poniedziałek, 5 października 2015

4. It Gets Better



So please don't say it gets better,
it gets better every time
I'm not better, we're not better, even after all this time.


Następny tydzień minął szybko, jednak cały czas spowijała go przygnębiająca atmosfera. W poniedziałek miałam ochotę jedynie zostać w domu i zagłuszyć ponure myśli serialami, ale wiedziałam, że nie uniknę powrotu do szkoły. Swoim lękom trzeba stawiać czoła. Brzmi pięknie, ale w praktyce wypada dużo gorzej.
Jeszcze przed wejściem do budynku szkoły zostałam zarzucona wyrazami współczucia od Emily. Brunetka była drobniejsza nawet ode mnie, ale gdy zjawiała się w pobliżu, potrafiła gwałtownie zawładnąć całym światem. Jej nadmierna energia bywała irytująca, ale zazwyczaj świetnie poprawiała nastrój. Zawsze było się z kim (i z kogo) pośmiać, a pozytywna paplanina nie pozwalała pogrążyć się w niewesołych myślach.
Po chwili dołączyła do nas Lora.
– Ta zdzira nie była nawet w połowie tak dobra, jak ty – podsumowała krótko, wywołując tym delikatny uśmiech na mojej twarzy.
Jej prostolinijność i image twardej laski znacznie odbiegały od charakteru Emily. Ludzie mieli prawo być zdumieni moim doborem przyjaciół, bo z pozoru nic nas nie łączyło. Aaron jako naszą cechę wspólna wymienił głupotę, ale jak wiadomo, mój brat to idiota.
– Widocznie nie szło jej aż tak źle, skoro zostałyście do końca – zauważyłam, nawiązując do ich zerowego zainteresowania moim zniknięciem.
Dziewczyny co prawda skontaktowały się ze mną wczoraj, wcześniej podobno zarzucając panią Johannes pytaniami, więc nie powinnam mieć do nich pretensji o zostawienie mnie samej na łaskę szpitala, ale nie mogłam sobie darować małej docinki. Lora utrzymywała, że przyszła na spektakl jedynie z mojego powodu, a mimo to została tam, gdy ja zniknęłam. Wiem, że wychodzenie w końcowej części show nie miało sensu, ale czułam się niemal zazdrosna. Bo... to miało być moje przedstawienie.
– Przecież Jack też tam grał! – oburzyła się Emily.
– Racja – mruknęłam, postanawiając nie wspominać, że rola jej chłopaka ograniczała się do kilku burknięć i krótkich kwestii. Parobek Czerwonej Królowej nie był zbyt wymagającą do zagrania postacią. – Przepraszam, po prostu mam dość tego tematu – dodałam po chwili ciszy, uświadomiwszy sobie, że zachowuję się dziecinnie.
Dziewczyny szybko dały sobie spokój, ale reszta szkoły nie była taka wyrozumiała. Do wszystkich dotarła wiadomość o tym, że „Ashton znowu coś odwalił". Większość osób obchodziło to tyle, co liczba kotów pani McFlury – usłyszeli o tym, pośmiali się i puścili w niepamięć. Co życzliwsi zamienili ze mną kilka słów, mówiąc zarówno, że szkoda, iż mi nie wyszło, jak i żartując w przyjacielskie atmosferze. Nawet to przypominało mi o odniesionej porażce i wywoływało zdenerwowanie, a było jak słodkie kociątko w porównaniu do pozostałej grupy osób. Dzięki tej reszcie przechodzenie korytarzem stało się nieznośne. Widząc mnie, wybuchali śmiechem i przystępowali do idiotycznych komentarzy. Najgorsi byli znajomi Irwina. Nie przejmując się swoimi zerowymi zdolnościami aktorskimi, odgrywali scenę masakry. Parodiowali wszystko – moje miny, gesty, słowa, a nawet upadek ze sceny. Piskliwe „spieprzaj stąd" podążało za mną wszędzie. Mimo palącego uczucia wstydu mijałam ich z uniesiona głowa. Doszłam do wniosku, że z powodu mojej ignorancji wobec tej dziecinady dadzą sobie spokój. Po części bałam się też, że zrobię z siebie jeszcze większe pośmiewisko. Z idiotami się nie walczy. Każde słowo obrony będzie wykorzystane przeciw tobie. Lora co prawda nie zgadzała się z tą doktryną, ale dałam radę przekonać ją, by nie angażowała się w tę sprawę – o ile można tak nazwać wulgarne gesty i słowa, które wysyłała w kierunku drwiących ze mnie osób.
– Wykastruję Irwina, gdy tylko go zobaczę – obiecywała mi ze złością, co kwitowałam uśmiechem.
Przez cały tydzień nie miała do tego okazji. Jak się dowiedziałam, Ashton został zawieszony w prawach ucznia. Oznaczało to, że nie muszę oglądać jego parszywej twarzy z widniejącym na niej ironicznym uśmiechem. Nie był to jednak koniec kary – chłopak miał na głowie jeszcze prace społeczne. Czułam mściwą satysfakcję podczas wyobrażania sobie blondyna zbierającego śmieci lub czyszczącego budynki użytku publicznego. Te myśli wprowadzały mnie nawet w nieco lepszy nastrój. Okazało się, że nie jestem skorą do wybaczania osobą.
Zresztą, chłopaka nie obchodziło moje wybaczenie. Nie zdobył się nawet na przeprosiny.

