So please don't say it gets better,
it gets better every time
I'm not better, we're not better, even after all this time.
it gets better every time
I'm not better, we're not better, even after all this time.
Następny tydzień minął szybko,
jednak cały czas spowijała go przygnębiająca atmosfera. W poniedziałek miałam
ochotę jedynie zostać w domu i zagłuszyć ponure myśli serialami, ale
wiedziałam, że nie uniknę powrotu do szkoły. Swoim lękom trzeba stawiać czoła.
Brzmi pięknie, ale w praktyce wypada dużo gorzej.
Jeszcze przed wejściem do budynku
szkoły zostałam zarzucona wyrazami współczucia od Emily. Brunetka była
drobniejsza nawet ode mnie, ale gdy zjawiała się w pobliżu, potrafiła
gwałtownie zawładnąć całym światem. Jej nadmierna energia bywała irytująca, ale
zazwyczaj świetnie poprawiała nastrój. Zawsze było się z kim (i z kogo)
pośmiać, a pozytywna paplanina nie pozwalała pogrążyć się w niewesołych
myślach.
Po chwili dołączyła do nas Lora.
– Ta zdzira nie była nawet w
połowie tak dobra, jak ty – podsumowała krótko, wywołując tym delikatny uśmiech
na mojej twarzy.
Jej prostolinijność i image
twardej laski znacznie odbiegały od charakteru Emily. Ludzie mieli prawo być
zdumieni moim doborem przyjaciół, bo z pozoru nic nas nie łączyło. Aaron jako
naszą cechę wspólna wymienił głupotę, ale jak wiadomo, mój brat to idiota.
– Widocznie nie szło jej aż tak
źle, skoro zostałyście do końca – zauważyłam, nawiązując do ich zerowego
zainteresowania moim zniknięciem.
Dziewczyny co prawda
skontaktowały się ze mną wczoraj, wcześniej podobno zarzucając panią Johannes
pytaniami, więc nie powinnam mieć do nich pretensji o zostawienie mnie samej na
łaskę szpitala, ale nie mogłam sobie darować małej docinki. Lora utrzymywała,
że przyszła na spektakl jedynie z mojego powodu, a mimo to została tam, gdy ja
zniknęłam. Wiem, że wychodzenie w końcowej części show nie miało sensu, ale
czułam się niemal zazdrosna. Bo... to miało być moje przedstawienie.
– Przecież Jack też tam grał! –
oburzyła się Emily.
– Racja – mruknęłam,
postanawiając nie wspominać, że rola jej chłopaka ograniczała się do kilku
burknięć i krótkich kwestii. Parobek Czerwonej Królowej nie był zbyt wymagającą
do zagrania postacią. – Przepraszam, po prostu mam dość tego tematu – dodałam
po chwili ciszy, uświadomiwszy sobie, że zachowuję się dziecinnie.
Dziewczyny szybko dały sobie
spokój, ale reszta szkoły nie była taka wyrozumiała. Do wszystkich dotarła
wiadomość o tym, że „Ashton znowu coś odwalił". Większość osób obchodziło
to tyle, co liczba kotów pani McFlury – usłyszeli o tym, pośmiali się i puścili
w niepamięć. Co życzliwsi zamienili ze mną kilka słów, mówiąc zarówno, że
szkoda, iż mi nie wyszło, jak i żartując w przyjacielskie atmosferze. Nawet to
przypominało mi o odniesionej porażce i wywoływało zdenerwowanie, a było jak
słodkie kociątko w porównaniu do pozostałej grupy osób. Dzięki tej reszcie
przechodzenie korytarzem stało się nieznośne. Widząc mnie, wybuchali śmiechem i
przystępowali do idiotycznych komentarzy. Najgorsi byli znajomi Irwina. Nie
przejmując się swoimi zerowymi zdolnościami aktorskimi, odgrywali scenę
masakry. Parodiowali wszystko – moje miny, gesty, słowa, a nawet upadek ze
sceny. Piskliwe „spieprzaj stąd" podążało za mną wszędzie. Mimo palącego
uczucia wstydu mijałam ich z uniesiona głowa. Doszłam do wniosku, że z powodu
mojej ignorancji wobec tej dziecinady dadzą sobie spokój. Po części bałam się
też, że zrobię z siebie jeszcze większe pośmiewisko. Z idiotami się nie walczy.
