sobota, 29 października 2016

13. Wake Me Up


Feeling my way through the darkness
Guided by a beating heart
I can't tell where the journey will end
But I know where to start


Po kilkudziesięciu minutach przewracania się z boku na bok nie wytrzymałam i podniosłam się do siadu. Przeczesałam włosy palcami, jednocześnie wyglądając za okno. Dopiero teraz zauważyłam, że promienie słoneczne zdążyły wychylić się zza horyzontu, więc na zewnątrz panował przyjemny półmrok. Szare światło odbijało się od ostrych konturów sąsiedniego domku i łagodnie oplatało gałęzie drzew uginające się pod ciężarem licznych szyszek. W mojej głowie pojawił się obraz jeziora osnutego poranną mgłą i pomyślałam, że przyjemnie byłoby spędzić chwilę na zewnątrz, kiedy słońce nie zdążyło jeszcze skalać otoczenia nieprzyjemnym skwarem. Upewniając samą siebie, że już nie zasnę, wstałam z łóżka i sięgnęłam po leżąca obok bluzę. Piąta rano na zegarku mówiła mi, że szanse na spotkanie kogokolwiek są tak niewielkie, bym mogła zostać w pidżamie i nie przejmować się nieuczesanymi włosami, na których poduszka odcisnęła swe haniebne piętno. Chwyciłam telefon, po czym na palcach wyszłam na zewnątrz. Odetchnęłam zimnym powietrzem, które zalało moje płuca i wypłoszyło z organizmu resztki snu. Wokół było tak spokojnie, jakby czas się zatrzymał. Jezioro leniwie drgało i tylko to utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie utknęłam w jakiejś odciętej od praw rzeczywistości bańce. Czułam, jakbym była tam kompletnie sama, choć zdawałam sobie sprawę, że wokół spokojnie śpi, oddycha i marzy ponad pięćdziesiąt osób. Jednak póki co nawet obsługa nie wychyliła nosa ze swoich pokoi.
Zasunęłam bluzę – wbrew pozorom było chłodno – i podreptałam w kierunku jednego z pomostów, które wcinały się w owal jeziora. Ciemnobrązowe drewno wydawało się bezpieczne, więc bez oporów zajęłam miejsca na samym jego końcu tak, by opuszczone na dół stopy móc zanurzyć w wodzie, jeśli przyjdzie mi taka ochota. Miałam jedynie nadzieję, że żadna śmiała, lubiąca ludzkie palce rybka nie postanowiła zrobić sobie z zalewu domu.
Przez kilka minut po prostu wpatrywałam się w powoli różowiejący horyzont. Byłam dziwnie wolna od jakikolwiek myśli i obaw. Potem uświadomiłam sobie, że tej wolności zostało mi nieco ponad dwie godziny. Po tym czasie będę musiała wrócić do udawania. Miał to być dopiero drugi dzień, a ja już chętnie bym się z tego wypisała. Nigdy nie spodziewałam się, że będę tak negatywnie nastawiona do grania czegokolwiek. Wszystko związane z Irwinem było jednak zwyczajnie uciążliwe i nieprzyjemnie. Chociaż, będąc szczera, po wczorajszym dniu oczekiwałam czegoś gorszego. A tymczasem, mimo momentów, w których w myślach szykowałam dla blondyna stos, nie wydawało się, żeby w mojej psychice pozostał jakiś stały uraz. Wychodziło na to, że może, mooże przeżyję jakoś te nadchodzące tygodnie. Bo skoro już postanowiłam wziąć we wszystkim udział, to teraz musiałam postarać się wypaść jak najlepiej. Niech moje cierpienie nie pójdzie na marne.
W pewnym momencie otoczenie się ożywiło. Słońce przybrało żółty kolor, ptaki zaczęły śpiewać poranne serenady z pełnym zaangażowaniem, a pod stołówkę podjechała ciężarówka, z której pracownik zaczął wynosić pudła będące najpewniej moim śniadaniem. Mimo tego ruchu, usłyszawszy kroki tuż za sobą, i tak podskoczyłam w miejscu.
– Ciekawe, że wciąż spotykamy się o nieludzkich godzinach.
Odwróciłam tułów, by zobaczyć wysoką sylwetkę naszego pielęgniarza. Westchnęłam w duchu – no bo naprawdę, lepszych pór nie mogliśmy sobie wybrać – po czym przywołałam na twarz uśmiech.
