sobota, 25 marca 2017

16. Old Yellow Bricks


You're at a loss, just because
It wasn't all that you thought it was
You are a fugitive
But you don't know what you're runnin away from



W sali panował gwar. Na podłodze rozłożone było kilka puf, ale większość osób nie doświadczyła luksusu posiadania pod sobą czegoś więcej niż chłodne panele. Na szczęście podłoga była wyszorowana tak, że lśniła w promieniach słońca wpadających przez okna, więc nikt nie narzekał. Błyskotliwe refleksy padały na twarze kolejnych osób, powoli wędrując przez materiał ich ubrań. Każdy był wysepką kolorów. Byliśmy prześlizgującym się między mrugnięciem oczu wrażeniem. Plama czerwieni tu, fioletu tam. Zatrzymanie obrazu nie było tak trudne, ale kto potrafił przestać skupiać się na sobie? Zauważyć, że nie tak daleko, może dziesięć metrów od niego, działo się coś dziwnego, gdyż wszystko było zbyt w porządku? Ręka oplatająca kark wyglądała zbyt naturalnie, a jedno ciało było zbyt przyciągane do drugiego. Gra aktorska nie zna ograniczeń; mowa ciała nie jest dla niej przeszkodą, uczucia nie są niczym więcej jak sekwencją odpowiednich ruchów, napięcia mięśni i utrzymaniem spojrzenia wystarczająco długo. Dlaczego więc patrzyłam na rozgrywającą się przede mną scenę i czułam, że nie jest właściwa?
Cóż, nie każdy opanował tajniki aktorstwa na odpowiednim poziomie, a Jack raczej nie należał do grupy szczególnie uzdolnionych.
Odwróciłam wzrok i pozwoliłam ciału znaleźć większe oparcie w człowieku za mną. Wiedziałam, że widok Amelii Hood szukającej pomocy w osobie Ashtona Irwin jest jeszcze bardziej niecodzienny niż chłopak Emily wchodzący w bliższe relacje z Annabeth, ale… my przecież jedynie odgrywaliśmy swoje role, a nikt nie był w stanie odczytać z mojego umysłu myśli, że miło jest poczuć ramię przygarniające mnie do siebie. Podniosłam głowę w górę, wprost na spotkanie przygnębiająco pustego sufitu, i zdmuchnęłam włosy wpadające mi do oczu. Po nie tak łatwym dniu w końcu poczułam rozluźnienie i postanowiłam póki co nie przejmować się zbytnio Jackiem. W końcu i tak miałam z nim nieustanny kontakt, więc kontrolowałam sytuację na bieżąco. Wielka Gra stawiała nas wszystkich w niepoprawnych sytuacjach – na przykład dzisiaj rankiem na plaży, kiedy Irwin musiał posmarować moje plecy olejkiem, a ja czułam się wyjątkowo niezręcznie i mogłam jedynie oprzeć głowę o kolana i czekać, aż skończy – także zapewne tylko wyolbrzymiałam. Nie było potrzeby niepokoić Emily, a na pewno nie do czasu, kiedy doradzę się Lory.
Choć wszystko w ośrodku wydawało się ociekać nowością, drewniane schodki przy wejściu na podwyższenie zaskrzypiały, kiedy wchodziła po nich Johannes. Kobieta miała włosy spięte w wymyślnego koka, ale jej strój przeczył tej elegancji. Szeroka spódnica, długa do kostek, zamiatała powietrze szarpanymi ruchami. Od razu można było zauważyć, że energia pani Marii nie brała się znikąd; nasza mentorka była wyraźnie podekscytowana i, nie zwlekając, stanęła na środku, by przekazać nam wieści.
-  Witajcie, moi kochani! – Odpowiedziały jej ciche pomruki przywitań. – Mam nadzieję, że bawicie się odpowiednio dobrze, a wasze zdolności są szlifowane niczym diament. Jako wasz jubiler, zastrzegłam sobie prawo do oceny poziomu, na jakim się znajdujecie i właśnie w tym celu zwołałam dzisiejsze spotkanie. No, i chciałam jeszcze przekazać, że niestety nie mam wpływu na kostiumy naszych uroczych kelnerek i od kogokolwiek ta prośba wyszła, nie zmienią się one na „bardziej apetyczne”. – Kilka osób rozejrzało się wokoło, a grupka chłopaków z Tomem na czele zaczęła się wzajemnie przekrzykiwać i szturchać. – Tak, wiem, że to niezwykle ważna sprawa, ale przejdźmy teraz do tego, co nas dotyczy. Czeka was test. I nie bójcie się, nie będziecie musieli pisać epopei na temat zmarłego zwierzaczka swoich partnerów. Przeprowadzimy coś na zasadzie symulacji. Inne otoczenie, wyjątkowa okazja, a w centrum tego wy jako para, której każdy krok podlega ocenie. Podzieliłam was na cztery bloki; każdy z nich przeżyje swój wielki dzień w innym terminie. Wyznaczyłam też kilka osób, które pomogą mi wszystko nadzorować i oceniać, oczywiście w czasie, kiedy same nie przechodzą właśnie egzaminu. Jako że czas nieustannie przelewa się przez naczynie zwane życiem, zaczynamy już jutro. Rozpiskę znajdziecie przy drzwiach wejściowych. I nie ma się czym martwić — w gruncie rzeczy macie zachowywać się tak jak do tej pory, po prostu znajdziecie się tymczasowo pod pilniejszym ostrzałem spojrzeń. Ale kto by się tym przejmował, kiedy będzie przebywał w takim wspaniałym miejscu jak wesołe miasteczko? – Kobieta mrugnęła do nas. – Wyjeżdżamy po obiedzie, a powrót planowany jest na godziny wieczorne. Sam test będzie trwał cztery godziny. O wynikach porozmawiamy na osobności następnego dnia. Chciałam powiedzieć coś jeszcze… Ach tak, pamiętajcie o dobrej zabawie!
Kobieta zeszła ze sceny i wszyscy zaczęli podnosić się na nogi. Stanęłam naprzeciwko Irwina, a ten poruszył brwiami w sposób mający zapewne być zabawnym.
– Szykuje się ciekawy dzień, co? – powiedział sugestywnym tonem.