Każde słowo obrony będzie wykorzystane przeciw tobie. Lora co prawda nie zgadzała
się z tą doktryną, ale dałam radę przekonać ją, by nie angażowała się w tę
sprawę – o ile można tak nazwać wulgarne gesty i słowa, które wysyłała w
kierunku drwiących ze mnie osób.
– Wykastruję Irwina, gdy tylko go
zobaczę – obiecywała mi ze złością, co kwitowałam uśmiechem.
Przez cały tydzień nie miała do
tego okazji. Jak się dowiedziałam, Ashton został zawieszony w prawach ucznia.
Oznaczało to, że nie muszę oglądać jego parszywej twarzy z widniejącym na niej
ironicznym uśmiechem. Nie był to jednak koniec kary – chłopak miał na głowie
jeszcze prace społeczne. Czułam mściwą satysfakcję podczas wyobrażania sobie
blondyna zbierającego śmieci lub czyszczącego budynki użytku publicznego. Te
myśli wprowadzały mnie nawet w nieco lepszy nastrój. Okazało się, że nie jestem
skorą do wybaczania osobą.
Zresztą, chłopaka nie obchodziło
moje wybaczenie. Nie zdobył się nawet na przeprosiny.
~.♦.~.♦.~
W piątek po szkole z ulgą
rzuciłam się na łóżko. Błogie czucie okazało się jednak nietrwałe. Szybko
wróciło do mnie rozżalenie. Przed oczami kolejno pojawiały mi się pełne wstydu
chwile, których doświadczyłam w ostatnich dniach.
Scena. Niemal czuję wlepione we
mnie setki spojrzeń. Z widowni dobiega głośny śmiech, który brzęczy mi w
uszach. Serce próbuje nadążyć za ogromem myśli skupiających się wokół jednego
pytania: „Co robić?".
Szkolny korytarz. Trzecioklasiści
żartują ze mnie, a ja powtarzam sobie, że mój głos wcale nie jest taki
piskliwy. Nie robię takich idiotycznych min. Prawda?
Nasza salka teatralna. Pani Johannes
pociesza mnie, mówiąc, że nic się nie stało, a pozostali kiwają głowami.
Wpatruję się w obraz na ścianie, tak, jakby kubizm stał się dla mnie całym
życiem. Nie chcę zobaczyć wyrzutów i pogardy w oczach kolegów. Ich głosy są
wesołe, a twarze uśmiechnięte, ale nie zapominajmy, że to aktorzy. Jedna osoba
w tym pokoju, która na pewno jest zadowolona, to Caroline. Dziewczyna nawet z
własnej woli zamieniła ze mną kilka słów, co jest nie lada odmianą. Zwykle
ogranicza się jedynie do obrażania mnie na grupowym forum, jeśli tylko może
udowodnić swoją wyższość. Tym razem zwróciła się bezpośrednio do mnie, co nie
zmienia faktu, że brzmiało to jak: „Dziękuje ci, że jesteś idiotką i wszystko
zepsułaś, bo miałam okazję to naprawić."
Jęknęłam i odwróciłam się na drugi
bok. Musiałam przestać o tym myśleć, ale to nie było takie łatwe. Wszyscy wokół
przypominali mi o mojej porażce. No, może nie do końca mojej. Za wszystkim stał
Ashton idiota Irwin. W jakiś sposób wiązało się to jednak z moją osobistą
klęską. I to ja byłam obiektem żartów.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek
telefonu. Brzęczenie rozbrzmiewało gdzieś z mojego łóżka, ale musiałam
przekopać się przez całą kołdrę, żeby znaleźć urządzenie. „Lora, czyli punkowa
Dora" migotało na wyświetlaczu. Nie wiedziałam już nawet, kiedy dziewczyna
zdążyła dobrać się do mojego telefonu i zmienić swoją nazwę, do czego
wykazywała dziwne zamiłowanie. Odebrałam połączenie i wymruczałam do telefonu
coś, co miało być przywitaniem, jak i sygnałem, że nie mam najmniejszej ochoty
na rozmowy.
– Też miło cię widzieć –
powiedziała sarkastycznie czarnowłosa. – A teraz zbieraj te zwłoki z łóżka,
jedziemy na imprezę.
