~Dziś wyjątkowo krótka notka na początku.~
Chciałabym z całego serducha podziękować Battle
Scars. Jesteś naprawdę wielka, komentując każdy przeczytany
rozdział. To naprawdę dodaje motywacji, więc jeszcze raz serdeczne
dzięki ♥ Mam nadzieję, że rozdział się spodoba xx
~.♦.~.♦.~
And I can't feel no remorse
And you don't feel nothing back
And I don't feel no remorse
And you can't see past my blindness
And you don't feel nothing back
And I don't feel no remorse
And you can't see past my blindness
Zamknęłam szkolną szafkę i aż
podskoczyłam.
– Emily – syknęłam karcąco, wciąż
łapiąc oddech.
Brunetka stała tuż obok,
uśmiechnięta od ucha do ucha. W końcu zupełnie normalne było nagłe pojawianie
się i straszenie ludzi na śmierć.
– Mellie – odparła jakby na
przywitanie, nie przejmując się moim piorunującym spojrzeniem.
Nikt nie był na tyle ślepy, żeby
nie zauważyć jej podekscytowania.
– Co się dzieje w świecie
zakręconych chochlików? – zapytałam z uniesionymi brwiami, próbując odgryźć się
za użyte przez nią zdrobnienie.
– Wiesz, naprawdę nie zgadniesz –
odparła, a jej entuzjazm wcale nie malał. – Spotkałam się wczoraj z Jackiem.
Jest cholernie wkurzony o ten mój wakacyjny wyjazd, choć sam będzie w tym
czasie na obozie. Zresztą, ty też tam będziesz. – Spojrzała na mnie i klasnęła
w dłonie. Chwyciła mnie pod rękę i chciała ruszyć do przodu, ale uparcie stałam
w miejscu.
– Em, nie mogę...
– Mam dla ciebie misję. Tak
naprawdę to nic takiego, rozumiesz. Po prostu oboje będziecie na tym obozie i,
uh, tak wam zazdroszczę. Też chciałabym jechać, ale od dawna mam zaplanowane te
wakacje i nawet nie należę do koła teatralnego...
Nieświadomie brunetka ciągnęła
mnie do przodu.
– Emily, o co ci chodzi? Nie mam
teraz czasu. – Spróbowałam wyrwać rękę z jej uścisku.
Do dziewczyny jednak nie
dochodził sens moich słów. Albo po prostu postanowiła nie zwracać na to uwagi.
A ja zaczynałam się irytować. Była przerwa na lunch, a w związku z
nadchodzącymi wakacjami i wyjazdem postanowiliśmy omówić kilka ważnych spraw z
grupą teatralną. Za pięć minut musiałam być w drugim skrzydle szkoły i nie
miałam czasu wysłuchiwać historii Black. Zwłaszcza, że była tak zrozumiała jak
pętle czasowe.
– Wiesz, Jack wyrzucał mi, że na
plaży będą ci wszyscy faceci. Swoją drogą to będę miała niezłe widoki, nie
żebym miała ochotę go zdradzać – powiedziała, z figlarnym uśmiechem brnąc do
przodu.
– Emily, idę na próbę –
oznajmiłam twardo, obracając się w druga stronę.
– Amy, jest przerwa i idziemy na
stołówkę – odparła. Nie wiem, czy tylko wydawało mi się, że usłyszałam w jej
głosie rozpaczliwa nutę.
– Przecież mówiłam ci, że mamy
zaplanowane...
– Johannes zdecydowanie
przesadza! Macie się zagłodzić na śmierć? Nie ma mowy! – Dziewczyna próbowała
ciągnąć mnie w druga stronę. – To bestialskie, żeby zabierać wam wolny czas,
zwłaszcza ten poświęcony na posiłek. Chodź, idziemy.
Spojrzałam na brunetkę uważnie.
Jak zwykle była pełna energii, ale teraz... było odrobinę inaczej. Tak jakby
starała się to udowodnić całemu światu. A mogła robić to tylko po to, żeby
odwrócić moją uwagę od czegoś innego.
Westchnęłam.
– Dobra, gra skończona. Możesz
wytłumaczyć mi w pięciu słowach, o co chodzi, albo spadam.