~..~..~

Ludzie zaczęli wypadać z autobusu w tempie porównywalnym do piłeczek pingpongowych wyrzucanych przez robota. Nasz kierowca zaparkował odrobinę dalej, dlatego musieliśmy przejść długość jednej ulicy, aby znaleźć się przed bramą, nad którą rozciągał się szyld o kolorze zgniłej zieleni z namalowanymi na nim dużymi, białymi literami układającymi się w hasło „Witamy w krainie zabawy”. Zamiast zwykłych kropek nad literami „i” widniały rysunki kolorowych balonów. Całość wyglądała odrobinę tandetnie, ale idealnie pasowała do widocznych dalej atrakcji. Na tle szarego nieba odcinał się okrąg diabelskiego młynu, mogącego się pochwalić naprawdę pokaźnymi rozmiarami. W otoczeniu chmur, falistymi ruchami płynęły tory piekielnego rollercoastera, który od razu został wykluczony z moje listy atrakcji. Nie skończyłam nawet dwudziestki, dlatego stwierdzenie, że na zawał serca mam jeszcze czas, uznałam za jak najbardziej trafne. Widać było też kilka pomniejszych kolejek, niektórych nie mniej przerażających od swoich olbrzymich kuzynów. Tańczyły one swój nieustający taniec, wirując w towarzystwie rozbrzmiewającej zewsząd muzyki. Poszczególne utwory zlały się w jeden poemat, z którego wybijał się głos spikera, przesycony entuzjazmem i gwarantujący wieczór wspaniałej zabawy.
Stojący obok mnie Ashton zagwizdał przeciągle. Przeniosłam na niego wzrok i zsunęłam swoje okulary przeciwsłoneczne na nos.
– Co ty na to, by podążyć żółtą drogą? – zapytał, wyciągając w moją stronę dłoń.
Spojrzałam na chodnik, którego fragmenty, wybrukowane gdzieniegdzie żółtą kostką, tworzyły ścieżkę wiodącą w głąb wesołego miasteczka. Większość naszej grupy od razu rzuciła się w objęcia lunaparku, pewnie nawet nie dostrzegając tego barwnego akcentu. Rozejrzałam się wokół, wiedząc, że muszę przestać myśleć o uśmiechającym się tuż obok Andym i Katlyn znikającej za rogiem z Caroline pod ręką. Musiałam ten dzień w pełni poświęcić Irwinowi. Zostawić wszystko za sobą i dać się poprowadzić żółtą drogą, niezależnie od tego, gdzie ona nas zabierze. W końcu był to nasz test.
– Mam nadzieję, że nie pokładasz nadziei na sukces w czarnoksiężniku* – odparłam, splatając palce z jego.
– Nie, sukces zapewnimy sobie sami.
Poczułam, jak chłopak przyciąga mnie bliżej. Spojrzałam w jego twarz i uśmiechnęłam się, chcąc potwierdzić tym wypowiedziane przez niego słowa.