~..~..~

W piątek po szkole z ulgą rzuciłam się na łóżko. Błogie czucie okazało się jednak nietrwałe. Szybko wróciło do mnie rozżalenie. Przed oczami kolejno pojawiały mi się pełne wstydu chwile, których doświadczyłam w ostatnich dniach.
Scena. Niemal czuję wlepione we mnie setki spojrzeń. Z widowni dobiega głośny śmiech, który brzęczy mi w uszach. Serce próbuje nadążyć za ogromem myśli skupiających się wokół jednego pytania: „Co robić?".
Szkolny korytarz. Trzecioklasiści żartują ze mnie, a ja powtarzam sobie, że mój głos wcale nie jest taki piskliwy. Nie robię takich idiotycznych min. Prawda?
Nasza salka teatralna. Pani Johannes pociesza mnie, mówiąc, że nic się nie stało, a pozostali kiwają głowami. Wpatruję się w obraz na ścianie, tak, jakby kubizm stał się dla mnie całym życiem. Nie chcę zobaczyć wyrzutów i pogardy w oczach kolegów. Ich głosy są wesołe, a twarze uśmiechnięte, ale nie zapominajmy, że to aktorzy. Jedna osoba w tym pokoju, która na pewno jest zadowolona, to Caroline. Dziewczyna nawet z własnej woli zamieniła ze mną kilka słów, co jest nie lada odmianą. Zwykle ogranicza się jedynie do obrażania mnie na grupowym forum, jeśli tylko może udowodnić swoją wyższość. Tym razem zwróciła się bezpośrednio do mnie, co nie zmienia faktu, że brzmiało to jak: „Dziękuje ci, że jesteś idiotką i wszystko zepsułaś, bo miałam okazję to naprawić."
Jęknęłam i odwróciłam się na drugi bok. Musiałam przestać o tym myśleć, ale to nie było takie łatwe. Wszyscy wokół przypominali mi o mojej porażce. No, może nie do końca mojej. Za wszystkim stał Ashton idiota Irwin. W jakiś sposób wiązało się to jednak z moją osobistą klęską. I to ja byłam obiektem żartów.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Brzęczenie rozbrzmiewało gdzieś z mojego łóżka, ale musiałam przekopać się przez całą kołdrę, żeby znaleźć urządzenie. „Lora, czyli punkowa Dora" migotało na wyświetlaczu. Nie wiedziałam już nawet, kiedy dziewczyna zdążyła dobrać się do mojego telefonu i zmienić swoją nazwę, do czego wykazywała dziwne zamiłowanie. Odebrałam połączenie i wymruczałam do telefonu coś, co miało być przywitaniem, jak i sygnałem, że nie mam najmniejszej ochoty na rozmowy.
– Też miło cię widzieć – powiedziała sarkastycznie czarnowłosa. – A teraz zbieraj te zwłoki z łóżka, jedziemy na imprezę.
– Looraa – jęknęłam.
Gdzieś w tle słyszałam, jak Emily śpiewa utwór własny do muzyki z czołówki „Gumisiów".
– Nie wykręcisz się – zakomunikowała dziewczyna po drugiej stronie telefonu. – Nie damy ci gnić przed laptopem z paskudnym humorem i oglądać gówniane seriale.
– Hej, one nie są gówniane – zaoponowałam, usiadłszy na łóżku. – Poza tym, nie ma żadnej siły, która by wyciągnęła mnie dzisiaj z domu – stwierdziłam definitywnie.
– Owszem, jest. I za niecałą godzinę pojawi się na twoim podjeździe.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy Ems przeszła do refrenu. „Zobacz saam, jak na imprezę się ubieeraam" zostało gwałtownie uciszone. Niemal widziałam, jak biedna brunetka dostaje poduszką od Lory.
– Hej, Delavigne, panuj nad swoimi agresywnymi odruchami – zaśmiałam się.