Emily popatrzyła na mnie
zaskoczona i zmartwiona. Uniosłam wyczekująco brwi.
– Po prostu nie idź tam –
powiedziała z rozpaczliwym przekonaniem w głosie.
Otworzyłam usta z autentycznego
zdziwienia. Nie pomyślałam, że mogło chodzić jej akurat o to.
– Dlaczego?
– Och, Amy, chodź do tej
cholernej stołówki – sapnęła. – Nie powinnaś pochwalić mnie za te pięć słów?
Dokładnie pięć. Ja staram się odpowiadać na twoje prośby, ty też powinnaś
zrobić to dla mnie – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. – A miałam cię
poprosić o coś ważnego. Gdzie skończyłam? Zaraz, Jack, tak.
Prychnęłam. Brunetka umiała
nieźle zdenerwować człowieka. Była uparta. Chyba nie liczyła, że naprawdę
skupię się teraz na jej miłosnych rozterkach.
– Przepraszam, Emily,
porozmawiamy o tym później – powiedziałam ugodowo, przybierając na twarz
uśmiech, który miał w sobie odrobinę zdenerwowania. – A teraz powiesz mi o co
chodzi?
– Ostatnio masz taki dobry humor
– zaczęła, rzucając mi spojrzenia zabarwione troską. – A ten dupek ci go
zepsuje.
– Och.
Ashton bóg–szkoły Irwin wrócił i
sieje zamieszanie. Powinnam się tego spodziewać.
Black zacisnęła wargi, patrząc na
mnie przepraszająco.
– Dlatego idziesz ze mną zjeść
pyszną lasagne. Może tym razem nie będzie w niej banana – oznajmiła stanowczo.
– Doprawdy? I mam do końca życia
unikać tego palanta? – prychnęłam.
Zdenerwowanie przerodziło się w
złość. Bez przesady. Żarty innych mogły być przygnębiające, ale nie byłam
jajkiem, które trzeba byłoby chronić. I to od czego? Przejścia korytarzem?
– Och, Amy. – Emily była
zrezygnowana i sfrustrowana.
– Dzięki za ostrzeżenie.
Smacznego. – Szybko uścisnęłam brunetkę, uśmiechając się z wdzięczności za jej
dobre chęci, po czym ruszyłam do przodu.
Dziewczyna zaprotestowała, ale
wkrótce zniknęłam za zakrętem. Wzięłam głęboki wdech. Może przyjaciółka
niepotrzebnie mnie denerwowała? Irwin mógł już przecież stąd pójść.
Nie. Wciąż tu był. Stał w
otoczeniu grupy kumpli, głośno się z czegoś śmiejąc. Przejechałam po nich
spojrzeniem, dostrzegając Mike'a. Świetnie. Mój ulubiony duet.
Przejście obok nich nie musiało
skończyć się katastrofa. Istniało prawdopodobieństwo, że nawet mnie nie
zauważą. Zwłaszcza, że jedynie Ashton stał przodem do mnie.
Może w innym wszechświecie te
nadzieje miały szanse na spełnienie.
Gdy tylko się do nich zbliżyłam,
Irwin uniósł głowę. Na jego twarzy rozkwitł typowy, irytujący uśmiech. Nie
odwracając ode mnie badawczego, wyzywającego spojrzenia, powiedział coś do
znajomych. Wszyscy ryknęli śmiechem.
Poczułam gorąco na szyi. Wyraz
twarzy blondyna i jego oczy nie pozostawiały wątpliwości, że mówił o mnie. Cała
jego postawa rzucała mi nieme wyzwanie. Zareagujesz czy pójdziesz dalej? Jeden
z jego kumpli właśnie odgrywał scenę mojego omdlenia, na co reszta znów się
zaśmiała.
Panie i panowie, mamy zwycięzcę
konkursu na najbardziej irytujący śmiech świata.
Mocniej zacisnęłam ręce na
ramieniu torby. Już zdążyłam zrobić się wściekła. Mogłam ignorować docinki
całej szkoły, ale ON nie miał prawa
żartować z tego tematu. To była jego wina. Zniszczył moja szansę na karierę,
zrobił ze mnie pośmiewisko i nie pokusił się o przeprosiny. A teraz odważył się
ze mnie drwić. Jeśli myślał, że przejdę obok tego obojętnie, to był w olbrzymim
błędzie.