~..~..~

Po krótkiej, acz szalonej jeździe elektrycznymi samochodzikami, podczas której Irwin zaklinał mnie, bym nigdy nie robiła prawa jazdy, podeszliśmy do stoiska z watą cukrową. Choć była to udawana randka, nie musiałam nawet prosić o różową watę w rozmiarze L, a już miałam ją w rękach. Nie wypadało mi kolejny raz powtarzać, że nie jestem w stanie jej zjeść, więc po prostu co drugą porcją wziętą do ręki wpychałam do ust Irwinowi, szczerząc przy tym zęby w szczerym uśmiechu. Naprawdę zabawnie karmiło się kogoś chmurą cukru, która za cel egzystencji wybrała sobie wybrudzenie wszystkiego wokół. Co prawda gdyby nie krany i sprawdzające nas osoby spotykane na każdym rogu, Ashton pewnie miałby większe trudności z utrzymaniem sympatycznego wyrazu twarzy, ale i tak cieszyłam się chwilami, w których pozwalałam sobie myśleć, że mam wszystko pod kontrolą. Zanim dotarliśmy na strzelnicę, patyk od waty wylądował w koszu, a nasze ręce znów lśniły czystością. Mogłam więc w stanie pełnej gotowości przystąpić do zestrzeliwania puszek ułożonych w srebrne piramidki. Po kilkunastu minutach, mimo iż los próbował pokazać mi, że nie jest to moja specjalność, ja kolejny raz wyłożyłam żetony, które otrzymaliśmy na wstępie, i podjęłam następną próbę.
– Nie jestem matematycznym geniuszem, ale według wszelkich zasad prawdopodobieństwa powinnaś już trafić – oznajmił Irwin.
Obrzuciłam go krytycznym spojrzeniem, by następnie odwrócić się z powrotem i nacisnąć na spust po raz ostatni. Poczułam, jak za sprawą siły odrzutu wiatrówka wbija się w moje ramię. Pocisk przeleciał tuż obok górnej krawędzi piramidy. Zrezygnowana wyciągnęłam strzelbę w kierunku brodatego właściciela budki, który, byłam pewna, niezmiernie cieszył się z mojego braku talentu.
 – Możesz spróbować sam, skoro tak się na tym znasz – zwróciłam się do Ashtona, a ten wzruszył ramionami i zajął moje miejsce.
Dostał do rąk naładowaną broń, ale zamiast od razu strzelać, zważył ją w dłoni i poświęcił chwilę na ustawienie się. Obserwowałam pracę jego mięśni, kiedy pochylił się i starannie wymierzył. Pocisk ze świstem przeleciał tuż obok lewego krańca celu. Drobny uśmieszek wpełzł na moje usta. Jakby to wyczuwając, Irwin przeniósł na mnie spojrzenie i bezgłośnie powiedział „nie martw się”. Skorygował odrobinę swoje położenie, po czym oddał kolejny strzał. Trafił niemal w środek piramidy, tak że kilka puszek z trzaskiem upadło na kremowy blat.
– Sądzę, że możesz zacząć zastanawiać się nad wyborem pluszaka. Z trzeciego rzędu, tak obstawiam.
Podeszłam bliżej, by przejechać wzrokiem po maskotkach mniejszych gabarytów. Oparłam łokieć o ladę, a głowę o dłoń i przygryzłam wargi. Skupiłam spojrzenie na blondynie.
– Ta panda jest słodka – zauważyłam.
Chłopak nacisnął spust, ale spudłował. Ciche przekleństwo wyrwało się z jego ust. Nie zwlekał jednak i po chwili oddał trzy kolejne trafne strzały, pozostawiając stojące jedynie dwie puszki. Biorąc pod uwagę ilość zrzuconych, był to naprawdę dobry wynik. Mężczyzna rezydujący w strzelnicy podał nam więc wybranego pluszaka, jedynie mrucząc pod nosem ciche gratulacje, i ruszyliśmy dalej.
– Faktycznie nie poszło ci tak źle – przyznałam.
– Tobie też by tak nie szło, ale lufa była skrzywiona – odszepnął Irwin. – Zapewne umyślnie.
Wydałam z siebie pomruk zaskoczenia. Choć czego można się było spodziewać po zabawach w wesołym miasteczku?
– Kanciarz nie postarał się zbytnio. Można to było łatwo zauważyć, jeśli tylko miało się wcześniej kontakt z taką bronią. Kiedy byłem młodszy, ojciec czasem zabierał mnie na polowania. Ja… nie jeżdżę z nim już od dłuższego czasu, ale mimo to nadal wyczułem różnicę. – Ton głosu Ashtona był miarowy, ale wzrok biegał po zapalających się wokół kolorowych światłach. – Naprawdę się nie postarał, by chociaż zachować pozory.
Powoli pokiwałam głową, także lustrując wzrokiem otoczenie. Nasz czas płynął powoli, ale jednak nieustannie zbliżał się do końca, a żółta droga wciąż prowadziła nas przed siebie.