– Looraa – jęknęłam.
Gdzieś w tle słyszałam, jak Emily
śpiewa utwór własny do muzyki z czołówki „Gumisiów".
– Nie wykręcisz się – zakomunikowała
dziewczyna po drugiej stronie telefonu. – Nie damy ci gnić przed laptopem z
paskudnym humorem i oglądać gówniane seriale.
– Hej, one nie są gówniane –
zaoponowałam, usiadłszy na łóżku. – Poza tym, nie ma żadnej siły, która by
wyciągnęła mnie dzisiaj z domu – stwierdziłam definitywnie.
– Owszem, jest. I za niecałą
godzinę pojawi się na twoim podjeździe.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy
Ems przeszła do refrenu. „Zobacz saam, jak na imprezę się ubieeraam"
zostało gwałtownie uciszone. Niemal widziałam, jak biedna brunetka dostaje
poduszką od Lory.
– Hej, Delavigne, panuj nad
swoimi agresywnymi odruchami – zaśmiałam się.
– Przecież właśnie za to mnie
kochasz, skarbie – odparła. – Masz być gotowa! – rzuciła jeszcze, nim się
rozłączyła.
Wsłuchiwałam się w dźwięk
przerwanego połączenia, analizując wszystkie „za" i „przeciw". Nie
miałam ochoty na imprezę, ale skoro istniała choć nikła szansa, że poprawi mi
humor... Cóż, nie wątpiłam też, że w ostateczności dziewczyny siłą wyciągną
mnie z pokoju, niezależnie od mojego stanu, więc lepiej być przygotowaną.
W duchu przeklinając
nieszczegółowe informacje uzyskane od przyjaciółki, postawiłam na wygodę. Mimo
szybkiego prysznica wiedziałam, że nie mam czasu, by zająć się fryzurą, więc ni
to proste, ni kręcone jasne włosy opadały mi poniżej ramion. Ledwo zdążyłam
zrobić sobie makijaż, po czym usłyszałam klakson na podjeździe.
Zbiegłam ze schodów, po drodze
spotykając Aarona. Chłopak szedł do góry, w jednej ręce trzymając pudełko z
piernikami i beztrosko się nimi zajadając. Już od jakiegoś czasu miał wakacje,
więc jego lenistwo uderzało we mnie na każdym kroku. Utrzymywał, że znalazł
sobie tymczasowa pracę, którą niedługo zacznie. Jak na razie jednak jego
głównym zajęciem było pozbawianie mnie wolnego czasu i pełnienie roli
starszego, uciążliwego brata. Gdy tylko usłyszał, że wybieram się na imprezę, z
uśmiechem potargał moje włosy. Gdybym zajęła się fryzurą staranniej, kretyn już
by nie żył.
– Dzielna dziewczynka – oznajmił.
– Chcesz, żebym cię odebrał?
– Nie mam pojęcia, gdzie jadę, co
dopiero mówić o odbiorze. – Zmarszczyłam nos i wzruszyłam ramionami, na co
chłopak jedynie ciężko westchnął. – W razie potrzeby zadzwonię, ale zapewne
sobie poradzimy.
Poganiana trąbieniem zbiegłam na
dół, zahaczając po drodze o gabinet ojca. Zapatrzony w komputer kiwnął głową na
znak zgody, choć nie jestem pewna, czy dotarły do niego moje słowa. W końcu
znalazłam się w samochodzie i wcisnęłam na siedzenie obok Davisa, chłopaka ze
szkolnej drużyny footballowej. Okazało się, że zmierzamy na domówkę do jednego
z jego kumpli.
Impreza nie okazała się duża,
choć przed nosem przewijało mi się wiele znajomych ludzi. Późny czerwiec
pozwalał na zabawę na zewnątrz domu, gdzie ostatecznie wylądowałam. Ja i Lora
zostawiłyśmy Emily razem z Jackiem w tańczącym tłumie i zmęczone opadłyśmy na
ustawione w ogrodzie leżaki. W wyśmienitym humorze śmiałyśmy się z wygłupów
tych, o których można by stwierdzić, że wypili za wiele. Nam samym jeszcze
trochę brakowało do przyłączenia się do pijackich gier, ale Lora postanowiła to
nadrobić. Jako iż były szanse, że przyniosę napoje w całości, to ja ruszyłam po
nie do stolika. Śpiewając pod nosem hit lecący z wielkich, ustawionych pod
ścianą głośników, zajmowałam się napełnianiem plastikowych kubeczków, gdy
usłyszałam za sobą męski głos.