Ruszyłam w ich kierunku. Ashton
uniósł brwi, ale na jego twarzy wciąż widniał arogancki uśmieszek. Stojący obok
Mike w końcu zauważył, że jego przyjaciel na kogoś patrzy i odwrócił się. Moją
obecność skwitował szerokim uśmiechem.
– Chłopaki, patrzcie, kto postanowił
do nas dołączyć – powiedział, zwracając na mnie uwagę reszty. – Może powinniśmy
ustawić się w kolejce po autografy? – dodał z udawanym przejęciem.
Otoczyła mnie kakofonia dźwięków.
Czy wspólny czas tej grupki polegał na wybuchaniu rechotem po każdym usłyszanym
zdaniu?
Zignorowałam ich, choć nie mogłam
powstrzymać delikatnego rumieńca wypływającego na policzki. Całą uwagę skupiłam
na Irwinie. Starałam się, by moją odpowiedzią na jego prowokację było pewne
siebie i wrogie spojrzenie. Pokazanie mojej niechęci za wiele by nie dało.
– Kotku, a podpisujesz się też
na...
– Wszystko w porządku, Amy? –
Ashton przerwał jednemu z chłopaków. – Bo wyglądasz nie najlepiej.
Chyba myślał, że był w
jakikolwiek sposób ujmujący. Słodycz jego głosu nie mogła ukryć cynizmu.
– Jest okej, a u ciebie? –
powiedziałam uprzejmie, po czym pochyliłam się do przodu i spojrzałam na niego
z udawaną troską. – Och, Irwin, masz jakieś zaczerwienione oczy. Czyżbyś
wczoraj znów płakał w poduszkę, czytając "Romeo i Julię"?
Blondyn był lekko zaskoczony moją
odpowiedzią, ale szybko przybrał na twarz kpiący wyraz.
– Ja, w przeciwieństwie do
ciebie, mam życie towarzyskie i ciekawsze rzeczy dorobienia wieczorami niż
czytanie szekspirowskiego gówna.
– Doprawdy? Na przedstawieniu
wydawałeś się dobrze zaznajomiony z wypowiedziami Romea – odparłam obojętnym
tonem. – A może ta jęczydupa robi ci za męski wzór..?
Prawie wymsknęło mi się:
"skoro ojciec cię zostawił?", ale szybko ugryzłam się w język.
Dopiero kilka dni temu dowiedziałam się, że przed rokiem rodzice Ashtona się
rozwiedli, a raczej jego ojciec znalazł sobie kochankę. To jednak byłby chwyt
poniżej pasa, nawet biorąc pod uwagę, że miałam do czynienia z Irwinem.
Wypowiedziane słowa wystarczyły natomiast, bym mogła z satysfakcja oglądać, jak
chłopak zaciska szczękę i przełyka ślinę.
Kątem oka zauważyłam, że jakiś
szatyn próbuje interweniować, ale Irwin uciszył go gestem ręki.
– Nie potrzebuję męskiego wzoru.
Dziewczyny same wskakują mi do łóżka – odpowiedział ostrzejszym tonem.
– Tak, racja. Romeo był takim
kretynem jak ty, ale męską dziwką bym go nie nazwała.
Patrzyłam z zimnym uśmiechem w
rozszerzające się źrenice chłopaka. Po chwili rozluźnił się odrobinę i
odpowiedział mi podobnym grymasem. Nie spieszył się z odpowiedzią, a jego oczy
były we mnie utkwione. Dlaczego to zaczynało robić się krępujące?
– Ja za to nie wiedziałem, że
taka z ciebie suka.
Nie udało mi się ukryć
skrzywienia przechodzącego przez twarz. Z ust chłopaków wokół dobiegało
przeciągłe "uuuu".
– Zawsze do usług. – Dygnęłam
przed nimi.
Ukłon oznaczał koniec
przedstawienia, więc odwróciłam się i wśród echa komentarzy zaczęłam się
oddalać. Dopiero teraz zauważyłam, że podczas naszej wymiany zdań zgromadziła
się tu mała widownia. Wciąż zdenerwowana, zaciskałam i rozluźniałam pieści. Ludzie
posyłali mi zaciekawione spojrzenia. Nic dziwnego, skoro przez ostatni tydzień
ignorowałam ich zaczepki, a teraz odbyłam pojedynek na słowa z, no cóż, bardzo
popularnym i przystojnym chłopakiem. Mam nadzieję, że nie doczekał się jeszcze
grona psychofanek, gotowych mnie za to poćwiartować.