– Przecież właśnie za to mnie kochasz, skarbie – odparła. – Masz być gotowa! – rzuciła jeszcze, nim się rozłączyła.
Wsłuchiwałam się w dźwięk przerwanego połączenia, analizując wszystkie „za" i „przeciw". Nie miałam ochoty na imprezę, ale skoro istniała choć nikła szansa, że poprawi mi humor... Cóż, nie wątpiłam też, że w ostateczności dziewczyny siłą wyciągną mnie z pokoju, niezależnie od mojego stanu, więc lepiej być przygotowaną.
W duchu przeklinając nieszczegółowe informacje uzyskane od przyjaciółki, postawiłam na wygodę. Mimo szybkiego prysznica wiedziałam, że nie mam czasu, by zająć się fryzurą, więc ni to proste, ni kręcone jasne włosy opadały mi poniżej ramion. Ledwo zdążyłam zrobić sobie makijaż, po czym usłyszałam klakson na podjeździe.
Zbiegłam ze schodów, po drodze spotykając Aarona. Chłopak szedł do góry, w jednej ręce trzymając pudełko z piernikami i beztrosko się nimi zajadając. Już od jakiegoś czasu miał wakacje, więc jego lenistwo uderzało we mnie na każdym kroku. Utrzymywał, że znalazł sobie tymczasowa pracę, którą niedługo zacznie. Jak na razie jednak jego głównym zajęciem było pozbawianie mnie wolnego czasu i pełnienie roli starszego, uciążliwego brata. Gdy tylko usłyszał, że wybieram się na imprezę, z uśmiechem potargał moje włosy. Gdybym zajęła się fryzurą staranniej, kretyn już by nie żył.
– Dzielna dziewczynka – oznajmił. – Chcesz, żebym cię odebrał?
– Nie mam pojęcia, gdzie jadę, co dopiero mówić o odbiorze. – Zmarszczyłam nos i wzruszyłam ramionami, na co chłopak jedynie ciężko westchnął. – W razie potrzeby zadzwonię, ale zapewne sobie poradzimy.
Poganiana trąbieniem zbiegłam na dół, zahaczając po drodze o gabinet ojca. Zapatrzony w komputer kiwnął głową na znak zgody, choć nie jestem pewna, czy dotarły do niego moje słowa. W końcu znalazłam się w samochodzie i wcisnęłam na siedzenie obok Davisa, chłopaka ze szkolnej drużyny footballowej. Okazało się, że zmierzamy na domówkę do jednego z jego kumpli.
Impreza nie okazała się duża, choć przed nosem przewijało mi się wiele znajomych ludzi. Późny czerwiec pozwalał na zabawę na zewnątrz domu, gdzie ostatecznie wylądowałam. Ja i Lora zostawiłyśmy Emily razem z Jackiem w tańczącym tłumie i zmęczone opadłyśmy na ustawione w ogrodzie leżaki. W wyśmienitym humorze śmiałyśmy się z wygłupów tych, o których można by stwierdzić, że wypili za wiele. Nam samym jeszcze trochę brakowało do przyłączenia się do pijackich gier, ale Lora postanowiła to nadrobić. Jako iż były szanse, że przyniosę napoje w całości, to ja ruszyłam po nie do stolika. Śpiewając pod nosem hit lecący z wielkich, ustawionych pod ścianą głośników, zajmowałam się napełnianiem plastikowych kubeczków, gdy usłyszałam za sobą męski głos.
– Kogo ja tu widzę? Czyż to nie nasza gwiazdka?
Odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził wesoły głos zabarwiony ironią. Kilka kroków ode mnie stał brunet, którego twarz kojarzyłam z tego, że zawsze kręcił się obok Irwina. Ten wieczór nie był wyjątkiem i obok niego, z rękami w kieszeniach, stał Ashton. Blondyn z ociąganiem przerzucił na mnie wzrok. Z coraz większym zdenerwowaniem obserwowałam ubranego na czarno chłopaka, który leniwie uśmiechnął się na mój widok. Nie wiedziałam, że czyjś uśmiech może być tak irytujący i jednocześnie zdolny wywoływać natychmiastowe reakcje obronne w twoim organizmie. Wyprostowałam się, jakby miało mi to pomóc przyjąć na klatę zachowanie Irwina. Zadziwiające, że od razu zdałam sobie sprawę, że nie mogę liczyć na nic miłego. Wróżyło to spojrzenie Ashtona, przypominające, jakkolwiek to zabrzmi, wzrok drapieżnika. Wyglądał jak przygotowujący się do ataku kot, który jest zbyt pewny siebie, by przejmować się wynikiem starcia.
– Czy ty nie powinnaś być na OIOMie, Hood? – zapytał z udawaną troską.
– Twój życiorys nie jest kompletny bez wysłania kogoś na intensywną terapię? A może prace społeczne tak ci się spodobały, że potrzebujesz pretekstu do przedłużenia ich? – odparłam konwersacyjnym tonem, starając się pozostać opanowaną.
Czy on naprawdę nie mógł odpuścić sobie tej zaczepki? Wieczór mijał mi w przyjemnej atmosferze, pierwszy raz od czasu spektaklu, i to akurat on musi być osobą, która to zepsuje. Gdy przez chwilę jedynie przyglądał mi się z tym uśmiechem, zaczęłam liczyć, że nasza wymiana uprzejmości jest skończona. Wzięłam napoje i ruszyłam w kierunku, gdzie siedziała Delavigne. Gdzie podziewa się ta dziewczyna, gdy potrzebny jest mi ktoś do skopania tyłka?
Szłam przed siebie, gdy opalona dłoń chwyciła za mój nadgarstek. Zatrzymawszy się, wzięłam głębszy oddech i spojrzałam przez ramię. Kolega Ashtona szeroko się uśmiechał.
– Skąd wiedziałaś, że akurat tego potrzebujemy? – zapytał, sięgając po kubki w mojej dłoni i bezceremonialnie mi je wyrywając.
Otworzyłam szerzej oczy. Na zaczepki słowne mogłam przymykać oko, ale teraz brunet wyraźnie przekraczał granicę.
– Możesz odczepić się ode mnie i moich drinków? – prychnęłam.
– Teoretycznie rzecz ujmując, wszystko tutaj należy do mnie – odparł pewny siebie.
Chwilę milczałam zaskoczona, a po chwili w głowie zaświtała mi pewna myśl.
– To twój dom?
Po sekundzie miałam ochotę uderzyć się w czoło. Choć to raczej Lora zasługiwała na pobicie. Wzięła mnie na imprezę do kolegi Davisa z drużyny, szkoda tylko, że zapomniała wspomnieć, iż jest on zarazem najlepszym przyjacielem Ashtona, przyczyny mojego podłego nastroju. A ja właśnie robiłam z siebie przed nimi idiotkę.
Usłyszałam śmiech bruneta i prychnięcie Irwina. Naprawdę miałam dość tej rozmowy, tego spotkania, imprezy. Lepszy humor miałam już, siedząc w domu. Twardo nie zwracając uwagi na chłopaków, wyminęłam ich i ruszyłam przed siebie. Po sekundzie uświadomiłam sobie, że wracam z pustymi rękami, ale nie miałam zamiaru się cofać. Szybko okazało się, że i tak byłoby to niepotrzebne, bo czarnowłosej nie było na miejscu. Negatywne emocje znowu zaczęły wpraszać się do mojej głowy. Byłam wkurzona, co do tego nie było wątpliwości, ale też w jakiś sposób ogarniało mnie przygnębienie i zmęczenie. Nie miałam na nic ochoty, ale wykluczyłam tak wczesny powrót do domu. Nic by mi to nie dało, a uciekanie przed problemami było zbyt żałosnym wyjściem.