~..~..~

Przestępowałam z nogi na nogę, obserwując, jak tłum ludzi przed nami coraz bardziej się przerzedza. Każda osoba znikająca za stalowymi barierkami przybliżała mnie do własnej śmierci, na którą sama się zgodziłam. Będąc już bliżej potężnej maszyny i wiedząc, że za chwilę przyjdzie kolej na mnie, by do niej wsiąść i dać się porwać w przestworza, miałam ochotę wykonać taktyczny zwrot na pięcie i ukryć się gdzieś w otoczeniu bajecznych jednorożców, których wygodne siodła nie groziły zawałem serca ani upadkiem z wysokości. Powstrzymywała mnie jednak ręka na mojej talii i fakt, że przystałam na ten pomysł, bo Irwin faktycznie zasłużył na to, by po całym dniu, kiedy bez dyskusji zgadzał się robić to, co powinniśmy… i to, czego ja chciałam, dostać przejażdżkę na upragnionym przez niego rollercoasterze. W końcu mimo iż wciąż był niezwykle sarkastycznym oraz irytującym towarzyszem, wypełnianie zadania szło nam bardzo dobrze i nie mogłam przypisać sobie wszystkich zasług. I choć wewnętrznie nad tym płakałam, a zewnętrznie zaczynałam się trząść, twardo postanowiłam odbyć ostatnią dzisiaj przejażdżkę właśnie tutaj.
Tłum przesunął się jeszcze bardziej do przodu i wiedziałam, że nasza kolej będzie już w następnej turze. Aby odwrócić swoją uwagę, rozejrzałam się wokół. Wesołe miasteczko wyglądało teraz naprawdę niezwykle. Zapalono już wszystkie światła, a w ciemne, nocne niebo wystrzeliwały kolorowe lasery. Muzyka była jeszcze głośniejsza niż wcześniej; wypełniała swoim mocnym biciem mój żołądek i uzupełniała szum krwi w uszach. Gdzie nie spojrzałam, widziałam błyszczące refleksy i uśmiechy mijających mnie osób. I nagle jeden uśmiech szczególnie przykuł moją uwagę; uśmiech i machająca ręka.
Annabeth dostrzegła moje spojrzenie i coś powiedziała. Z powodu głośnej muzyki zarejestrowałam tylko ruch jej warg, więc zrezygnowana pokręciła głową i podbiegła bliżej.
– Czas wolny – zakomunikowała. – Mamy – spojrzała na złoty zegarek na ręce – jeszcze pół godziny, ale test się skończył. Przekażcie innym, jeśli ich spotkacie.
Światła zmieniły swój kolor z niebieskiego na czerwony, a dziewczyna ruszyła chodnikiem dalej.
Spojrzałam na Ashtona, który natychmiast odwzajemnił mój wzrok. W dokładnie tej samej sekundzie odsunęliśmy się od siebie, pozostawiając pomiędzy naszymi ciałami odpowiednią przestrzeń, która w dziwny sposób wypełniła się niezręcznością. Moje oczy powędrowały w lewą stronę, gdzie wężyk tworzący kolejkę miał swój koniec.
– Nawet o tym nie myśl, Hood.
Zrezygnowana wróciłam wzrokiem do blondyna, który patrzył na mnie z rozbawieniem.
– O czym mam nie myśleć?
– Nie zrezygnujesz z przejażdżki. Nie po to staliśmy tu kilkanaście minut, żeby teraz odpaść.
– Stałam tu kilkanaście minut, bo musiałam – zauważyłam.
– Dokładnie, więc teraz zbierzesz zasiane twym niesamowitym trudem i wytrwałością plony.
Przewróciłam oczami, ale nie ruszyłam się z miejsca. Skoro już powiedziałam, że będę mu towarzyszyć na tym głupim rollercoasterze, nie zamierzałam teraz wymięknąć. Wyprostowałam plecy i wzięłam głębszy oddech. To była tylko przejażdżka i nie musiała skończyć się katastrofą.
W końcu wagoniki z przeciągłym piskiem zatrzymały się przed nami. Ludzie wysiedli z nich i udali się zejściem w drugą stronę – większość z nich nie wyglądała jakby była po zawale serca, ale moje już teraz waliło jak oszalałe.
– Od dziecka bałam się takich kolejek.
Nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to zdanie na głos, dopóki Irwin nie poklepał mnie niezręcznie po plecach i nie mruknął, że wejdzie w takim razie pierwszy. Jakby miało to cokolwiek dać. Nie marudząc już jednak, zajęłam drugie miejsce i rozejrzałam się dookoła. Kilka siedzeń za nami sadowili się Jacob z Liv. Maszyna, odnowiona czerwoną farbą, która nie zdołała przykryć wszystkich śladów starości, była praktycznie cała wypełniona. Kontrolerzy sprawnie zebrali od wszystkich żetony, jakby nawet oni zaprzysięgli się przeciwko mnie i postanowili przyspieszyć moment zguby. Z drugiej strony wiedziałam, że im szybciej ma się coś za sobą, tym w niektórych sytuacjach lepiej. Tym razem czas zdecydowanie nie sprzyjał podstawce pod łokieć, na której moje palce wystukiwały niespokojny rytm z taką intensywnością, że zaczęłam się zastanawiać, czy będzie mnie stać na pokrycie kosztów, jeśli wybiję w skóropodobnym materiale dziurę. W końcu jednak metalowe zabezpieczenia opadły w dół. Wiedziałam, że powinno to sprawić, iż poczuję się bezpieczniej, ale irracjonalny strach w głębi mnie jeszcze bardziej wzrósł.


