(And it feels like
we're unique
But you know it's playing)
All around the world
All around the world
People like you and me falling in love
But you know it's playing)
All around the world
All around the world
People like you and me falling in love
Słońce nieśmiało
wyglądało zza chmur. Przez odstępy między drewnianymi listwami
rolet przedostawały się poziome pasy światła, tworzące na szarej
wykładzinie jasną siatkę, w której grzały się moje łydki.
Opierałam się plecami o ścianę, przeplatałam palce między
wiszącym nad nadgarstkiem rzemykiem i naprawdę starałam się
nadążać za wykładem Johannes, ale trwał on już dobre
dwadzieścia minut. Dodawszy do tego wcześniejsze pięć godzin
ćwiczeń i prób, otrzymaliśmy grupkę wymęczonych nastolatków
zajmujących się wieloma rzeczami, z których żadna nie zapewniała
pełnego skupienia. Dla mnie koncentracja była o tyle trudniejsza,
że w głowie kołatało mi się wiele myśli – zapętlały się,
jedna goniła drugą, a wszystkie autentycznie mnie męczyły. Cały
dzisiejszy dzień był męczący i nie chodziło tylko o to, że nie
widziałam się z Jeromem ani nie miałam pomysłu na to spotkanie –
bo czy mieliśmy być czymś innym po ostatnim wieczorze? Czy
chciałam, żebyśmy byli? Przed ćwiczeniami postanowiłam nie
dopuszczać do siebie tych pytań, bo łatwo było utonąć w ich
sieci, ciągnącej człowieka gdzieś na dno, w odmęty zagubienia
oraz rozdrażnienia. Mogłam przyznać się do braku rozsądku, ale
decyzję wolałam zostawić na później, najpewniej do momentu
konfrontacji z szatynem. Działanie pod przymusem czasu często
wydobywa z ludzi szczerość, której myśli nie były w stanie
znaleźć, i na to liczyłam.
Podły humor towarzyszył
jednak nie tylko mi. Jack i Annabeth przy śniadaniu oraz obiedzie
jedynie posyłali sobie kontrolne spojrzenia, a Irwin nawet nie
wykrzesał z siebie sił na ironiczne komentarze. Nasza gra co prawda
zachowała niezbędne pozory dla postronnych osób, ale była tylko
suchą grą i przeraziło mnie, jaką różnicę w tym dostrzegałam.
Wyssanie energii życiowej z Ashtona Irwina sprawiło, że mój dzień
stał się jeszcze bardziej szary, a chmury w głowie gęstsze.
Może dlatego wieczorem
nogi wyniosły mnie na spacer, oddalając całe ciało od obcej
atmosfery panującej w domku; od zadanego przeze mnie pytania
„wszystko w porządku” i beznamiętnego spojrzenia rzuconego w
odpowiedzi.
I tak, byłam tym
wszystkim poirytowana w równym stopniu co nieobecnością Jerome'a.
Nie miałam nawet ochoty dzwonić do Lory ani Emily, a rozmowa z
Katlyn wciąż nie wchodziła w grę. Emocje przelałam więc w
miarowe kroki, a delikatnemu wiatrowi pozwoliłam porwać kilka
myśli. Wróciłam do środka dopiero, gdy palce zdrętwiały mi z
zimna.
~.♦ .~.♦ .~
Z prawdziwym
niezadowoleniem wpatrywałam się w tosta leżącego na moim talerzu,
dopóki nagle nie zniknął mi z oczu. Bezwiednie otworzyłam usta i
podniosłam wzrok do góry. Jack z uśmiechem wgryzał się w
przypieczony chleb, a na moje spojrzenie odpowiedział zawadiacko
uniesioną brwią.
– Ej!
– Chyba nie miałaś na
niego ochoty, co? – zapytał, przełknąwszy jedzenie.
Zanim zdążyłam
odpowiedzieć, wtrąciła się Annabeth:
– I jak smakuje tościk
naładowany nienawiścią?
– Wyśmienity,
dziękuję. – Kiwnął głową.
– Udław się nim –
burknęłam.
– Ams, gapiłaś się
na niego przez dobre pięć minut. Niewiele brakowało, a spłonąłby
pod tym spojrzeniem!