Przez chwilę mechanicznie szłam
przed siebie, prychając i złorzecząc Ashtonowi w myślach. Dopiero po kolejnym
zakręcie korytarza dotarło do mnie, że przed spotkaniem z Irwinem byłam w
drodze na zebranie. Przyspieszyłam kroku, choć już byłam lekko spóźniona. W
efekcie do sali wpadłam zdyszana i rozzłoszczona. Wzrok wszystkich skierował
się na mnie. Chyba powinnam cieszyć się z tej sławy – od dłuższego czasu
znajdowałam się pod nieustannym ostrzałem spojrzeń. Doprawdy, nie wiem, czym
się tak przejmowałam, skoro świetnie sobie radzę bez żadnej Szkoły Teatralnej.
– Przepraszam – powiedziałam,
wślizgując się na ławkę obok Kathlyn.
Pani Maria jedynie kiwnęła głową,
kontynuując wywód.
– Co mnie ominęło? – szepnęłam do
siedzącej obok blondynki.
Z Kate znałyśmy się już w szkole
podstawowej. Gdy wylądowałyśmy w rożnych klasach, zbliżyłam się do Emily i
Lory. Utrzymywanie kontaktu z nieśmiałą blondynką ograniczało się obecnie
jedynie do koła teatralnego i rzadkich, wspólnych wyjść.
– Niewiele. – Dziewczyna mruknęła
do mnie cichutko. – Omówiliśmy tylko kwestię wyjazdu.
Pokiwałam głową, wiedząc, że
Katlyn miałaby ochotę mnie zabić za ciągnięcie rozmowy, gdy wszyscy wokół
siedzieli cicho i z uwagą słuchali pani Johannes. Jedynie Tom, nasz grupowy
błazen, co jakiś czas wtrącał swoje komentarze, na co reszta uśmiechała się lub
ciężko wzdychała.
Skończyliśmy kilka minut przed
lekcją. Na szczęście zaplanowana na niej projekcja filmów nie wymagała zbytniej
uwagi. Każdy z nas miał w głowie rajskie widoki, które roztoczyła przed nami
Maria. Mieliśmy zamieszkiwać domki ulokowane nad rozległym jeziorem.
Kilkadziesiąt metrów od naszego ośrodka znajdowało się morze. Wizja odpoczynku
nie była jednak do końca prawidłowa – od początku wiedzieliśmy, że jedziemy tam
głównie, by pracować. Codzienne próby teatralne i wiele ćwiczeń wcale nas nie
zniechęcało. My właśnie z tego powodu się cieszyliśmy. Oto macie przed sobą
grupę zapaleńców, skłonną poświęcić wakacje na rzecz intensywnego treningu.
Złapałam blondynkę po wyjściu z
sali i szybko zgarnęłam stracone przez Irwina informacje. Upewniwszy się co do
godziny wyjazdu, pozwoliłam dziewczynie lecieć do klasy pana Burbsa. Pokręciłam
głową nad jej nadgorliwością. Wiem, że facet lubi wpisywać spóźnienia, ale to
był ostatni tydzień roku szkolnego. Nawet gdyby poczuł taką chęć, co jest mało
prawdopodobne, nic by to już nie zmieniło.
Razem z Andym ruszyłam na naszą
rzekomą biologię.
~.♦.~.♦.~
Zakończenie roku szkolnego
nieubłaganie się zbliżało. Cały tydzień wyglądał podobnie – czas spędzaliśmy
albo na zewnątrz, podziwiając grę chłopaków, albo w klasach, oglądając filmy.
Sielankowa atmosfera była przerywana jedynie moim spotkaniami z Irwinem.