– Faktycznie ciekawe.
Okej. Ma ktoś namiary na dilera broni palnej? Jeśli zamierzałam prowadzić tę rozmowę w ten sposób, lepszą opcją było chyba strzelenie sobie w łeb. Co miałam jednak poradzić na to, że nic innego nie przyszło mi do głowy?
– Zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle kiedykolwiek śpisz.
Chłopak podszedł kilka kroków w moim kierunku tak, że stał teraz w połowie pomostu. Cały czas się uśmiechał, a ja nadal nie wiedziałam, czy mam to odbierać jako objaw życzliwości, czy raczej lekkiej kpiny w stosunku do mojej osoby. Jego sposób mówienia był naprawdę mylący.
– To samo mogłabym powiedzieć o tobie. – Uniosłam brew. – Ale zapewniam, że akurat ze snem nie mam problemów... przynajmniej zazwyczaj.
– Uff, to dobrze. – Teatralnie złapał się za pierś. – Już myślałem, że będziesz moim pierwszym medycznym przypadkiem na tym obozie.
Na mojej twarzy tym razem zagościł szczery grymas. Przez ostatnią dobę zdążyłam zapomnieć, jak sympatyczny był chłopak. Dlatego teraz, w ramach zadośćuczynienia za kiepski początek rozmowy, przesunęłam się odrobinę w bok, robiąc wystarczająco miejsca dla drugiej osoby.
– Siadasz? – Poklepałam dłonią ciemne drewno.
Jerome skinął głową i po chwili przykucnął tuż obok mnie. Pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska w dziennym świetle. Jego oczy miały kolor podobny do barwy jeziora – ciemniejszy odcień niebieskiego, który oświetlony promieniami słońca wpadał w błękit. Szatynowe włosy, uniesione u nasady, trzymały się z dala od wysokiego czoła i idealnie prostej linii nosa. Rysy twarzy chłopaka, z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi i szerokimi ustami, były niebywale regularne. Przez chwilę nic nie mówiliśmy; ja mu się przyglądałam, a on utkwił wzrok w lekko falującej tafli jeziora. Następnie pochylił się i zanurzył rękę w wodzie.
– Zimna – stwierdził.
Kilka sekund obserwowałam smukłe palce niespiesznie przecinające powierzchnię jeziora. Mimo wcześniejszych słów Jerome'a zdecydowałam, że z powodzeniem mógłby zostać chirurgiem. Jego dłonie wydawały się stworzone do wykonywania najbardziej precyzyjnych zabiegów.
Nieznacznie kiwnęłam głową na stwierdzenie chłopaka – moje stopy zakosztowały już lodowatych objęć wody pod nimi i nie miałam najmniejszej ochoty powtarzać tego doświadczenia. Wolałam natomiast rozpocząć rozmowę na ciekawszy temat.
– Więc gdzie się chowałeś przez ostatni dzień?
Chłopak podniósł głowę i otrzepał rękę. Kilka przezroczystych kropelek wylądowało na moich łydkach.
– Póki co wasz obóz stwarza idealne warunki do odpoczynku. Przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości co do przyjazdu tutaj – oznajmił zadowolonym tonem.
– A miałeś takie?
– Wątpliwości? – zawiesił głos. – Może to za dużo powiedziane. Po prostu nie było tego w planach – wytłumaczył, ale widząc moje zainteresowane spojrzenie kontynuował: – Powinienem być teraz ze znajomymi gdzieś w Kolorado. Mojemu ojcu jednak nie podobał się ten pomysł i postanowił załatwić mi pobyt tutaj. Wszyscy musimy odbyć obowiązkowe praktyki. Naprawdę dużo godzin obowiązkowych praktyk. Większość studentów pewnie dałaby się pokroić za kilka tygodni spędzonych nad morzem zamiast w miejskiej klinice, bo wcale nie tak łatwo to załatwić. – Pokręcił głową. – Ojciec uruchomił swoje kontakty i postawił mnie przed faktem dokonanym. Niespecjalnie miałem jak odmówić, a poza tym to naprawdę nie jest zła oferta.
