niedziela, 20 września 2015

3. Firestone

I'm from X
You're from Y
Perfect strangers in the night
Here we are, come together
To the world we'll testify


Ashton Irwin był osobą, której najmniej się tu spodziewałam. Był też tym, kogo najmniej chciałam widzieć.
–Witaj, panikaro – powiedział, a z jego głosu biło ironią i kpiną.
Moje zdumienie szybko przerodziło się we wściekłość. Oto stoi przede mną przyczyna dzisiejszej porażki. Nawet Kopernik, teleskopem, nie mógłby znaleźć w nim śladu skruchy. Uśmiechnięty od ucha do ucha, mierzył mnie wzrokiem. Moje policzki natychmiast zapłonęły czerwienią – bynajmniej nie z zawstydzenia, ale z czystej nienawiści. Ochoty rozszarpania blondyna na strzępy. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie wstać i nie zrealizować tych krwawych żądz. Wszystkie emocje, które zdążyły ochłonąć, teraz odezwały się ze zdwojoną siłą.
– Co ty tu robisz, Irwin?
– Och, Hood, większość dziewczyn oddałaby życie, żebym odwiedził je, tak ciężko chore, w szpitalu – powiedział nonszalancko, podchodząc bliżej.
– Cóż, nie jestem typem cheerleaderki śliniącej się na widok każdego przystojnego faceta – prychnęłam.
– Czyżbyś właśnie przyznała, że jestem przystojny? – Chłopak uniósł brwi z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
Całą swoją siłę woli skupiałam na tym, żeby nie wstać i nie wywalić go za drzwi.
– Boże, ty chyba jesteś jedynym homo sapiens, który nie przeszedł testu lustra – westchnęłam z fałszywym współczuciem.
– Nie powinnaś się martwić moimi wynikami, a swoimi. Słyszałem, że nie dajesz lekarzom spać.
Jego głos brzmiał dziwnie. Słyszałam w nim irytację, kpinę i coś jeszcze... Coś, co ledwo przebijało się przez rosnące rozdrażnienie. Skupiłam się na tym ostatnim, dominującym uczuciu, odczuwając niemałą satysfakcję. Dobrze było wyładować na kimś złość, a on był do tego idealną osobą.
– O, tak, ty z pewnością uzyskujesz pozytywne wyniki. Szkoda, że jedynie w testach na choroby weneryczne.
– Interesujesz się moim życiem seksualnym, Hood?
Sarknęłam z irytacją. Czemu zwracamy się do siebie po nazwisku? Zresztą, nieważne. Mogłabym odbijać piłeczkę dalej, ale gdy tylko na niego patrzyłam, widziałam dzisiejszą katastrofę. Uczucie żalu łączyło się ze złością, a na ten wieczór zdecydowanie mi ich wystarczy. Odkryłam, że nawet przyjemność z denerwowania Irwina nie mogła równać się z błogostanem związanym z nieoglądaniem jego idiotycznej osoby. A obecnie siedziałam (moja silna wola była naprawdę silna, skoro jeszcze nie zerwałam się na nogi, by zetrzeć z twarzy chłopaka ten prześmiewczy wyraz) na szpitalnym w łóżku w jego towarzystwie, nie mogąc nie myśleć o tym, jak okropnie wyglądam. Wbrew pozorom, nie dostałam szpitalnej pidżamki, a rodzina nie przywiozła mi żadnych ubrań na zmianę. Bufiasta suknia musiała wyglądać zabawnie – nie to, żeby sama w sobie nie była piękna. Jednak teraz, cała pomięta, nadawała białej sali atmosferę komizmu i karykaturalności. Blondyn jak zwykle wyglądał perfekcyjnie i gdy tak nade mną stał, lustrując mnie wzrokiem, czułam się wyjątkowo żałośnie.