– Dziesięć –
poprawił chłopaka Irwin. – Raczej dziesięć minut.
Przekręciłam się w
stronę blondyna. Niewzruszony nabierał łyżkę płatków. Wydawał
się skupiony jedynie na tej czynności; orzechowe tęczówki utkwił
w białej misce, pod opaloną skórą przesuwało się jabłko Adama.
Kto by pomyślał, że olewając mnie od ponad dwudziestu czterech
godzin, przywiązuje taką wagę do mojego posiłku?
– Udławcie się
wszyscy – oznajmiłam ostro, podnosząc się na nogi. – Ja
wychodzę.
Chwyciłam w dłonie
talerz wraz z kubkiem niewypitego kakao i natychmiast ruszyłam z
miejsca. Gdzieś za sobą usłyszałam przeciągłe westchnienie.
– Idę przypilnować,
by nikogo nie zabiła.
Tuż po głosie dobiegły
do mnie także kroki Irwina. Nie zdążyłam nawet minąć
sąsiedniego stolika, kiedy poczułam jego ramię tuż przy swoim.
Zacisnęłam wargi i przyspieszyłam, naprawdę nie mając ochoty
bawić się teraz z nieprzyjaznym cieniem. Moja cierpliwość
dzisiejszego dnia znajdowała się na kiepskim poziomie i brakowało
tylko zapalnika, by rozdrażnienie przerodziło się we wściekłość.
– Zgarniemy po drodze
rogalika, co ty na to? – zaproponował Ashton neutralnym tonem.
– Rób, co chcesz, ja
nie mam ochoty.
Chłopak chyba nie
wiedział, że powinien zgubić się w labiryncie stolików i dać mi
spokój.
– Wolisz z marmoladą
czy czekoladą? – Kontynuował konwersację, jakby mnie nie
usłyszał.
Obróciłam się w jego
stronę, zaciskając dłonie. Nie chciałam kłócić się na środku
stołówki, ale mój oddech już był przyspieszony, a złość
pulsowała w żyłach, pobudzając ciało do działania. Każda
komórka wrzeszczała pytania w stronę blondyna, kiedy on wyglądał
na tak rozluźnionego, jakby nic się nie działo; jakby słońce nie
wypalało wątpliwości na mojej skórze, a powietrze nie budowało
między nami dystansu; jakby Jerome Morrison mnie nie pocałował i
nie postanowił zniknąć; jakby wszystko było w porządku.
– Zdecyduj się, Irwin
– warknęłam.
– To ma być twój
rogalik – zaoponował.
– Boże. – Ciężko
odetchnęłam. – Chodzi o ciebie, idioto.
Zrobił krok w moją
stronę i tym razem tu był – patrzył wprost na mnie, jego uwaga
skumulowała się tak, że niemal mogłam ją poczuć na skórze.
Przebiegł spojrzeniem po moich włosach, twarzy i znowu włosach; w
końcu utkwił wzrok w moich oczach.
– W którym dokładnie
miejscu chodzi o mnie? – zapytał.
Mówił cicho, ale słowa
zadudniły w moich uszach. Przez moment poczułam się wytrącona z
równowagi. Szybko jednak chwyciłam się gniewu kotłującego się
między żebrami.
– Zdecyduj się –
powtórzyłam powoli. – Nie zachowuj się, jakby ci zależało po
tym, kiedy miałeś mnie gdzieś. – Słowa nabrały mocy, Irwin
jeszcze bardziej się zbliżył, a szum w mojej głowie wzmógł.
Chodziło o gniew, złość, rozdrażnienie; o wszystko i o nic, bo
uwaga Ashtona była niczym i musiałam przestać się zachowywać
tak, jakby nagle stała się wszystkim. Była niczym, a on był
irytujący.
– Hood – parsknął.
Nienawidziłam tego
dźwięku i kpiny w nim zawartej. Rozejrzałam się wokół – okna
oślepiały odbijanym światłem, natomiast drzwi znajdowały się
daleko.
– Pomyślałaś, że
ktoś też może mieć gorszy dzień?