Ilekroć mijałam go na korytarzu, chłopak nie mógł darować sobie rzuconej w moją
stronę uwagi. A ja nie pozostawałam mu dłużna. Nasze ostre wymiany zdań miały
się jednak niedługo skończyć. Siedząc w piątek na auli i oglądając pożegnanie
trzecioklasistów, zastanawiałam się, czy kiedykolwiek z niektórymi z nich
zamienię jeszcze słowo. Nie żebym miała coś przeciwko zniknięciu Ashtona z
mojego życia. Za każdym razem, gdy go widziałam, wyzwalał we mnie mieszankę
niechęci i złości. To naprawdę nie są uczucia, których będzie mi brakować.
Nasze miasto nie było jednak duże, a prawdopodobieństwo natknięcia się gdzieś
na blondyna i owszem. Miałam nadzieję, że chłopak w końcu sobie odpuści.
Przypadkowe spotkania w supermarkecie lub na imprezie nie zawsze będą się
kończyć naszą kłótnią, prawda?
Zobaczyłam to oczami wyobraźni i
nie mogłam powstrzymać uśmiechu na wizję nas jako staruszków, wciąż rzucających
w siebie obelgami.
Opuściwszy w piątek szkołę,
odetchnęłam z ulgą. W końcu wolna od tych wszystkich ludzi i ich docinek. W tym
tygodniu skutecznie realizowałam moją politykę ignorowania ich i pozostawania w
dobrym humorze, ale wychodząc z szarego budynku i mając przed sobą całe
wakacje, dostrzegłam, jakim to było ciężarem. Teraz mogłam w spokoju cieszyć
się obozem.
Sobota upłynęła mi na powolnym
porządkowaniu spraw związanych z wyjazdem. Szeroko otwarta walizka leżała na
środku pokoju, a na podłodze wokół panował mały zamęt. Ubrania rozrzucone były
w kilka stert, z których każda się czymś cechowała. Największa była rzecz jasna
ta z rzeczami, co do których nie byłam pewna. Potrzebne czy nie? Brać czy
zostawić? Miałam przed sobą jeszcze cały dzień – wyjeżdżaliśmy w poniedziałek
rano, więc niespecjalnie przejmowałam się embrionalnym stanem mojego
spakowania. Wyglądając za okno, obserwowałam leniwe promienie ostrego słońca,
które zdawały się wyciskać z wszystkiego ostatnie krople wody. Duszne powietrze
powoli wtaczało się w moje płuca, a siedzenie na poddaszu tylko wzmagało
pragnienie. Z rozmarzeniem pomyślałam o orzeźwiającym dzbanku domowego kompotu,
który mógł na mnie czekać tylko jedną przecznicę dalej. Tak, sławny śliwkowy
kompot rodziny Fostersów był idealny na upalne dni i szczerze współczułam
ludziom, którzy nie mieli do niego dostępu. Bez entuzjazmu rozejrzałam się po
pokoju i doszłam do wniosku, że i tak powinnam odwiedzić babcię przed wyjazdem.
Czemu by nie zrobić tego teraz?
Wyszłam z domu, starając się
cieszyć promieniami słońca z bezpiecznej, zacienionej alejki, prowadzącej do
małego domku dziadków. Od kilku lat babcia mieszkała tam sama, za towarzysza
mając jedynie adoptowanego psa. Nie chciała się przeprowadzać, bo dzieliło nas
jedynie pięć minut spaceru. Gdy jej zdrowie zdecydowanie się pogorszyło, mama
rozpoczęła poważne negocjacje, ale Anastasia była nieprzejednana. Tata mówił,
że nie miałby nic przeciwko obecności babci w domu, ale musiałby się wtedy
pozbyć żony. Istotnie, te dwie kobiety razem mogłyby doprowadzić do trzeciej
wojny światowej w ciągu kilku dni. Nikt nie wiedział, jak zdołały przetrwać
kilkanaście lat razem w tym niewielkim domku, który już po chwili wyłonił się zza
zakrętu. Z uśmiechem na ustach otworzyłam furtkę, a umieszczone obok dzwoneczki
cicho zabrzęczały. Dźwięk musiał dotrzeć do ogrodu z tyłu domu, gdyż już po
chwili poczułam na sobie dwadzieścia kilogramów radości.
– Co tam, Molier? – Pogładziłam
psa po pysku, a ten wdzięcznie odszczeknął.