– Spieprzaj stąd, Irwin – powiedziałam, decydując się szybko pozbyć niechcianego towarzysza.
Nie powinno go tu być i nie rozumiałam, czemu się zjawił. Nie była to wyczekiwana wizyta, więc wolałam ją szybko przerwać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jedynym celem jego obecności tutaj wydawało się być żartowanie ze mnie.
– Czy to jedyne słowa w twoim repertuarze? – Chłopak, zgodnie z moimi podejrzeniami, kontynuował konkurs w prześmiewaniu się.
Coraz bardziej zdenerwowana odgarnęłam blond włosy z czoła i się wyprostowałam.
– Staram się używać słownika dopasowanego do twoich umysłowych możliwości, ale jak widać nawet tych dwóch słów nie potrafisz zrozumieć. – Uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie modląc się o wzrok bazyliszka. – Czemu po prostu nie wyjdziesz?
– Moja rycerskość mi na to nie pozwala, Amelio – oznajmił patetycznie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Tak, jasne, już wierzę w jego, choćby minimalne, szlachetne odruchy. Szczerze powiedziawszy, wolałam chyba wersję pijanego błazna niż pompatycznego faceta. Tamta przynajmniej nie wywoływała zdezorientowania.
– Od kiedy to strach o własną dupę nazywamy rycerskością? – zapytałam.
Chłopak zapewne bał się konsekwencji swoich działań, o ile był w ogóle zdolny do myślenia dalekosiężnego. Nawet nie wiedział, że kilka chwil wcześniej uratowałam go od posiedzonka na komisariacie, czego właśnie zaczęłam żałować.
Na co mi było być dobroduszną?
Widziałam, że Irwin ledwo powstrzymał się od ironicznej odpowiedzi. Ciężko westchnął, utkwiwszy spojrzenie w punkcie gdzieś za mną. Włożył ręce do kieszeni, ale jego zaciśnięte usta przeczyły tej luźnej postawie. Chyba naprawdę udało mi się wyprowadzić go z równowagi.
– Słuchaj, ty opowiesz mi nieco o swoim stanie zdrowia, a ja dam ci spokój – powiedział względnie ugodowym tonem.
Przez kilka sekund patrzyłam na niego podejrzliwie, wahając się. Czemu chciał to wiedzieć? Jeśli jednak miało mi to zapewnić wyzwolenie od jego obecności...
Streściłam szybko ogół informacji uzyskanych od lekarzy. Sprowadzało się to głównie do wyników, które nie mówiły zbyt wiele. Tomografia, która pokaże, czy moja głowa nie została uszkodzona w wyniku upadku (lub natłoku myśli i rozpaczy, jak kto woli), miała odbyć się dopiero jutro. Lekarka powiedziała jednak, że prawdopodobieństwo wstrząsu mózgu jest niewielkie.
– Widzisz – powiedział triumfalnie Ashton. – Nie wiadomo, po co robiłaś wokół tego tyle szumu. Naprawdę nie mogłaś wrócić do domu? Musiałaś ściągać na siebie uwagę pobytem w szpitalu? – zarzucił mnie pretensjami.
W końcu na mnie spojrzał. W jego oczach widoczna była niechęć i złośliwa satysfakcja.
– Czyli to moja wina? – wydusiłam z siebie z niedowierzaniem i gniewem.
Zerwałam się na równe nogi. Nie mogłam dłużej siedzieć nieruchomo.
Jak on śmiał robić mi jakiekolwiek wyrzuty?!