Potrzebowałam kilku sekund, by przetrawić te nowości. Z na pozór krótkiej wypowiedzi mogłam wyciągnąć naprawdę sporo informacji. Jerome zdawał się pochodzić z porządnej, kandydującej na okładki magazynów rodziny, co w sumie do niego pasowało. Roztaczał wokół siebie aurę dobrze wychowanego chłopca. Jeśli miałabym przydzielić mu jakąkolwiek rolę w którymś z przedstawień, z pewnością wybrałabym postać kulturalnego księcia, który walczy ze smokami i ratuje damy z opresji.
Jego słowa sprawiły także, że zaczęłam się zastanawiać, ile student tak właściwie ma lat. Musiał być sporo starszy ode mnie, skoro odbywał już praktyki lekarskie. Zanim jednak zdążyłam zboczyć na ten temat, chłopak odezwał się.
– A ciebie co tutaj sprowadza? Słyszałem, że jesteście obozem teatralnym i trochę mnie to zaciekawiło.
Przytaknęłam i nie mogłam powstrzymać cisnącego mi się na usta uśmiechu.
– W rzeczy samej. Choć nie do końca jest to zwykły obóz teatralny. Tak naprawdę przyjechało tu tylko ścisłe grono wybrańców z naszego liceum, którzy należą do grupy teatralnej – oznajmiłam.
– Czyli zajmujecie się aktorstwem dość profesjonalnie?
Chłopak chyba nie wiedział, że tym pytaniem ściąga na siebie wykład o dziewięcioletniej Amy pierwszy raz występującej na deskach miejskiego teatru oraz gorącej pasji żywionej w mniejszym lub większym stopniu przez członków naszego zgromadzenia. Taka była prawda – jeśli ktoś się tutaj znalazł, to z teatrem łączyło go coś więcej niż przelotne zauroczenie.
– No i jest jeszcze Irwin – dodałam w ramach uściślenia.
– Twój współlokator?
Z dużo mniejszym przejęciem przytaknęłam.
– Zastanawiałem się, co was łączy.
Przerzuciłam na szatyna zaskoczone spojrzenie.
– Proszę?
– Gdy ostatnio spotkaliśmy się pod waszym domkiem, ta myśl pojawiła mi się w głowie. Sądzisz, że o czym to może świadczyć? – zapytał nieskrępowanym tonem, posyłając mi zagadkowy uśmiech.
Upewniwszy się, że rumieniec nie ma zamiaru zaatakować moich policzków, a ja w pełni panuję nad mimiką twarzy, odważyłam się okrężnie odpowiedzieć na pytanie Jerome'a.
– Od kilku tygodni łączy nas tylko niechęć i horrendalne zbiegi okoliczności.
Chłopak zmarszczył brwi.
– Czyli... – zaczął, by na chwilę zaniemówić. Szybko jednak wrócił do pytania, choć miałam wrażenie, że początkowo miało ono brzmieć zupełnie inaczej. – Irwin nie gustuje w aktorstwie?
– Nie. Nie sądzę, by miał jakiekolwiek hobby – wygłosiłam, także marszcząc czoło.
W oddali pojawiło się coraz więcej osób. Białe fartuchy migotały przed stołówką, przypominając mojemu żołądkowi, że jeszcze nie jadł dzisiaj śniadania. Z ruchu można było wywnioskować, że właśnie zbliża się jego pora. Byłam zdziwiona, że siedzę na pomoście tyle czasu. I że na rozmowie z Jeromem spędziłam sporą część poranka.
– Po tobie za to od razu widać, że kochasz teatr. – Chłopak przeciągnął się i wstał na nogi. – Uroczo się uśmiechasz, gdy tylko o nim mówisz.
Zmieszana także podniosłam się do góry, a włosy zapewniły mi krótką osłonę przed niechcianą reakcją na słowa chłopaka. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, gdy nasza rozmowa zaczęła niebezpiecznie przechylać się w stronę flirtu. Nie chodziło nawet o to, że nie radziłam sobie w takich sytuacjach – choć odpowiadanie na komplementy nigdy nie było moją mocna stroną – ale o to, że nie spodziewałam się tego ze strony Jerome'a. Nie mogłam powiedzieć, że nie byłam nim zainteresowana. Po prostu nigdy nie rozważałam tego w takich kategoriach. Po pierwsze, nie liczyłam na częsty kontakt z nim. Dodatkowo, co również się z tym wiązało, zdawało mi się, że wiele, wiele rzeczy nas różni. To z kolei znów popychało mój umysł do interesującej kwestii – ile lat miał tak właściwie student?
– Chyba musimy się zbierać – oznajmił.