Wróciłam do niego
wzrokiem, a on od razu złapał moje spojrzenie. Zazdrościłam mu
opanowania. Ja moje traciłam szybko, kiedy blondyn wciąż potrafił
znaleźć proste słowa, które natychmiast rozbrajały moją złość.
Przygryzłam wargę i odetchnęłam. Argumenty uciekły mi z głowy,
a zastąpiło je zażenowanie. Dlaczego w ogóle prowadziłam tę
rozmowę? Zachowanie Irwina, stopień jego zaangażowania w grę nie
powinny mnie obchodzić... ale jego niezdecydowanie było denerwujące
i miałam prawo być zdezorientowana.
– Raczej dwa dni –
zauważyłam, decydując się zakończyć naszą dyskusję w sposób
bezkrwawy.
Na ustach blondyna
zagościł półuśmiech. Zrobiłam krok w stronę już nie tak
odległej lady i oddaliłam się tym samym od świecących w jego
oczach iskier satysfakcji.
– Nie zdążyłem nawet
umyć zębów, więc dzień się nie zaczął – stwierdził,
uzupełniając dystans między nami i oplatając wolną rękę wokół
mojej talii.
Pokręciłam głową, ale
w myślach przyznałam mu rację. Dziś wciąż pełne było
nieodkrytych wrażeń, słów oraz gestów. Pomiędzy mijającymi
godzinami chowało się wiele uśmiechów, drżeń dłoni, ale także
pracy i innych nieprzyjemnych obowiązków – jak na przykład
rozmowa z Sarą, osobą, od której mogłam wyciągnąć informacje,
jeśli tylko były one dopuszczone do obiegu. A puste krzesło obok
doktora Marshalla skandowało wiadomość mówiącą, że o czymś
nie wiem, bo co prawda personel medyczny nie wszystkie posiłki jadał
z nami, ale gdy się pojawiał, robił to w całości.
~.♦ .~.♦ .~
Zaczęło się od palców
na moim policzku, odgarniających jasne włosy do tyłu. Prowadziło
przez melodię graną na zakończeniach nerwów pomiędzy łopatkami.
I kiedy siedziałam uwięziona między kolanami Irwina, mogłam się
domyślić. Wszystko znów stało się zbyt naturalne, chłód między
nami został wypędzony przez słońce i złoty piasek, a gra
popychała do zachowań, które nie powinny mieć miejsca. W jednej
chwili Ashton rozprowadzał krem do opalania na moich plecach, a w
drugiej przyciągnął mnie za ramiona do siebie, kiedy śmiałam się
z czegoś, co powiedział. Oparłam głowę o jego obojczyk i
pozwoliłam dźwiękowi wybrzmieć do końca.
– Krem się jeszcze nie
wchłonął – zaoponowałam z sekundowym opóźnieniem.
Uniosłam twarz w górę,
by posłać mu rozbawione spojrzenie. Nie miałam pojęcia, że
znajdował się tak blisko; jego broda otarła się o moją skroń.
Był tuż obok, mogłam podziwiać splątane rzęsy, policzyć złote
piegi wypalone przez słońce, poczuć ciepło wydychanego oddechu,
który opuszczał jego wargi. Zatrzymałam na nim wzrok, mimowolnie
czując, jak moje serce przyspiesza bicie. Gdyby nie uwaga, z jaką
obserwowałam usta Irwina, pomyślałabym, że mi odpowiedział,
czego ja, złapana w pułapkę bezruchu, nie usłyszałam. Ale tak
nie było, więc on również tylko na mnie patrzył.
Wystarczyłoby...
– Uwaga! – Krzyk
uderzył w nas razem z piłką do siatkówki.
Momentalnie odwróciłam
spojrzenie od twarzy Ashtona i roztarłam miejsce poniżej kolana, od
którego odbił się biało-żółty przedmiot. Podeszła do nas
Sara, na co podwójnie odetchnęłam z ulgą – dostałam oczywistą
wymówkę, żeby oddalić się od Irwina, a także okazję, by
porozmawiać z dziewczyną o Jeromie.
– Trzymaj. – Podałam
jej piłkę, zdecydowanie przesuwając się na swoją część koca.
– Właściwie, nie szukacie może jeszcze jednego gracza?