– Myślisz, że ja jestem z tego zadowolona? Szpital to ostatnie miejsce, w jakim chcę być! Powinnam spędzić ten wieczór na scenie – wyrzucałam z siebie, podchodząc do chłopaka. – Ale nie! Oczywiście trafił mi się impertynencki bęcwał, który wszystko zniszczył!
Ciężko oddychałam i mierzyłam go rozwścieczonym spojrzeniem. Chyba załamanie emocjonalne, którego udało mi się uniknąć po spektakularnej porażce na deskach teatru, teraz postanowiło ukazać się światłu dziennemu. Nie mogłam powstrzymać wrzących we mnie uczuć. Blondyn przez chwilę wyglądał na zszokowanego. Może i nie spodziewał się takiego wybuchu, ale w takim razie na co liczył? Miałam grzecznie wysłuchiwać jego niczym niepopartych zażaleń, podczas gdy on nie okazuje ani odrobiny skruchy? Dla niego to może było nic takiego, po prostu kolejna zabawa. Ale czy choć przez chwilę nie pomyślał, jakie to miało znaczenie dla mnie?
– Bęcwał? To słowo używane przez moją babcię za czasów jej przedszkola – prychnął. – Przesadzasz, panikaro. Gdy wychodziłem, jakaś blondyna świetnie sobie radziła w twojej roli. Niczego nie zepsułem – usprawiedliwił się.
– Ani słowa o Caroline – syknęłam.
To niesamowite, że jedna, praktycznie obca osoba potrafi doprowadzić cię na skraj całkowitej utraty kontroli. Wiedziałam, że ochota rzucenia się na Irwina niebezpiecznie we mnie urosła, a nie mogłam do tego dopuścić. Wątpliwe, żeby chłopak postanowił wnieść pozew o pobicie, ale uciekanie się do agresji było poniżej moich możliwości. Oznaczało okazanie słabości. Jeżeli pokażę mu, jak bardzo wpływają na mnie jego słowa, zyska nade mną przewagę.
– Czy to twoja definicja spokoju? Dołowanie mnie jeszcze bardziej?
Cudem powstrzymałam się od wysyczenia słów niczym wąż. Szorstki ton był czymś, z czego mogłam być dumna.
– Nie, to definicja stwierdzania faktów. – Irwin wzruszył ramionami.
– Och, więc podsunę ci jeden niepodważalny fakt – powiedziałam twardym tonem. – W tej sekundzie opuszczasz tę salę albo wzywam ochronę.
Kiwnęłam głową w kierunku drzwi. Blondyn rzucił na nie spojrzenie, ale szybko powrócił wzrokiem do mnie. Patrzył na mnie z góry, czego rzecz jasna nie dało się uniknąć, ale co jednak było niezmiernie denerwujące. Otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
– Jak sobie życzysz – odparł w końcu.
Odwrócił się i wyszedł. Przez moment stałam jeszcze w miejscu, jak gdyby spodziewając się, że chłopak znów wskoczy do sali, by obrzucić mnie kolejną porcja cynizmu. Nic takiego jednak się nie stało. Drzwi pozostały zamknięte, a ich irytująca biel kusiła do wyładowania kipiącego we mnie gniewu. Prychnęłam ze złością i skierowałam się do łóżka. Buzujące we mnie emocje nie pozwoliły mi się położyć, więc usiadłam i nienawistnym wzrokiem próbowałam wypalić dziurę w ścianie. Myśli napędzane wzburzeniem wpadały i wypadały mi z głowy z prędkością światła. W niczym to nie pomagało. Niespodziewanie szybko poczułam się zmęczona i ze zrezygnowaniem opadłam na poduszkę.