Wdzięczna za zmianę tematu przytaknęłam. Po tym, jak chłopak zapewnił mnie, że w razie ochoty mogę złożyć mu wizytę, nie będąc w stanie agonalnym ani nawet nie cierpiąc na ból głowy, szybko się pożegnaliśmy. Jako że Jerome mieszkał w jednym z domków znajdujących się po drugiej stronie jeziora, każdy udał się w swoją stronę. Nie zdążyłam w pełni przemyśleć wydarzeń dzisiejszego poranka, a już znalazłam się przed drzwiami naszej siedemnastki. Szczerze powiedziawszy, pierwszy raz znajdując się tuż obok domku nie myślałam o Irwinie. Co oczywiście okazało się błędem, bo jego widok powitał mnie tuż po wejściu do środka i był co najmniej... zaskakujący.
Blondyn kucał koło mojego pokoju. Jego prawy policzek był przyciśnięty do drzwi – tak, moich drzwi – w sposób, który najbardziej kojarzył mi się z żabą przejechaną przez tirowca. Włosy miał mokre, a skapująca z nich woda tworzyła na białym podkoszulku jeszcze bielsze plamy. Na twarzy gościł mu wyraz bezbrzeżnego skupienia, którego nie widziałam tam nigdy wcześniej.
Normalną reakcją na ten komiczny widok byłoby wybuchnięcie śmiechem, ale zamiast tego stanęłam jak wryta.
– Co ty robisz?
Następstwem moich słów stało się natychmiastowe odskoczenie Irwina od drzwi. Trudno podnieść się z kucek z gracją i chłopakowi też się to nie udało. Zanim stanął na nogi, rozległo się donośne „pac", a Ashton siedział na tyłku z miną szczeniaka, któremu ktoś nadepnął na ogon. Choć sytuacja była co najmniej dziwna, nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Mogłabym przysiąc, że kiedy chłopak pozbył się własnej dezorientacji, na jego twarzy zagościł podobny grymas. Sekundę później stał już jednak w pełni opanowany i patrzył na mnie z góry. Mimo upływającego czasu z jego ust nie wydobyła się żadna riposta, więc postanowiłam utrzymać moją chwilową przewagę, nie mogąc odpuścić okazji do lekkiego podrwienia z Irwina.
– Czy to był kolejny etap twojego genialnego planu? Coś jak „upchnijmy klucz w miejscu niedostępnym dla innych wersja dwa zero"?
Brwi chłopaka poszły w górę, a on sam zbliżył się o krok... i nagle mogłam już poczuć obejmujące mnie ramiona, które ciasno przycisnęły mnie do klatki piersiowej blondyna.
– Twoje teksty robią się coraz słabsze, kotku. Może potrzebujesz lekcji? W pakiecie mogę załatwić także te z innego zakresu.
Natychmiastowo wyplątałam się spomiędzy otaczającego mnie ciepłego i mokrego ciała. Wbrew oczekiwaniom udało mi się to bez żadnych problemów i mogłam z oburzeniem otrzepać własne ręce, co rzecz jasna niewiele dało. Na tym niespodziewanym uścisku najbardziej ucierpiał mój podkoszulek oraz lewa strona twarzy, w którą jeszcze przed chwilą łaskotały mnie mokre włosy Irwina.
– Co ci do cholery odbija? – warknęłam, nie kryjąc zgorszenia i złości.
– Ale o co chodzi? Ja tylko przytulam moją dziewczynę.
Daję słowo, takiej ochoty, żeby zetrzeć ten przewrotny uśmiech z jego twarzy jeszcze nigdy nie czułam. Wiem, że kiedyś mogłam mówić to samo, ale właśnie w tym momencie czara wzburzenia się przelewała.
– Czy widzisz tu gdzieś kogoś, przed kim musielibyśmy grać? Nie? Wspaniale, bo ja też, więc cieszmy się ostatnimi chwilami z dala od siebie – wygłosiłam, ruszając w stronę pokoju. Potrzebowałam się przebrać, a także zwiększyć moją przestrzeń osobistą co najmniej do kilku metrów kwadratowych.
– Ostatnie chwile wolności minęły dziesięć minut temu. I to nie moja wina, że mamy opóźnienie.
Przewróciłam oczami, powstrzymując się od komentarza. W dziwny sposób mnie samej zaczynało to przypominać kłótnię małżeństwa, a tego wolałam uniknąć.
– Zapamiętaj: bez widowni nie ma show. – Rzuciłam jeszcze przez ramię, zanim zniknęłam za drzwiami. Odprowadziło mnie rozbawione „Doprawdy?".