Z powodu niewątpliwie płynącej w
jego żyłach krwi border collie czasami naprawdę odnosiłam wrażenie, że sprytny
kundel rozumie wszystko, co się wokół dzieje. Rozmowy babci z nim, z których
tak lubiła prześmiewać się mama (choć sama kiedyś widziałam poważną Georgie,
próbującą z zaangażowaniem opisać psu, jak działa nowa pralka – "Pomożesz
staruszce, prawda, mądralo?") wydawały się wtedy być czymś więcej niż
próbą zagłuszenia ciszy.
Pies, merdając ogonem,
podprowadził mnie pod same drzwi, a następnie pokłusował gonić biednego kosa,
który nieopatrznie oddalił się od swojego gniazda na szczycie miniaturowego
klonu. Weszłam do środka, z ulgą witając falę chłodnego powietrza.
– Czeka cię marna śmierć, jeśli
natychmiast nie zamkniesz tych wrót do piekieł! – Usłyszałam krzyk dochodzący z
kuchni.
Pokręciłam głową, zatrzaskując
drzwi i zrzucając ze stóp buty.
– Jak ja lubię twoje ciepłe
powitania – burknęłam, schylając się, by przytulić kobietę siedzącą na krześle
i pochylającą się nad krzyżówką.
Babcia szybko odwzajemniła mój
gest, by po chwili znów zapatrzyć się w otwartą stronę gazety.
– Rada w starożytnych Atenach, 7
liter – mruknęła, w zamyśleniu stukając długopisem o stół.
Z uśmiechem popatrzyłam na wyryte
w ławie bruzdy i ciemniejsze plamy pokrywające miejsce tuż obok gazety. Od
kiedy pamiętałam, babcia z dziadkiem uwielbiali siadać przy tym stole z
najnowszym wydaniem lokalnej panoramy i kubkiem zaparzonego rumianku w dłoni,
po czym znikali w świecie rebusów i zagadek. Usiadłam z boku, podbierając ręce
na łokciach i przyglądając się kobiecie. Dopiero gdy ta posłała mi niecierpliwe
spojrzenie, zrozumiałam, że jej wcześniejsza wypowiedź była skierowana do mnie.
– Hmm...
W myślach powtórzyłam zadane
pytanie, po czym wzruszyłam ramionami. Podniosłam się na nogi, by znaleźć
upragniony kompot.
Babcia spojrzała na mnie.
– Niczego was nie uczą w tych
szkołach? – wyburczała z niezadowoleniem, ale w jej oczach widoczne były wesołe
ogniki. – Czy ty w ogóle zdałaś do następnej klasy?
Cicho się zaśmiałam, próbując
jednocześnie zrobić groźną minę.
– Oczywiście. Od wczoraj na moim
biurku spoczywa świadectwo ze wspaniałymi wynikami – powiedziałam z godnością.
Babcia zaśmiała się, ale teraz w
jej spojrzeniu pojawiła się duma. Odłożyła długopis na stół i skupiła swoją
uwagę na mnie.
– Niczego innego się nie
spodziewałam – oznajmiła. – A teraz wyjmij z szafki szklanki, ja przygotuję
kompot.
Podniosła się na nogi, klepiąc
mnie po ramieniu i kierując się do lodówki. Po chwili obie siedziałyśmy na werandzie,
z pysznym napojem na stoliku obok i Molierem raz po raz przynoszącym pod nasze
krzesła różnorodne piłki.
– Dopiero co kupiłam mu nowe
zabawki, a spójrz, co już z nimi zrobił – stęknęłam, unosząc w palcach
porozrywaną, czerwoną kulkę, z której wychodziła wato-podobna substancja.
– Moli jest aktywny psiakiem, ot
co. Nie leni się całymi dniami w domu, co zapewne planuje teraz robić większość
nastolatków.
– Hej, ja jutro jadę na obóz –
zaprotestowałam.
– Tak, wiem. – odparła babcia,
posyłając mi spojrzenie mówiące, że tylko sobie żartuje. – Chyba już uporałaś
się z tym przedstawieniem, co?
Przytaknęłam, patrząc na rosnące
przede mną półdzikie róże. Ostatnio babcia nie miała tyle siły, by dbać o
ogród, a mama zdecydowanie nie miała duszy ogrodnika. Zastanawiałam się nad
tym, co chcę powiedzieć, ale słowa mimowolnie zaczęły opuszczać moje usta.