Pewnie stałabym tam jeszcze kilka minut jak kołek, zaciskając z gniewu pięści, gdyby przede mną nie pojawiła się męska postać. Podniosłam wzrok z błękitnej koszulki wyżej i natrafiłam na twarz Andrewa, chłopaka z naszej grupy teatralnej. Wiedziałam, że jest także w drużynie piłkarskiej i szkolnym radiowęźle. Jego rude włosy jak zawsze były zmierzwione. Może było to efektem ciągłego zabiegania? Emily mówiła, że spotyka go na basenie i śmiała się, że musi posiadać wehikuł czasu, żeby starczyło mu dnia na wszystko. Andy był wiecznie zajętą osobą, a i tak zawsze można było liczyć na niego w potrzebie. Nawet teraz wydawał mi się rycerzem, który przyszedł uratować mnie od złego humoru.
– Dobry wieczór, Amy – powiedział. Jego głos był jak anielskie dzwoneczki dla moich uszu. Biła od niego szczera sympatia. Jedyna przyjazna osoba w bastionie wrogów. – Nie spodziewałem się tu ciebie.
– Też się siebie tu nie spodziewałam – podsumowałam szczerze, wzruszając ramionami.
– Więc może wykorzystamy ten nieoczekiwany zbieg okoliczności?
Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
– Chodź zatańczyć – zaśmiał się w odpowiedzi i wyciągnął do mnie dłoń.
– Jasne. – Pokiwałam głową z uśmiechem, ruszając do przodu.
Andy prowadził mnie między leżakami, chwilowo się nie odzywając. W głowie pojawiło mi się postanowienie, by dobrze się bawić. Zdecydowanie przydałyby mi się endorfiny powstałe w wyniku tańca.
– Widziałem chłopaków – mruknął chłopak, nie odwracając się do mnie i wciąż idąc naprzód.
– Och – wydusiłam.
Zorientowałam się, o co mu chodzi i chwilowo zapomniałam o pozytywnym myśleniu. Nie wiedziałam, co mogłabym dodać. „Spokojnie Andrew, jestem tylko żałosną aktoreczką, która zepsuła nasze przedstawienie, ale radzę sobie z docinkami na ten temat"?
– Wiesz, mam nadzieję, że się tym nie przejmujesz. Trochę znam Matta i totalny z niego lanser. Robi wszystko dla uwagi, zamiast przejąć się choć trochę tym, co w rzeczywistości sobą reprezentuje. – Andrew zrobił przerwę, licząc chyba na odpowiedź z mojej strony. Gdy milczałam, dodał: – Jeśli chcesz, mogę z nim pogadać.
Zatrzymałam się, więc siłą rzeczy chłopak zrobił to samo. Odwrócił się do mnie przodem. Jego piegowate czoło ściągnięte były w wyrazie lekkiej troski. Zażenowanie chciało, bym pokazała mu, że świetnie radzę sobie sama. Nie mogłam jednak zdobyć się na oschłą odpowiedź.
– Wszystko jest w porządku – zapewniłam. Andy w dalszym ciągu przyglądał się mojej twarzy, więc postarałam się o szeroki uśmiech. – Dzięki... za wszystko, ale mam dość tego tematu. Możemy po prostu potańczyć?
Spojrzenie Andrewa skanowało moją osobę, aż w końcu skinął głową.
– Jasne – powtórzył moją wcześniejszą wypowiedź. – Koniec rozmów, czas na zabawę. – Wyszczerzył zęby i puścił mi oczko, po czym wrócił do przerwanego marszu.
Więcej już nie poruszyliśmy już tej kwestii i przez dłuższy czas razem tańczyliśmy. Lora w końcu przypomniała sobie o moim istnieniu. Znalazła nas z kubkami w dłoni i z dumą mi jeden wręczyła. Ashton i Matt nie pojawili się już w moim polu widzenia lub po prostu nie zwróciłam na nich uwagi. Wracałam do domu z uśmiechem na ustach i nowym poglądem na całą sprawę. Musiałam przestać się nad sobą użalać i przeżyć ostatni tydzień roku szkolnego, a potem dobrze bawić się na naszym teatralnym obozie.