~..~..~

*odwołanie do Czarnoksiężnika z Krainy Oz (tak szczerze to nigdy nie widziałam tego filmu ani nie czytałam książki, ale mi pasowało, więc jest)


Dzień dobry, stokrotki, jak się macie?
Co mi powiecie o długości rozdziałów? Wolicie czytać dłuższe czy krótsze? Oczywiście mówimy tu o formie 2k lub 3k słów, bo ostatnio mniej więcej pomiędzy tymi wartościami mam dylemat. Zdradzając tajemnicę, powiem, że ten rozdział miał mieć jeszcze 700 słów, ale przerzuciłam je do następnego... Więc wiecie, może uda mi się go napisać szybciej! (tak, też średnio sobie wierzę, ale nie traćmy nadziei)
Możecie też zauważyć małe zmiany rozdziały w końcu mają tytuły, które tworzą swoistą playlistę. Z danej piosenek są też cytaty na początku.
Buziaki xx

3 komentarze:

  1. Hej :)
    Super, że wreszcie pojawił się rozdział. Zauważyłam też zmianę... I rzeczywiście - wprowadziłaś tytuły poszczególnych rozdziałów i jeszcze cytaty piosenek. Niestety, nie sprawdzałam jak to się układa za koleją i nie słuchałam piosenek, ale może uda mi się to ogarnąć.
    Co do tego rozdziału, to spodziewałam się, że może Amy i Ashton już coś powoli będą zaczynać rozumieć, że nie muszą być wrogami, ale kiedy ogłoszono koniec testu - oni oboje poczuli się skrępowani w swojej obecności.
    Z racji tego, powinni zostać docenieni, bo chyba najtrudniej ze wszystkich jest im wcielić się w przydzieloną im rolę.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, zapomniałam...
      Co do długości rozdziałów to mnie właściwe jest wszystko jedno, choć bardzo długie rozdziały czasem są przytłaczające i nie zawsze łatwo się je komentuje. Myślę, że taka długość jaka jest teraz przynajmniej mi odpowiada.

      Usuń
    2. Wśród tych piosenek można znaleźć wszystko i sama nie wiem, jak to komponuje się w jedną całość, ale starałam się, żeby nastrój lub chociaż przesłanie pasowało do rozdziału.
      Cóż... Powiem tylko, że masz chyba bardzo dobrą intuicję, bo gdyby nie to przerzucenie końcówki do następnej części... Zobaczycie sami :)
      Dziękuję za opinię! Tak właśnie myślałam, żeby nie przesadzać z długością. Ja ostatecznie napiszę wszystko, co mam do napisania, ale to czytelnikom musi być wygodnie to czytać.
      Do następnego ♥

      Usuń

Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