– Kogo ja tu widzę? Czyż to nie
nasza gwiazdka?
Odwróciłam głowę w kierunku, z
którego dochodził wesoły głos zabarwiony ironią. Kilka kroków ode mnie stał
brunet, którego twarz kojarzyłam z tego, że zawsze kręcił się obok Irwina. Ten
wieczór nie był wyjątkiem i obok niego, z rękami w kieszeniach, stał Ashton.
Blondyn z ociąganiem przerzucił na mnie wzrok. Z coraz większym zdenerwowaniem
obserwowałam ubranego na czarno chłopaka, który leniwie uśmiechnął się na mój
widok. Nie wiedziałam, że czyjś uśmiech może być tak irytujący i jednocześnie
zdolny wywoływać natychmiastowe reakcje obronne w twoim organizmie.
Wyprostowałam się, jakby miało mi to pomóc przyjąć na klatę zachowanie Irwina.
Zadziwiające, że od razu zdałam sobie sprawę, że nie mogę liczyć na nic miłego.
Wróżyło to spojrzenie Ashtona, przypominające, jakkolwiek to zabrzmi, wzrok
drapieżnika. Wyglądał jak przygotowujący się do ataku kot, który jest zbyt
pewny siebie, by przejmować się wynikiem starcia.
– Czy ty nie powinnaś być na OIOMie,
Hood? – zapytał z udawaną troską.
– Twój życiorys nie jest
kompletny bez wysłania kogoś na intensywną terapię? A może prace społeczne tak
ci się spodobały, że potrzebujesz pretekstu do przedłużenia ich? – odparłam
konwersacyjnym tonem, starając się pozostać opanowaną.
Czy on naprawdę nie mógł odpuścić
sobie tej zaczepki? Wieczór mijał mi w przyjemnej atmosferze, pierwszy raz od
czasu spektaklu, i to akurat on musi być osobą, która to zepsuje. Gdy przez
chwilę jedynie przyglądał mi się z tym uśmiechem, zaczęłam liczyć, że nasza
wymiana uprzejmości jest skończona. Wzięłam napoje i ruszyłam w kierunku, gdzie
siedziała Delavigne. Gdzie podziewa się ta dziewczyna, gdy potrzebny jest mi
ktoś do skopania tyłka?
Szłam przed siebie, gdy opalona
dłoń chwyciła za mój nadgarstek. Zatrzymawszy się, wzięłam głębszy oddech i
spojrzałam przez ramię. Kolega Ashtona szeroko się uśmiechał.
– Skąd wiedziałaś, że akurat tego
potrzebujemy? – zapytał, sięgając po kubki w mojej dłoni i bezceremonialnie mi
je wyrywając.
Otworzyłam szerzej oczy. Na
zaczepki słowne mogłam przymykać oko, ale teraz brunet wyraźnie przekraczał
granicę.
– Możesz odczepić się ode mnie i
moich drinków? – prychnęłam.
– Teoretycznie rzecz ujmując,
wszystko tutaj należy do mnie – odparł pewny siebie.
Chwilę milczałam zaskoczona, a po
chwili w głowie zaświtała mi pewna myśl.
– To twój dom?
Po sekundzie miałam ochotę
uderzyć się w czoło. Choć to raczej Lora zasługiwała na pobicie. Wzięła mnie na
imprezę do kolegi Davisa z drużyny, szkoda tylko, że zapomniała wspomnieć, iż
jest on zarazem najlepszym przyjacielem Ashtona, przyczyny mojego podłego
nastroju. A ja właśnie robiłam z siebie przed nimi idiotkę.
Usłyszałam śmiech bruneta i
prychnięcie Irwina. Naprawdę miałam dość tej rozmowy, tego spotkania, imprezy.