~..~..~

Dotarcie na stołówkę okazało się czasem potrzebnym do przyzwyczajenia na nowo do dotyku Irwina na moim ciele. Póki dotyczyło to tylko naszych splecionych dłoni, było całkiem znośne, ale jako że faktycznie mieliśmy małe opóźnienie, po wejściu do oszklonego pomieszczenia wiele spojrzeń zwróciło się prosto na nas. Cóż, mogło też chodzić o fakt, że, jak sama zauważyłam, wzbudzaliśmy małą sensację nawet wśród przyzwyczajonych do dziwacznych sytuacji aktorów, co zapewne było zasługą tego, że nigdy wcześniej nie ukrywałam mojego negatywnego nastawienia do Ashtona, a potem planu Johannes. Teraz natomiast wszyscy mogli obserwować, jak z uśmiechem wtulam się w jego ramię, daję obejmować w talii i szeptać czułe słówka o tym, jak niesamowicie musimy razem wyglądać, skoro przyciągamy spojrzenia wszystkich wokół. Jednym słowem – bleh. Byłam z siebie jednak dumna, gdyż przychodziło mi to o wiele łatwiej niż poprzedniego dnia. I zapewne zastanawiałabym się, dlaczego Ashtonowi wszystko idzie z taką samą łatwością, ale cóż... To był właśnie Irwin, a podrywanie dziewczyn i sypanie dwuznacznymi tekstami stanowiło jego specjalność. W dodatku mimo tego, że z zewnątrz wyglądaliśmy na idealną parę, w rzeczywistości wyglądało to tak, że on świetnie bawił się, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości, a ja musiałam utrzymać na twarzy uśmiech. Uroczo, czyż nie?
Zmierzaliśmy już do stolika, kiedy zatrzymałam się na środku sali. Irwin spojrzał na mnie zirytowany, ale mój wzrok utkwiony był w innej osobie.
– Chcę ci tylko przypomnieć, że wszyscy na nas patrzą, więc po prostu posłuchaj mnie i zanieś nasze śniadania na miejsce – wyrecytowałam, bezceremonialnie pakując mu do wolnej ręki swój talerz. Nie miałam czasu nad tym pomyśleć, ale chcąc zachować pozory, w roztargnieniu stanęłam na palcach i postarawszy się, by wyglądało to na subtelny pocałunek w policzek, zbliżyłam usta do twarzy chłopaka, po czym, nie oglądając się już za siebie, ruszyłam do przodu.
Byłam tak skupiona na swoim celu, że nawet jeśli chłopak zaprotestował, nie dotarło to do mnie. Im dłużej patrzyłam na Katlyn, która właśnie usiłowała podnieść trzy talerze, nie zrzucając ich zawartości na podłogę ani swój kanarkowy podkoszulek, tym bardziej się denerwowałam. Dziwnym trafem domyślałam się, że blondynka wcale nie ma zamiaru sama wchłonąć tych porcji żywności, zwłaszcza, że już teraz niemalże uginała się pod ich ciężarem. Wniosek płynął z tego jeden i to on podnosił mi ciśnienie. Gdy dziewczyna poddała się i pozwoliła, by kromka z dżemem oparła się o jej t-shirt, poczułam tę sławną pulsującą u nasady szyi żyłkę. Momentalnie znalazłam się przy niej i chwyciłam dwa talerze w dłonie.
– Czy to jest to, o czym myślę? – syknęłam.
– Amy. – Zaskoczona blondynka szeroko otworzyła oczy tak, że błękit jej tęczówek niemalże zniknął. – Co ty...
– Co ja? Ja zaraz urządzę scenę Caroline, ale wiedz, że na ciebie też jestem wściekła.
Obróciłam się na pięcie i chociaż Katlyn stała w miejscu, wciąż niepewna, co robić, ja podeszłam do miejsca, przy którym miała siedzieć. Stając przed Knight, poczułam, że blondynka przybiega w ślad za mną. Wzdrygnęła się, kiedy talerze z hukiem uderzyły o plastikową nawierzchnię. Pieczołowicie przygotowane kanapki podskoczyły w górę; z większości zsunęły się plasterki ogórka i razem z pomidorami utworzyły na talerzu kolorową mozaikę.
– Czy tobie do końca odbiło?