~..~..~



Jeśli ktoś tu zagląda i uważa, że akcja niezbyt porusza się do przodu, to w następnym rozdziale powinniśmy zostawić wątek przedstawienia z grubsza za sobą xx


4 komentarze:

  1. Rozdział bardzo fajny. :D Akcja faktycznie rozkręca się powoli, ale czekam na dalsze rozdziały. ^^
    Weny życzę. :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. No dobra, będę super i pozostawię znak swojej obecności.
    Swojemu internetowemu wrogowi numer jeden nie powinno się prawić komplementów, ale na rzecz tego opowiadania zrobię wyjątek.
    So... Jestem fanką Twojego stylu pisania nie od dzisiaj i każde Twoje opowiadanie jest dla mnie numerem jeden.
    Uff... Jakoś mi udało się napisać te miłe słowa. Więcej już czegoś takiego NIIGDYY nie napiszę, więc lepiej sobie zrób screena, wydrukuj go i opraw w ramkę.
    A co do tego rozdziału...
    "Ashton idiota Irwin" brzmi tak pieszczotliwie ♥ Chyba aż nazwę tak psa! ♥
    Powinno być "Też miło Cię słyszeć", kiedy dzwoni Lora. No chyba że są posiadaczkami wypaśnych w chuj telefonów z funkcją wideorozmowy, ale tego nie ma nawet mój Narcyzek, a co dopiero ich graty...
    Jak na razie pan przyszłylekarzzarabiającynamnieimojągromadkędzieci, Andy i Aaron to moje numery jeden tego opowiadania (czaisz to?! gust do facetów mi chyba ewoluował! jak pokemon wskoczył level up!), aczkolwiek Irwinek... Ahh... Znasz moją miłość do niego! ♥
    A teraz "mały", wredny kłamczuszku... POPROSZĘ O NOWY ROZDZIAŁ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego "mały" znalazło się w cudzysłowie... :>
      Jestem naprawdę dumna z faktu, że w końcu wyrażasz swoją opinię na głos, a nie ukrywasz w sobie uwielbienie do mojej osoby. Jestem jednak poważną osobą i skończę rozwodzenie się nad tym, bo tu mi nie przystoi xD Więc... aww, dziękuję za te miłe słówka ♥ Really, usłyszenie czegoś takiego to ooogrooomniaste źródło motywacji, et cetera, et cetera.
      To chyba nieodpowiednie miejsce na udowadnianie także tych moich racji, ale "Też miło cię widzieć" znalazło się tam specjalnie. Możesz zadzwonić do mnie i przekonać się, czy w języku potocznym skupiamy się na zacieraniu tych małych niuansów. Przynajmniej ja się nie skupiam. Amelia też nie musi, bo taki z niej niedokształcony człowiek jest :3
      Nie wiem, czy zawierzyć ewolucji Twojego gustu, czy uznać to raczej za wskazówkę złego zarysowania postaci naszego Irwinka :o

      Nowy rozdział pojawi się już za chwilkę (chyba że przy poprawianiu rozpętałaś mi tam jakąś apokalipsę xD) i liczę na równie obfity komentarz pod nim :D

      loff loff,
      Dee

      Usuń
    2. Wiem, że odpowiedziałam Ci już na wattpadzie, ale głupio byłoby, gdyby ludzie pomyśleli, że uznałam Cię za frajerkę, której nie warto odpisywać, so...

      "Przynajmniej ja się nie skupiam. Amelia też nie musi, bo taki z niej niedokształcony człowiek jest", czyli sugerujesz, że jesteś nieodkształconym człowiekiem? Interesujące...
      Nie mniej, wciąż irytuję mnie to "widzieć" i będę je hejtować do usranej śmierci.

      lovelovelove ♥

      Zrób mi kremówkę.

      Usuń

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