– Ostatnie tygodnie były okropne
– wyrzuciłam z siebie. – Chwilami myślałam, że zacznę krzyczeć na wszystkich
wokół, ale tak naprawdę cała złość była skierowana na Irwina.
Nigdy nie mówiłam nikomu, że
zajście z przedstawieniem boli mnie bardziej, niż może się wydawać, ale chyba
potrzebowałam wyżalić się chociaż raz. Żeby zostawić tą sprawę za sobą.
– Czyli widziałaś się z tym
chłopakiem?
– Widziałam? – prychnęłam. –
Musiałam znosić jego widok codziennie.
Babcia pokiwała głową.
– A w szpitalu?
– Tak, nie dał mi spokoju nawet
tam.
Dopiero gdy poczułam na sobie
uważne spojrzenie babci Any, zrozumiałam, że jej pytania nie było do końca
zwyczajne. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta wiedziała o wizycie Irwina w
szpitalu.
– Widziałaś go?
– Tak, przyszedł, gdy
opuszczaliśmy przychodnię – oznajmiła zwyczajnym tonem. – Był... bardzo
przejęty całą sprawą.
– Niewątpliwie – burknęłam z
ironią.
– Wydawał się zmartwiony –
powiedziała ostrożnie.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
– Babciu, nie wiem, czy
rozmawiamy o tej samej osobie – stwierdziłam. – A nawet jeśli, to nie mam na to
najmniejszej ochoty. Poznałam trochę Irwina przez ostatnie dwa tygodnie i wiem,
że coś takiego jak wyrzuty sumienia w jego przypadku nie istnieje.
Poczułam na sobie jeszcze jedno
przeciągłe spojrzenie, ale już po chwili babcia wołała do siebie Moliera i
nakłaniała go do oddania gumowej kaczki. Odetchnęłam, spychając myśli o
Ashtonie głęboko w zakątek umysłu. Na pewno nie był osobą, jaką widziała go
babcia. Nie, zdecydowanie nie. Babcia okropnie pomyliła się w jego ocenie.
Wróciłam do domu pod wieczór, ale
zobaczywszy chaos panujący w moim pokoju, z ulgą powitałam telefon od
dziewczyn, każących mi stawić się na pożegnalnej imprezie.
~.♦.~.♦.~
W niedzielnym poranek obudził
mnie dzwonek telefonu. Mrużąc oczy przed światłem wpadającym zza
niezasłoniętych rolet, zobaczyłam na wyświetlaczu imię Katlyn.
– Hmm, co jest? – wymruczałam,
wciąż próbując się obudzić.
Powrót o tak późnej porze nie był
najlepszym pomysłem. Było już po jedenastej, a ja nadal rozpaczliwie
potrzebowałam snu.
– Amy, gdzie ty jesteś? –
Usłyszałam zdenerwowany głos blondynki, który postawił mnie do pionu.
– Nadal w łóżku – przyznałam,
głowiąc się nad tym, gdzie powinnam być.
Obiecałam pomóc jej się spakować?
Chyba nie miałam aż tak dobrego serca, żeby zgodzić się na to o takiej wczesnej
porze?
Dotarł do mnie urywany oddech.
– Powiedz, że żartujesz – odparła
dziewczyna piskliwym głosem.
– Kate...
– Czekamy tu na ciebie od 15
minut!
Zamarłam z telefonem przy uchu.
Gdy usłyszałam głos Johannes i Toma, wiedziałam, kto i dlaczego na mnie czeka.
Cholera.
~.♦.~.♦.~
Rozdział z poślizgiem, ale za to wyjątkowo długi.
Rzecz jasna ma swoje niedoskonałości, ale z niektórych scen jestem
zadowolona, więc wałkowanie go pięćdziesiąt razy nie okazało
się bezsensowne. Jeśli jakiś nowy ("nienowy" też może
być, nie dyskryminuję Was xD) czytelnik tu zbłądził, to
łaaaadnieee proszę o choć króciutki komentarz. Jestem też
otwarta na krytykę, więc jeśli coś Wam nie pasuje, to piszcie,
nie zjem Was za to :3 Do następnego miśki xx