Szatynka rzuciła mi
lekko zdziwione spojrzenie – świat dawno nie widział Amelii Hood
z własnej woli oddającej się pod okrutny ostrzał gier zespołowych
– ale wzruszyła ramionami.
– Czemu nie –
odparła.
Podniosłam się na nogi,
po czym zwróciłam się do Irwina:
– Pewnie będę mieć
dość po pięciu minutach.
Chłopak kiwnął głową.
Mrużył oczy przed słońcem, a ciało oparł na wyprostowanych
rękach, ale poza tym nie zmienił zbytnio swojej pozycji.
Przygryzłam wargi, odwróciłam się i dołączyłam do czekającej
na mnie dziewczyny. W myślach odliczyłam do trzech i postanowiłam
od razu przejść do rzeczy, tak, aby załatwić sprawę, zanim
dojdziemy do grupy osób skupionych przy siatce.
– Ostatnio nigdzie nie
widać pomocnika doktora Marshalla – napomknęłam.
Postawa Sary
natychmiastowo się zmieniła, najprawdopodobniej na skutek
zaciekawienia i zrozumienia, czemu nagle zainteresowałam się
siatkówką plażową.
– Wy dwoje dość
dobrze się znacie – oznajmiła, przekopując piasek pomiędzy
stopami.
Nie podobało mi się jej
obchodzenie tematu, ale skoro nic nie mogłam na to poradzić,
postanowiłam zastosować tę samą strategię.
– Spotkaliśmy się
jeszcze przed obozem.
Taktyka podawania
nieistotnych konkretów zadziałała – dziewczyna przez chwilę
wwiercała mi spojrzeniem dziurę w głowie, ale zobaczywszy, że nie
jestem skłonna do zwierzeń, odpuściła.
– Słyszałam, że
musiał na trochę wyjechać. Sprawy rodzinne – wyjaśniła. –
Szkoda, że akurat teraz mu to wypadło.
– Szkoda?
– No tak. Ominie go
dzisiejsza impreza, a niektórzy liczyli, że się pojawi i trochę
bardziej z nimi zintegruje. Osobiście wątpię, żeby miał taki
zamiar, ale cóż, nadzieja umiera ostatnia. Ja w każdym razie nie
mam jej na tyle dużo, żeby myśleć, że wróci przed wieczorem.
Nie liczyłam na taką
ilość informacji, więc postanowiłam skupić się na razie na
jednym, istotnym szczególe.
– A skąd wiecie, że w
ogóle wróci?
– O to się nie martw.
– Sara założyła włosy za ucho. – Nie może zrezygnować z
obozu na cały tydzień, bo nie zaliczą mu wtedy praktyk. Rachunek
prawdopodobieństwa wskazuje, że jeszcze zobaczysz się z twoim
doktorkiem, kochana.
– Wielkie dzięki. –
Szturchnęłam ją delikatnie w bok. Do boiska brakowało nam jeszcze
kilka kroków, więc postanowiłam skorzystać z okazji i zapytałam:–
Więc ta wielka impreza jest dziś?
– Dziewczyno, w jakim
świecie żyjesz? Jack trąbi o tym od rana.
Przekroczyłyśmy
wyznaczoną taśmą linię. Szatynka posłała mi ostatnie pełne
reprymendy spojrzenie i energicznie podrzuciła piłkę. Podziwiając
jej zakrzywiony lot, pomyślałam, że moje dwudniowe wyłączenie z
życia było poważniejsze niż myślałam. Jeśli wymarzona impreza
Jacka miała dojść do skutku, chłopak na pewno rozprawiał o tym
więcej niż te szczątki monologu, które zapamiętałam. Nadal nie
wiedziałam, jak planowali zorganizować to pod nosem Johannes, ale
zdecydowanie ta noc miała być wielka.
A ja zamierzałam być
tego częścią.
~.♦ .~.♦ .~
Następny rozdział jest
już w całości gotowy, więc dodam go za tydzień/dwa i powiem
tylko, że jest (prawdopodobnie) warty wyczekiwania.
Spędźcie dobrze ten rok
xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wyskrob te kilka słów, to dla mnie ogromna motywacja! ♥