~..~..~

Wczesne wstawanie w niedzielne poranki należy do najgorszych rzeczy na świecie, ale personel medyczny szpitala imienia świętego Barholomewa bynajmniej tak nie uważał. Zostałam obudzona jakiś czas przed badaniem, żebym zdążyła się odświeżyć. Jako że nie miałam tu żadnych rzeczy, nie zajęło mi to tyle, ile przewidywali. Znudzona siedziałam na łóżku, gdy usłyszałam pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły.
– Dzień dobry. – Tata wślizgnął się do środka.
– Hej.
Już myślałam, że rodzinka o mnie zapomniała, ale widocznie zmusili tatę do oderwania się od komputera. Ludzie myślą, że własne biuro architektoniczne zapewnia ci dużą swobodę w dysponowaniu czasem, ale efekt był dokładnie odwrotny. Ojciec wiecznie miał coś do zrobienia i nawet niedziele spędzał we własnym gabinecie. Zawsze musiał być do dyspozycji klientów. Nawet teraz był ubrany tak, jakby spodziewał się delegacji chińczyków wyskakującej ze szpitalnej łazienki.
– Pomyślałem, że się przyda. – Rzucił we mnie torbą.
Złapałam ją w locie i z ciekawością zajrzałam do środka. Uśmiechnęłam się na widok równo złożonych ubrań i szczoteczki do zębów (bo mycie zębów palcem wcale nie było taką dobrą zabawą). Można by pomyśleć, że wytrzymałabym jeszcze kilka godzin bez tych udogodnień i ojciec podjął zbędny trud. Cóż, zapewne bym to ścierpiała, ale dobrze, że w kwestii higieny nie różniliśmy się z tatą tak bardzo.
– Jesteś wspaniały – zapewniłam i zniknęłam za drzwiami do łazienki.
Wyszłam w ekspresowym tempie, wiedząc, że ani lekarze, ani ojciec nie lubią czekać. Już w drodze na tomografię mój rodziciel kilka razy zerkał na zegarek. Wiedziałam, że jest zniecierpliwiony i sama się zdenerwowałam. Czas to pieniądz to bardzo trafne przysłowie, ale czy pobyt córki w szpitalu nie był wystarczający, by oderwać myśli od spraw firmy?
Znaleźliśmy się w sali pełnej ekranów, skąd sprowadzili mnie w dół. Wstrzyknięto mi radioaktywny płyn, który miał sprawić, że prześwietlenie będzie bardziej efektywne. W głowie pojawił mi się obraz samej siebie świecącej jak bożonarodzeniowa choinka, ale medycyna zadbała o to, by odebrać pacjentom całą frajdę. Mimo że dotąd nie brałam udziału w tym badaniu, oglądnęłam dostatecznie dużo odcinków doctora House'a, żeby bez oporów wsunąć się do pokaźnych rozmiarów tuby.
W gruncie rzeczy nie musiałam robić wiele więcej. Szybko dobrnęliśmy do końca, a wyniki były dostępne od razu. Mimo pewności co do stanu mojego zdrowia poczułam nadpływający strach. Aż wzdrygnęłam się na myśli o możliwych pęknięciach czaszki. Okropne obrazy powstające w moim umyśle nie pomagały w uspokojeniu się. Splotłam palce i zajęłam miejsce przed sporym ekranem, tuż obok taty. Mężczyzna rzucał zza okularów analizujące spojrzenia, ale dla mnie rzuty białych plam na czarnym tle wydawały się kompletną abstrakcją. Przełknęłam ślinę i próbowałam odnaleźć jakieś prawidłowości. Trudno było uwierzyć, że naprawdę patrzę na wnętrze własnej głowy.
Lekarze zarzucili nas typowym naukowym bełkotem. Raz po raz pokazywali wskaźnikami dane miejsca na obrazach. Coraz bardziej zdezorientowana rozejrzałam się wokół, aż natrafiłam na rozbawione oczy młodego praktykanta. Jego szczupłą twarz rozjaśniał życzliwy uśmiech, a brązowa grzywka zaczesana była do tyłu. Wyglądał schludnie i sympatycznie. Zrobił krok w moją stronę, a ja objęłam wzrokiem jego wysoką postać. Sprawiał wrażenie serdecznego, ale też uprzejmie rozbawionego całą sytuacją. Uniosłam w górę brwi w niemym pytaniu.
– Z twoją głową wszystko w porządku – poinformował mnie cicho. – Jedyną anomalią jest nieprzeciętnie mały mózg.
Nie wiedziałam, że mogę poczuć się jeszcze bardziej zagubiona. Patrzyłam na bruneta szeroko otwartymi oczami. Czyżbym się przesłyszała? Jego grzeczna postawa przeciwstawiała się usłyszanym przeze mnie słowom. Ale ten psotny błysk w oku... Nie, z moim słuchem było wszystko w porządku. To tylko "nieprzeciętnie mały mózg" nie wiedział, jak zinterpretować ten wtrącony uprzejmym tonem komentarz.
Odwróciłam się i rzuciłam okiem na zdjęcia mojej głowy. Naprawdę był mały? Czy może chłopak tylko żartował? Wesołe iskierki w jego oczach by to potwierdzały, ale przekazał mi to tonem lekarza stwierdzającego fakt...
Otworzyłam usta, zamierzając podjąć próby wyjaśnienia całej tej sytuacji, ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Świetnie, teraz potwierdzałam jego teorie o moim umysłowym opóźnieniu.
– To wszystko, tak? – Tata podniósł się, a ja automatycznie zrobiłam to samo.
Młody praktykant wycofał się do tyłu, ustępując miejsca lekarzom, którzy podnieśli się na nogi. Pomiędzy nas weszło kilka osób, uniemożliwiając mi zareagowanie na stwierdzenie stażysty. A to, że powinnam zareagować, było pewne. Choćby miało to być oburzenie jego słowami, prośba o wytłumaczenie się czy kontratak, musiałam coś zrobić. Tymczasem mogłam jedynie z roztargnieniem próbować złapać z nim kontakt wzrokowy, dopóki nie wrócił do swoich zajęć i nie opuścił sali bocznym wejściem. Odprowadziłam go zafrapowanym spojrzeniem, aż zniknął za drzwiami. Był tylko dziwnym nieznajomym, ale teraz do końca życia będzie miał mnie za idiotkę.
Szybko podpisano papiery wypisujące mnie ze szpitala i w końcu mogłam opuścić to miejsce. Szopka wokół mojej osoby dobiegła końca. Teraz musiałam stawić czoła życiu, w którym moje przedstawienie okazało się fiaskiem, a ja sama zapewne stałam się szkolnym pośmiewiskiem. Na szczęście, miałam jeszcze cały dzień na użalanie się nad sobą we własnym wygodnym łóżku.