Lepszy humor miałam już, siedząc w domu. Twardo nie zwracając uwagi na
chłopaków, wyminęłam ich i ruszyłam przed siebie. Po sekundzie uświadomiłam
sobie, że wracam z pustymi rękami, ale nie miałam zamiaru się cofać. Szybko
okazało się, że i tak byłoby to niepotrzebne, bo czarnowłosej nie było na
miejscu. Negatywne emocje znowu zaczęły wpraszać się do mojej głowy. Byłam
wkurzona, co do tego nie było wątpliwości, ale też w jakiś sposób ogarniało
mnie przygnębienie i zmęczenie. Nie miałam na nic ochoty, ale wykluczyłam tak
wczesny powrót do domu. Nic by mi to nie dało, a uciekanie przed problemami
było zbyt żałosnym wyjściem.
Pewnie stałabym tam jeszcze kilka
minut jak kołek, zaciskając z gniewu pięści, gdyby przede mną nie pojawiła się
męska postać. Podniosłam wzrok z błękitnej koszulki wyżej i natrafiłam na twarz
Andrewa, chłopaka z naszej grupy teatralnej. Wiedziałam, że jest także w
drużynie piłkarskiej i szkolnym radiowęźle. Jego rude włosy jak zawsze były
zmierzwione. Może było to efektem ciągłego zabiegania? Emily mówiła, że spotyka
go na basenie i śmiała się, że musi posiadać wehikuł czasu, żeby starczyło mu
dnia na wszystko. Andy był wiecznie zajętą osobą, a i tak zawsze można było
liczyć na niego w potrzebie. Nawet teraz wydawał mi się rycerzem, który
przyszedł uratować mnie od złego humoru.
– Dobry wieczór, Amy –
powiedział. Jego głos był jak anielskie dzwoneczki dla moich uszu. Biła od
niego szczera sympatia. Jedyna przyjazna osoba w bastionie wrogów. – Nie
spodziewałem się tu ciebie.
– Też się siebie tu nie
spodziewałam – podsumowałam szczerze, wzruszając ramionami.
– Więc może wykorzystamy ten
nieoczekiwany zbieg okoliczności?
Posłałam chłopakowi pytające
spojrzenie.
– Chodź zatańczyć – zaśmiał się w
odpowiedzi i wyciągnął do mnie dłoń.
– Jasne. – Pokiwałam głową z
uśmiechem, ruszając do przodu.
Andy prowadził mnie między
leżakami, chwilowo się nie odzywając. W głowie pojawiło mi się postanowienie,
by dobrze się bawić. Zdecydowanie przydałyby mi się endorfiny powstałe w wyniku
tańca.
– Widziałem chłopaków – mruknął
chłopak, nie odwracając się do mnie i wciąż idąc naprzód.
– Och – wydusiłam.
Zorientowałam się, o co mu chodzi
i chwilowo zapomniałam o pozytywnym myśleniu. Nie wiedziałam, co mogłabym
dodać. „Spokojnie Andrew, jestem tylko żałosną aktoreczką, która zepsuła nasze
przedstawienie, ale radzę sobie z docinkami na ten temat"?
– Wiesz, mam nadzieję, że się tym
nie przejmujesz. Trochę znam Matta i totalny z niego lanser. Robi wszystko dla
uwagi, zamiast przejąć się choć trochę tym, co w rzeczywistości sobą
reprezentuje. – Andrew zrobił przerwę, licząc chyba na odpowiedź z mojej
strony. Gdy milczałam, dodał: – Jeśli chcesz, mogę z nim pogadać.
Zatrzymałam się, więc siłą rzeczy
chłopak zrobił to samo. Odwrócił się do mnie przodem. Jego piegowate czoło
ściągnięte były w wyrazie lekkiej troski. Zażenowanie chciało, bym pokazała mu,
że świetnie radzę sobie sama. Nie mogłam jednak zdobyć się na oschłą odpowiedź.
– Wszystko jest w porządku –
zapewniłam. Andy w dalszym ciągu przyglądał się mojej twarzy, więc postarałam
się o szeroki uśmiech. – Dzięki... za wszystko, ale mam dość tego tematu.
Możemy po prostu potańczyć?
Spojrzenie Andrewa skanowało moją
osobę, aż w końcu skinął głową.
– Jasne – powtórzył moją
wcześniejszą wypowiedź. – Koniec rozmów, czas na zabawę. – Wyszczerzył zęby i
puścił mi oczko, po czym wrócił do przerwanego marszu.