~..~..~


Dzień dobry, ktoś tęsknił?
Wiem, że zrobiłam sobie nieprzyzwoicie długie wakacje, i naprawdę za to przepraszam. Powodów do tego istniało zapewne kilka. Sporo się w moim życiu zmieniło – i mam wrażenie, że zmieni jeszcze więcej. Szkoła bardziej niż zwykle nie daje żyć– druga klasa liceum nie rozpieszcza. No i mam kota, który najchętniej 90% życia spędziłby na moich kolanach, a ja nie umiem opierać się jego urokowi.
Nie mogę Wam obiecać, że się poprawię, bo nie wiem, jak to będzie, ale czuję, że ta przerwa trochę mi pomogła. Zdążyłam zatęsknić za tą historią i czuję ochotę, by ją tworzyć, czego wcześniej mi brakowało. Próbuję więc od nowa nauczyć się pisać, a Wy możecie trzymać kciuki!
I JESZCZE JEDNO. JEŚLI KTOŚ TU JEST, TO FAJNIE BYŁO BY ZOSTAWIĆ PO SOBIE CHOCIAŻ PRZYSŁOWIOWĄ KROPKĘ, ŻEBYM WIEDZIAŁA, ILE OSÓB PRZETRWAŁO TĘ PRZERWĘ.
Dziękuję i kocham,
Dee


2 komentarze:

  1. Hej :)
    Ja oczywiście tutaj jestem. Wciąż :)
    Rzeczywiście troche Cię tu nie było, więc czytając ten rozdział musiałam sobie przypomnieć tę całą historię, ale przyszło mi to bez trudu. Jakos tak na chwilę na pierwszym planie znalazł sie Jerome. No ciekawie to wszystko wygląda. Czekam wiec z niecierpliwoscią na kolejny rozdział. Może tym razem nie każesz tak długo czekać na nowość :)
    O, masz kotka. Ja też mam od wakacji. Wariat jeden też jie dawał mi spokoju, ale teraz już jest trochę większy i potrafi zajać się sobą, a nie cały czas przebywać na moich kolanach i gryźć mnie po rekach i drapać ;)
    Do nastepnego rozdziału.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się, sama jestem aktualnie w czasie czytania (i poprawiania) wszystkiego od nowa :') Na pierwszy plan sporadycznie wysuwać się będą inne postacie – co prawda to Amy i Ash są głównymi bohaterami, ale uwielbiam pogłębiać osobowości całej reszty!
      Tak to już bywa z tymi kociakami. Też wydawało mi się, że mój wydoroślał, ale jak się okazuje, był to jedynie stan przejściowy :D

      Dziękuję za komentarz i za ciągłą obecność – naprawdę daje to sporego kopa do pisania ❤

      Usuń

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