~..~..~



Przeeepraaszaam. Mnie samej nie podoba się ten rozdział, więc wybaczcie publikowanie czegoś, z czego nawet ja nie jestem zadowolona. Nie martwcie się, następne rozdziały wydają się być lepsze, przynajmniej w mojej subiektywnej opinii, więc liczę, że jeszcze tu zaglądniecie.
Ogromna liczba komentarzy pod ostatnim rozdziałem działała bardzo motywująco :))) Tak, chyba wiecie, o co mi chodzi... No cóż, nie marudzę, chcę tylko ładnie prosić o wysilenie się na chociaż kilka znaków, żebym wiedziała, czy ktokolwiek tu zagląda (o ile tak jest haha).
To by było na tyle, do następnego xx
+ zauważcie, że zawsze zdążam na czas, choćby miały to być ostatnie minuty dnia! Ktoś jest dumny? ♥




3 komentarze:

  1. No heej. ♥
    Jestem tu po raz pierwszy, ale już przeczytałam poprzednie rozdziały. *-*
    Ajj, bardzo ładnie piszesz. ^^ Czekam na kolejny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Troszę się wynudziłam przy drugiej części, ale początek zrobił na mnie tak dobre, przyjemne wrażenie, że końcówka wcale go nie zatarła. ;)
    Ashton zachował się jak dupek, co tu więcej mówić. Rzadko kiedy podoba mi się jakaś damska postać w opowiadaniach, bo z reguły są to idiotki i Mary Sue, ale Twoją Amy polubiłam. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej! ;)
    Pozdrawiam,
    [angel-calum-fanfiction.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, moje serce się raduje - ktoś lubi Amy! Martwiłam się właśnie tym, że może nie budzić zbytniej sympatii XD
      Dziękuję i całuję,
      Dee

      Usuń

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