Więcej już nie poruszyliśmy już
tej kwestii i przez dłuższy czas razem tańczyliśmy. Lora w końcu przypomniała
sobie o moim istnieniu. Znalazła nas z kubkami w dłoni i z dumą mi jeden
wręczyła. Ashton i Matt nie pojawili się już w moim polu widzenia lub po prostu
nie zwróciłam na nich uwagi. Wracałam do domu z uśmiechem na ustach i nowym
poglądem na całą sprawę. Musiałam przestać się nad sobą użalać i przeżyć ostatni
tydzień roku szkolnego, a potem dobrze bawić się na naszym teatralnym obozie.
~.♦.~.♦.~
Jeśli ktoś tu zagląda i uważa, że akcja niezbyt
porusza się do przodu, to w następnym rozdziale powinniśmy
zostawić wątek przedstawienia z grubsza za sobą xx
Rozdział bardzo fajny. :D Akcja faktycznie rozkręca się powoli, ale czekam na dalsze rozdziały. ^^
OdpowiedzUsuńWeny życzę. :* ♥
No dobra, będę super i pozostawię znak swojej obecności.
OdpowiedzUsuńSwojemu internetowemu wrogowi numer jeden nie powinno się prawić komplementów, ale na rzecz tego opowiadania zrobię wyjątek.
So... Jestem fanką Twojego stylu pisania nie od dzisiaj i każde Twoje opowiadanie jest dla mnie numerem jeden.
Uff... Jakoś mi udało się napisać te miłe słowa. Więcej już czegoś takiego NIIGDYY nie napiszę, więc lepiej sobie zrób screena, wydrukuj go i opraw w ramkę.
A co do tego rozdziału...
"Ashton idiota Irwin" brzmi tak pieszczotliwie ♥ Chyba aż nazwę tak psa! ♥
Powinno być "Też miło Cię słyszeć", kiedy dzwoni Lora. No chyba że są posiadaczkami wypaśnych w chuj telefonów z funkcją wideorozmowy, ale tego nie ma nawet mój Narcyzek, a co dopiero ich graty...
Jak na razie pan przyszłylekarzzarabiającynamnieimojągromadkędzieci, Andy i Aaron to moje numery jeden tego opowiadania (czaisz to?! gust do facetów mi chyba ewoluował! jak pokemon wskoczył level up!), aczkolwiek Irwinek... Ahh... Znasz moją miłość do niego! ♥
A teraz "mały", wredny kłamczuszku... POPROSZĘ O NOWY ROZDZIAŁ.
Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego "mały" znalazło się w cudzysłowie... :>
UsuńJestem naprawdę dumna z faktu, że w końcu wyrażasz swoją opinię na głos, a nie ukrywasz w sobie uwielbienie do mojej osoby. Jestem jednak poważną osobą i skończę rozwodzenie się nad tym, bo tu mi nie przystoi xD Więc... aww, dziękuję za te miłe słówka ♥ Really, usłyszenie czegoś takiego to ooogrooomniaste źródło motywacji, et cetera, et cetera.
To chyba nieodpowiednie miejsce na udowadnianie także tych moich racji, ale "Też miło cię widzieć" znalazło się tam specjalnie. Możesz zadzwonić do mnie i przekonać się, czy w języku potocznym skupiamy się na zacieraniu tych małych niuansów. Przynajmniej ja się nie skupiam. Amelia też nie musi, bo taki z niej niedokształcony człowiek jest :3
Nie wiem, czy zawierzyć ewolucji Twojego gustu, czy uznać to raczej za wskazówkę złego zarysowania postaci naszego Irwinka :o
Nowy rozdział pojawi się już za chwilkę (chyba że przy poprawianiu rozpętałaś mi tam jakąś apokalipsę xD) i liczę na równie obfity komentarz pod nim :D
loff loff,
Dee
Wiem, że odpowiedziałam Ci już na wattpadzie, ale głupio byłoby, gdyby ludzie pomyśleli, że uznałam Cię za frajerkę, której nie warto odpisywać, so...
Usuń"Przynajmniej ja się nie skupiam. Amelia też nie musi, bo taki z niej niedokształcony człowiek jest", czyli sugerujesz, że jesteś nieodkształconym człowiekiem? Interesujące...
Nie mniej, wciąż irytuję mnie to "widzieć" i będę je hejtować do usranej śmierci.
lovelovelove ♥
Zrób mi kremówkę.