Zdusiłam w sobie ochotę do wybuchnięcia szlochem.
Dorośnij, Amelio.
– Jak ktoś, kto pracą własnych rak zbudował wspaniały most. Przyjechały ważne osobistości, przecięły czerwoną wstęgę wielkimi nożycami. Nagle pojawił się rozpędzony kierowca, który staranował dół konstrukcji. Most zawalił się. Cały trud poszedł na marne.
Babcia Ana chwilę mi się przyglądała, a potem powiedziała poważnym tonem:
– Nieprawda. Następnym razem budowniczy nie popełni błędów, które do tego doprowadziły.
– Ale to nie była jego wina! – zaoponowałam głośno.
– A kogo?
– Pijanego idioty – warknęłam.
– Ach, tak. Wielu takich jeździ po naszych drogach.
Po sekundzie obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Trzeba wiedzieć, jak sobie z takimi idiotami radzić – podsumowała kobieta. – A najlepiej po prostu trzymać się z daleka.
Rozmawiałam z nią jeszcze chwilę, usiłując oddalić od siebie smutek i złość. Babcia była moją czarodziejką – nawet jej imię, Anastazja, było pełne magii – i jako jedyna potrafiła tak szybko poprawić mi humor. Po kilku minutach do sali znów wpadła mama, a za nią Ron.
– Wiem już wszystko – powiedziała głośno.
Posłałam jej pytające spojrzenie.
– Artur obecnie dopracowuje szczegóły naszego oskarżenia. Wsadzimy tego chuligana za kraty – oznajmiła swoim służbowym tonem z niemałą dumą w głosie.
Wciąż na nią patrzyłam, gdy usłyszałam życzliwy śmiech z prawej strony.
– Georgio, od zawsze miałaś skłonności do wyolbrzymiania.
Babcia podniosła się na nogi, patrząc z rozbawieniem na rosnące oburzenie na twarzy swojej córki.
– O co ci chodzi?
Głos mojej rodzicielki był pełen urazy, a na jej twarzy widniało zirytowanie. Nigdy nie mogła przeboleć krytyki ze strony babci Any, a ta, w żartobliwej formie, pojawiała się dość często.
– Chyba nie zamierzacie wsadzić tego młodzieńca do więzienia za jeden niewinny, błazeński wybryk?
Staruszka powiodła spojrzeniem po twarzach wszystkich zgromadzonych w sali, zatrzymując się na każdej przez chwilę. Gdy spojrzała na mnie, od razu zrozumiałam przesłanie. Angażowanie policji w "młodzieńcze wariactwa" było dla niej niewiarygodne. Widziałam, jak patrzy na nas z lekką naganą i poczułam zawstydzenie. Przez chwilę byłam za aprobatą pomysłu mamy. Naprawdę odczuwałam satysfakcję, wyobrażając sobie Irwina na ławie oskarżonych, ale babcia miała rację. To byłaby przesada.
– Dlaczego nie? Czy ty nie widzisz, że Amy jest przez niego w szpitalu?!
Kobieta zbyła ją machnięciem ręki.
– Amelia czuje się dobrze, prawda?
Kiwnęłam głową. Mama rzuciła mi mordercze spojrzenie.
– O tym będą mówić lekarze, a nie wy – syknęła i ruszyła w moją stronę. – Amy, decyzja należy do ciebie. Sama dobrze wiesz, że przez tego chłopaka mogło ci się stać coś poważnego.
Westchnęłam. Fizycznie czułam się dobrze. Kablowanie na policję nie wchodziło w grę, ale wiedziałam, że mama będzie musiała mieć moją pełna medyczną dokumentację, żeby całkowicie odpuścić.
– Ukaranie go zostawimy szkole, dobrze? – powiedziałam bez przekonania.
Babcia posłała mi uśmiech, na co odpowiedziałam jej podobnym grymasem. Rzuciła słowa pożegnania i swoim stanowczym głosem oraz postawą wyprowadziła rodzinę z sali.
To nie był jednak koniec niespodzianek na ten dzień.
Kilka minut po wyjściu moich bliskich, ktoś zapukał do drzwi. Lekarzom się to nie zdarzało, ale przecież godzina odwiedzin minęła wieki temu. Co prawda, do sali umieszczonej tuż obok wejścia na Izbę Przyjęć nie było trudno się przemknąć... Ale kto to mógł być?
– Proszę – powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Drzwi otworzyły się, a ja zaniemówiłam. Blond włosy, czarny strój i cwaniacki uśmiech na twarzy.
Przede mną stał Ashton Irwin.
– Witaj, panikaro.
~.♦.~.♦.~


Mimo początku roku szkolnego i niespodziewanej wycieczki dodaję rozdział na czas (ledwo, ale jednak!), więc możecie być ze mnie dumni :D
Wiem, że nie jest on idealnie dopracowany, za wiele też się nie dzieje i mi jakoś średnio przypada do gustu, ale nie mam już co na to poradzić. Liczę, że Was nie zniechęci, a może spowoduje, że zaczekacie na następny... Powinnam się wdrożyć w szkołę i nie mieć problemów z dodaniem trzeciego na czas (chcę to robić przynajmniej raz na dwa tygodnie). Wiem, że rozdziały nie są zbyt długie, ale tak mi pasuje i dzięki temu mogę mieć nadzieję, że dam radę trzymać się wyznaczonych terminów.
Tradycyjnie zapraszam do komentowania (to naprawdę dużo motywacji dla mnie) i ślę mnóstwo otuchy na ten "ukochany" początek września!

4 komentarze:

  1. O matko! Nieźle się lekarze koło niej zakręcili :D Może to dlatego, że przywieźli ją z teatru pod opieką nauczyciela? No nie wiem co o tym myśleć, ale upadek z metra czy nawet czy nawet dwóch to nie powód do tylu badań xd Dramatyzują :p
    No i ta powaga ze strony matki dziewczyny mnie trochę zirytowała. No wydaje mi się, że babcia powiedziała to w żartach, a ona już wszystko na poważnie... tak trochę nie pasuje.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie każda utratę przytomności powinno się skonsultować z lekarzem, ale oczywiście nikt nie panikuje na tyle, żeby to robić. Amy jednak, jak trafnie zauważyłaś, przebywała pod opieka nauczyciela, a uderzenie w głowę wystarczyło, żeby wszystkich postawić na nogi.
      Pani Hood rzeczywiście wypada na nadopiekuńczą. Matka i policjantka w jednym - nie za dobre połączenie :D
      Dziękuję za komentarz - naprawdę fajnie, że zawarłaś tu całą opinię co do różnych fragmentów. Przeszyłam buziaki xx

      Usuń
  2. Nawiązując do posłowia, taka długość rozdziałów jest odpowiadająca. Nie musisz pisać każdego na dziesięć tysięcy słów. Jeżeli tak Ci lepiej, to pisz krótsze. ;)
    Troszkę się jednak poczepiam:
    Przez kilka pierwszych sekund nie miałam pojęcia, gdzie jestem.
    Zdarza Ci się mieszać czasy. Podałam pierwszy lepszy przykład z tego rozdziału, ale zdarza Ci się naprawdę często. Całość, z tego co już można zauważyć, piszesz w czasie przeszył, więc takie słowa jak jestem, które są typowo teraźniejsze, mogą występować jedynie w wypowiedziach bohaterów, nie zaś w narracji. Albo tutaj:
    Nie, to nie może tak wyglądać (teraźniejszy!). Wiedziałam (przeszły!), że prawdopodobieństwo na docenienie mnie przez krytyków jest obecnie znikome, ale zamierzałam (przeszły!) walczyć do końca.
    A tutaj przeszłaś samą siebie, do narracji w czasie przeszłym dodając przyszły: Byłam wściekła i załamana, a to najgorsza możliwa mieszanka. Za chwilę albo zacznę płakać, albo krzyczeć.
    Musisz się z tym bardziej pilnować, bo to niestety rzuca się w oczy. No chyba, że ktoś nie wczytuje się dokładnie w tekst, wtedy tego nie zauważy. Ale koniec tego, przejdę dalej. ;p

    Kilka minut po wyjściu moich bliskich, ktoś zapukał do drzwi. Lekarzom się to nie zdarzało, ale przecież godzina odwiedzin minęła wieki temu.
    A w szpitalu nie jest tak, że nawet rodzina może odwiedzać tylko w godzinach odwiedzin? Wtedy to by nie miało sensu, skoro godziny się skończyły, oni wyszli, a po kilku minutach pojawił się Ash. Ale może to tylko zwykłe czepialstwo z mojej strony. Po prostu wydaje mi się, że rodzinę też obowiązują te godziny.

    Jak przeczytałam, że Amy ma na nazwisko Hood, serducho mi szybciej zabiło, że to siostra Caluma, ale potem sobie przypomniałam, że jej brat to Aaron. No cóż, nie można mieć wszystkiego. ;)
    Mogłabym znów się pozachwycać nad zapisem dialogów i brakiem większych błędów interpunkcyjnych, ale zrobiłam to w poprzednim rozdziale, więc co się będę powtarzała z oczywistym. ;)
    Pozdrawiam,
    Koneko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i wspaniałe rady! Naprawdę jestem wdzięczna za czas poświęcony na napisanie swojego zdania, a dodanie do tego "redakcyjnych" uwag jeszcze zwielokrotnia wartość komentarza ♥
      Jeśli chodzi o czasy, to faktycznie mam z tym problem i muszę bardziej uważać :') Z niektórymi Twoimi przykładami się jednak nie zgodzę. Fragment pierwszego przytoczonego zdania w czasie teraźniejszym według mnie jest jak najbardziej dopuszczalny. Natomiast jeśli chodzi o czas przyszły, to po prostu nie wiem, jak mogłabym to inaczej zapisać - w końcu to jeszcze się nie wydarzyło, a jest jedynie komentarzem Amy. W moim mniemaniu ta lekka swoboda w czasach wynika właśnie z narracji pierwszoosobowej.
      Co do odwiedzin w szpitalu również masz rację. Napisałam to w taki sposób, bo z mojego doświadczenia wynika, że jeśli jesteś dopiero przyjmowana na oddział, to troszkę inaczej to wygląda. Mi na przykład długo towarzyszyła mama i ciocia, choć było to jakoś około północy XD
      Ech po czasie zauważyłam tę nieprawidłowość z nazwiskiem Amy. Przepraszam wszystkie zawiedzione serduszka :D
      Jeszcze raz dziękuję za Twoje komentarze i rady ♥
      Buziaki,
      Dee

      Usuń

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